Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Łatka

Na drugi dzień po ślubie przypętał się do nas czwarty kot. Jakby trzech było mi mało. Ale ten jest jakiś… inny. Niby zwyczajny – szary, pręgowany dachowiec. Ale jest coś w jego spojrzeniu – nigdy nie zapomnę jego poważnych, smutnych i jakby zaszczutych oczu.
Zerwałam z Markiem. Musiałam. Mówiłam, że nie pasujemy do siebie, ale nie rozumiał. Trochę mi go szkoda. Ma przechlapane u pakerów, bo jest mizerny, a jak dostanie w zęby, to płacze. Ma przechlapane u intelektualistów, bo niczym specjalnym się nie wyróżnia. Kiedy błagał mnie o szansę, wyglądał naprawdę żałośnie. Ale w końcu wsiadł do pociągu i wrócił do Gdańska. Szkoda, szkoda, że tak wyszło. Nawet nie miałam czasu porozmawiać z nim jak należy. Wszystko przez ślub brata.

Na drugi dzień po ślubie przypętał się do nas czwarty kot. Jakby trzech było mi mało. Ale ten jest jakiś… inny. Niby zwyczajny – szary, pręgowany dachowiec. Ale jest coś w jego spojrzeniu – nigdy nie zapomnę jego poważnych, smutnych i jakby zaszczutych oczu. Może dlatego tak bardzo go lubię. Cała rodzina za nim przepada. Wydaje się, jakby nas rozumiał. Podobno koty rozumieją, co się do nas mówi. Ten wręcz czyta w myślach: gdy siadamy do obiadu, przychodzi do swojej miseczki. Gdy chcę usiąść przed telewizorem, jest już na moim miejscu i nastawia się do głaskania. Idealny sposób na odstresowanie po bieganiu po urzędach. Ma tylko śmieszną białą łatkę nad uchem. Nazwę go Łatka właśnie.

Urzędasy są straszne: tutaj brakuje podpisu, tutaj miał być czytelny, a jest nieczytelny; tutaj nie ma jakiegoś zaświadczenia, o którym „zapomniałam pani powiedzieć”. Ale uparłam się, że gabinet otworzę i takie drobiazgi mnie nie powstrzymają. Brat mnie wspomaga, jak może. Dobrze mu się w małżeństwie układa. To dobrze – bałam się, że do siebie nie pasują. Po rozmowie z nim po raz pierwszy od wielu miesięcy kładłam się z myślą, że wszystko jest tak, jak być powinno. Nagle zdałam sobie sprawę, że coś jest nie tak. Łatka zniknął. Towarzyszył mi niemal bez przerwy, jak byłam w domu, a teraz go nie ma. Szkoda, pewnie „wybrał wolność”. Spytałam matki, co się stało.
- Kochanie, te kociak tak strasznie syczał, że nie mogłam go utrzymać w domu. Musiałam go puścić na korytarz.
Kiedy to usłyszałam, pomyślałam, że straciłam kotka. Szkoda, przyzwyczaiłam się już do niego. Pomyliłam się.
Łatka przyszedł sam. Rankiem. Nie wiem, co się z nim stało, ale wyglądał strasznie. Chyba jest chory. Jak każdy kot, pewnie lubi chadzać swoimi drogami, no i wlazł, gdzie go nie prosili. Miał naderwane ucho i ranę na łapce. Chciałam go zaprowadzić do weterynarza, ale kiedy próbowałam wynieść go z domu, zaczął się tak wyrywać, że musiałam go puścić. Schował się pod szafą i nie chciał wyleźć. Co ja miałam z nim zrobić? Cóż, dałam mu jeść i tylko głaskałam. Myślałam, że wiele mu to nie da, ale już na drugi dzień wydawało się, ze jest zupełnie zdrowy. Nawet ucho mu się zrosło.
I to było już dziwne. Koty szybko się leczą z ran, fakt, ale to już jest nieco dziwne. Bóg mi świadkiem, że nie życzę mu źle, ale jest w tym coś niepokojącego. Spytałam go, co się stało, a on wtedy spojrzał na mnie tymi biednymi oczami, jakby z wyrzutem. A wieczorem znów zaczął się wyrywać. Tak strasznie skakał na drzwi, że musiałam go puścić.

Coraz lepiej mi idzie. Urzędy nie są takie złe, jak umie się po nich poruszać. Mam już zezwolenia, dostałam kredyt. Szkoda tylko, że Łatka nie wrócił. Chciałam dać ogłoszenie do gazety, ale kiedy wstawałam rano usłyszałam dziwne skrobanie do drzwi. Poszłam do przedpokoju, otworzyłam drzwi i poczułam, że coś ociera się o moje nogi. Spojrzałam w dół i aż krzyknęłam. Łatka wyglądał strasznie. Miał rozerwaną powiekę, ucho miał pokrwawione, kulał. Sierść miał w kilku miejscach powyrywaną.
- Dość tego kocie – powiedziałam – natychmiast do weterynarza.
Łatka stawiał zaskakująco duży opór, gdy go niosłam do pani Rogalskiej. Opatrzyła go, a jakże, po czym spytała, co mu się stało.
- To ja pytam, co się stało – odpowiedziałam.
- Proszę pani, widziałam już wiele kotów podrapanych, zmasakrowanych, pogryzionych, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałam. Miał tyle ran, że powinien już nie żyć. A przede wszystkim nie wiem, jaki potwór mógł zrobić biednemu kotu coś takiego.

Po powrocie do domu zamknęłam Łatkę w swoim pokoju. Było mi go strasznie żal, patrzył tylko na mnie i  piszczał żałośnie, ale nie mogłam przecież pozwolić mu wyjść. Siedział tak przez tydzień, aż doszedł do siebie.
Ten tydzień był chyba najgorszym w moim życiu. Sanepid cofnął mi pozwolenie na przyjmowanie pacjentów, straciłam kredyt, u mojego ojca wykryto nowotwór, a w dodatku zadzwonił brat i powiedział, że żona uciekła i nie daje znaku życia. On sam dzwonił ze szpitala, miał wypadek. Były chwile, kiedy tylko patrzyłam w ścianę i miałam ochotę skończyć to wszystko. Jedyne, co mnie pocieszyło, że Łatka doszedł do siebie na tyle, że mogłam go wypuścić z pokoju. Wyleciał jak z procy – wyzdrowiał naprawdę piorunem. A wieczorem, gdy tata otworzył drzwi, wystrzelił jak z procy przez uchylone drzwi i tyle go widzieli.
Na drugi dzień po wypuszczeniu Łatki zadzwonił brat i powiedział, że to z żoną to tylko chwilowa sprzeczka. Jego uraz na szczęście nie jest zbyt poważny i niedługo wyjdzie ze szpitala. W tym samym czasie urzędniczki dopatrzyły się nieścisłości w procedurze i okazało się, że gabinet jednak mogę otworzyć. Potem dostałam wiadomość o pozytywnym rozpatrzeniu wniosku o kredyt. A najlepsze było na końcu – przyszedł tata z pracy i powiedział, że to, co uważano za nowotwór, było tylko niegroźną torbielą i raz-dwa da się usunąć. Nie ma zagrożenia – nie ma strachu, powiedział. Poszłam spać szczęśliwa.
Rano obudził mnie jęk. Łatka wyglądał okropnie – miał tyle ran, że jego futerko było czerwone od krwi. Biedne zwierzę… tak bardzo chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam jak. Mimo wszystko chciałam spróbować jakoś mu pomóc. Wiedziałam, że jego rany nie są przypadkowe. Ktoś umyślnie krzywdził moje zwierzę. Tak mi się wydawało. Postanowiłam, że chociażby nie wiem, jak było to trudne, dorwę tego sadystę.
Wieczorem Łatka jak zwykle zaczął patrzeć na drzwi. Wiedziałam już, o co mu chodzi i wypuściłam go. W nocy, gdy wszyscy poszli spać, a w całym domu nie było słychać już żadnych głosów, wstałam, podeszłam do okna, wyjrzałam i zobaczyłam, że Łatka spokojnie siedzi sobie na chodniku i patrzy w ciemną ulicę. Dziwne – koty rzadko kiedy tak spokojnie siedzą, a już na pewno nie na środku ulicy. I nie wtedy, gdy raptem kilka metrów dalej idą dwa duże psy. Nagle Łatka poderwał się na równe nogi. Zasyczał gniewnie. Ale nie patrzył na psy. A ja zobaczyłam to, co on. I o mało nie krzyknęłam. Bo zobaczyłam Marka.
Nie, pomyślałam, to niemożliwe. Nikt, nawet on, nie może być aż tak zły. Bo to, co szło ulicą, było złe, nieopisanie, nieskończenie złe. Miało długie ręce zakończone jakby szponami, które wydłużały się, po chwili skracały. To malało do rozmiarów dziecka, po czym nagle rosło i otaczało się jakby poświatą. Przeszło koło psów, które zaczęły wyć przeraźliwie. Próbowały uciec, ale to sięgnęło ruchem szybkim jak błyskawica po jednego z nich i rozerwało nieszczęsne zwierzę. Gdy to zbliżyło się do domu, poczułam bijącą od tego wściekłość, nieopisany gniew i nienawiść. To ciągle zmieniało kształt: przez chwilę było moim ojcem, potem matką, bratem, mną… ale po każdej zmianie twarz tego przyjmowała rysy Marka. I było złe. Kiedy kot to zobaczył, dostał szału. Demon spojrzał na niego z pogardą, po czym złapał szponami i próbował rozerwać. Łatka wyrwał się w ostatniej chwili, wpił się pazurami w plecy demona i zaczął rozgryzać mu szyję. Demon zaczął znikać, ale spojrzał na mnie przez tą jedną straszną chwilę, chyba najgorszą, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Nie da się opisać strachu i obrzydzenia, jakie wtedy poczułam. To tak, jakby ta istota chciała przekazać mi całą swoją nieopisaną nienawiść, chęć zniszczenia mnie i wszystkiego, co kocham...
Rano Łatka wrócił do pokoju. Jego lewe ucho było niemal oderwane, a jednego oka praktycznie nie może otworzyć. Zastanawiam się, dlaczego ze wszystkich ludzi na ziemi Łatka przyszedł akurat do mnie i czym sobie zasłużyłam na taką obronę. Nie wiem, ile jeszcze to nieszczęsne zwierzę wytrzyma, ale – Boże, wybacz mi mój egoizm – mam nadzieję, że będzie ze mną jak najdłużej…

 

Komentarze
Alpha-Sco : Bo ja bardzo lubię koty i tak się "napaliłam" początkiem. Poza t...
40i4 : Ehh.. podpiszę się pod postem powyżej. Nie wiem tylko, czy szko...
Mandraghora : No tak, podobieństwo jest uderzające i nie da się tego ukryć... :?
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły