Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Marilyn Manson - The Golden Age Of Grotesque

Męcząca, pełna poniżeń droga krzyżowa Marilyn Mansona dobiegła końca. Zejście z krzyża, zrzucenie z siebie grzechów i brudów przeszłości i wygojenie ran zajęło muzykowi trzy lata. Przez tek okres Manson skierował swoje zainteresowania na wydawałoby się nowy obszar - Stary Kontynent, a dokładniej mówiąc - przypadający na lata 20/30 XX w. dekadentyzm. Wystylizowany na niemieckiego burżuja odrzucającego świadomie mieszczańskie zasady i moralność, z nowym kompozytorem u boku przygotował mizerny wizualno-muzyczny spektakl jednego aktora, z wszelkimi tego konsekwencjami.
Pierwszym potwierdzeniem moich słów niech będzie skrajne uproszczenie (jak widać - można jeszcze bardziej) brzmienia grupy - Manson i pieśniopisarz Tim Skold, zamiast kontynuować niemal pionierskie rozwiązania w dziedzinie rocka (metalu?) industrialnego, raczyć słuchaczy kuriozalnymi pomysłami i protekcjonalnie narzucać stylistykę i tematy, wręczyli słuchaczom pakiet niewyrafinowanych, przygnębiająco nudnych i przegadanych utworów, które wrzucone do jednego gara pod tytułem "The Golden Age Of Grotesque" dają strawę co najmniej ciężkostrawną.

Przedstawienie czas rozpocząć! Kurtyna podnosi się w takt przenoszącego (zapewniam, niestety tylko na chwilę ) w lata 20/30 XX wieku intro "Theatre" - cała magia i urok utworu kryje się za dźwiękiem przedwojennego, skrzypiącego projektora filmowego. Po obiecującym wstępie na deski sceny wchodzi 5 aktorów (w tym jeden główny) przedstawienia i... czar pryska. Kontrastujące z intrem singlowe "This Is The New Shit" i "mOBSCENE" porażają zarówno brakiem spójności, jak i natrętną chwytliwością. Wymodulowane elektronicznie dźwięki instrumentów, pojawiające się gdzieś w tle dziewczęce chórki, a do tego wszechobecny i drażniący wokal już na wstępie skreślają płytę u dawnych fanów Mansona sprzed kilku wcieleń - buntowniczego z lunchboxem w ręku, czy też całkowicie zrezygnowanego i znarkotyzowanego Antychrysta.

Duszny i perwersyjny klimat początków starego wieku odnajdziemy dopiero w wodewilowym "Doll-Dagga Buzz-Buzz Ziggety-Zag" i zachowującym kabaretową estetykę "Vodevil". Absolutnym hitem (i to przez wielkie H) jest tytułowe  "The Golden Age Of Grotesque" - utrzymane w walczykowym tempie nagranie z kroczącą dumnie niczym legiony niemieckich żołnierzy perkusją, monotonnym basem i (nareszcie) dobrym wokalem Mansona, który mistrzowsko lawiruje między autoparodią, zawodzeniem, wrzaskami, dziecięcym kwileniem i histerycznymi jękami. Niestety resztę płyty stanowi zdradzający prywatne obsesje Mansona zestaw energetycznych, czasem melancholijnych kawałków pod wezwaniem nienagannego odbioru - zarówno sprośne "Para-Noir" - "Fuck you because I loved you/Fuck you for loving it too...", "(s) AINT" będące prywatnym rozrachunkiem z byłą dziewczyną - "I don't care if your world is ending today/Because I wasn't invited to it anyway", materialne przechwałki w "Ka-Boom Ka-Boom" - "I like a big car cause I'm a big star/I'll make a big rock and roll hits" czy "nieznośna lekkość bytu" i (tu nowość) mansonowa pewność siebie w "Better Of Two Evils" - "Haters call me bitch, call me faggot, call me whitey/But I'm something you can never be". Poważnym mankamentem wydawnictwa jest jednak nieumiejętnie wykorzystana tematyka płyty, która wydawała się być dla zespołu idealna (amoralna i erotyczna tematyka bohemy i dekadentów, flirtująca z pokręconą psychiką Mansona mogły razem dać prawdopodobnie najlepszy i najbardziej spójny album zespołu w historii). Chodź wiele odniesień inteligentnie ukryto między wierszami, całość sprawia wrażenie poskładanej na siłę układanki z niepasującymi do siebie częściami z innej serii.

Gustownie opakowane pudełko z pustką w środku - tak w skrócie opisać można by piąty studyjny album Marilyn Mansona. Gładka produkcja, wymuskany image czy pomysłowo poukrywane akcenty dekadenckie nie zamaskują kompozytorskich braków wyraźnie nie radzących sobie w tej materii muzyków. Album ten przyniósł na pewno nowych, nastoletnich fanów - widzów MTV. Dzięki tej płycie Manson zarobił dużo pieniędzy na swoje kuriozalne hobby i ślub z panną von Teese. Ale starym fanom ten kolorowy cukierek najczęściej stanął w gardle...

Tracklista:

01. Theater
02. This Is The New Shit
03. mOBSCENE
04. Doll-Dagga Buzz-Buzz Ziggety-Zag
05. Use Your Fist And Not Your Mouth
06. The Golden Age Of Grotesque
07. (s) AINT
08. Ka-Boom Ka-Boom
09. Slutgarden
10. Spade
11. Para-Noir
12. The Bright Young Things
13. Better Of Two Evils
14. Vodevil
15. Obsequey (The Death Of Art)

Wydawca: Nothing Records/Interscope Records (2003)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły