Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

In Flames - Whoracle

Po wielkim sukcesie "The Jester Race" wielu fanów In Flames zacierało ręce (w tym i ja) na myśl o kolejnym ich wydawnictwie. Mijają klasyczne już 2 lata pomiędzy albumami i w 1997 pojawia się "Whoracle" - pamiętam jak czekałem przed sklepem Melissa (niestety już go nie ma) w moim rodzinny Wrocławiu zacierając ręce. Byłem strasznie podekscytowany faktem, że już za niespełna 10 minut nabędę (wtedy jeszcze na kasecie) nowe dziecko Szwedów.
Album został poprzedzony całkiem niezłą EPką "Black-Ash Inheritance" wydaną w tym samym roku, na której znalazły się 4 kawałki - całkiem ciekawe wydanie na shape cd (ale o tym innym razem).

Uradowany, z rogalem na gębie szybciutko, udałem się w kierunku przystanku autobusowego. Wszystko wcześniej sprawdziłem odnośnie rozkładu jazdy mojej linii, toteż jadąc busem linii 122 z niecierpliwością odliczałem minuty do końca mojej przejażdżki zmęczonym i wysłużonym Ikarusem.

Po prawie dwóch kwadransach dotarłem do domu, po czym niezwłocznie udałem się do mojego pokoju celem zaspokojenia swojej żądzy przesłuchania nowego In Flames. Wkładam kasetę to magnetofonu (mając w myślach cały czas genialne dźwięki z albumu poprzedniego) i... nastąpiło lekkie rozczarowanie. Niby wszystko fajnie - melodie, gitary, wokal, ale czegoś mi brakowało. Mój młody wówczas umysł był cały czas pod wielkim wrażeniem "The Jester Race".

Wiele razy musiałem przesłuchać trójkę In Flames aby się do niej przekonać całkowicie. Nie będę ukrywał że album poprzedni cenię sobie najbardziej ze wszystkich wydawnictw Szwedów, jednakże "Whoracle" jest tuż za miejscem numer 1.

Skład "Płomieni" pozostał ten sam co na poprzedniej płycie. Z sterami ponownie zasiadł Fredrik Nordström. Co różni "trójkę" od "dwójki" - na pewno brzmienie perkusji. Jest nieco hardcore'owe moim zdaniem, gitary i wokal Fridena są lekko ostrzejsze. Niezmienna pozostaje ogólnie pojęta fantastyczna melodia, która jest znakiem firmowym tego zespołu.
 
Płytę rozpoczyna "Jotun" - średnie tempo, dobre gitary - udany start. "Food For The Gods" zalatuje lekko hardcorem ale spokojnie to cały czas "Płomienie".

"Gyroscope" jest ciutkę inny od wcześniejszych numerów. Wolniejszy, zaczynający się dźwiękami z gitary akustycznej. Raczej spokojny kawałek.
Numer 4 to instrumentalny "Dialogue With The Stars" 3 minuty genialnych melodii po prostu poezja. Jest tu wszystko co potrzeba - fenomenalny riff, akustyczny motyw przewijający się przez większość numeru, i rewelacyjne sola.
Piąteczka (mój ulubieniec na tej płycie) to "The Hive" - klasyczny numer In Flames. Średnie tempo bez szaleństw + riff i solóweczka na koniec.

"Jester Srcipt Transfigured" to już inna bajka - Panowie zastosowali tu podobny patent co na "Gyroscope" - akustycznie - ostro - akustycznie. Tak samo jest z wokalem - wokal mówiony - ostry - mówiony. Przepiękna kompozycja głównie dzięki pracy akustyka. Ten numer ma najlepsze melodie na tym krążku.

"Morning Into Primal" to szwedzki defik jak się patrzy. Trochę tu szwedzkiego łojenia (moim zdaniem widać wpływ hardcore'u).

Po lekkim przyspieszeniu zwalniamy przy "Worlds Within The Margin". Ciekawe tło dają tu klawisze po za tym klasyk melodia, riff - po prostu In Flames.

Panowie lubią tę zabawę szybko - wolno - szybko, ponieważ przy "Episode 666" znowu prawa noga staje się cięższa. To mój osobisty numer 2 na "Whoracle". Rewelacyjne melodie (po raz nt'y). Niby klasyczny numer "Płomieni", ale coś w nim jest. Ciekawy refren "This Is Episode 666, destination chaos...".

No i doszliśmy do numeru 10 na płycie, którym jest bardzo udany zresztą cover Depeche Mode - "Everthing Counts". Numer zagrany po ichniemu. Tę aranżację można by śmiało polecić do A Metal Tribute To Depeche Mode.

Płytę zamyka tytułowy "Whoracle". Przepiękny utwór w całości zdominowany przez gitary akustyczne. W tle możemy usłyszeć głos niejakiej Ulriki Netterdahl, który fantastycznie komponuje się z dzwiękiem gitar.

Ta płyta różni się od poprzedniczki, jest troszku inna. Jest tu ciut mniej przestrzeni (ale to tylko moje zdanie). Atutem tego zespołu jest bezsprzecznie melodia, która jest wszędzie od początku do końca trwania każdego z utworów. Można śmiało zaryzykować stwierdzenie, że Szwedzi osiągnęli w tym mistrzostwo.

In Flames tym albumem potwierdzili swoją obecność w metalowej ekstraklasie (używając terminologii piłkarskiej grali w niej dobrych parę lat). Jako, że nic nie trwa wiecznie Szwedzi moim zdaniem spoczęli na laurach i spadli co najmniej o 2 klasy rozgrywkowe. Teraz szwendają się po 2/3 lidze.

Nuclear Blast po raz kolejny znalazło perełkę ze Szwecji. Ten zespól to kura znosząca złote jaja. Koncerty czy płyty mimo naprawdę słabej jakościowo muzyki sprzedają się znakomicie a chyba czas zawiesić buty na kołku.

Ocena: 9,5/10

Tracklista:

01. Jotun
02. Food For The Gods
03. Gyroscope
04. The Hive
05. Dialogue With The Stars
06. Jester Script Transfigured
07. Morphing Into Primal
08. Worlds Within The Margin
09. Episode 666
10. Everything Counts (Depeche Mode Cover)
11. Whoracle

Wydawca: Nuclear Blast Records (1997)
Komentarze
Sumo666 : Taaa :) Przewijanie ołowkiem - klasyk :P A płytka naprawde daje...
zsamot : Ha, ja wtedy byłem w 4-tej klasie liceum, pamietam dennie wydana kasetkę...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły