Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Devin Townsend - Infinity

Pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz usłyszałem "Christeen". Pomysłowy, nisko budżetowy klip, z niezwykle nośnym refrenem, niespotykanymi melodiami przez długi czas kołatał się w mej pamięci. I to właśnie ze względu na tą kompozycje swoją osobistą "weryfikację" potencjału niejakiego Devina Townsendaa rozpocząłem od płyty "Infinity". Od albumu, który wzbudza bardzo różne reakcje u słuchacza. Fani Kanadyjczyka, którzy pokochali go za "górnolotne" melodie znane z debiutu, tym razem mogli poczuć się zawiedzeni. Tym razem miało być bardziej - "crazy".

W końcu są w życiu chwile, że należy dać się ponieść szaleństwu. Oczywiście nie jest to stricte metalowa płyt - oj, nic z tych rzeczy - jest to krążek, który zawiera bardzo różnorodne emocje. Moda na łączenie odległych od siebie stylów trwał w najlepsze. Nic więc dziwnego, że Townsenda od czasu do czasu "upycha" riff, który z dużym prawdopodobieństwem sprawdziłby się na płytach Strapping Young Lad. To chyba najbardziej eklektyczna płyta w dorobku muzyka. Wystarczy posłuchać otwierającego album kawałek "Truth" połamany rytm perkusyjne generowane przez Gene Hoglana, bardzo bogate wykorzystanie klawiszy i manieryczny śpiew lidera,  znakomite, energiczne wprowadzenie. Szaleńczą gonitwę czas zacząć  nie zdejmując nogi z gazu pędzimy przez kolejne utwory wspomniany "Christeen", poprzez "Bad Devil" z ekscytującymi partiami puzonu i jazzowymi wstawkami perkusyjnymi, by dotrzeć w końcu do nacechowanego industrialnym niepokojem, choć nie pozbawionego uroku nagrania - "War". Trochę więcej oddechu i przestrzeni, możemy złapać dopiero przy okazji "Soul Driven". Ten kawałek brzmi podejrzanie zwyczajnie, a mimo tego sympatycznie.

Kompletnie nieobliczalna muzyka. W tym zresztą tkwi właśnie jej piękno. Wielowymiarowość i swoboda z jaką to Townsend żongluje klimatem może budzić respekt. Od zwyczajnych rockowych kawałków ("Wild Colonial Boy" i "Dynamics), w których to jeden riff, jeden mocniejszy perkusyjny pochód nadaje nowego wymiaru muzyce, po agresywne niemalże cyrkowe "przeplatańce" w "Ants". Doprawdy trudno jest nie docenić aranżacyjnego kunsztu całości.

Townsend po raz kolejny, niczym wytrawny bokser najtrafniejszy cios wymierza wraz z gongiem kończącym ostatnie starcie. To właśnie w utworze "Noisy Pink Bubbles" upatruję swojego osobistego faworyta, kusząca melodyjnymi partiami wokalnymi i "kosmicznymi" wstawkami instrumentów klawiszowych, które w podstępny sposób wkradają się w naszą podświadomość.

"Infinity" - totalny odjazd w bliżej nieokreślonym kierunku i to bez nadużywania środków wspomagających. Album godny polecenia i to pomimo kilku elektronicznych eksperymentów, których nie do końca rozumiem. Taki już urok Townsenda - ja mu to wybaczam, a co!

Tracklista:

01. Truth
02. Christeen
03. Bad Devil
04. War
05. Soul Driven Cadillac
06. Ants
07. Wild Colonial Boy
08. Life Is All Dynamics
09. Unity
10. Noisy Pink Bubbles

Wydawca: HevyDevy Records (1998)

Komentarze
DEMONEMOON : Swietna recka trafiajaca w sedno sprawy jakim jest INFINITY.Zdecydowanie tru...
Sumo666 : A mi Ki tak jakos srednio :P
Harlequin : Harlequin, jest zupełnie odwrotnie ;) pewnie tak, bo ja za tą "s...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły