Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Plan

Dzień był parszywy, zimny wiatr przeobrażał krople deszczu w małe kawałki lodu, które wdzierały się w skórę twarzy. Mężczyzna stał trzymając się jedna ręką ogrodzenia, drugą miał schowaną w kieszeni, była skostniała od zimna, cały się trząsł. Bał się wejść do środka, nigdy nie zdobył się na taką odwagę, zawsze obserwował zza bramy.
Cmentarz był ponury, można powiedzieć, że był zły, sprawiał wrażenie opuszczonego miejsca gdzie nikt od lat nie sprzątał i nie zaglądał. Dużo zaniedbanych grobów, nie paliły się znicze, niektóre krzyże stały poprzekrzywiane przez wiatr, a kaplica była miejscem, do którego nikt nie chciałby wejść. Może to wina pogody, może było to tylko wyobrażenie tego człowieka, ale takim właśnie objawiał mu się ten cmentarz i nie był on w stanie przełamać strachu. 
W znacznej odległości od miejsca, w którym stał obserwator znajdował się grobowiec, przyciągał on całkowicie jego uwagę. Postać, która nad nim stała, była dziwna, jedyne, co można było w niej dostrzec to nieludzki bezruch, trwający nienaturalnie długo. Była ubrana w czarny długi płaszcz, przypominający raczej znoszony habit. Włosy miała rozwiane, a twarz siną bardzo zniszczoną, przypominała żywy szkielet i trudno było się dopatrzeć płci, zdawałoby się, że to jakaś obłąkana dusza krążąca po tym zapomnianym przez świat miejscu.

Mężczyzna nie był wstanie wypowiedzieć ani jednego słowa tylko patrzył i czekał sam nie wiedząc, na co, słuchał upiornej rozmowy prowadzonej przez wrony i marzł na wietrze. Wszystko do momentu aż postać stojąca nad grobem zniknęła. W zasadzie nie wiadomo, kiedy odeszła, zorientował się, kiedy deszcz zaczął padać z większą siłą, wcześniej stał jak w hipnozie, z nogami wrytymi w ziemię jakby był przywiązany do stołka. Nie wiadomo jak długo przyglądał się, wiedział jedno nadszedł odpowiedni moment…

Odwrócił się w drugą stronę i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Droga była trudna, mężczyzna szedł przez pola uprawne okalające las. Miał do pokonania długi odcinek drogą o miękkim przesiąkniętym deszczem podłożu. Wszystko w tym dniu mu przeszkadzało, wiatr, za długie spodnie, dziurawe buty i zdarta pełna dziur marynarka. Mimo to podążał dość szybko, często pokonywał tę trasę i może wrażenie było inne, ale zmierzał do celu. Po około godzinie marszu na drodze pojawiła się chata. Stara drewniana rudera nie mogła być niczyim domem. Okna zabite deskami, brak światła, dziurawy dach i potworny fetor rzucały się na wszystkie zmysły zza pokiereszowanego płotu. Podwórko a raczej plac przed tą łupiną był rozmokły, prawie jak bagno. Mężczyzna otworzył drzwi i pewnie wszedł do środka. Było ciemno i dopiero jak rozpalił ogień w pozostałości po kominku ukazało się wnętrze jednoizbowej chaty. Panował tu ogromny nieład. Na podłodze walały się jakieś bliżej nieokreślone rzeczy: zardzewiałe puszki, jakieś butelki, resztki jedzenia i porozbijane szkła. Człowiek ten nie sprzątał, zresztą, po co, miał tylko jedno ubranie, prycze, na której leżał stary pokryty pleśnią koc stół i krzesło. W sam raz dla takiego jak on, takiego, co zapomniał już nawet swojego imienia a świat nie chciał już go znać. Całości dopełniał smród odchodów wyłaniający się z wiadra stojącego w najdalszym kącie chaty. Nikt żywy nie wytrzymałby w tym miejscu ani chwili, dla niego była to codzienność. Z czasem zobojętniał na wszystko, przestał myśleć, czuć, sprawiał wrażenie kogoś pozbawionego zupełnie kontaktu ze światem. Jednak tego dnia było inaczej. Doskonale wiedział, co robić, miał plan, który nie wiadomo, kiedy urodził się w jego głowie. Po rozpaleniu ognia podszedł do stołu. Wziął do ręki jakiś przedmiot zawinięty w brudną szmatę i schował go do kieszeni. Dobrze rozejrzał się dookoła, sprawdził każdy kąt i usiadł na pryczy. Pozostał w tej pozycji około godziny, ten czas pozwolił mu się ogrzać i w minimalny sposób zregenerować siły. Kiedy wstał podszedł do krzesła dotknął jego oparcia po czym szybkim ruchem złapał za wiadro z odchodami gasząc palenisko. W chacie zrobiło się zupełnie ciemno. Otworzył drzwi, a wychodząc zabrał ze sobą przygotowaną wcześniej łopatę i poszedł w stronę lasu.

Bardzo się śpieszył a po wejściu między drzewa dobrze rozejrzał się dookoła czy przypadkiem ktoś go nie zauważył. Zagłębiając się w gęstwinę dostrzegł swój cel, miejsce było odpowiednie. Mała polana otoczona kilkoma drzewami, oraz ścianą gęstych krzaków i młodych drzew iglastych, nikt nie powinien mu przeszkodzić. Gdy tam dotarł, zaczął kopać. Szło to z ogromnym trudem, ziemia była w tym miejscu twarda i pełna korzeni, ale mimo to kopał nadal. Po długiej i wyczerpującej pracy miał już pewność, dół był odpowiedni. Szeroki i głęboki, ta jak to sobie zaplanował. Sięgnął do kieszeni i wydobywając z zawiniątka brzytwę. Ostrzył ją na pasku codziennie, nie pamiętał jak długo, ale musiał mieć pewność, że mu się uda. Jedno cięcie załatwi sprawę, jedno szybkie zdecydowane ciecie ostrą brzytwą. Usiadł na brzegu dołu podwinął rękaw lewej ręki, w prawej mocno trzymał brzytwę i patrzył przed siebie. Patrzył tępymi zasłoniętymi mgłą obojętnymi oczami. Nagle pochylił głowę i stracił przytomność…

Paweł siedział w wygodnym fotelu trzymając w ręku kieliszek koniaku. Jedyne ukojenie po całym dniu pracy pomyślał. Anna chodziła po pomieszczeniach ich domu. Było bardzo czysto, wnętrza były jasne i przestronne.
Pokoje były staranie urządzone, każdy posiadał swój własny styl, ale wpisywał się doskonale w dobrze zaprojektowany monolit. Jednak było to bardzo zimne miejsce, jakby pozbawione uczuć. Nie wyczuwało się odrobiny ciepła, dom był całkowicie pozbawiony ducha i stanowił tylko posępną sypialnię dla ludzi spędzających w nim wieczory.

Ludzie mieszkający w tym domu prawie nie rozmawiali ze sobą, spotykali się spojrzeniami i od czasu do czasu przy stole udawali coś, czego dawno pomiędzy nimi już nie było. Tego wieczoru było jednak inaczej.
- czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego wracasz do domu o tak późnych porach?
- a od kiedy tak cię to interesuje?
- pytam, wydaje mi się, że zawsze wracałaś wcześniej, interesowałaś się domem?
- jakim domem?
- naszym domem?
- tzn., jakim naszym?, co ty nazywasz naszym domem?
- …do cholery chyba mieszkamy tu razem? a może mi się wydaje, co?
- to tzn. gdzie, w tych murach? mylisz pojęcia,
- no, jeśli to są dla ciebie tylko jakieś mury to…
- to, co? uważasz mnie za idiotkę, jaki dom, jaka rodzina, człowieku skąd ty się urwałeś? już dawno nie ma tu żadnego domu, to nora, z której nie ma wyjścia…rozumiesz?
- co ty bredzisz, sama siebie nie słyszysz
- a ty za to się słyszysz, opanuj się proszę cię i daj mi święty spokój chce odpocząć
- opanuj się,…co ty mi tu…?
Paweł podniósł się nerwowo z fotela i podszedł do barku, sięgnął po butelkę koniaku i nalał sobie kolejny kieliszek,
- o tak napij się to potrafisz…
- odczep się ode mnie, a co ty potrafisz…a zresztą gówno mnie to obchodzi
Wypił koniak oznajmiając, że wychodzi…
- a idź…do tej swojej dziwki…
Anna wypowiadając te słowa stała patrząc w okno… patrzyła przez łzy.
- do, jakiej dziwki, co ty bredzisz?
- nie udawaj przynajmniej, myślisz, że nie wiem, że spotykasz się z tą wywłoką…
- przestań obrażać ludzi…
- obrażać ludzi ty… wszyscy się śmieją…myślisz, że nikt nie widzi jak ta dziwka nachyla się nad twoim biurkiem i wylewa te swoje wielkie cycki…dyrektorek i sekretarka…idź do tej suki, zresztą nie zasługujesz na nic lepszego,
- a co ty myślisz, że ja nie wiem o twoich wyczynach…pani prezes… ty chyba nie myślisz, że uwierzę w te twoje bajeczki o konferencjach, myślisz, że nie wiem, co się dzieje na takich wyjazdach i po co cały czas przesiadujesz w pracy, nikt normalny tyle nie pracuje…wiem dobrze, co tam robisz…

Oboje nagle ucichli, spuścili głowy i udawali, że nic się nie stało. W drzwiach pokoju stała Eliza, obojętna biała jak ściana ich 15 letnia córka. Była smutna nienaturalnie chuda, sprawiała wrażenie bardzo chorej osoby, co było tylko mylnym złudzeniem. Jej wygląd był odbiciem domu, w którym mieszkała. Pełna żalu i pretensji do świata dziewczyna nie wiedziała jak wygląda prawdziwa rodzina. Znała tylko ten zimny zakątek, w którym codziennie spotykały się zwalczające się nawzajem osoby.
- Jutro musicie pojechać do szkoły, mam wezwanie do dyrektorki…

- ja nie mogę pojechać – zwróciła się do Pawła Anna – mamy naradę dyrektorów potrwa do późna
- no oczywiście, jakże by inaczej, przecież kłopoty naszej córki już cię obchodzą,
- a ciebie, od kiedy obchodzą? kiedy byłeś ostatnio na jakiejś wywiadówce, czy ty wiesz, jakie ona ma stopnie w szkole, dlaczego wagaruje?

Awantura trwała jeszcze długo. Eliza leżała na łóżku w swoim pokoju starając się zagłuszyć poduszką krzyki dochodzące z salonu. Płakała, kolejna nieprzespana noc, trzeba będzie jakoś sobie pomóc, ale jutro wizyta rodziców, co tu zrobić, urwać się nie mogła…

Po wizycie w szkole Paweł zaprowadził córkę do samochodu, zamknął za nią drzwi i odjechali.
Całą drogę przyglądał jej się uważnie - wyglądała fatalnie.
- Czy ty jesteś chora, dlaczego się tak trzęsiesz? Co ci jest i dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? mam nadzieje, że zdajesz sobie sprawę z tego, co sobie robisz? Z tego, co robisz mamie i mnie, jak możesz…Paweł mówił podniesionym głosem coraz głośniej, obserwując drogę przed nimi i spoglądając czasami na coraz gorzej wyglądającą córkę…nic w życiu nie osiągniesz, jeśli dalej będziesz tak postępować, zastanów się nad sobą, wyciągnij jakieś wnioski, przecież my z mamą chcemy dla Ciebie jak najlepiej, a ty w zamian za to…TATO NIEEEEE!!!!!!!!

Kiedy odzyskał świadomość poczuł ból, powoli otworzył oczy, widział, że leży na jakiejś sali, chyba w szpitalu, na ręku miał opatrunek, obok łóżka stała kroplówka. Kiedy zaczynało dochodzić do niego, co się stało zanim stracił przytomność, zauważył, że przy ścianie stoi Anna. Była inna niż zwykle, patrzyła na niego strasznym wzrokiem, stojąc bez ruchu nie wykazując żadnego zainteresowania jego stanem. Jej oczy były jakieś puste, mętne a usta zupełnie bez wyrazu.
-Anka, co z El….
-To twoja wina bydlaku, ty ja zabiłeś…

- Kurwa aleś mu przyłożył…
- żyje wyczuwam puls, stracił tylko przytomność, trzeba wezwać pomoc
- uuuuffff, już myślałem, jak mu wydzwoniłeś tą łopatą…kurwa mać
- a co miałem robić, widziałeś, dziabnąłby się w łapę i wykrwawił w tym rowie
- Tomek a skąd pomysł na śledzenie tego dziada
- nie mów tak o nim
Tomek zwrócił się bardzo kategorycznie to swojego kolegi
- znałem go kiedyś, to był fajny gość, pamiętasz Elizę?, jego córkę, nie wiem, co się podziało w tej rodzinie, ale wszyscy oni jakoś tak pogłupieli, ale mniejsza o to, zauważyłem, że ostatnio kręcił się koło naszego domu, nie zorientował się, że mam na niego oko i jak tylko zwinął łopatę z warsztatu postanowiłem go śledzić i masz…narobiłby dziadostwa,
- a może właśnie na tym mu zależało,
- gówno mu zależało,
Parsknął wykręcając odpowiedni numer w telefonie komórkowym
- nie wiedział, co robi, teraz jak się ocknie może coś zrozumie, może to jego druga szansa, a może nie, nie wiem…dzień dobry, proszę o udzielenie pomocy…
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły