Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Film :

Wes Craven - Koszmar z Ulicy Wiązów

Wes Craven to postać znana szerokiemu gronu fanów kina grozy. Wymieńmy chociażby takie tytuły jak "Ostatni dom po lewej", "Wzgórza mają oczy", czy wreszcie chyba najbardziej znany - "Koszmar z ulicy Wiązów", a od razu skojarzymy tego niepozornego człowieczka, który w latach 70. i 80. przeraził swymi obrazami sporą grupę kinomaniaków, zresztą do wtóru z Tobe'em Hooper'em ("Teksańska masakra piłą mechaniczną", "Poltergeist", "Miasteczko Salem"), z którym przez jakiś czas rywalizował. Niezależnie od ich osobistych relacji, wyścig trwał nie na żarty, zaś wygłodniali smakosze horrorów, co kilka lat zacierali rączki na kolejne dzieła, które z perspektywy czasu uchodzą za klasyki gatunku. Dziś o jednym z nich - wspomnianym wyżej "Koszmarze z Ulicy Wiązów".

"Nightmare On Elm Street" to typowy slasher. Mamy oto grupkę przyjaciół (średnia wieku 16 lat), mamy starą historię o seryjnym mordercy dzieci, "śmiertelną wyliczankę" i koszmary, zjawiskowe i pełne grozy z niejakim Freddym Krugerem w roli głównej. Nie trzeba być geniuszem, by jedno z drugim połączyć, oczekując "rzezi niewiniątek", tytułowego koszmaru, który rozpoczyna się w 16 minucie filmu (ciekawe, że w nowych slasherach pierwsze morderstwo następuje około 23-27 minuty, choć nie zawsze). Zresztą już na samym początku filmu poczęstowani jesteśmy sceną, która wyraźnie sugeruje w którą stronę i o czym w ogóle będzie on traktował. Nawiasem mówiąc to ta scena jest kluczem do zrozumienia samego końca filmu, ale jego recenzentowi nie wolno zdradzać.

Wolno za to powiedzieć o zaletach filmu. Sporym atutem jest tutaj gra aktorska, która raczej nie bawi "napompowanym" wrzaskiem dziewic, a poraża sporą dawką realizmu. Już pierwsze morderstwo Nancy, pozwala z ulgą odrzucić opcję, jakoby Craven zainwestował w piskliwe, do obrzydzenia przewidywalne i nudne postaci, jak to zrobił we "Wzgórza Mają Oczy" z Brendą Carter (Susan Lanier). Co ciekawe to właśnie w "Koszmarze" jest więcej scen, które młodziutka, niewinna kruszyna na jakie często stylizowane są tzw. "final girl" mogłaby nagrodzić ostentacyjnym wrzaskiem, jednak tutaj reżyser jak i sama aktorka (Amanda Wyss) wykazują się dobrym smakiem, czy może szacunkiem dla klimatu grozy. Bo taki rzeczywiście jest i czasem urzeka. Choć scena z ręką w wannie, gdy Tina bierze kąpiel, pewnie i w 1984 roku bardziej śmieszyła niż straszyła, to już słup krwi uderzający w sufit przy okazji morderstwa Glena (w tę rolę wcielił się sam Johnny Deep, wówczas jeszcze nie tak sławny), rzeczywiście robi wrażenie.

W filmie nie można zapomnieć o muzyce, choć osobiście tutaj wolałbym właśnie tak postąpić. O ile początkowa scena, oraz motyw towarzyszący ukazaniu się tytułu filmu, jest doprawdy intrygująca, o tyle momenty grozy (np. podczas snów Tiny) opatrzone syntezatorowym tłem muzycznym ni jak nie mają się do tego co dzieje się na ekranie, a już na pewno nie wpływają na podniesienie ciśnienia (no chyba, że z innego powodu). Rozumiem, że w latach 80. była taka moda, jednak uważam, że bardziej psychodeliczne dźwięki z podwórka muzycznych eksperymentów lepiej pasowałyby do tego obrazu. Nie można jednak mieć wszystkiego.

Dziś "Koszmar z Ulicy Wiązów", uchodzi za klasyczny slasher, i trudno się z tym nie zgodzić. Wes Craven popisał się niezwykłym talentem, nie tylko jako reżyser ale i scenarzysta, zaś ekipa aktorów jakich dobrał do swojego dzieła, stanęła na wysokości zadania. O klasie filmu świadczy także fakt, że dopiero w tym roku niejaki Samuel Bayer zdecydował się odświeżyć ten obraz. Współczesną wersję "Koszmaru" możemy podziwiać z ekranów kin już od miesiąca, osobiście jednak pozostaję wierny oryginałowi, uznając tym samym wyższość Craven'a nad Bayer'em.  

Komentarze
Palmus : One, two – Freddy’s coming for you Three, four – be...
jedras666 : Taki kiepski mówicie?
Gorg666 : remake beznadziejny. typowy horror amerykański z typowo durnymi akcentam...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły