przytulę
pocieszę i rozgrzesze
tam gdzie zawsze ucałuje.
pogłaszcze po włosach
krzyżem wypędzę
demona i będziemy patrzeć
jak kona.
Wtedy zostaniesz moją
myślą -
a świat mój własny
oczyszczony i całkowicie rozgrzeszony
będzie
dziwne
nikt nie wierzy
nawet ja.
do koca czasami
do ściany która bywa cześciej
zimna
do okna sie przytulam
gdy myję mój świat ścierką
ścierka do dłoni się przytula
ja do niej
wiem że istnieje jedność
przytulam się do kieliszka z winem
czasami buty zgubię
więc i stopy przytulone ziemią zostaną
nieraz przytule się do wanny
do dźwięków telefonów
budzika do pracy
do pięści
gdy biją moi rodacy
przytulam się nawet do twego obrazu
do jazzu nocnego
saksofonisty który na dachu gra
i do radia pełen hitów szitów
original mentos
świeży oddech
nawet da się żyć
kawałkami nabity na igłe
na grillu szaszłyk.
a na ziemi kołdra
moje zwłoki kolejny raz utula.
Diarmad : No,no Allek.... ;P powiem że o zaskoczyło mnie to i się spodobało;P my...
Lupp : Rewelacja! Piękna i osobista metaforyka, przełożyłeś obraz świata...
Jest mi cholernie smutno wiesz
Dlaczego?
Cholera – nie wiem.
Całe życie me jest tak bogate
Tak dokładne i prawe
Że nawet jak wypije piwo
Wydaje się nie koślawe.
Chyba jestem uzależniony
Od idealności
Powiem nawet żem ćpunem
Realności.
Tak chciałbym być innym
To znaczy?
Człowiekiem chciałbym być
Ale to nic nie znaczy
Bo nawet tu czuje się
Wcale nie inaczej.
Teraz na mnie patrzysz
Jutro zapomnisz
Powiesz – nad morze wyruszył
Marynarz z tatuażem na tyłku
Listy przestaną przybywać
Kartki papieru się marnować
Oszczędzisz na ołówku
I powiesz – ty dupku.
A ja? Uśmiechnę się
Zapewne się i upiję
Z żalu albo z rozkoszy
Nie wiem – cudzołożę
Może nawet zdradzę swą duszę
Sprzedam może szatanowi
Albo na allegro
I tak nikt nie kupi – bo do dupy.
Jestem wulgarny?
Wybacz proszę
Tam świnia się prosi
A ja – śmieci zanoszę
Niemal codziennie
Wypalone niedopałki
Wspomnień.
ale ja się wstydzę
jak patrze
jak czuje
jak smakuje
nawet wtedy gdy mi ciśnienie
podskakuje
wtedy przed rumieńcami
jakoś nikt mnie nie ratuje
wstydze się
oj tak -
świata internetu
polityki i pieniędzy
wstydzę się zapalić nawet
papierosa
wódki to ja nie pije
nigdy zresztą nie piłem
alkoholizm mnie przeraża
cały schizm mnie poraża
a kobiety
ehhh...
szkoda po prostu gadać
na ten temat rozmawiać
ja płonę wtedy
dostaje spazmów
kobiecych orgazmów
gdy tylko patrze obserwuję
albo jest się obok
albo powie się coś i uśmiechnie się
tak bez powodu
gesty nie muszą mieć rodowodu.
Hej hej
Nie płacz gdy pociąg odjechał
Zabrał me ciało chude
I zostałem rzucony jak worek
Bo widocznie tak musi być
Hej hej –
Nie smuć się, że nie mogę pomachać
Z okna zamurowanego czarnymi cegłami
A w rogu koc i siano i jej brak
Tak musi być.
Hej hej –
Nie męcz się sznurówką od buta
Poproś zawiążę i powiesz tylko
Dziękuję – to wystarczy mi.
Do szczęścia.
Bo ja widokiem karmie się.
Zawsze – choć mówią
Że to zbyt nieromantyczne.
Przeszło
Igła przeszła
Zimno przeszło
Chodnikiem
Na chodniku psia
Kupa – Miss Świata
Porządek w mej szafce
Czasami w niej chaos zawita
Czasami szept
Nieraz krzyk a nawet ból
Wtedy porządku dla mnie nie ma.
Albo są – przyzwyczajenia.
Wstaje na wniesieniu
Widzę świat takim jakim chce widzieć.
Zbyt idealny.
Ludzie zbyt idealni
Rzeczy zbyt idealne.
Nie idealny jest tylko zawód.
Napijesz się wina?
Czerwonego
Bo białe to nie –
Nie ma w nim krzty romantyczności
Tej pasji smaku
Tej konstrukcji wartości
Nie ze wszystkim smakuje
A na pewno nie z twoimi ustami
Których tak często nie ma.
Choć ostatnio wolę go pić sam…
Gdzieś na dachu
Wraz z deszczem
Odpalam magnetofon
Aby poczuć twe usta gdzieś blisko.
Kłębowisko latorośli.
Fejzi : Nie rozumiem Twojej wypowiedzi, że ten, kto się boi podczas oglądania h...
Gorg666 : Jeśli fantazja twórców horrorów zdolna jest Cię przestraszyć t...
Fejzi : Jeśli fantazja twórców horrorów zdolna jest Cię przestraszyć t...
kontragekon : Mogę powiedzieć tylko tyle - to, że Chopin ma cytat z Mozarta, nie oznacz...
kontragekon : Alu, wybacz mi tak brutalną szczerość, ale: Napisałeś tu c...
amorphous : Na mnie film zrobil duze wrazenie jak zaden od dluzszego czasu - ogladalem jak...
Godzina 5.00
Ziewam.
Otwieram oczy – dłońmi ocieram każde z osobna. Ziewam – przy tym zamykając oczy, znów je otwieram, i kolejny raz ocieram dłońmi każde z osobna. Pieszczę – jakby moje palce miały usta to i by całowały. A jakby miały języki to lizały. Robiły by dobrze. I mi – i gałkom ocznym.
Ziewam. Drugi raz już. Zatykam usta dłonią. Nie lubię jak mam otwartą gębę gdy ziewam, potem różne świństwa wlatują do jamy ustnej. A to jakieś radioaktywne pierwiastki, nie wiadomo skąd się wzięły. A to jakieś robactwo latające w powietrzu. Raz taka mała muszka – nie większa od de mnie wleciała mi do ust, myślałem, że umrę. Czułem się jakbym wtrynił ość z ryby. I jeszcze paskuda drapała po gardle – wiadomo walczyła o życie - co dawało efekt kucia, wrzynania się w mięśnie, jakby ktoś na żywca mnie wyrzynał. Dżysus – co za ból. No nic to – na szczęście było minęło. Nie warto wspominać.
Ziewam. Kurde ile jeszcze? Ziewam i ziewam. Spałem co prawda 5 godzin, ale teraz ziewania koniec ma być – bom do pracy. Jak to? Ziewać prowadząc autobus? Nie wypada. Jeszcze licho wie co się potrąci i problemy będą. Zwolnią z roboty, prokuraturę naślą, a rodzina osoby potrącanej naśle mi bandziorów i wpier.. ekhm mi dadzą. Złamią coś – kolejne koszta. A nie daj boże – zabiją. Pfu, odpukać, splunąć za siebie, kopnąć się w zadek – nie może być.
Ziewam. Już czwarty raz – w pysk sobie daje – plask a to w prawy w policzek, plask to w lewy – cholera bolało. Moja kobieta tak nie wali jak sobie za dużo popiję. Chłopie miej ty litość.
Godzina 5.05.
Ok. Coś trza zjeść. Bo człowiek jak wyrusza w trasę, a burczy w żołądku przy tym – to źle się prowadzi. Nic tylko myśli wtedy o żarciu, a nie o pracy. A przecież nie można być roztargnionym. Myślami gdzie indziej się jest – a trza tylko skupionym być. Prowadzić autobus to poważna sprawa. Niemal jak misja. Co prawda nie kościelna – ale duszyczki czy to złe czy to dobre się wozi. Momentami czuję się jak Anioł Sądu Ostatecznego prowadząc te ludzkie niewypały pod sąd. Niestety – apokalipsy jeszcze nie ma, więc prowadzę je do pracy, do szkół, czy gdzie tam jeszcze. Ważne – aby dojechali na miejsce – cali i zdrowi. Tak pisało w Aneksie umowy o pracę - „kierowca lokomocji przewozowej jest odpowiedzialny za doprowadzenie bezpiecznie pasażerów w dany cel”. Tak jest napisane. Tego się trzymam. Momentami się czuję jak Anioł Stróż, stojący na straży ich bezpieczeństwa. Pfu – jak dla mnie mogliby w diabły iść – no ale regulamin to regulamin. Potem sankcje karne są jak się go nie przestrzega. A potem są problemy. A po co mi to.
Co tam mi żonka przygotowała...hmm pomarańczę, kanapki z szynką i serem i batonik milki - łej. Wszystko ładnie zapakowane – w pudełko z Kaczorem Donaldem. Dla ciekawskich – to pudełko dostałem od mojej mamy w Wigilię, wiec do dzisiaj je trzymam. Codziennie jest przez ze mnie czyszczone, aby pozbyć się gnicia czy rozpadu. Więc grzybicy brak – jak ta lala i malinka. Więc zdrowy prze to jestem jak dąb.
Wyciągam kanapkę, robię kęsa i przeżuwam. Przeżuwając się rozglądam. Patrzę na przystanek lini hmm nie mogę tego zdradzić. Otóż gdy przeczytacie opowiadanie – stanę się sławny i jak będziecie jeździć moim autobusem, kupując u mnie bilet – to przy okazji i o autograf poprosicie. A jak już wspominałem, nie mogę być myślami gdzie indziej. Mam poważne stanowisko i wiele od niego zależy. Na przykład wasze bezpieczeństwo. Wasz cel. Więc nie mówię jakiej to linii autobus. Może 234, a może nowiuteńki autobusik z dojcztland z napisem nad drzwiami „Achtung”linii 5. Nie powiem i basta. I proszę mi tu już nie robić mętlika w głowie. Nie powiem.
Stoją już. Czekają. Marzną. A niech marzną. Podjadę o tej godzinie jak zawsze – 5.15. Zero pośpiechu, zero spóźnienia. Idealnie. Grupka już spora się zrobiła. Ruch za pewnie dzisiaj będzie duży. Są i młodzieży rozwydrzona, mówiąca co drugie słowo „kurwa” i „twój stary”. Jakby taki był moim dzieciakiem – zaraz w pysk. Nauczyłbym go kultury. Smark jeden. Gówniarz. Jak ja nie lubię gówniarzy. Ehh – kiedyś się nimi zajmę – ale nie teraz. Nawet kościelni fanatycy staruszkowie stoją. Jedna już wyciągnęła różaniec i odmierza pacierz za pacierzykiem. Jakby się bała, że wsiądzie do autobusu i nie wróci. Jest taka możliwość. Ale nie dzisiaj. A może dzisiaj? Licho wie.
Mmmm...a to co? oj tak – widzę ją – cycata, w miniówce w tygryski mrau, blond długie włosy i ładna jest. Zgrabna i za pewnie ładnie pachnie. Uuuuu ależ bym poznał twoje mroczne zakamarki. Poznawałbym języczkiem twoją duszę, palcami bym pieścił.... - trzask w pysk – przestań chamie. Za chwilę zaczniesz kurs – a ty o bzykanku myślisz. Jezu. Dusza i umysł musi być czysta jak prowadzisz. Nie może być brudna obrazami – w tym przypadku pornograficznymi. Masz misję – musisz ją dokończyć. Nie spieprzyć. Ruszaj – bo już za cztery piętnaście po piątej.
Przekręcam kluczyk w stacyjce. Silnik ożył i autobus zaczął się poruszać linią prostą. Jak w fizyce. Podjeżdżam pod przystanek numer linii 4.. uuuh mało by brakowało a bym się wygadał. Otwieram drzwi...
Od tego momentu zaczęła się moja praca. Patrze w lusterko wsteczne i widzę obrazy straszne. Podstawową walkę o miejsce. Rzucają się. Kopią. Popychają. Gryzą. Jeden nawet drugiemu zdzielił w mordę, bo go podsiadł. Cham powiedział. I młodzież krzycząca wniebogłosy niebiańskich chórów – kurwa i twój stary. I babcie – idą swym powolnym krokiem. Łapią się za rurkę, drugą rurkę, podpierają się o siedzenie i błagalnym wzrokiem patrzą się na rozwydrzone bachory – proszą niemym głosem o miejsce. Ale nie – to chamy i gówniarze. Nie puszczą. A niech stoi – ma nogi. Stare – ale jak się to mówi jare. Jedna młoda dziewczyna się zlitowała i puściła. Babulka się uśmiechnęła, dziękuję powiedziała i usiadła, że aż fotel zagrzmiał grzmotami. Chociaż jedni mają dusze czyste.
Wnet babulka która z różańcem w dłoni stała i odmierzała czas paciorkami, zaczęła się drzeć – „bachorzyska, chamidła pierońskie. Wszędzie się wpierdolą – skurwysyny małe paskudne. Nie można usiąść – bo te grafficiarze, wandale śmierdzące takie niby schorowane – żeby ich szlag. Nogi mnie bolą – czy mam się prosić o miejsce? Stara jestem, schorowana, a wy młodzi gówno a nie chorzy– już mi stąd wypierdalać brudasy.” Mówię do siebie – taka staruszka a klnie jak szewc. A taka bogobojna się wydaje. Ale jak widać „chaja” przyniosła skutek – bo zaraz w dwa miejsca się znalazły puste. A niech siedzi – a niech ma. Bo stara.
Ostatni raz zerkam w lustereczko wsteczne i przy okazji przyglądam się otoczeniu – gdzie moja muza jest. A moja muza stoi na przystanku – ale już na inną linię czeka. A niech czeka. Spotkamy się innym razem dziecinko. Ja to wiem. Różnica taka – że ty nie wiesz.
Zamykam drzwi – wnet ktoś głośno krzyknął”kurwa boli boli, zajebie skurwysyna, otwórz przycisnęło mi rękę, otwórz...” Zadrżałem od tego krzyku – otworzyłem drzwi, i wleciał do autobusu bezdomny człek. Ubrany w szmaty – równocześnie mojej żonie mógłby sprezentować, do mycia podłogi. Trochę chyba podpity – bo się chwiał. Pasażerowie ci starsi – od skurwysynów mnie wyzwali, młodzieży, wyśmiewała mnie wytykając mnie palcami. Jedna młoda mała dziewczynka nawet powiedziała cieniutkim głosikiem – ale brzydal. Poczułem w sobie złość. I wstyd. Bo gdyby nie te „fantazje o cycatej muzie” to by takiej rzeczy nie było. Nic to – a mówiłem uważaj?
Ruszyłem. Po tym przypadku z bezdomnym – mam spóźnienie dwie minuty, więc ruszać trzeba niezwłocznie. Więc ruszyłem. Wyjeżdżałem z dworca autobusowego, skręciłem w prawo i kierunek końca celu namierzałem. I jechałem i jechać będę tak z sześć godzin. Szybko spłynie. Jak batem strzelił. A włączę sobie radyjko – na dobre samopoczucie, i tamten feralny moment zaniknie szybko zagłuszony muzyką. Nucę sobie – przyjemnie mi. Taką pracę to ze świecą szukać. No ba!. Po chwili usłyszałem puknięcie w szybkę. Patrzę w lusterko wsteczne i widzę bezdomnego – tego, którego jakąś chwilę temu zatrzasnąłem drzwiami rękę. Cholera – teraz ten mi nabluzga. Wyzwie od najgorszych, że powinienem zrobić kurs otwierania i zamykania drzwi. I tak będzie lamentował kurkami i chujkami aż do zajezdni. Ehh – i po co mi to było? Ale tudzież zaskoczenie. Patrzę i bezdomny coś tam przykleił do szybki. I tak było napisane „Kontroler Biletów – Zbigniew Fiutek nr 000132” i mówi – zablokuj kasowniki. A masz ci los. Kontroler przebrany za bezdomnego, tegoż jeszcze nie było. Jakaś ściśle tajna misja głównego związku kontrolerów, że się przebierają? Mówi, jeszcze raz – kontrola biletów, zablokuj kasowniki. Spojrzałem i kiwnąłem głową, że już się robi. I wtedy się zaczęło.
Na początku ludzie spojrzeli na bezdomnego mimo chłodem – za pewnie myśleli, że bezdomny nabluzga – ale tudzież zaskoczeni, obrócił sie i głośno krzyknął – kontrola biletów, bileciki do kontroli proszę przygotować. Ależ ludzie zdębieli – ale zaraz potem zaczęli się rzucać, wiercić i pocić się, jakby bestie zobaczyli. Już wiadomo kto ma bilety, kto ni ma. Po wyrazach twarzy widać, po długim poszukiwaniu w łapą w torbie. Nie ma - a kuku – nie ma. Macie pecha. FRAJERZY. A mnie wyzywali od najgorszych. HA!
Kontroler profesjonalista – widać, że zna się na rzeczy, bo zgarnął zaraz kilkoro gapowiczów. Wierzgają się, wyrywają – tłumaczą, że zapomnieli, że w kiosku biletów nie było. U kierowcy – także(hmm rzeczywiście nie było – ale cóż zrobić). Kontroler podchodzi do mnie abym się zatrzymał – bo tu będzie potrzeba więcej czasu na sprawdzenie, ludu pełno, a i gapowiczów. Będziesz mi potrzebny do pomocy. Kiwnąłem głową.
Teraz wam powiem – dlaczego nie chciałem zdradzić linii autobusu. Otóż po kiwnięciu głową kontrolerowi, w tym momencie przystanki przestały się dla mnie liczyć. Zatrzymałem autobus – włączyłem światła awaryjne. Włączyłem guziczek na panelu – niebieski – w tym momencie na okna nasunęły się zabezpieczenia metalowe – ale z drugiej strony było odbicie – jakby nikogo nie było w autobusie. Wyciągnąłem manekina – wysiadłem z autobusu, włożyłem manekina pod autobus – dało to pewną imitację, że ktoś autobus naprawia. Wszedłem z powrotem do kabiny, wziąłem radio i mówię do niego – autobus ma awarię, naprawa potrwa kilka godzin. Proszę o podesłanie tą trasą inny środek przewozu. Po chwili odzywa się z drugiej strony głos – zrozumiałem. Bez odbioru.
Otworzyłem kabinę – wszedłem do środka. Spojrzałem na pasażerów. Pasażerowie na mnie. W ich oczach zobaczyłem niepokój, ale także niezrozumienie. Kontroler dalej sprawdzał bilety, chwilę potem spojrzał na mnie. Uśmiechnął się złowieszczo.
W kabinie dalej było włączone radio. Muzykę chwilę potem przerwano i zostały puszczone wiadomości. Oto co mówił tamtego dnia dziennikarz -" .....wczoraj odnalezione kilkanaście ciał w porzuconym autobusie na drodze(...)Ciała były rozczłonkowane, niektóre były w połowie zjedzone(...)Sztab Bezpieczeństwa Narodowego i Policja z całych sił poszukują tych niezwykle niebezpiecznych morderców. Policja informuje – że udało im się ustalić, iż mordercami mogą być fałszywi kierowcy autobusów. W wyniku badań śledczych, Policji udało się odkryć, iż mordercy nie sprzedawają biletów autobusowych. Mówi por. Gąska – w przypadku gdyby pasażer chciał kupić bilet w autobusie, a kierowca informuje wtedy, że biletów nie ma, należy niezwłocznie zgłosić ten przypadek Policji...(...)Wysokie prawdopodobne, że miało się bliskie spotkanie z niebezpiecznymi mordercami..."
Na mojej twarzy ukazał się maleńki złowrogi uśmiech – a trzeba było zapytać się czy mam bilety. Ale nie – bilety pfu ble, więc pozwólcie, że teraz Was osądzę moi drodzy.
Po chwili wysunął się język i oblizał powoli moje usta. Pasażerowie – nie którzy już stracili przytomność, nie którzy świadomi tego, że to już koniec trasy, ostatniej ich podróży - zaczęli płakać, cichutko lamentować i niepokojąco się wiercić. A w radiu puszczono kawałek „Giń giń giń kochanie”. Jak ja kocham tą pracę. Strasznie.
Hipotermia : początek słaby, ale za to koniec świetny^^
HappyLily : Bardzo fajne opowiadanko :D lekko się go czyta i niezły motyw autobusu...
Ewosz : Świetne opowiadanko mi strasznie podobało :lol: chociaz poczatek troche...
gdzie? tam u góry
widzę widzę
yeahh
to ptak
nie to samolot
e tam bredzisz
to prehistoria historia
techniki brak
to kobieta
e tam ślepia masz nie patrzące
brak piersi i kuszących bioder
seksisto
to superman w niebieskich rajtuzach
pokolenie młodzieżowe
komiksowe
ilustracja malunek rysunek
sztuka laska
cholera jasna - ale ciasna
plotko ma
cza cza
tango blues
iha tra la la
cóż przez żet z kropką -
na ustach kurz i już.
Mamusiu
Na rowerku jechałem
czerwonym
chciałem siusiu mamusiu
więc pędziłem i się uderzyłem
o krawężnik
Kolanko stłuczone - mamusiu ucałuj
bo boli strasznie boli
i krewka leci
widzisz? Ałaj
Mamusiu siusiu siu...
zrobiłem - przepraszam
Cześć panie stołeczku
mama popieści po tyłeczku
zdarł ze mnie ubranie
przywiązał do krzyża
i pazurami drapał do krwi
skóra opadła
pozostały kości i ból
pieśni nabrzmiewały w ścianach lochu
czas minął jakiś
piasek stał się mokry
klepsydry
i cień powrócił w postaci sępa
i dziobem tępym wygrzebywał grzechy
zgasnął ogień.
nienarodzony krzyk - założył na moją twarz
metalową maskę
już nikt nie wiedział kim jestem.
owiano mnie tajemnicą
i ta nie zostanie odkryta
mylnie mnie nazywając święty grall.
dream_on : bardzo dobrze napisane warte ponownego przeczytania pozdrawiam
Kara - a gdzie zbrodnia?
popełniona impulsem nienawiści
jej brak płótna namalowanego na nim
czarny wszechświat
planety kulają się niczym kulki z papieru
mały podmuch wiatru ludzkich ust
i huragan niszczący
w gazetach dwa i pół tysiąca ofiar
bez krwi
bez skóry
z giętkimi kościami
z pustymi oczami
z głosem - to ja to ja to ja
pomóż
pomóżcie
krzyże metalowe
krzyże drewniane
kopce piekieł - niebo czerwone
a pole życia nie zaorane
nie zdążył świat - raczkować
a już zwą go umierający gnijący ginący.
i panda i pięść i "A" otoczone kółkiem
zbroczona krwią ofiar obok terrorysta
marionetek społeczności nierozumnej
na pozór - teatr i kurtyną się otula.
Kara - a gdzie zbrodnia? gdzie osąd?
gdzie spalenie na stosie łamanie kołem?
gdzie moja krew gdzie moje ciało?
pytam - czemuż kroczysz o kulach
opierając się na mych białych kościach
i opatulasz się skórą mą poszarpaną?
bo mi zimno - panie.
bo mi zimno
o panie.
Ty złodzieju.
Izis : "jej brak płótna namalowanego na nim" ten wers jest kiepski