Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Merchant of Death

Noc, ciemność, pewna ulica w pewnym mieście... polowanie na niebezpieczeństwo też jest świetną zabawą...
Stanął w cieniu pod starym, rozsypującym się już, ceglanym murem opierając się lekko o kruchą ścianę. Krwawy blask dogasającego papierosa był jedyną oznaką jego obecności. Uważne spojrzenie przeszywało ciemność. Cisze wokół zburzył odgłos kroków zbliżający się nieuchronnie. W plamie światła stworzonej przez blask pobliskiej latarni stanął mężczyzna. Pod obcisłą koszulą rysowały się grube sznury mięśni. Wyglądał jakby na kogoś czekał, rozglądając się nerwowo po okolicy nieco rozkojarzonym wzrokiem. Po chwili dołączyło do niego kilku jemu podobnych towarzyszy. Szepty przerodziły się w rozmowę toczoną o wiele bardziej podniesionymi głosami. Zaciśnięte pięści, groźby, pełne nienawiści słowa rzucane zapewne wcale nie na wiatr. Najwyższy spośród nich splótł palce dłoni rozciągając ramiona z tym przeraźliwym dźwiękiem strzelających kości. Ostatnie wymiany spojrzeń…Tak byli gotowi… Czerwony błysk zawirował spadając niczym jesienny liść, aż wpadł do niewielkiej kałuży u jego stóp i zgasł z cichym sykiem. Poprawił ciemną bluzę, naciągając kaptur bardziej na oczy. I wynurzył się z cienia, zapalając przy tym kolejnego papierosa.

Z początku nie zauważyli go, zajęci burzliwą rozmową nie zwracali uwagi na nic, poza ich celem. Grupa mężczyzn zebrana w kręgu światła jedynej działającej w najbliższej okolicy latarni. Jakże łatwy cel stanowili…A jednak nikt wcześniej nie próbował nigdy ich powstrzymać…A może próbował, jednak nie warto nawet wspominać, o tych zmasakrowanych ofiarach własnej odwagi…Jakże, bowiem przerażająca bywa zwierzęca siła tych, wierzących w kult fizycznej potęgi. A jednak on zdawał się nie zwracać uwagi na ostrzeżenia, jakie docierały do niego ze wszystkich stron. Bo czymże jest strach…jak nie wytworem własnych słabości? Ciche kroki sportowych butów doszły jednak do uszu zebranych pod latarnią mężczyzn. Kilku odwróciło się z wolna w kierunku nadchodzącego. Nieprzyjazne spojrzenia, zaciśnięte usta, tak takiego właśnie powitania się spodziewał. Jeden z tamtych podszedł do niego, patrząc nieco z góry, warknął pytanie, czego tu szuka. W odpowiedzi jedynie diaboliczny uśmiech zalśnił na jego twarzy. Wyjął z ust prawie do połowy już spalonego papierosa, wydmuchując dym prosto w twarz swojego rozmówcy. Na reakcje długo nie musiał czekać. Pięści zacisnęły się automatycznie i w jego kierunku poleciał pierwszy cios. Odrzucił peta na ziemię atakując, nim uderzenie zdarzyło go dosięgnąć. Zaskoczony przeciwnik niemal przeleciał kilka kroków, zanim udało mu się złapać na powrót równowagę, wpadając na jednego z kolegów. Jego kompani natychmiast odpowiedzieli na te prowokację. Dzikie spojrzenia posłały błyskawice w kierunku przybysza. Kilka lekkich kurtek upadło na ziemię ukazując rozbudowane mięśnie, wylewające się wprost spod opiętych ubrań. Sekundy niczym minuty…minuty niczym godziny...Czas zwolnił…

Atak stojącego za jego plecami był silny, jednak zbyt wolny, żeby mógł mu cokolwiek zrobić…Unik…Kontra wyprowadzona tak sprawnie, że nawet się nie zorientował, co właśnie przycisnęło go do metalowego słupa latarni…Światło zadrżało dezorientując wszystkich na ułamek sekundy…Kolejny unik…Uff…Kontratak…Blok…Zbicie ciosu niczym zderzenie z pędzącym pociągiem…Zatoczył się przecierając dłonią twarz…A może się przeliczył? Może nie docenił ich siły?...Co to, to nie!!…Demon, którego sam wyhodował w swojej duszy z każdym ciosem stawał się silniejszy…Z każda chwilą uczył się więcej…Właśnie otoczyło go czterech…Przytłaczająca ilość spoconego mięsa…Unik…Kontra prosto z nieogoloną szczękę…Dobicie…Ten jest już wyłączony na dłuższą chwilę…Blok…Wejście…Unik…Kolejna kontra…Następny będzie musiał wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na wizytę u dobrego dentysty… Krew…Spadające krople krwi tylko go pobudziły…Ostry zapach potu...krwi…Tylko wyostrzał jego zmysły…Tworzył jego ciosy silniejszymi…Blok…Obejście…Atak…Niemal ogłuszony przeciwnik zatoczył się bijąc na oślep…Kolejny cios powalił go na ziemię…Kolejne sekundy sprawiły, że ze sporej grupki zebranej wcześniej w kręgu światła pozostało na nogach jedynie dwóch najsilniejszych…I on… Błysk…Mdłe światło latarni odbiło się od ostrza noża, wyciągniętego przez jednego z osiłków…Długie, srebrne ostrze drżało niebezpiecznie w dłoni mężczyzny raz po raz zbliżając się do przybysza…Wiedział, że ma tylko jeden cios…Musi trafić i pozbawić przeciwnika broni…Szybki zamach…Ból spowodowany kopnięciem otworzył dłoń…Nóż potoczył się po chodniku…Jego właściciel błyskawicznie pochylił się, by odzyskać broń…W tym momencie otrzymał powalający cios…Kopnięcie wywróciło jego wnętrzności dosłownie na drugą stronę…Po tym mógł już tylko paść na ziemię plując krwią… Ostatni z mężczyzn, gdy tylko zorientował się, że jest jedynym, trzymającym się jeszcze na nogach, postarał się o to, by jak najprędzej oddalić się z kręgu światła uciekając jak najszybciej tym momencie potrafił…

Przybysz przetarł ponownie twarz dłonią, wycierając przy okazji krew z rozciętej otrzymanym ciosem wargi. Przelotnie obejrzał pozostałe obrażenia…W sumie niż groźnego…Lekko zdarta skóra na dłoniach…O i to cięcie po nożu na przedramieniu…Ponownie naciągnął kaptur na oczy, wyciągając kolejnego papierosa…Zapalił go w momencie, gdy poprzedni właśnie dogasał na chodniku…Cichy odgłos kroków niebawem zniknął zupełnie pośród dźwięków nocy…
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły