Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Felietony :

Moje zdanie na temat...

Krótka, pseudofilozoficzna rozprawa na temat wolności. Wynikła z rozważań autora na ten temat - nie jest inspirowana żadnym kierunkiem filozoficznym (wszelkie wtrącenia i odniesienia w samym tekście zostały przez autora zauważone w czasie pisania).
Dużo mówi się ostatnimi czasy o wolności.

Wolność, to rzecz względna - przez to słówko (wolność, oczywiście) rozumiem - całkowite uwolnienie się od czynników zewnętrznych i wewnętrznych, które mogą w jakikolwiek sposób kierować/determinować nasze życie. Oczywiście, słowo względna (bądź też relatywna) nie zostało tu użyte przypadkowo. Istnieje bowiem, coś co można by nazwać wolnością wewnątrz systemową (nazwa chwilowa) - mianowicie taką na jaką pozwalają nam (tu winno być podkreślone) czynniki zewnętrzne; a my bierzemy ją za pełnie wolności jaką w życiu możemy otrzymać.

Czynnikami zewnętrznymi, możemy nazywać np. (wcześniej wspomniany) "system" (uściślając polityczny, ale nie zapominajmy że są to jedynie przykłady), który zawierając doktryny prawne - stworzone przez ludzi, by narzucić je innym ludziom - daje pozory wolności, przez wprowadzenie tzw. Praw obywatelskich, ale jednocześnie krępuje je "obowiązkami" (jak najbardziej obywatelskimi). Przy czym nie należy brać ich jako zła absolutnego - jest to jedynie umowa społeczna określająca zasady życia w naszym wielkim, globalnym stadzie (wiem, strasznie to brzmi) - której dobrowolnie się poddajemy, by mieć święty spokój. Wolność systemowa - to poddanie się tym zasadom, uważając jednocześnie iż prawa wyznaczone przez konstytucje, to maksimum wolności jaką możemy dostać od życia. Oczywiście wolność ta zależy od ustroju politycznego/religii, któremu/ej się podlega, inaczej to będzie wyglądało w demokracji, a inaczej np.; w dyktaturze. Ale, nie mam zamiaru się rozdrabniać.

Wolność nr 2 (w tym momencie zauważam, że podszedłem do tego od złej strony) - zakładając że wolność systemowa, przestała nam odpowiadać, postanowiliśmy żyć w buncie do państwa (pokrótce - zostaliśmy żulami). Nie przestrzegamy prawa (to się rozumie samo przez się), lecz także (i tu haczyk) - nie mamy pracy, nie pobieramy żadnych zasiłków, nie stołujemy się w Caritasach. Swoją postawą co raz bardziej zbliżamy się do Diogenesa z Synopy, i jak prawdziwi cynicy, żywiąc szczerą niechęć do wszelkich autorytetów, nakazów i zakazów - stajemy się szczęśliwymi mieszkańcami beczki (ecce nonkonformizm). Oto bunt prawdziwy, jak wcześniej wspominałem - wolność, znaczy uwolnienie się od wszystkiego, co może wpływać na nasze życie - czyli naszym celem ostatecznym będzie oczywiście, zdobycie pełnej (no, dobrze - w jakimś stopniu pełnej) kontroli nad naszym życiem.

Wyzwolenie się spod dogmatów prawa i religii to rzecz najprostsza - jak pewnie już zauważyłeś drogi czytelniku - pierwszym stopniem do zdobycia upragnionej wolności, jest porzucenie zgubnego nawyku - jakim jest zakładanie stada i w nim egzystowanie. By być wolnym nikt nie może mieć na nas wpływu (jeżeli odrzucamy prawa boskie i ludzkie, to dlaczego poddajemy się wpływom naszych partnerów/ek, rodziny? - czyżby hipokryzja?). Rozumiem, że w tym momencie niektórzy z was zaczynają mieć wątpliwości czy w ogóle dalej to czytać. Jeżeli są tacy - to się dziwie (i cieszę jednocześnie że mam taka świetną intuicję) - bo czy naprawdę uważacie, że przefarbowanie włosów, obnoszenie się swoim indywidualizmem, wymknięcie się przez okno gdy rodzice tego stanowczo zakażą (to dla osób poniżej 18 roku życia, bo im wyżej tym większe zaakceptowanie otaczającego nas świata, i tym większa rezygnacja) uniezależnienie się od wpływów domu rodzinnego (tu szeroko pojęte - własne mieszkanie, własne pieniądze i inne rzeczowniki z "własne" na początku - które wcześniej były niezbyt osiągalne) to już jest wolność? O hipokryzjo i idealna tresuro! Imię twe - człowiek współczesny.

Powtarzam odcięcie się od wszystkiego co będzie miało nad nami jakąkolwiek kontrolę - to jest wolność. Tu nie chodzi o to by obciąć się na irokeza - ale wciąż iść za tłumem, ani o to by stanąć w miejscu i czekać aż któraś z przechodzących obok osób - w końcu nas zaakceptuje. Nam trzeba się cofać - iść pod prąd, trącać łokciami, pchać się tam gdzie nikt nie idzie. Oczywiście jest też wolność wyboru (o czym przypomniała mi przed chwilą reklama pewnego banku) - więc sami wybieracie swoja drogę - pod czy z prądem. Jeżeli jednak ktoś wybierze opcję pierwszą to proszę czytać dalej…

Gdy już przestaniemy żyć w stadzie (a, czynniki zewnętrzne nie będą nas już dotykały), czyli osiągniemy wolność nr 2 (nazwa tymczasowa oczywiście) - nadejdzie czas na uporanie się wszystkim tym co w nas siedzi. I tu zaczynają się schody - o ile sumienia i inne pierdoły łatwo jest w sobie stłamsić (i tu do cynika, dodajemy amoralistę). To co z freudowską podświadomością - która będzie miała wpływ na każdy nasz odruch? Co z potrzebami fizjologicznymi, które przecież też nas krępują? A nasz zwyczajny zwierzęcy instynkt (zakrapiany wszędobylskim libido) każący nam przedłużać gatunek i zachowywać równowagę w przyrodzie?

Właśnie - co z nimi? Jak się od tego uwolnić? Nie da się… Więc proszę nie mówcie mi już więcej o wolności - bo takowa nie istnieje. Można być co najwyżej mniej lub bardziej zniewolonym.
Komentarze
Weles : Przeoczyłaś mój wniosek - chciałem dowieśc że wolnośc w pe...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły