Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Sen

Człowiek często myśli, że niemożliwe jest patrzeć innymi oczami, niż własne, czuć rzeczy całkowicie niezwykłe, wykraczające poza ludzką percepcję, przeżywać silne emocje i przemiany, wykraczające poza to, co znane i wytłumaczalne naukowo ... Jednak każdy ma w sobie wspaniały świat, nasza psychika to taki mikrokosmos, w którym niemożliwe, staje się możliwe ... Opowiem swój sen, z góry przepraszam, jeśli tekst wyda się niespójny, czy chaotyczny. Spisałam wszystko, co zdołałam sobie przypomnieć, choć miałam trudności, by opisać to słowami ...
Noc, szarawa, głęboka, ulice ziejące pustkami, żadnego ruchu, nic. Jedynie światło niewyraźnie dociera z miasta, mglista poświata latarni, słabo oświetlone miejsce, gdzie pod szklanym dachem, na ławce, siedziała matka z córką. Dziewczynka móże dziesięcioletnia, taka słodka, z dużymi oczami, blond włoski miała splątane, zmatowiałe. Po lewej stronie skrzyżowanie. Po drugiej stronie jezdni nieczynna hurtowania, czy może hala. Gdzieś z tyłu powite w mroku zarośla, choć tego nie widziały, siedząc do nich tyłem, były tam podmokłe tereny, trochę w oddali zabudowania. Wzdłuż drogi ciągnęły się chodniki, którymi nikt przynajmniej od kilku godzin nie chodził.

Niedaleko przystanku stał błękitny pojemnik, taki plastikowy kontener z piaskiem, choć o tej porze wydawał się szary. Dziewczynka podeszła do niego, może czegoś szukała, albo coś przyciągnęło jej uwagę, zanim jeszcze ukazało się oczom. Spod śmieci, kilku folii i zagubionych gałązek, wyciągnęła niezwykłe znalezisko. Coś, co ściągało na siebie jej uwagę, co sprawiło, że wzięcie tego było czynnością naturalną. Musiała to zabrać, zachować to. Trudno powiedzieć w jaki sposób to na nią wpływało, ale dla niej oznaczało nieznane możliwości. To była jej powinność, choć może wypływająca nie z jej woli. To było piękne, hipnotyzujące, choć może "to" nie jest najlepszym określeniem. Wzięła twarz i schowała w cpojemniku, w którym kiedyś mogła nosić drugie śniadanie do szkoły. Było to widocznie męskie oblicze, wyraźnie zarysowany kształt nosa, policzków, brody, żywe oczy, a chociaż przecież była to martwa rzecz, niemal psująca się... Prawdziwa, ale nierealna zarazem.

Wróciła do rodzicielki. Siedziały blisko siebie, obie wygłodzone, zaniedbane. Czekały na autobus nocny, ale tak naprawdę nie zależało im, by przyjechał. Nikogo innego tam nie było, nikogo nie interesowało, co się z nimi stanie, jakby nie tylko one, ale cały obszar został zapomniany. Być może do rana miało nic nie nadjechać. To jednak nie miało znaczenia, było chłodno, lecz i tak nie miały dokąd się udać, nie miały żadnego domu, perspektyw, tylko siebie nawzajem. Zmęczone, nawet nie śpiące, tylko zmęczone życiem. Kobieta mogłaby ychodzić za ładną, brunetka, szczupła, o regularnych rysach, ale brudne, nie chcące się poddać cisnemu upięciu włosy, podkrążone, smutne oczy, ziemista cera i drobne zmarszczki, a do tego znoszone ubrania, za którymi się skrywała, czyniły ją nieatrakcyjną.

Siedziały tak razem, dwie samotne postaci, dziecko ufnie opierające główkę na ramieniu rodzica. Nie wiadomo jak długo nie miało nic w ustach, kiedy zdało sobie sprawę, że ma coś, czym może zaspokoić głód. Trzymała na kolanach pudełko, z którego płynęła słaba, ale kusząca woń. Zaczęła jeść, trochę niecierpliwie, może nawet łapczywie. Nareszcie mogła czymś wypełnić żołądek, zasmakować mięsa, choć może trochę zbyt krwistego ... Spożywała posiłek coraz wolniej, aż zamarła, w trakcie posiłku zdała sobie sprawę, że to, co je, jest ludzką twarzą, teraz uszkodzoną, niekompletną.

I ... żywą. Nie drgnęła nawet, wydawało się to niemożliwe, ale mimo tego w dziewczynce rosło przekonanie, że to, co trzyma na kolanach żyje, może nawet ma jakąś świadomość. Przeraziła ją ta myśl, nie pojmowała, jak to możliwe i co może oznaczać, ale to nie była zwykła twarz. Racjonalnie rzecz biorąc, nawet, gdyby tak było faktycznie, nie mogłaby nikomu zagrozić. Tylko że nierealność zdawała się coraz bardziej realna. Mała zdała sobie sprawę, co zrobiła, że właściciel twarzy nie będzie szczęśliwy, wcześniej czuła, że jest jej przychylny, że może jej pomóc, ale teraz budził w niej lęk. Ukłucie żalu było trudne do znisienia. Zniszczyła piękną postać, która ją fascynowała, w której w głębi serca pokładała nieokreśloną nadzieję.

Zdjęta strachem przykryła pokrywką pojemnik i schowała, jakby mogła faktycznie zamknąć tą twatz, to, kim był ten mężczyzna, co oznaczał, uciec od tego, co się stało. Jednak niezależnie od tego, co teraz zrobiła, działo się z nią już coś dziwnego. Przez cały organizm, każdy kanalik nerwowy przepływały fale energii, gorące i lodowate jednocześnie, pod skórą czuła mrowienie, choć nie było właściwie fizycznym odczuciem, przez sekundę krew szybciej popłynęła w żyłach. Trudno określić jaka właściwie zaszła w niej zmiana, wzrok ukazywał te same obrazy, ale zmieniło się ich postrzeganie. Widziała nie tylko obrazy, nie tylko to, co odbieramy za pomocą oczu, ale widziała jakby myślą, z pełną świadomością tego, na co kierowała wzrok. Wystarczyło zerknąć, by jasno zdać sobie sprawę z kształtów, energii, właściwości, całej prawdy zapisanej w materii i poza nią, którą da się odczytać, choć do tej pory była niedostępna. Klarowność widoku nie znaczyła, że widzi wyraźniejsze, ostrzejsze kolory i coś odległego wydaje się bliższe - nie musiała, nie potrzebowała mocniejszych barw, postrzegała wszystko i tak wyraźnie takim, jakie było.

Patrząc na matkę dostrzegała nie tylko jej wizerunek w danej chwili, ale jej emocje, myśli, pozycję, doświadczenie, stan zdrowia, ducha ... Wszystko. Obiektywnie, z chłodną klarownością, dystansem.

Patrząc na chodnik widziała jaki on jest, co się na nim mogło dziać, co spowodowało, że jest dokładnie taki, jaki jest, z każdą rysą, przechyleniem, brudem, wszystko, co wydarzyć się na nim może... Widziała obrazy, ale nie były ważne, ważniejsze było, co oznaczały. Nawet w ciemności wszystko odznaczało się wyrazistością, mimo, że zarazem pobladłe, chłodne.

To wykraczało poza ten jeden zmysł, obejmowało wszystkie i coś jeszcze więcej, nawet nie tylko ciało, świadomość. Jej percepcja uległa przemianie, coś nowego się w niej obudziło. Ale dalej była dziewczynką wtuloną w matką, tak zwyczajnie, tak, jakby nie działo się nic niezwykłego.

Kobieta, spoglądając na swoją latorośl, przez ułamek sekundy zobaczyła czerwony błysk oczu, jakieś ostrzejsze rysy, niesamowite spojrzenie dziecka. Potem zapomniała o tym, przecież widziała wciąż swoją córkę. Nie dostrzegła trzymanego przez nią pudełko.

Spędziły noc, jak zwykle, a rano udały się do jakiegoś gmachu, może urzędu, w którym w końcu załatwiono dla nich jakąś pomoc, a może do budynku jakiś władz ... Nie były tam nigdy wcześniej, lecz poszły tam, tak jakby oczywiste było, że tak mają zrobić, jakby było to już ustalone wcześniej, a wszyscy napotkani ludzie też byli o tym przekonani i im sprzyjali, znali ich sprawę i wiedzieli, że należy im się dofinansowanie, mieszkanie ... Dziewczynka szła w każde miejsce z matką, ale nie uczestniczyła w tym tak, jak ona. Wiedziała, co się dzieje, w jaki sposób, śledziła kolejne kroki, które wynikały z nowych, ale obdarzonych wiekiem i wspomnieniami, oczywistych myśli kobiety, których świeżości nikt poza jej córką nie poczuł. Tylko ona widziała ludzi, których porywała codzinność i ludzkie zmartwienia, którzy nia zauważali, jak podlegają setkom manipulacji sił działających w świecie, pragnień, przekonań, potrzeb, energii, jak zatracają się w materialności i tworzonej przez nich siatce powierzchownych doznań, wrażeń zmysłowych, delikatnych iluzji i pozornego zrozumienia. Nie spostrzegli, jak jeden los płynnie przechodzi w inny, a wszystkie wydarzenia i myśli automatycznie się do tego dostosuwją, rozlewając się w czasie. Oglądała to. bez zbędnych emocji i złudzeń. Większość rzeczy i ludzi było proste, podległe prawom, z których nikt poza nią nie zdawał sobie sprawy, lub o nich nie pamiętał, choć i ona ich nie pojmowała. Jednak wiedziała, jak wiele rzeczy, którym pośięca się mnóstwo uwagi, ma małe znaczenie, jak często uczucia są irracjonalne i jak pewne sprawy mogą się ułożyć, jeśli tylko wybierze się odpowiednie drogi i losy ...

Duży budynek, zadbany, ciekawy aechitektonicznie, ozdobiony filarami. Stała na szczyście białych schodów prowadzących wzdłóż ściny na plac, poprzecinany równo przyciętymi, zielonymi trawnikami. Na dole stał chłopak, może około osiemnastu lat, z długimi włosami, pełną twarzą, nie przystojny, ale budzący sympatię. Nie znała go, ale od razu dostrzegła coś doskonałego w nim, nie chodzi o to, że był nad wyraz piękny czy wyjątkowo mądry, ale że był taki, jak powinien, miał w sobie pewien ład. Patrzyła prosto na nią i oczywiste było, widzi ją w pełni, nie drobną, zaniedbaną postać, a to, kim była. W jego spojrzeniu było coś, świadczącego o tym, że tak jak ona, widzi świat takim, jakim jest. Tylko on tak na nią patrzył. wiedząc, jak i ona widzi świat. To było pokrzepiające, w końcu coś nabrało barw, zobaczyła prawdziwego człowieka, który widział to samot, co ona - bo choć mając taką świadomość, jaką posiadała, miała otwarte więcej możliwości, do tej pory nie odnalazła się w nowej sytuacji, czuła jakiś lęk i nie była pewna, co dalej począć. Mogła wieźć zwyczajne życie, wszystko dalej by się układało pomyślnie, wedłóg starych standardów, lecz wedłóg nowych było nie dość pełne, bez zrozumienia, nawet z kochającą matką, byłaby już zawsze samotna. Tak więc choć nie znała teogo chłopaka, wydał się jej bliski, w jakiś sposóc znajomy

Powiedział, że pójdzie ona do jego szkoły, przekazał jeszcze kilka wiadomości i było oczywiste, że tak się stanie. Nie wiadomo kto załatwił formalności, skąd mógł wiedzieć, że ją spotka, jak to załatwiono, ale pewne było, że jest przyjęta.

Tak więc matka wyprawiła ją do szkoły i jak to matka, pożegnała z czułością. Budynek nie był najnowszy, niczym szczególnym się nie wyróżniał, Na piętrze, na końcu korytarza, po prawej stronie, znajdywały się drzwi do klasy. Tam też się skierowała.. Pod oknem stała grupa uczniów, inni pod śwcianą, lub przy małym stoliku, na oko może w wieku licealnym. Na jej przybycie prawie nie zareagowanoi. Dołączyła do nich, by razem z nimi zaczekać, aż będą mogli wejść. Najpierw na obliczach nowych kolegów pojawiło się coś, jak... ogłupienie, przez ułamek sekundy dziwili się, że jakaś obca, młodsza od nich dziewczynka jakby nigdy nic przyszła pod ich klasę. A potem po prostu to zaakceptowali.

Odważyła się w końcu spojrzeć na wampiryczną twarz, której obecność ciągle odczuwała, lecz dopiero teraz zdobyła się na to, by znowu otworzyć pojemnik, bała się tego, ale również pragnęła. . Twarz była cała, na szczęście..Gdy na nią patrzyła, zaszła w niej jakaś zmiana, która niosła pewną treść, choć mężczyzna, nic nie powiedział. Od początku w dziewczynce walczyło zaufanie, szacunek dla autorytetu, kogoś, kto ją prowadził, w czyjego życie bardziej osobowe skrycie wierzyła, z nieufnością, do tajemniczej postaci, nieznanej siły, obawą przed gniewemi, który mogło wywołać jej zachowanie na przystanku. Nie wiedziała, jakie cele przyświecają właścicielowi tej twarzy, czy ma pełną świadomość. Nie wiedziała, dlaczego ta twarz chciała być znaleziona przez nią, czy odrodzi się z niej istota, czy chce coś osiągnąć wykorzystując to dziecko? A może to tylko cień postaci, która gdzieś żyje, może osłabiona, ale nieśmiertelna?

Tylko jeden chłopak zwracał uwagę na drobną osóbkę, ze wszystkich obecnych właściwie tylko ten, który ją "wprowadził" zdawał się widzieć... ją, taką prawdziwą. I, jak się okazało, kiedy w końcu wpuszczono ich do środka, także profesor. Wydawał się odgrywać podwójną rolę, normalnego wykładowcy, ale też mentora dla takich, jak ona. Studenci siedzieli w długiej ławce, jak w sali chemicznej, parę metrów przed biurkiem nauczyciela. Stoły były ustawione w coś na podobieństwo podkowy, w każdym razie w inny sposób, niż na większości zajęć, nietypowe ustawienie i jakieś dziwne narzędzia sugerowały, że to sala chemiczna. Nowa uczennica została wywołana do tablicy. Profesor uśmiechnął się, kiedy podchodziła. Przywitał ją, a choć nie wypowiedział tego na głos, jasne było, że to było między słowami ukryte było przesłanie: "jedna z nas". Inni wdzieli zwykłą rozmowę nauczyciela i uczennicy, słyszeli jego standardowe pytania i jej odpowiedzi. Wiedziała, co mówić i w jaki sposób, by tak było to postrzegane. Gwar, ruch, wszystko, tak, jak powinno być na zajęciach, jednak z jej punktu widzenia wszyscy wydawali się otępiali, nic nie znaczyli, byli jakby tłem dla tej trójki. Tłem, na które da się wpływać, które nie wied, co się działo tuż przez nimi, jeśli tak jest wygodniej.

Cały czas coś się zmieniało w organizmie dziewczynki. Wciąż była w fazie: "przejścia", choć nie do końca wiedziała jakiego, przejścia w co?.

Nauczyciel był kluczem do odpowiedzi. Budziły się w niej podejrzenia, że za nim stoi jakieś większa grupa, zrzeszenie. W istocie nie wiedział, czytacy, jak ona, to nieliczne istoty, czy jest ich wiele, czy wejście do wejście do ich świata da jej takie poczucie własnej tożsamości, jakie szukała? Czy odnajdzie się wśród nich, czy może nie spodoba jej sę struktura tego tajnego dla reszty "społeczeństwa", czy lepiej działać w grupie, czy też wręcz przeciwnie?. Chłopak, którego spotkała przy schodach, był pozytywnie nastawiony, widocznie chciał jej coś pokazać, wprowadzić w ten świat, a jemu ufała..Już w momencie, gdy go zobaczyła, nie był obcy. Pojawiło się akieś porozumienie, więź, podobieństwo... Nie była sama, była z nim i z fascynacją czekała, co przyniesie nowy dzień, nowe życie... Już przekroczyła pewien próg, nie mogła zrezygnować, choć nie wiedziała, jak zostanie przyjęta.

Łaknienie krwi... Już ją piła, piła z tej twarzy... To była substancja odżywcza, życiodajna, energetyczna, rozkosznie gęsta, ciepła, o głębokim smaku, zaznaczająca się miękko na wagach, spływająca do gardła, rozchodzą się rozkosznie po wszystkich komórkach ciała... To było to, co teraz miało być dla niej pokarmem. Jeszcze to nie było jasne, ale potrzeba,coraz silniej się w niej rodziła... I to wrażenie, że już jej próbowała, syciła się nią, ale nie mogła sobie przypomnieć, by robiła to w nocy... Wogóle nie mogła sobie dokładnie odtworzyć w pamięci tej nocy.

Teraz się wszystkiego dowie, spotka innych, podobnych sobie, pozna prawdę na swój temat. Miała obok kolegę, życzliwego jej, choć wciąż nie wiedziała, jak ją odnalazł, dlaczego. Czy wyczuł ją, czy to było zaplanowane? Nikomu nie mówiła o swoim znalezisku, podświadomie czuła, że to jej Mistrz i nieświadomie już postanowiła być mu posłuszna, choć na razie tylko niewyraźnie czuła jego wolę. Nie wiedziała, czy o nim wiedzą, jaki on ma do nich stosunek, jak zareagowanoby na to, co zrobiła.. Niczyja potęga nie wydawała się jej tak duża, jak jego, a zarazem być może tak osłabiona, uśpiona. Teraz miało się wyjaśnić, jej nowe życie - a może nie-życie dopiero się rozpoczęło...
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły