Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Deicide - To Hell With God

Sądzę, że tego zespołu nikomu przedstawiać nie trzeba. Mimo, iż liczby to nie wszystko, warto podkreślić: setki koncertów, 10 albumów studyjnych, albumy koncertowe, płyty DVD - Deicide na pewno można uznać za potęgę. Na najnowszego długograja przyszło nam czekać 3 lata. Czego doczekaliśmy?
"To Hell With God" - bo o nim mowa - jest pierwszym albumem kapeli wydanym przez Century Media. Mamy na nim 10 technicznych numerów deicide'owych. Są to utwory rozpędzone, dynamiczne, z dobrze widocznymi zwolnieniami. Jest też pewien element, który jeszcze bardziej się poszerzył, zwiększył - ekstremalność. Z tego co słyszę, jest to najbardziej ekstremalny jak dotąd album Deicide.

Pierwszy, tytułowy utwór to właściwie wizytówka albumu, a zarazem po prostu dynamiczne wejście. Jest w nim dużo podwójnej stopy, z różnymi perkusyjnymi tempami (choć jest tu przede wszystkim żwawo). Można usłyszeć tutaj slayerowe riffy, czy też dwie solówki. W "Save your", po rytmicznym, ciekawym wstępie są już blasty, które następnie pojawiają się po pewnym zwolnieniu. Solówka i slayerowe riffy są w tym kawałku również obecne. W końcowej części utworu powtarza się też motyw ze wstępu. Podobnie jest w "Witness of Death" - trzecim numerze. Jest tutaj jednak coś charakterystycznego, a mianowicie ten ciężar, który pojawia się wraz ze z wolniejszym tempem i który wręcz "wciska w ziemię". Mój faworyt "Conviction" to z kolei najwolniejszy kawałek na płycie. Rozpoczyna się wolno i z takim tempem mamy do czynienia przez zdecydowaną większość tej kompozycji (od czasu do czasu gdzieniegdzie tempo jest nieco żwawsze), co zarazem nie zmienia faktu, że nie brakuje jej ciężaru.  Stanowi to pewną odskocznię od dynamiki na tym albumie. Jest tu też największe uwypuklenie riffów budzących skojarzenia ze Slayerem. "Angel Of Hell" to także poniekąd wolniejszy moment na płycie, aczkolwiek wzbogacony przez szybkie tempa, a nawet blasty. Solówka trzyma poziom. Kompozycja, która po "Conviction" najbardziej przykuła moją uwagę, to "Hang In Agony Until You're Dead".  Jest najbardziej złożona na całym albumie. Na początku jest szybko, później wolno - taka kolejność się powtarza. Następnie pojawia się bardzo ciekawy motyw oparty na tomach, podwójnej stopie i oczywiście riffach (motyw ten potem następuje jeszcze raz), po którym nadchodzą oddzielone solówką partie oparte na groove i przyznam, że w tych właśnie momentach moja głowa wręcz sama lata w rytm muzyki. Co za kawałek... "How Can You Call Yourself A God" jest ostatnim numerem na płycie. Jest złożony, najbardziej obfity w solówki oraz w największym stopniu melodyjny. To dobry utwór na zakończenie.

Produkcja albumu budzi u mnie ambiwalentne odczucia. Z jednej strony brzmienie jest czyste, klarowne, z drugiej jednak, zbyt dopieszczone. Brakuje tutaj czegoś żywego, z czym obcujemy słuchając przykładowo "Insineratehymn", czy "Scars Of The Crucifix".

Mimo wymienionego mankamentu uważam, że "To Hell With God" to płyta dobra, równa. Pojawia się tu pewien pierwiastek złożoności, jest zachowana równowaga między poszczególnymi kawałkami. Poza tym, co najważniejsze, nie nudzi i nadaje się do wielokrotnego przesłuchania.

Tracklista:

 1. "To Hell With God"
 2. "Save Your"
 3. "Witness Of Death"
 4. "Conviction"
 5. "Empowered By Blasphemy"
 6. "Angels In Hell"
 7. "Hang In Agony Until You're Dead"
 8. "Servant Of The Enemy"
 9. "Into The Darkness You Go"
10. "How Can You Call Yourself A God"

Wydawca: Century Media (2011)
Komentarze
tenmaciek : Ale w sumie moje słowa na temat "To Hell..." już padły, więc too late....
CrommCruaich : Przyjemnie mi się jej słuchało i chyba będę do niej wracał, ale na...
tenmaciek : No owszem, "Legion" to ważna i po prostu zajebista płyta tej kapeli. Ale do...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły