Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Converge - Jane Doe

Już sama okładka przyciąga wzrok - posąg w fazie rozpadu, wyraźne zarysy pięknej kobiecej twarzy. Stajemy oko w oko z ideałem i to nie tylko za sprawą olśniewającej oprawy graficznej. Muzycznie wcale nie jest gorzej. Ba! Śmiem twierdzić iż "Jane Doe" to moim zdaniem klejnot w swoim gatunku.
Początki tego zespołu sięga 1990 roku, wtedy to dwóch założycieli formacji Jacob Bannon (wokal) i Kurt Ballou zaprzysięgło wierność mathcore'owemu graniu. Przez długi czas zespół działał w podziemiu, zyskując miano wręcz kultowego. Energia kipiąca na koncertach tej bostońskiej formacji nie uszła uwadze silniejszych labeli. Kolejne już w pełni profesjonalne płyty zostały wydane przez Vision Records. Z każdym kolejnym albumem widać było progresy w poczynaniach muzyków. Premiera "Jane Doe" spowodowała ogromny wzrost popularności Converge. Zespół wraz z The Dillinger Escape Plan stworzył podwaliny pod maksymalnie połamaną muzykę.
"Jane Doe" obfituje w zwariowaną mieszankę stylów, muzyczny kocioł, w którym to przeróżne gatunki muzyczne bezwładnie się przesiąkają. Już pierwszy na płycie utwór "Concubine" uświadomi nas o tym doskonale. Mniej tu matematycznych kalkulacji znanych z wydawnictw TDEP, więcej za to punkowej agresji. Kolejne utwory to popis sekcji rytmicznej w której prym wiedzie perkusista Ben Koller. Jego gra to znakomity przykład, jak wspaniale można łamać wszelkie dotychczasowe konwencje. Niewyobrażalna szybkość rytmiczna, zmiany metrum, przyśpieszenia. Wszystko to odnajdziemy w jego grze. Skalę jego talentu zaobserwować można również w spokojniejszych fragmentach płyty. Na przykład początek "Hell To Pay", gdzie muzyk ociera się niemalże o jazzujące partie. Gitary pozostają gdzieś na uboczu, na dalszym planie, ale do czasu, by w końcowej fazie eksplodować dokuczliwymi spięciami.

Jeśli miałbym polecić jakiś utwór, który pozwoliłby "wgryźć się" w monstrualną strukturę to należałoby zwrócić uwagę na "Homewrecker" - pełen dysonansów, zmian tempa, ostrych ciętych riffów - muzyczna wypadkowa całego albumu. Śpiew Jacoba Bannona sytuuje się gdzieś pomiędzy metalcore'owy mkrzykiem, a mocnymi metalowymi wokalizami. "The Broken Vow" jaki i "Bitter And Then Some" najbliżej do punkcore'a. Inspiracje thrash metalem ewidentnie słychać za to w "Thaw" z urozmaiconymi raz ciętymi, raz galopującymi riffami. Na sam koniec mamy jedenastominutowy utwór tytułowy pełen dramatyzmu. Kompozycja utrzymana jest raczej w wolnym tempie. Wokale jakby stłamszone, usypiają nas w narkotycznym wręcz stanie. Dopiero końcówka, przyprawiona o mocniejszy blast perkusyjny z odrobiną noise'wego jazgotu, tworzonego przez gitarzystę wyrywa nas z odrętwienia.

Doprawdy trzeba lubić takie granie pełne gniewnych dźwięków. "Jane Doe" potrafi omamić tylko wtedy, gdy dopuści się ją w pełni do głosu, wtedy też należyta percepcja spada niemalże do zera. Jeśli nie znacie tej płyty - koniecznie ją odszukajcie. Na pewno nie będziecie żałować.

Tracklista:

01. Concubine
02. Fault And Fracture
03. Distance And Meaning
04. Hell To Pay
05. Homewrecker
06. The Broken Vow
07. Bitter And Then Some
08. Heaven In Her Arms
09. Phoenix In Flight
10. Phoenix In Flames
11. Thaw
12. Jane Doe

Wydawca: płyta wydana przez zespół (2001)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły