Czy ktoś się kiedyś zastanawiał jak mogłaby brzmieć muzyka Joy Division, gdyby formacja przetrwała do naszych czasów? Bardzo prawdopodobnie byłaby zbliżona do tego co prezentuje brytyjski Editors, a album "An End Has A Start" jest tego doskonałym przykładem. Na krążek trafiło 10 piosenek utrzymanych w klimacie brytyjskiego
alternatywnego rocka we wcieleniu jak najbardziej przyjaznym takim
kanałom jak MTV czy Viva.
Niemcy uchodzą za krainę mlekiem i miodem płynącą dla zespołów grających wszelkie odmiany elektroniki. Niemcy są także jednym z czołowych krajów, w którym wszelakie zespoły cierpią na chroniczny brak oryginalności a Umbra Et Imago ze swoim "Memento Mori" tylko to potwierdza. Chciałbym jednak zaznaczyć, że nigdy nie słyszałem innych płyt tej formacji.
Komentarze Harlequin : Hehehe perwera :) żeby jeszcze ta muzyka miała nutę perwersji, a nie n...
Kilka lat temu w austriackim Hollenthon widziano najgroźniejszego konkurenta dla Therion. Choć Austriacy w swoich dźwiękach przemycali sporo elementów charakterystycznych dla ekipy Johanssona, to objawili się jako zespół dość kreatywny, potrafiący stworzyć cos swojego. Najnowszy album zespołu został buńczucznie dość zatytułowany "Opus
Magnum" i jak to zwykle bywa w przypadku osób chełpliwych - zostali
ukarani.
Nie tak dawno AC/DC zapowiedziało zakończenie kariery, które przypieczętowali udanym albumem "Black Ice". Czy naprawdę zakończą karierę, to czas pokaże, ale jeśli nawet tak by się stało, to fani nie powinni mieć powodu do płaczu, gdyż na scenie właśnie zadebiutował zespół, który niewątpliwie ma szansę wypełnić tę lukę. I podobnie jak AC/DC jest to zespół z Australii.
Już "Going For The One", album który poprzedzał "Tormato" pokazał, że Yes spróbowało uczynić swoją muzykę zwiewną. Na całe szczęście nie było to w takim stopniu, aby przyćmić progresywnych charakter muzyki Brytyjczyków.
"The Nephilim" to drugi studyjny album brytyjskiego Fields Of The Nephilim. Już debiutancki "Dawnrazor" pokazał, że grupa jest będzie się liczyła na scenie rocka gotyckiego, ale dopiero tym albumem formacja pokazał, że rock gotycki może wykraczać daleko poza ramy tego co było znane dotychczas.
Komentarze SzalonyKapelusznik : Spodziewałem się trochę dłuższej relacji/recenzji tej płyty. Dla m...
Pierwsza płyta Anaal Nathrakh odbiła się szerokim echem w kręgach miłośników black metalu. Brytyjski duet nadał tego gatunkowi nowe spojrzenie na brutalność. Kolejne płyty choć zostały docenione, to w zasadzie niczego nowego nie wnosiły do nurtu, jak i nie wprowadzały zbyt wielu nowych elementów do stylu zespołu.
Komentarze Neetoperz : Z całym szacunkiem ale widzę że AN padnie ofiarą tych samych schem...
Choć The Residents działają na muzycznej scenie od ponad 30 lat, to dopiero teraz miałem okazję poznać namiastkę ich twórczości za sprawą ich najnowszego albumu "The Bunny Boy". Wcześniej wiedziałem tylko tyle, że formacja tworzy dziwną i trudną muzykę wykorzystującą wszelkie możliwe środki. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać po "The Bunny Boy", ale kilka
utworów z nowej płyty zamieszczonych na portalu MySpace skutecznie mnie
zachęciły do zapoznania tego krążka.
Komentarze cross-bow : i nie jedziecie na koncert? wstyd!
Harlequin : Dobrze, że utwory są krótkie i treściwe - nie ma zbędnego kombinow...
verdammt : No raczej to nie jest propozycja do wysłuchania po ciężkim dniu w pracy...
Od pewnego czasu czołowy okręt pod piracką banderą Running Wild zaczyna tonąć. Nie da się ukryć, że niemiecka ekipa najlepsze lata ma za sobą i póki co nie zanosi się na polepszenie sytuacji. Na całe szczęście na horyzoncie pojawił się godnych następca mistrzów siedmiu mórz.
Komentarze minawi : W końcu udało mi się zorganizować materiał z tej płyty ;-) Całośc...
SzalonyKapelusznik : Dokładnie - darkemperor masz rację. Szkoda tylko, że płyty wpadając...
darkemperor : Jest to jedna z tych płyt, które po zakończeniu słuchania chce się na...
Kariera muzyczna Killing Joke trwa już 30 lat. Ta brytyjska kapela wystartowała w czasach, gdy na muzycznej scenie panowała moda na punk rocka, jednak tak jak wielu innych wielkich artystów nie pozostała jedynie epigonem tego nurtu, lecz ewoluowała w kierunku muzyki zdecydowanie ambitniejszej.
Komentarze SzalonyKapelusznik : Zgadzam się z Harqiem, że ta płyta to przedłużenie albumu "Killing...
Ignor : Jasne , krążek "Hosannas From The Basement Of Hell" uważam za "okaz...
Harlequin : Jak dla mnie obok "Brighter Than A Thousand Suns" i "Night time" jest to najlepsz...
W 1996 roku powstały chyba wszystkie brytyjskie kapele trip-hopowe. Oczywiście to śmiałe stwierdzenie nie ma podstaw bytu, ale przez ostatnie parę dni poznałem dwie grupy z tego kręgu muzycznego, które swe debiuty odnotowały właśnie w 1996 roku. Pierwszą z nich było Archive ze wspaniałą płytą "Londinium", którą miałem przyjemność opisać wam pokrótce, drugą zaś jest zespół Lamb oraz ich krążek nazwany tym samym tytułem. Już na pierwszy rzut oka widać, że pomimo przynależności do wielkiej trip-hopowej rodziny, obie formacje zdają się być swoimi przeciwnościami.
Czwarty już album tej brytyjskiej grupy to kolejna perełka w morzu heavy metalowych brzmień. Oczywiście mowa, o Black Sabbath i ich kolejnym dziele tym razem opatrzonym prostą nazwą "Vol. 4". Tym razem muzycy z legendarnej formacji proponują nam coś wyjątkowego, pełno tu bowiem brzmień nigdy wcześniej niekojarzonych z grupą. Mimo to krążek został świetnie przyjęty przez fanów, mało tego stał się kolejnym dowodem potwierdzającym wyjątkowość Sabbathów.
Szczerze powiedziawszy, kiedy pierwszy raz zetknąłem się z tą płytą, uprzednio dowiadując się o niej paru szczegółów moje zdziwienie sięgało zenitu, słuchając, bowiem tego koncept albumu jednej z francuskich progressive metalowych grup ostatnich lat przeszywały mnie rozmaite emocje - od melancholii poprzez zachwyt, aż do euforii, Shadrane, bo o nich mowa to naprawdę nietuzinkowa grupa, zdolna swoją progresywną melodyką porwać serca wielu fanów takiego brzmienia, ale i zdobyć nowych odbiorców tego gatunku, a wszystko za sprawą 14 utworów z ich debiutanckiej płyty, "Temporal". Poświęćmy teraz kilka minut jej niezwykłemu obliczu.
Nie, Zubrowska to nie jest nazwisko mojej sąsiadki, ani żadnej nielubianej przeze mnie nauczycielki ani tym bardziej żubrówką z błędami w tytule. Pod tą głupio brzmiącą nazwą kryje się francuska formacja grająca coś co jest mieszanką brutalnego death metalu i mathcore'u.
Na takie płyty jak "Iowa" zupełnie inaczej się patrzy z perspektywy lat. Choć jest to czwarty album zespołu, to dopiero ich trzeci krążek zatytułowany po prostu "SlipKnoT" pozwolił zespołowi zaistnieć na rynku i zdobyć wielką popularność. Formacja trafiła akurat na moment, gdy na topie był nu-metal, a że ich muzyka w dużej mierze podpinała się pod ten gatunek, znaleźli szerokie grono odbiorców. "Iowa" trafiła więc na złoty okres tego nurtu i pamiętam, że gdy słuchałem tej płyty niedługo po premierze miałem o niej bardzo negatywne zdanie. Od momentu wydania tej płyty minęło siedem lat - teraz patrzę na "Iowa" zupełnie inaczej.Są takie albumy, które próbowałem polubić wielokrotnie, ale po dziś dzień mój wysiłek okazuje się syzyfową pracą. Jedną z takich nielubianych przeze mnie płyt jest trzeci album Machine Head "The Burning Red". Mało tego - już jakiś czas temu przestałem się starać, aby polubić ten album, gdyż zwyczajnie jest to płyta której nie dzierżę.
Od momentu rozwiązania At The Drive-In na początku nowego tysiąclecia byli członkowie tejże formacji zdążyli zaprezentować bardziej eksperymentalną i progresywną duszę za sprawą trzech krążków wydanych pod szyldem The Mars Volta. Przyznam się, że do tej pory twórczość tej grupy w ogóle do mnie nie przemawiała... aż do tej pory, bo tegoroczny album "The Bedlam In Goliath" ciągle stanowi dla mnie ciężki orzech do zgryzienia.
Chris Barnes do specjalnie kreatywnych muzyków nie należy. Od kiedy rozpoczął działalność wraz z Six Feet Under nie pokusił się o tworzenie muzyki rozwojowej i podejrzewam, że zostanie już tak do końca. Oby tylko nagrywał takie płyty jak "Death Rituals".
Komentarze mefir : dlamnie caly ten zespol to straszna monnotonia hmm smakoszem death...
Po podobno rozczarowującym "Somewhere Else" wielu krytyków zdążyło obwołać najnowszy album Marillion murowanym klasykiem. Zważywszy na fakt, że spośród płyt wydanych po 1990 roku w moich oczach jedynie "Marbles" znalazł uznanie, to podszedłem do najnowszego albumu Anglików z nadzieją, że dostanę materiał podobnej klasy.
Tego się chyba nikt nie spodziewał. Po wydaniu "Brave" Marillion miał bardzo poważny zastój twórczy, a kolejne płyty potwierdzały jedynie, że to już nie ten sam zespół, który czarował artockową duszą w latach 80-tych. Gdy ukazał się dwupłytowy "Marbles" fani rocka progresywnego doznali szoku - bez wątpienia mieli oto przed sobą jeden z najlepszych albumów progresywnych ostatnich lat.

