Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Children Of Bodom, Decapitated, Medeia - Studio, Kraków 24.11.2013

Children Of Bodom, Decapitated, Medeia, Klub Studio

Nie ma co ukrywać, że Children Of Bodom gwiazdą sceny jest i basta. Owa gwiazda nie świeci już jednak tak pełnym blaskiem jak choćby kilka lat temu. Dla ludzi, którzy śledzą losy tego bandu od momentu wydania pierwszego albumu („Something Wild” 1997) słychać gołym uchem, że lata świetności ma on już za sobą.

Fenomen gwiazdy polega na tym, że mimo tego i owego potrafi przyciągnąć na swoje występy sporą, jak nie pokaźną liczbę ludzi. Nie inaczej było tym razem, a dokładniej mówiąc 24 listopada tego roku, kiedy to odbył się koncert tej zasłużonej już dla gatunku formacji.
Podczas koncertów w naszym kraju tym pięciu sympatycznym Finom towarzyszyły ich rodzima Medeia oraz nasz Decapitated, który powstał niejako z martwych, za co należy im się ogromny szacunek i podziw. Jest to chyba jedyny polski zespół metalowy, który nigdy nie zszedł poniżej bardzo dobrego poziomu swoich wydawnictw. 

O pierwszym bandzie, który to miał wystąpić tamtego wieczoru na deskach krakowskiego Studia, przed samym koncertem wiedziałem niewiele. Fakt, przesłuchałem ich ostatnie dzieło „Iconoclastic” które to było jest i będzie promowane tą właśnie trasą, jednakże zachwytu co tu dużo mówiąc nie było. Sam występ, jak się okazało, miał to diametrialnie zmienić.

Dość dużym acz jakże pozytywnym zaskoczniem była dla mnie publiczność a dokładnie jej liczba przy scenie od początku tego gigu. Często zdarza się tak, że ludzie powoli powoli zbierają się pod sceną coraz to liczniej w miarę zbliżania się występu headlindera trasy. Tym razem było zdecydowanie inaczej, co oczywiście bardzo cieszy.

Zanim zacznę od opisu występu chłopaków z Medei chcę zaznaczyć, że bardzo ależ to bardzo lubie hardcore, a w szczególności kapele typu Agnostic Front czy Madball. Czemu o tym piszę?? Robię tak albowiem czytając w internecie o wspomnianej wyżej Medei nader często znajduję błędy w opisach owego zespołu, że jest to death metalowy band. Otóż ci ludzie, którzy to pisali są w głebokim błędzie, wynikającym z niewiadomych mi powodów.
Tak czy siak twórczość finów z Tampere jak dla mnie to hardcore w bardzo dobrym wydaniu.
   
Taki właśnie był ich koncert – bardzo dobry. To co charakteryzuje tą muzykę to szybkość poparta głównie stapami perkusisty, równie szybkie i ciężkie riffy oraz wielka, ależ to wielka energia, którą wytwarzają muzycy poprzez swoje instrumenty. Te wszystkie elementy były obecne podczas występu otwierającego cały koncert. Było potężnie – brawo, brawo i jeszcze raz brawo. Cały czas jaki dostali członkowie Medei od organizatora został wykorzystany w 100 %.

Czas podczas tego typu otwarć biegnie naprawdę szybko i nawet człowiek nie zdaje sobie sprawy, kiedy to frontman słyszanego bandu oznajmia zgromadzonym, że oto właśnie będą grali ostatni numer podczas swojego show. Tak też było tym razem. Nie piszę niestety, albowiem kolejni muzycy występujący na deskach krakowskiego Studia to już legenda death metalu, która to ma wiernych fanów na całym świecie. Mowa tu oczywiście o naszej rodzimej formacji Decapitated. Długą drogę przeszli panowie z Krosna i to bardzo długą. W ich przypadku można mówić o swoistym cudzie.

Nasze eksportowe trio niczym podczas swojego gigu nie ustępowało Medei. Energii,  zaangowania i pasji nigdy im nie brakowało i raczej nigdy nie zabraknie - tego możemy być pewni. Był to czysty, bezkompromisowy techniczny death metal, czyli dokładnie taki, do jakiego muzycy Decapitated przyzwyczaili swoich fanów. To tego dochodzi bardzo dobry kontakt z publicznością. O poziomie artystycznym nie ma co dyskutować, bo za każdym razem, czy to na płycie czy na koncercie, jest to po prostu klasa światowa. Z tego co pamiętam zgromadzeni mogli usłyszeć numery ze wszystkich płyt studyjnych zespołu, począwszy od wydanej w 2000 roku „Winds Of Creation”, po ostatni (wydany po 5 letniej przerwie) album z 2011 roku „Carnival Is Forever”.

Jak na razie bardzo dobrze - pomyślałem, kiedy to Decapitated schodziło ze sceny. Pożegnano ich jakże to gromkimi brawami, do których to pewne, że są już od dawna przyzwyczajeni.
Vogg i spółka grzecznie pożegnali się z fanami, po czym, a w zaradzie międzyczasie, techniczni Bodomów pospiesznie przygotowywali sprzęt pod występ tych na, których wszyscy czekali.

Children Of Bodom to zespół prowadzony przez Alexiego Laicho dość despotycznie, jednakże w tego typu muzycznych projektach nie może być mowy o demokracji. Założenie tego pana było jedno – ten zespół ma odnieść sukces i wszytsko, ale to dosłownie wszytsko ma być temu podporządkowane, a jak komuś się to nie podoba, to tam są drzwi, jak ktoś wyjdzie, to powrotu nie ma. Z wywiadu, który to bardzo młody Alex udzielił Metal Hammerowi zaraz po wydaniu debiutu, wynikało jedno - siedem prób w tygodniu po wiele godzin, a wszystko po to, aby upragniony sukces osiągnąć nawet kosztem życia prywatnego.
Cel został jak najbardziej osiągnięty i śmiem twierdzić, przerósł oczekiwania swoich ojców. Podczas swojej muzycznej podróży Dzieciaki miały swoje wzloty i upadki i na szczęście teraz są na fali wznoszącej, a dowodem na to jest ich najnowsze wydawnictwo „Halo Of Blood”, które to właśnie promują.

Podczas zagranego show oczywiście nie zabrakło utworów z tego właśnie krążka, a i dobrze, że znalazło się miejsce dla numerów ze starszych płyt jak w/w „Something Wild”, „Hatebreeder”, czy „Follow The Reaper”. Generalnie rzecz biorąc było – dla każdego coś miłego. Lider zespołu w pełni zdawał sobie sprawę, że tworząc setlistę nie może w niej zbraknąć też i nowszych kawałków i tak właśnie się stało. Podczas krótkiego czasu, bo raptem godziny i dwudziestu minut, mogliśmy usłyszeć kompozycje z pozostałych wydawnictw zespołu: „Hate Crew Deathroll”, „Are You Dead Yet?”, „Blooddrunk” czy „Relentless Reckless Forever”. Widać, że ludzie łakneli tej muzy i łchonęli ją po całości. To oznacza tylko jedno, że Ci, którzy mają dostaczać planowanej rozrywki ze swojego zadania wywiązują się nader znakomicie. Nie wiem czy to było z góry zaplanowane, czy nie, bo jeśli nie to Alxiemu przydałby się jakiś specyfik poprawiający pamięć, ponieważ chciał zagrać wraz z kolegami dwa razy ten sam numer („Silent Night Bodom Night”), co wywołało lekki śmiech członków zespołu, a i publiczność nie była temu zdarzeniu dłużna.

Co tu dużo pisać, Bodomi nie grają złych koncertów, a jedynie dobre bądź bardzo dobre. Gdyby było inaczej, gdyby nie podchodzili to tego co robią z pełnym zaangażowaniem i  profesjonalizmem, to kto by przechodził na ich występy. Ludzie płacący, jak na nasze polskie warunki, kupę szmalu za bilety, tego właśnie oczekują i to jest im dostarczane. Zresztą w dzisiejszych czasach, kiedy dominuje (zresztą słusznie) powiedzenie - płacę to wymagam - dotyczy całej sfery życia, a nie tylko rozrywki. 

Reasumując kolejny bardzo udany wieczór spędzony w krakowskim Studio, kolejny raz zaproszone ekipy spisały się na medal. Myślę, że Ci, którzy przyszli, przyjechali, czy w jakikolwiek inny sposób dotarli na miejsce opisywanego wydarzenia, w najmniejszym stopniu nie żałowali swojej dcyzji. Jeśli o mnie chodzi, to ja bawiłem się doskonale.

Dziękuję za uwagę.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły