Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Felix Marc - Pathways

Trudno jest pisać o tej płycie w kategoriach nowości. Traktowanej jako coś wybitnie odkrywczego. Jeszcze zanim krążek się ukazał, po wysłuchaniu sampli na stronie niemieckiego artysty można było domyślić się, że będzie on raczej - nie tylko słownym, ale i muzycznym - pamiętnikiem, niż pragnieniem zdobywania nowych brzmieniowych terytoriów. I jeśli tekstowo wokalista Frozen Plasma i klawiszowiec Dioramy starał się wrzucić tu wszystko, co przydarzyło mu się w ciągu ostatnich 10 lat, tak i muzycznie podróżował w światy, które po prostu zna i lubi. Zaskakiwanie pozostawił sobie zapewne na kolejne albumy, tym razem pokazując światu muzykę swego serca i głowy.
A jednak "Pathways" zaskakuje. Jeżeli nowość rozumieć również jako coś, co niby znamy, ale dostajemy w kompletnie innej konfiguracji, muzykowi z pewnością udało się wypełnić pustkę w duszach tych, których wzruszają zarówno stare popowe piosenki o miłości, jak i nowa, pełna agresji elektronika. I przez lata szukali czegoś pomiędzy. Bo nawet, jeśli znaleźli oczywiste nawiązania - czy to do projektów Feliksa, czy jego sentymentalnych inspiracji - całość pozostaje na rynku czymś unikatowym.

To muzyka, która zyskuje przy dłuższym słuchaniu, ba, z czasem nabiera prawdziwych barw i głębi. Dzięki umiejętności połączenia tego, co stare i sprawdzone z tym, co nowe i świeże, Felix Marc oferuje słuchaczowi całkiem nową jakość i doskonały taneczny album. Mało tego - płyta jest absolutnie szczera, zarówno w muzyce, jak i tekstach. Mimo prostoty słowa i tego, że wyznania podmiotu lirycznego są albo dosłowne, albo określone za pomocą bardzo czytelnych metafor, pozwala na szaleńczą wręcz mnogość interpretacji. Słuchacz może stanąć po dwóch stronach barykady, nigdy nie wiedząc do końca, do jakiego stopnia artysta się nim bawi.

Najbardziej genialnym przykładem jest chyba "Sweet Dancer", wykorzystujący jeden z mniej popularnych utworów Williama Butlera Yeatsa. Ten wiersz zawsze kojarzył mi się z "Albatrosem" Baudelaire'a. Pozornie prosty, rytmiczny, niesie ze sobą ogromny ładunek ukrytego dramatyzmu - tu chyba jeszcze bardziej poruszającego niż w przypadku liryku Francuza. Taka jest też muzyka Feliksa Marca - delikatny, pełny sentymentu dźwięk pianina nie zdradza nuty niepokoju. Jedynie zawodzenie mew w tle przywołuje łagodną nostalgię za irlandzkim klimatem. Ale zaraz za nią - szaleństwo, które nieraz chwyta nas w objęcia, kiedy pozostajemy sam na sam z naszymi myślami. Ascetyczne i niezobowiązujące muzyczne tło pozwala skupić się na błyskotliwej wymowie wiersza, w którym symbolizowane przez taniec radość i nadzieja zdają się stanowić katharsis dla okrutnej często pamięci i niespełnionych tęsknot. Słodka tancerka - być może zupełnie codzienna i normalna dla innych - gdy tylko zniknie z zasięgu ich wzroku, zatraca się w opętańczym tańcu swoich pragnień. To jej świat, do którego nie wpuści nikogo, nawet najbliższej sobie osoby. I właśnie ta oszalała, tańcząca dziewczyna, choć sportretowana przez innego poetę, zdaje się być najwierniejszym obrazem alter ego artysty, zagubionego na ścieżkach uczuć i wspomnień.

Gratką dla amatorów melancholijnego klimatu i retro brzmienia jest ballada "Separation". To z pewnością jedna z piękniejszych kompozycji, które słyszałam w życiu i choć z czasem "przegrała" z rewelacyjną "Sweet Dancer", na początku mogłam słuchać jej niemal w kółko. Pięknie prowadzony, gdzie trzeba, z wprawą załamujący się głos i nastrojowe, smętne brzmienia, będące mieszanką "żywego" pianina i syntetyki (przyjemnie kojarzącej się z elektroniką początku lat 80.), wywierają naprawdę mocne wrażenie. Jeśli do wszystkiego dorzucić celowo monotonną, wyrazistą sekcję rytmiczną, wychodzącą z komputera niczym uderzenia zdesperowanego serca, intensywne wzruszenia murowane. Kompozycja ma szanse być etatową "pościelówką" na electro potańcówkach. Czy również przetrwać w pamięci słuchacza - trudno powiedzieć. Fascynacja tym utworem trwa bowiem prawdopodobnie dokładnie tyle, ile żal po odejściu tej najważniejszej osoby - do momentu, kiedy usłyszymy inną, piękniejszą balladę (spotkamy kolejną najważniejszą osobę).

Bardzo klimatyczną propozycją jest również "Winterwalk" - najbardziej oryginalny utwór na krążku "Pathways", bo praktycznie mówiony. Plątanina myśli, strachu i nadziei, towarzysząca (na) nowo odkrytemu uczuciu i świat, widziany zupełnie "nowymi" oczyma. Gdy wszystko, co nie raz spotkaliśmy na swojej drodze wydaje się jakieś inne, lepsze, bardziej wyraziste. Atmosferyczna muzyka podkreśla nasycony spokojem i jakby - pewną wdzięcznością - klimat kompozycji.

Choć Felix Marc świetnie broni się jako kreator nastroju, jego domeną zdają się być utwory szybkie. Udowadnia to już doskonały, otwierający płytę "Give Back The Moments", gdzie wokalista wspiera się na wyżyny muzycznego i wokalnego kunsztu. To stuprocentowy hit i pod względem realizacyjnym nie ma na płycie sobie równych. Jest tu wszystko - genialny, z miejsca porywający do tańca bit, chwytliwy refren i cała paleta uczuć, na której sentyment miesza się z wściekłością, a satysfakcja z aktualnego stanu rzeczy z poczuciem bezradności wobec upływającego czasu.

Idealnym wzmocnieniem "Give Back The Moments" jest kolejna kompozycja na krążku. "Thorn Inside My Head" to osadzona na surowym bicie wizja destrukcji. "Ideałów", które potrafią pokierować ludzkim życiem tak, że doprowadzają do wojen, terroryzmów i zniszczenia. Czy to w sensie globalnym, czy międzyludzkim, intymnym. Bezkompromisowy, jednostajny rytm i rozpaczliwe "trust me", padające z ust podmiotu lirycznego - fanatyka idei, która symbolizuje dla niego dobro najwyższe, niemal tożsame z miłością, długo pozostają w pamięci.

"Follow The Demons", który początkowo wydawał mi się stuprocentowym faworytem na "Pathways", nieco rozczarowuje. Kilkakrotnie próbowałam się do niego przekonać, ale - mimo profesjonalnego brzmienia - nie do końca mi się to udało. W tle utworu ciągnie się nieuzasadniony, momentami wręcz nieznośny, monotonny rytm, który świetnie sprawdziłby się albo tylko w zwrotkach, albo wyłącznie w refrenie. Coś zaczyna się dziać dopiero pod koniec kompozycji, a to dla jej wiarygodności nieco za mało. Jakby twórca sam nie był do utworu przekonany i zostawił go w połowie obróbki. Poruszający jej natomiast tekst, traktujący o związku dwóch osób, które postanowiły wspólnie przeganiać tytułowe demony - często niełatwym, ale ostatecznie dającym satysfakcję i ukojenie.

Zdecydowanie bardziej przekonujący jest "Belles", emanujący jakąś naturalną radością i energią, choć tradycyjnie zakłóconymi mocną dawką melancholii. Porywający bit, różnorodność muzycznych smaczków w tle i wykorzystany w niecodzienny sposób efekt echa zabierają słuchacza w klimat fascynacji, niemal szaleńcze tempo jakiejś nocnej imprezy, rzucanych z prędkością światła słów, tęsknoty za czymś nieznanym. Kolejny kandydat na parkietowy hit i utwór, który najbardziej urzekł mnie przy pierwszym przesłuchaniu albumu.

W tej chwili bardziej porywającą kompozycją wydaje mi się jednak "Back To Life" - kawałek, który niemal zupełnie pominęłam przy pierwszych kilku słuchaniach. Prosty, "męski" - zarówno w słowach, jak i rytmie - ale przepełniony tak pozytywnym ładunkiem, że postawiłby do życia nawet umarłego. Co dziwne, energia rośnie tu nie na zasadzie dynamicznego, radosnego bitu, ale pod postacią bardzo subtelnej gradacji. Sekunda na sekundę wokal intensyfikuje się, a brzmienia stają się bardziej nasycone. I mimo, że jedynymi uatrakcyjnieniami są tu minimalistyczne "kraftwerkowe" plumkania i mało skomplikowane klawisze rodem z lat 80., genialny w swej prostocie utwór broni się na całej linii.

Jeszcze bardziej syntetyczny jest "Digital Love", traktujący o internetowych związkach i relacjach, w których każdy z partycypantów może przedstawić się na dowolny satysfakcjonujący drugą stronę sposób. Para "robotów" tworzy swój prywatny wirtualny świat, w którym nie ma miejsca na najmniejsze choćby konflikty. A zatem i szczerość, która zaburzyłaby strukturę tej automatycznej, kreowanej wspólnie słodyczy. Analogicznie - przesadne wyrafinowanie dźwięków zniszczyłoby strukturę tej świetnej kompozycji, kolejnego kandydata na ulubieńca DJ-ów.

"All The Words/Catharsis" to chyba najbardziej agresywny utwór na płycie. Intrygujący, bogaty bukiet brzmień, zaczepiony na prostej linii melodycznej, idealnie ilustruje złość, rozczarowanie, smutek, bezradność i tęsknotę za czymś wartościowym, ale utraconym na rzecz wewnętrznego spokoju. Podobna mieszanka nastrojów towarzyszy tanecznemu "Control". Choć dużo mniej zróżnicowany muzycznie, doskonale potrafi oddać bezlitosną krzątaninę kłębiących się w głowie pytań. I strach, że choć polegamy wyłącznie na własnej intuicji, na wiele z nich odpowiemy niewłaściwie i nikt nigdy nie da nam drugiej szansy.

Całą gamę przepięknych dźwięków i zaskakujących brzmień oferuje kończąca płytę "Pathway". Jednocześnie nastrojowa i ekspresyjna, kompozycja zdaje się być prawdziwą afirmacją życia. Będącego nieustannym poszukiwaniem właściwej ścieżki. Nie zawsze nas rozpieszczającego, za to zaskakującego na każdym kroku. Żeby utrzymać w dłoniach życiodajny ogień, który czyni nas szczęśliwymi, musimy uciec się do nie lada forteli. Inaczej pozostanie nam ledwie tlący się ognik, zmieniający dzieloną z kimś ścieżkę w marny substytut życia.

Tracklista:

01. Give Back The Moments
02. A Thorn Inside My Head
03. Follow The Demons
04. Belles
05. Winterwalk
06. Separation
07. Back To Life
08. Digital Love
09. All The Words (Catharsis)
10. Sweet Dancer
11. Control
12. Pathway

Wydawca: Infacted Recordings (2008)
Komentarze
Harlequin : Pomysłowa w sensie kazdy kawalek inny. Ale sporo tu z Dioramy jest, co z r...
kontragekon : Oj tam, marudzisz. Wiadomo, że płyta nie zadowoli amatora metalowej "ava...
Harlequin : Wtórna jak diabli, ale przyjemna dla ucha :)
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły