Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

The Dillinger Escape Plan feat. Mike Patton - Irony Is A Dead Scene

Recenzja albumu, który prawie otarł się o doskonałość - "Irony Is A Dead Scene". Dawno, dawno temu istniał sobie niejaki zespół ABBA. Grupa pochodziła ze Szwecji i nagrała kilka kawałków, które do dziś są popularne - np. "Dancing Queen", "Waterloo" czy "Mamma Mia". Cechą szczególną grupy było to, że w najdrobniejszy nawet sposób nie przypominała stylistyką The Dillinger Escape Plan, zaś urocze wokalistki wizualnie bardzo różniły się od Mika Pattona.
Mike Patton i muzycy Dillingera, załamani swoją odmiennością i brakiem punktów stycznych z ABBĄ, postanowili połączyć siły i nagrać płytę, która chociaż w niewielkim stopniu przybliżyłaby ich do przetowłosych idoli ze Szwecji. W wyniku współpracy powstały cztery utwory (w zasadzie - trzy, bo ostatni to cover), które niestety nie wpadały w ucho po pierwszym przesłuchaniu i do kawałków ABBY wciąż było im daleko.

Rozgoryczeni muzycy Dillingera winę za nieudany eksperyment muzyczny zrzucili na Pattona i skazali go na współpracę z tak miernymi grupami jak Mr. Bungle, Tomahawk, Fantomas, Peeping Tom czy totalnym beztalenciem muzycznym - Johnem Zornem.

Płytka, czy właściwie EPka, poszła tymczasem w świat robić swoim twórcom obciach przed miłośnikami cięższych brzmień i - jak to można było przewidzieć ... - w dość krótkim czasie została uznana za wydawnictwo kultowe.

Gdyby można było recenzować muzykę za pomocą języka filmu, to album "Irony Is A Dead Scene" wylądowałby gdzieś w połowie między "Żywotem Briana" i "Jabberwalky" grupy Monty Python. Tak bowiem, jak zakręcone i iskrzące od niekonwencjonalnych pomysłów są filmy angielskich komików, tak zakręcony i pełny finezji jest ten album.

Płyta zaczyna się mocnym uderzeniem - po odpaleniu krążka słuchacz dostaje po łepetynie cegiełką spreparowaną z dzikiego wrzasku Pattona i miażdżącej ściany gitar. I zaczyna się szaleństwo - galopady wokalno-instrumentalne, zmiany tempa, wściekłe łojenie na perkusji, szepty, rapowanie, piski, zgrzyty ...

Nie ma żadnego sensu opisywać każdego utworu z osobna - bo też i każdy z nich jest kopalnią pomysłów, którymi dało by się obdzielić z dziesięć mniej utalentowanych od Dillingera zespołów. Aby mieć jako - takie wyobrażenie, co na tym krążku się dzieje, wystarczy wyobrazić sobie, że znaleźliśmy się we wnętrzu obrazu Salvadora Dali (rozwiązanie dla osób z wyobraźnią) albo poszperać na YouTube (rozwiązanie dla osób bez wyobraźni).

Czy chaos da się zakląć w fascynującą formę? - a owszem, jeśli twórcy znają się na surrealizmie. A wierzcie mi bracia i siostry - ekipa Dillingera wraz z Mikem Pattonem się znają.

Ocena: 9,8/10

Wydawca: Epitaph Records (2002)
Komentarze
Stary_Zgred : Słyszeliście cover NIN w wykonaniu DEP? Słyszelim - z płyty...
j_dillinger : Recenzja w istocie słuszna; zresztą moim skromnym zdaniem można by...
Stary_Zgred : A dyć prawda - zarówno Mr.Bungle i reszta wymienionych Pattonowych ze...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły