Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Anathema - Weather Systems

W tym roku tak się złożyło, że dwie bardzo zasłużone dla brytyjskiej sceny rockowej kapele wydały swoje najnowsze albumy w tym samym miesiącu. Tak więc po czterech dychach wydanych na „Tragic Idol” trzeba było ponownie nadwątlić swoje zasoby finansowe by zaopatrzyć się w “Weather Systems” Anathemy. No i weź tu chłopie zacznij oszczędzać by na emeryturze nie stać pod blokiem z plastikowym kubkiem. No ale przejdźmy do meritum.
Sięgając po najnowsze wydawnictwo rodu Cavanagh miałem dwa pewniki. Pewnik numer jeden stanowił, że usłyszę dobrą, pełną emocji muzykę, bo jak wiadomo Anathema gniotów nie nagrywa, a co więcej zapodana w necie próbka materiału potwierdzała, że Anglicy są w formie. Pewnik numer dwa stanowił, że zespołowi nie uda się przeskoczyć poprzeczki bardzo wysoko zawieszonej przez Holmesa i spółkę.
Co do pewnika numer jeden to rzeczywiście Anathema nagrała znakomity krążek. Śmiem twierdzić, że jeszcze nigdy Anglikom nie udało się nagrać tak równego i trzymającego w napięciu albumu. Każdy dźwięk na tym albumie, począwszy od otwierającego całość „Untouchable Part 1”, aż po ostatnie dźwięki „Internal Landscapes”,  kipi od emocji charakterystycznych dla dojrzałych dokonań zespołu. Jest to największy atut “Weather Systems”. Wiadomo, że Anathema zawsze umiała tworzyć kawałki, które chwytały za serce, jednak w każdym z ich wcześniejszych albumów trafiały się słabsze, robione trochę na siłę momenty. Na “Weather Systems” takich fragmentów brak. Zespołowi udało się za pomocą dźwięków w pełni przemyślany i dopracowany wyrazić szczere do bólu emocje w dawce skondensowanej.
Co do „pewnika” numer dwa to po przesłuchaniu tego albumu nie jestem w stanie rozstrzygnąć kto zdobędzie palmę pierwszeństwa w rockowo-metalowym podsumowaniu tego roku. Z jednej strony Paradise Lost wrócił z albumem najlepszym od lat, a z drugiej Anathema nagrała album najlepszy w całej swojej historii. Chyba sporo czasu upłynie nim będę w stanie rozstrzygnąć czy Anathema przeszła tuż nad czy tuż pod poprzeczką zawieszoną przez Paradise Lost.

Nikogo z pewnością taki obrót sprawy zbytnio nie martwi, bo jak to mówią w okolicach Kocudzy „dobrej muzyki nigdy nadto”. Jeśli więc już osłucha wam się „Koko Euro Spoko” i poczujecie zmęczenie w dolnych witkach to zawsze możecie zapodać sobie najnowszą Anathemę i przeżyć emocjonalne katharsis.

Ocena: 9,25/10
Tracklista:

01. Untouchable Part 1
02. Untouchable Part 2
03. The Gathering Of The Clouds
04. Lightning Song
05. Sunlight
06. The Storm Before The Calm
07. The Beginning & The End
08. The Lost Child
09. Internal Landscapes

Wydawca: K-Scope (2012)

Komentarze
Harlequin : Dla mnie spore zaskoczenie in plus, choć to "tylko" dobra płyta. takie 7/10
oki : W koncu przesłuchałam i zostałam pozytywnie zaskoczona choć mo...
Sumo666 : 8/10 to jak dla mnie za mocna ocena jak na tę płytę. Owszem jest to najl...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły