Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Blok

Nudzi mi się
Był wieczór. Zza okna płynęły odgłosy usypiającego miasta i kojący szum wiatru, a ja, wściekły jak sto diabłów, krzyczałem na żonę: -Ty głupia krowo! Jak mogłaś tak się zachować przy moim szefie?! Wiesz, że czekam na awans, a ty obrażasz faceta, od którego wszystko zależy. Nie rozumiem jak można być taką idiotką! Chcesz mi zniszczyć karierę? Proszę bardzo, głupia babo! Taka durna kwoka jak ty nie rozumie przecież, co tak naprawdę jest ważne w życiu mężczyzny!” Podczas gdy ja pieniłem się ze złości i wywrzaskiwałem w gniewie kolejne oskarżenia, moja żona, Aśka, siedziała cicho przy stole i wpatrywała się we mnie spod przymrużonych powiek. Nie próbowała się bronić, ale nie wykazywała też śladu skruchy. Jej oczy przypominały ślepia dzikiej kotki, która za chwilę obnaży kły i pazury by zaatakować. Cała jej postawa tchnęła pewnością siebie i gotowością do walki. Oczy Aśki mówiły: „No, powarcz na mnie jeszcze trochę, a pożałujesz!”. To nieco zbiło mnie z tropu i spowodowało, że w na chwilę zamilkłem. Między nami zapadła cisza, przerywana jedynie monotonnym tykaniem zegara. Milczenie trwało jedną, dwie, a może trzy minuty i było diabelnie przygnębiające. Nie mogłem go znieść. Trwając w ciszy poczułem jak kłębiące się w moim brzuchu negatywne emocje, które nie znalazły ujścia w krzyku, starają się wyrwać na wolność. Potrzebowałem szybko je z siebie wyrzucić i spróbować się uspokoić. Nie mogłem tego zrobić będąc blisko żony w naszym mikroskopijnym, jednopokojowym mieszkanku. Musiałem wyjść z domu i odetchnąć pełną piersią. Nie zatrzymywany przez Aśkę porwałem z wieszaka kurtkę i trzasnąwszy drzwiami zbiegłem na ulicę. Wychodząc z domu słyszałem jeszcze jak żona wstaje od stołu i otwiera na oścież okno w kuchni. * Wałęsałem po mieście ze trzy godziny, nie czując żadnej chęci powrotu. Nogi same niosły mnie przed siebie, a złość i poczucie własnej krzywdy napędzały mięśnie do pracy. W końcu jednak zwolniłem krok, a skumulowane po długiej wędrówce zmęczenie zrobiło swoje. Poczułem się jak stara opona z której uleciało powietrze. Diabelnie bolały mnie łydki, a reszta ciała błagała o prysznic i możliwość wygodnego wyciągnięcia się w pościeli. Dodatkowo świeże powietrze wywiało mi z głowy myśli o dalszym ciągnięciu kłótni. Byłem gotowy zobaczyć się z Aśką i porozmawiać z nią raz jeszcze, tym razem na spokojnie. Mobilizując ciało do jeszcze jednego wysiłku powlokłem się do najbliższego przystanku autobusowego, skąd stary, zdezelowany busik zabrał mnie do domu. * Pod naszym blokiem kłębił się tłum. Starsze panie w piżamach nakrytych szlafrokami dreptały wśród młodzieńców odzianych w dresy, młodych małżeństw i głośnych nastolatków. Czereda dzieciaków obojga płci, które dawno już powinny leżeć w łóżkach i słodko chrapać, okupowała trawnik. Całe to stado krążyło w podnieceniu wokół policyjnego samochodu i karetki pogotowia, połyskującej zamontowanymi na dachu światłami. Przez tłum, jak tchnienie wiatru, szły szepty: „Przez okno…”, „Wyskoczyła…”, „Nie mogła…”, „Już wytrzymać…”, „Taka tragedia…”, „To przez niego…” „Nie miała wyjścia…”, „Z siódmego piętra…”, „Świeć Panie…”, „Nad jej duszą…”. Dzieciaki wykrzykiwały głupawe wierszyki o samobójcach, ktoś klepał modlitwę za zmarłych, ktoś kręcił całe zajście kamerą. Patrząc na ten cały rozgardiasz czułem się, jakbym dostał ciężkim młotem w ciemię. Obrazy i głosy płynęły przede mną w dzikim korowodzie, a ja nie mogłem ich do siebie dopasować. W głębi mózgu świdrowała mnie ostra jak igiełka myśl: „Co się stało? Kto wyskoczył? Kim jest winny? Dlaczego te babcie odmawiają modlitwę za zmarłych?” To chwilowe otępienie, nieumiejętność logicznego łączenia faktów, znikły w mgnieniu oka, gdy mój wzrok, w skłębieniu i ścisku zebranych pod blokiem ciał, wyłapał niepokojący obraz policyjnej płachty, przykrywającej nienaturalnie statyczny, podłużny kształt. Spod czarnego materiału wystawały dwie małe stópki, obute w miękkie, granatowe kapciuszki. Znałem te kapciuszki. Przecież sam podarowałem je Aśce na gwiazdkę. W momencie, gdy zrozumienie ogarnęło mi umysł, moja dusza zaczęła wyć, a ja – roztrącać tłum by znaleźć się bliżej ciała. Musiałem krzyczeć lub robić wrażenie desperata, bo ludzie rozstępowali się przede mną jak morze Czerwone przed Mojżeszem. Nawet gliniarz, pilnujący zwłok zszedł mi z drogi. Upadłem przy trupie na kolana i powoli, jak we śnie odchyliłem płachtę zakrywająca twarz samobójczyni. Była straszna, krwawa i zniekształcona. Nie zapomnę jej widoku do końca życia. Czasami ta martwa twarz powraca do mnie w koszmarach. Z których budzę się, krzycząc i płacząc. Wtedy Aśka przytula mnie do siebie i próbuje uspokoić, choć sama ma znacznie gorsze sny. Widziała moment, gdy nasza sąsiadka wyskakiwała przez okno i kruszyła swoją czaszkę o płyty chodnika. * Gdy pomyślę, że to mogła być moja żona, to cieszę się, że nie dostałem awansu. Komu potrzebne coś tak głupiego, gdy można stracić osobę, którą się kocha?
Komentarze
LadyMacbeth : Tak to już z nami jest, doceniamy coś kiedy poczujemy, że możemy lub...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły