Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Opowiadania :

Konkurencja

Witaj Wirtualny Wędrowcze,
Sukces, miłość, władza, pieniądze bywają przyczynami rywalizacji.
Czy to aby na pewno skończony zbiór możliwości?

A ty? Z kim konkurujesz?
Jesteś pewien, że wiesz jaka jest stawka tej rywalizacji?

Masz dłuższą chwilę?
Zapraszam do lektury.
Poznajcie losy pewnego śmiertelnika...


- Cholera jasna! – zaklął soczyście, uskakując sprzed maski czarnego chryslera.

Gdy wychodził z biurowca było już ciemno od kilku godzin. Zatrzymał się przed szklanymi drzwiami, rozejrzał i zaciągnął powietrzem. Zimna, miejska noc, dla niego od zawsze miała zapach spalin. Zawinął w luźny węzeł proste, ciemne włosy opadające na kołnierz sportowej marynarki i wolnym krokiem ruszył wzdłuż garaży. Z rękoma wbitymi w kieszenie, nieomal wpadł pod koła auta wyjeżdżającego z podziemnych garaży biurowca. On nie potrzebował samochodu. Mieszkał niedaleko i nie miał do kogo wracać. W domu czekała na niego tylko fretka.

- Mateo, Mateo…

Obejrzał się gwałtownie na dźwięk swojego imienia. Nikogo jednak nie dostrzegł. Przyspieszył kroku. Ostatnimi czasy często zdarzały mu się podobne sytuacje, ale kładł wszystko na karb przepracowania. Był zmęczony. Projekt, nad którym obecnie pracował, wysysał wszystkie jego siły, absorbował całość myśli, ale tego było mu trzeba, wywoływało to uczucie zadowolenia.

Dzięki pracy nie miał czasu by myśleć o Niej.

Dzięki pracy rywalizował z Nim.

Właśnie po to zmienił miasto, dlatego rzucił poprzednią pracę i zerwał stare znajomości. Pierwszy powód miał na imię Lou. Wieloletnia partnerka i powierniczka, której zawierzał zawsze i we wszystkim. Kobieta inteligenta, czuła i piękna. Jego jedyny skarb. Skarb, od wspomnień o którym, chciał się uwolnić.

Drugim powodem był Adam – niegdyś jego najlepszy przyjaciel. Tworzyli duet marketingowców nie do pokonania: każda ich kampania odnosiła sukces, wspólnie wygrywali lwią część przetargów, nagrody w konkursach należały do nich. To były wspaniałe czasy: kumpel, z którym rozumieli się bez słów i ukochana kobieta u boku. Ale teraz Adam, szef działu strategii Advertainment - konkurencyjnego domu mediowego, był największym rywalem Mateo. A Lou? Lou odeszła pewnego ranka, po cudownej, namiętnej nocy. Do Adama. Tego samego dnia Mateo dowiedział się o planowanej od dawna promocji przyjaciela.

Louisa i Adam. Dwa powody. Dwie najdroższe mu osoby – do wtedy.

Owego popołudnia wyszedł z pracy bez słowa. Przez następne dwa tygodnie nie odbierał telefonów, maili, niemal nie wchodził z domu. Na zmianę: rysował, palił i pił. Pił, palił i rysował: Ją. Półprzytomne noce prześladowały go koszmarnymi wizjami, zawieszonymi w kłębach tytoniowego dymu: ona w ramionach innego mężczyzny, ona pobita, ona z rozszarpanym gardłem, ona rozkrzyżowana między drzewami, ona zadźgana, ona z rozwleczonymi wnętrznościami, ona płonąca żywcem. Nad ranem kompletnie wyczerpany popadał w odrętwienie. Nienawidził poranków, bo wtedy odeszła, pił więc jeszcze więcej niż nocą.

Czasem dopadał go Morfeusz , nie takiego jednak odpoczynku sobie życzył. Chciał spać snem pijanego, snem martwym a tymczasem śnił w pełni świadomy, że oto, po raz kolejny, Lou od niego odchodzi. Budził się z krzykiem i przerażeniem. Zdawał sobie sprawę, że ciągle ją kocha. Spoglądał wtedy z trwogą na grafiki zaścielające podłogę pokoju i ze szlochem spełzał do monopolowego na parterze, po kolejną dawkę zapomnienia.

Któregoś wieczora, po prostu uciekł z mieszkania. Noc była bezwietrzna, wczesnozimowa. Lekki mróz delikatną glazurą lodu pokrył kałuże i chodniki. Szklił się asfalt i lśniło niebo milionami migotliwych punktów. Nawet księżyc swą perłową tarczą, nie przyćmiewał światła gwiazd. Mężczyzna, w samej tylko koszuli, godzinami błąkał się po ulicach miasta. Chwiejnym krokiem przemierzając kolejne przecznice, przypadkiem znalazł się w parku. W szmerach nocy ciągle słyszał jej szept. Ścigał go wśród zadbanych alei i klombów, dopadał na wąskich ścieżkach, zaskakiwał na otwartych przestrzeniach trawników. „Muszę ci coś powiedzieć…” „Odchodzę…” „Kocham go…” „Uważaj na siebie…”. W końcu, strzępy rozmów zagnały go, niczym ogary jelenia, na zdewastowany plac zabaw w zapuszczonej części miejskiego ogrodu. Połamane ławki i plastikowe części karuzeli, przeżarte rdzą sprężyny bujaków, powyginane, niczym w paroksyzmie choroby, pręty barierek i zjeżdżalni - wszystko pokryte warstwą zmarzniętej wilgoci, błyszczące jak świeżo malowane. Podszedł do skrzywionej huśtawki i ciężko usiadł na resztkach siedziska. Mroźną ciszę rozdarło skrzypienie od lat nieoliwionych zawiasów. Oparł rozpalone czoło o zimny pręt i zamknął oczy.


***


„Głupiec” - pomyślała, wzdychając. – „Jeszcze jeden głupiec.” Zapaliła papierosa i zaciągnęła się powoli. Błędny, czerwony ognik rozżarzył się na moment, tańcząc przed jej bladą, delikatną twarzą. Od dłuższej chwili przyglądała się męskiej postaci na huśtawce. Takich jak on – kandydatów do wieczności, wyczuwała na odległość. Zawsze wiedziała, gdzie ich znaleźć. Dziś również przeczucie jej nie zawiodło. Mężczyzna siedział, pogrążony w niemej rozpaczy, a ona, stojąc między drzewami, dzieliła jego uczucia i myśli. Współodczuwała i, choć emocje przelewały się w tym człowieku, niczym sztormowe morze przez zaporę falochronu, nie dawała się im unieść.

Z wolna, bezgłośnie obeszła mężczyznę za plecami. „Nie. To zdecydowanie nie jest twój czas” - pomyślała, zaglądając mu w twarz z bardzo bliska. Nie widział nic, nie poczuł.

- Zapomnij… - szepnęła mu do ucha, ledwie powstrzymując się przed pogładzeniem go po policzku. Po czym, smakując papierosa, zaciągnęła się głęboko i delikatnie dmuchnęła w jego stronę. Dym, splątawszy się z obłokiem oddechu mężczyzny, zawirował gwałtownie, szkicując esy-floresy wokół jego głowy i szybko rozpłynął się w mroźnym powietrzu.


***


Przez moment wydawało mu się, że widział sylwetkę Lou niknącą między drzewami. Jej płaszcz, jej włosy. Zapłakał. Ciężkie, gorzkie krople spływały strumieniami po policzkach, wypłukując alkohol, miłość i żałość. Najpierw powoli i bezgłośnie żłobiły bruzdy w szarej twarzy, później wezbrały szlochem, gdzieś wewnątrz umęczonej piersi. Łzy płynęły, zmywając kolejne warstwy złudzeń: nadzieję, wspomnienia.

Uczucia stopniowo gasły, niczym ognisko przysypywane małymi garściami pyłu. W końcu wśród popiołów pozostała tylko złość. Ona też znalazła ujście: do rana wył jak potępieniec, wypełniając park żałosną skargą, przekleństwem i groźbą.

Od tego wydarzenia minęły dwa lata. Zmienił firmę, ale nie branżę. Miał spore doświadczenie więc konkurencja przyjęła go z otwartymi ramionami a dojście do samodzielnego stanowiska w Medivie zajęło mu niewiele czasu i tylko nieco więcej wysiłku. Intensywna psychoterapia, której część stanowiło, między innymi, posiadanie zwierzęcia, przyniosła pewne efekty. Ciągle jednak w koszmarne noce łykał pigułki.


***


- Ludzie są dziwni…

- Och! Mój drogi, rozbrajasz mnie swoją naiwnością!

- Mhm.

- Nie chciałam cię urazić. Jesteś jeszcze młody, naiwność to twój przywilej ale masz rację: ludzie są dziwni.

- I dlatego tak się nimi interesujesz?

- Między innymi dlatego.


***


W klubie, jak zwykle w piątek panował potworny ścisk. Gdyby nie fakt, że przyszedł dziś wyjątkowo wcześnie, nie udałoby mu się zając nawet tego stołka przy barze. Znajomi z pracy i ich partnerzy ulotnili się do domów zaraz po pierwszym koncercie, siedział więc sam, sącząc kolejne piwo, i przysłuchując się następnemu wykonawcy.

Wysoki, młody człowiek o albinotycznej urodzie, niskim, aksamitnym głosem czarował publiczkę. Reszta muzyków zespołu się nie liczyła. Ważny był tylko wokalista i jego słowa, lepkie od erotyzmu, nasycone emocjami, wprawiające w drżenie gęste od dymu powietrze i serca słuchaczy. Wyśpiewywane kojącym głosem frazy, trafiały w najczulsze punkty, wbijały się w umysł precyzyjnie niczym igły do akupunktury w skórę, niepokoiły i drażniły.

Wreszcie białe, półdługie włosy wykonawcy opadły na jasną twarz w ukłonie kończącym koncert. Przez chwilę nic się nie działo, później ozwały się oklaski i okrzyki. Tłumek pod sceną zafalował, przepuszczając wokalistę.

Mateo obserwował chłopaka przez cały występ. Nie umknęło jego uwadze, że młodzieniec śpiewał dla kogoś. Ciekawość marketingowca została zaspokojona. Młody człowiek podszedł do stolika w głębi sali i lekkim skinieniem głowy przywitawszy się z pozostającą w mroku osobą, usiadł. Mateo dostrzegł szpilki, zgrabną łydkę i długie palce gładzące dłonie albinosa. Para siedziała nie odzywając się do siebie ani słowem a mężczyzna, wyciągając szyję, wpatrywał się w ciemność, usiłując przez smugi tytoniowego dymu dojrzeć twarz towarzyszki muzyka. Bezskutecznie. Zagadnął więc barmana:

- Ta dziewczyna przy stoliku w kącie sali… – Wskazał ruchem głowy. – Czy wiesz: kto to jest?

Tatuowany, jasnowłosy barman uśmiechnął się jednym tylko kącikiem ust i odparł lakonicznie:

- Wiem.

Niemal w tym samym momencie delikatna, niemal anielska twarz młodej kobiety, oświetlona przez płomień zapalniczki, od którego zapalała papierosa, wychynęła na chwilę z mroku. Mateo zapatrzony, nawet nie zwrócił uwagi na powściągliwość odpowiedzi.

- Więc mów! – Zafascynowany widokiem, ponaglił rozmówcę, nie spuszczając wzroku z kąta sali. – Kim jest ta babka? To jej chłopak?

Srebrne stożki kolczyków uniosły się wraz z brwią barmana, nadając twarzy nieco demoniczny wyraz.

- Ciekawość to pierwszy stopień do…

- Do piekła. Tak, wiem – wpadł mu w słowo Mateo.

- … do wieczności – spokojnie dokończył barman.

- To to samo. Mów: kim są? – marketingowiec drążył niecierpliwie. Blondyn zza kontuaru przez chwilę przyglądał mu się badawczo, powoli nalewając ciemne piwo do dwóch wyjątkowych, rżniętych w krysztale, szklanic, po czym odpowiedział:

- To Mirage i jej syn.

Tym razem to Mateo spojrzał uważnie na barmana, który właśnie, z nieodgadnioną miną, stawiał przed nim czarny, pienisty napój.

- Ona nie wygl… - Nie zdążył zapytać, bo blondyn przerwał mu w pół słowa:

- Młody wychodzi. Mógłbyś podać jej piwo? Drugie dla ciebie: firma stawia!

Faktycznie. Albinos wstał i odsunąwszy krzesło, nachylił się w ciemność, sięgając dłonią twarzy kobiety. To nie był niewinny, synowski pocałunek ale Mateo lawirując z piwami między ludźmi nie mógł już tego widzieć.


***


- Fascynujące!

- Co takiego?

- Poczuj myśli tego śmiertelnika! Czujesz? Jedna istota a ile sprzeczności: kocha i nienawidzi, chce zapomnieć i pragnie pamiętać, potrzebne mu życie, choć chciałby umrzeć…

- Tak. Jest w nim coś nieodgadnionego…


***


Stał, niczym słup soli, z dwiema szklanicami w dłoniach i głupim uśmiechem na twarzy, wpatrując się w pozostającą poza zasięgiem światła Mirage. Te same brązowe loki, te same usta. Zdała mu się bardzo podobną do Lou. Wraz z tą myślą uderzyła go cała tęsknota za ukochaną i chwilowo zapomniał języka w gębie.

- Witaj Mat – zagadnęła postać, wskazując dłonią miejsce naprzeciw. Zaskoczony marketingowiec zmarszczył brwi i usiadł przy stoliku. Kobieta, opierając się na łokciach o blat, wychyliła się z mroku i dopiero teraz dostrzegł pewne różnice: pełniejsze usta, prosty nos, no i tęczówki. Zupełnie inne: duże i bardzo ciemne, niemal czarne a nie błękitne, jak letnie niebo, ze złotymi plamkami. Nieco zgaszony tym odkryciem, spuścił wzrok i posmutniał.

- Witaj. Przepraszam, przez chwilę wydawało mi się, że się znamy – rzekł, nie patrząc Mirage w oczy.

- Rozumiem – odpowiedziała, jakby zdarzało jej się to bez przerwy. Wyjęła z ręki mężczyzny jedno z piw i postawiła przed sobą.

- Kogo ci przypominam? – wybrzmiało łagodnie zadane pytanie a kobieta wystudiowanym ruchem zapaliła kolejnego papierosa.

- Nie ważne – odparł z głębokim westchnieniem, ciągle wbijając wzrok w purpurową serwetę stolika. Długie palce pogładziły Mateo po policzku i delikatnie chwytając podbródek, uniosły jego twarz, zmuszając do spojrzenia rozmówczyni w oczy. Przez moment miał wrażenie, że jej źrenice rozjarzyły się niczym żar papierosa, którego trzymała w ręku.

- Opowiedz mi o niej – poprosiła szeptem, pochylając się ku niemu a subtelne, szarobłękitne smugi tytoniowego dymu nieśpiesznie zakreślały ornamenty nad ich głowami.


Zapewne pod wpływem alkoholu, rozmowa trwała całą noc. W zasadzie był to monolog. Mężczyzna mówił a Mirage słuchała, tylko od czasu do czasu dodając coś od siebie i zachęcając do dalszych opowieści. Dopiero przed barem, gdy się żegnali Mateo przytrzymując drzwi samochodu, do którego wsiadała, zadał jedno pytanie:

- Jak ci na imię?

- Gabrielle – padła spokojna odpowiedź.

- Dzięki aniele. To było mi potrzebne. – Uśmiechnął się i z wyczuciem zatrzasnął drzwi czarnego auta. Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową, wrzuciła bieg i odjechała.

Niebo na wschodzie powoli jaśniało zapowiedzią nadchodzącego dnia.


***


Tego wieczoru znów został po godzinach. Całkiem dobrowolnie. Ambicja, by udowodnić Adamowi, że jest od niego lepszy była motorem napędowym całości działań zawodowych Mateo. Poza tym, puste mieszkanie i perspektywa nocy dręczącej koszmarami też nie zachęcały do powrotu.

Projekt, nad którym, wraz z ekipą, obecnie pracował, powodował szybsze bicie serca w całej agencji. Wielki, ogólnokrajowy launch nowej marki był przedsięwzięciem, o wstępne pomysły na realizację którego klient poprosił trzy wielkie domy mediowe, w tym również Advertainment – firmę Adama. Mateo był przekonany, zresztą całkiem słusznie, że jego ex-przyjaciel stoi na czele teamu tworzącego strategię dla tej akcji. Tym bardziej, zależało mu na dopracowaniu szczegółów, tak by Mediva wygrała ten konkurs i by on, Mateo, pogrążył konkurenta i zdrajcę.

Właśnie zamierzał sobie zrobić sobie przerwę, gdy usłyszał kroki. Przegarniając rozpuszczone włosy, oderwał wzrok od monitora i zerknął na szklaną ścianę, która oddzielała biuro od korytarza. Nikogo. „Pewnie sprzątaczka” pomyślał i chwyciwszy swój ulubiony, łaciaty kubek do kawy, poszedł do kuchni.

Wyszorował naczynie i napełnił ekspres. Opierając się o krawędź szafki, czekał aż woda pod ciśnieniem wydobędzie z niepozornego brązowego pyłu pełnię, stawiającego na nogi, aromatu. Po raz kolejny roztrząsał w myślach słabe punkty wstępnego projektu, gdy znów usłyszał szybkie: puk, puk, puk. Mimo wykładziny, odgłos szpilek uderzających o podłogę, niósł się po piętrze głośnym echem.

- Kogo tu niesie o tej godzinie? - zapytał sam siebie. Wyjrzał z pomieszczenia, ale kobieta zniknęła za rogiem, pozostawiając w powietrzu zapach ciężkich cedrowych perfum i czegoś jeszcze. Mateo chodząc po korytarzu, węszył niczym pies, nie był jednak wstanie określić co to za woń, wrócił więc po kawę.

Wychodził właśnie, gdy Cuba, dyrektor Medivy, blady i słaniający się na nogach, wpadł na niego w drzwiach kuchni.

- Powoli nerwusie! – rzucił ze śmiechem Mateo, w ostatniej chwili uchylając rękę trzymającą kubek. Zaraz jednak, widząc opłakany stan mężczyzny, spytał poważnie:

- Ej szefie, co jest? Wszystko ok?

- Mhm – wymamrotał Cuba, kończąc pierwszy kubek mineralnej. Oparł się ciężko o dystrybutor. - Dzięki za troskę, Mat. Już w porządku – rzekł, napełniając plastikowe naczynie ponownie i uśmiechając się nieprzekonująco. Mateo skinął głową i już wychodził z kuchni, gdy w drzwiach zatrzymał się i zapytał jeszcze:

- Kim była ta kobieta?

- Ugh! – Jego szef omal nie zadławił się przełykaną wodą. Dał jednak radę oblać sobie koszulę. - To była właścicielka Medivy – wykrztusił.

Czoło marketingowca pomarszczyło się poprzecznie w wyrazie zdziwienia.

- Nie patrz tak na mnie. Ja tu tylko dowodzę. Ona wszystkim trzęsie.

Cuba przeglądał szafki w poszukiwaniu papierowych ręczników.

- Babie cholernie zależy na wygraniu tego konkursu – wyjaśniał. – Muszę uważać, inaczej wylecę – wypowiedział zdanie, nerwowo przełykając ślinę. Mateo oparty o futrynę drzwi, sączył gorącą kawę. Niepomiernie zdziwiło go zdenerwowanie szefa, który w kryzysowych sytuacjach, zazwyczaj, bywał wzorem opanowania. W końcu, zbierając się do wyjścia, podsumował dosadnie:

- No to mamy przejebane.

Odpowiedział mu krzywy uśmiech Cuby, który łykał właśnie jakieś prochy na uspokojenie. Marketingowiec wzniósł toast kawą i wyszedł.

- Się baba uparła – dopowiedział sobie z przekąsem, będąc już na korytarzu.

- Demon! Nie baba – sprostował go jeszcze głos szefa dobiegający z kuchni.


***


- Co sądzisz o miłości?

- Hm… To przez nią i egoizm staliśmy się, kim jesteśmy.

- Chciałeś powiedzieć: przez brak miłości?

- Mhm, lub jej nadmiar. Wróć do łóżka kochanie!


***


Zlany potem, ocknął się na zimnej, kuchennej podłodze we własnym mieszkaniu. Znów mu się śniła. Przekręcił się na plecy i spojrzał na zegar. Czwarta trzydzieści – cyfry na wyświetlaczu lśniły rubinowo. Chciał wstać. Jednak w równym stopniu co przebudzenie w kuchni, zdziwił go piekący ból dłoni, który pojawił się, gdy próbował się na nich wesprzeć. W kompletnych ciemnościach nie mógł dostrzec przyczyny tego nieprzyjemnego odczucia.

Podniósł się ostrożnie i łokciem zapalił światło. Spojrzał na swoje ręce: wnętrza dłoni silnie krwawiły, pokryte licznymi nacięciami. Cała kuchnia uwalana była posoką, niemal każdy blat, każda szafka i szuflada były pomazane krwią. Wszędzie leżały noże i nożyki. Ślady na ostrzach wyraźnie wskazywały, że każde zostało wypróbowane.

Mateo odkręcił kran i zanurzył dłonie w zimną wodę. Rany piekły a on zastanawiał się, które psychotropy tak mu „pomogły”, dlaczego do cholery nic nie pamięta i co powie rano w pracy.


***


Wyłączył komputer, ostatni raz rzucił okiem na biuro i zamknął drzwi. Znów się zasiedział. Idąc korytarzem, w myślach przeglądał zawartość lodówki, pod kontem przydatności do spożycia na kolację. Czekając na windę doszedł do wniosku, że zupa z kostek lodu nie wchodzi w rachubę, i że musi jeszcze zrobić zakupy.

- Mateo… - rozległ się naglący szept. Marketingowiec obejrzał się, wyrwany z zamyślenia.

- Mateo… - dało się słyszeć ponownie.

- Tak?! O co chodzi? – zawołał w pustkę korytarza. Wyjrzał za narożnik. - Tu jestem! - krzyknął jeszcze raz, poirytowany brakiem odpowiedzi. Nic. Zero odzewu. Przekonany, że ktoś sobie z niego żartuje, zajrzał do najbliższego pomieszczenia. Tu również nikogo nie było. Podobnie jak w kolejnych kilku. Tylko w biurze szefa paliło się światło. Dotarł w końcu do łazienek i po cichu wszedł do męskiej. Cuba, klęcząc w drzwiach kabiny, opierał się o muszlę i rzygał jak kot sierścią.

- Bon apetit, szefie!

Na dźwięk głosu Mateo, dyrektor aż się zerwał.

- Cholera, nie strasz ludzi! – wydusił z siebie, nim kolejny spazm wywracający żołądek na lewą stronę przygiął go do muszli. Mateo litościwie przymknął drzwi kabiny.

- Strułeś się czymś? – zapytał.

- T… tak, w pewnym sensie – zabrzmiała odpowiedź. Marketingowiec nie do końca zrozumiał jej sens, ale słysząc odgłosy dochodzące z kabiny, zaniechał dopytywania o szczegóły.

Po jakichś dziesięciu minutach Cuba wyszedł z toalety. Z podkrążonymi oczyma i bladą, pokrytą kroplami potu skórą wyglądał na ciężko chorego, starał się jednak nadrabiać miną. Mateo obserwował go, oparty o brzeg umywalki. Mężczyzna wypłukał kilkakrotnie usta i włożył głowę pod kran.

- Idę na urlop. Dokończysz projekt i przedstawisz go klientowi – zakomenderował dyrektor Medivy, wytarłszy kark papierowym ręcznikiem.

- Ale Cuba… - Mateo czuł się z lekka zaskoczony tak nagłą decyzją.

- Żadnego „ale”. Dasz radę stary. Zresztą i tak prawie samodzielnie prowadzisz to zadanie. - Szef poklepał go po ramieniu, uśmiechając się blado. – Ann przekaże Ci info. Ja muszę odpocząć – rzucił na odchodne.

Mateo pogrążony w rozmyślaniach nad konsekwencjami nowego stanu rzeczy człapał do wyjścia. Będąc gdzieś w połowie korytarza usłyszał pośpieszny stukot obcasów i gong którejś z wind. Ruszył biegiem, nie mając ochoty czekać na kolejną. Jak zwykle: nie zdążył. Drzwi zamknęły mu się przed nosem. Przez szczelinę zdążył tylko dostrzec damski, popielaty kostium.

- Co za cholera! – zaklął. – Mogła przytrzymać te drzwi.

Ze złością walnął pięścią w przycisk.


***


Obudził się nagle. Za oknem dniało. Szary i ponury, miejski świt wlewał się do pokoju, przez wielkie, niczym nie przesłonięte szyby. Z objęć Morfeusza wyrwał go łomot własnego serca i koszmarne przeświadczenie, że on: Mateo, po raz kolejny zamordował swoją ukochaną i znienawidzoną Louisę. Gdy oprzytomniał, odruchowo rzucił okiem na ozdobny czasomierz, stojący na parapecie. Dochodziła piąta. „Jeszcze trzy godziny snu” pomyślał. Zamknął oczy i przekręcił się na drugi bok, naciągając kołdrę na ramiona. Mierziła go źle układająca się poduszka, uniósł więc lekko głowę i jął ją poprawiać. Jego senny wzrok, na moment spoczął na ścianie, później na podłodze, by znów szybko wrócić na ścianę. Przez ułamek sekundy, rozszerzonymi z przerażenia źrenicami wpatrywał się w wielki, ociekający farbą napis. Wzdłuż całej ściany widniały wymalowane słowa: „ Nie zapominaj!”. Zerwał się z łóżka, ale zaplątawszy się w mokrą od potu pościel, padł jak długi na jasną, drewnianą podłogę. Parę centymetrów od jego twarzy, w kałuży krwi leżała fretka, a dokładniej: jej fragment. Zwierzątko było rozerwane na dwie części, z których jedna zmatowiałymi źrenicami wpatrywała się właśnie w Mateo, a druga, o zmierzwionym i polepionym futrze, leżała pod ścianą. Ten widok uświadomił mu czym wykonany był napis. Treść żołądka gwałtownie podjechała mu do gardła. Uniósł się na drżących łokciach i zwymiotował. Załzawionymi oczyma zobaczył na swoich przedramionach i dłoniach głębokie, dziwnie znajome ślady pazurków.


***


Raut z okazji zdobycia tak ważnego klienta, odbywał się w restauracji na ostatnim piętrze wieżowca, w którym znajdowały się biura agencji. W dyskretnie oświetlonych, fioletowo- bordowych wnętrzach pracownicy Medivy gratulowali szefowi projektu sukcesu, wróżyli kolejne oraz szybki awans.

Mateo czuł się jak król i to bynajmniej nie z powodu licznych pochwał, ale dlatego, że udało mu się zrealizować swój własny, dawno wyznaczony cel. Dokopał Adamowi, pokonał go na całej linii, to jego projekt okazał się lepszy, jego pomysł doceniono a nie Adama, to jego kampania będzie realizowana na terenie całego kraju. Adam bez niego jest nikim, nie potrafi stworzyć niczego nowego. Jest zerem. Teraz Lou zobaczy z jakim nieudacznikiem się związała. „Uch! Jestem najlepszy” myślał, sącząc kolejnego drinka. Ze słodkiego samozachwytu wyrwał go głos szefa:

- Witaj mistrzu!

Uśmiechnięty Cuba wyglądał na wypoczętego.

- Hej, widzę, że urlop ci służy. Co tu robisz? – zapytał, zdziwiony Mateo.

- Chciałem ci pogratulować. Poza tym powinieneś kogoś poznać – tajemniczo dodał dyrektor. – To autorka twojego sukcesu…

- Nie rozumiem… - marketingowiec pokręcił głową.

- Wiesz… pomysł, by powierzyć ci realizację tego projektu nie należał do mnie. Tak po prawdzie to… - Cuba przepraszająco spuścił wzrok. – To nie całkiem w ciebie wierzyłem – dokończył. - Chodźmy, przedstawię cię właścicielce agencji.

Podeszli do grupki osób stojących nieopodal barku. Cuba chciał się delikatnie wcisnąć między rozmawiających, ale ci na jego widok rozstąpili się sami.

- Przyprowadziłem wam naszego bohatera! - Uwaga szefa spotkała się z taktownym rozbawieniem grupki.

- Chwała zwycięzcy! – Aksamitny głos mimo swej delikatności uciszył śmiechy. Dyrektor Medivy zmieszał się i wczuwając się w rolę gospodarza rzekł:

- Mistrzu, pozwól, że przedstawię cię pani Gabrielle Mirage.

Mateo nie słyszał dalszych słów. Déjà vu zdarzało mu się czasem, ale jeszcze nigdy to złudzenie nie było tak silne. Miał wrażenie jakby oglądał film, znając dialogi na pamięć. Wiedział, że za chwilę padną słowa…

- Witaj Mat – rzekła postać, wpatrując się w mężczyznę z delikatnym uśmiechem na twarzy.

- Witaj Mirage.


Cuba widząc, że się znają, zagadując, zgarnął rozbawione towarzystwo i zostawił ich samych.

- Nie sądziłem, że się jeszcze spotkamy. Trochę mi teraz głupio – przyznał marketingowiec, pociągając łyk alkoholu.

- Niepotrzebnie. Zdarza mi się wcielać w rolę „barowych psychologów” – odrzekła kobieta, puszczając do niego oko. Mateo roześmiał się:

- Powinienem ci podziękować. Dzięki tobie spełniło się moje marzenie.

- Cóż… - Wzruszyła ramionami. – Czasem robię też za złotą rybkę. Zostały ci jeszcze dwa życzenia.

Przekomarzając się, zamachała słomką do napoju, niczym magiczną różczką. Mężczyzna podchwycił temat i odpowiedział:

- Teraz mam tylko jedno: wyjdźmy stąd. Muszę odetchnąć.

Mirage przytaknęła i ruszyła w kierunku drzwi restauracji, wymieniając po drodze pustą szklankę na pełen kieliszek. Mateo szedł za nią korytarzem, obserwując głębokie wycięcie ciemnozielonej sukni na plecach i równie długi rozporek na udzie. Dopiero po chwili zorientował się, że doszli do wyjścia na dach, przy zamku którego Mirage właśnie manipulowała.

- Czy one, przypadkiem, nie powinny być zamknięte na klucz? – spytał, wskazując na drzwi.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko i gestem zaprosiła na dach najwyższego budynku w mieście.

- Po pierwsze: nie ma przypadków. Po drugie: powinny. Po trzecie: nie dla mnie – wyliczyła z rozbawieniem.

- Czyżbyś, oprócz bycia psychologiem i złotą rybką, miała jeszcze złodziejski fach w ręku? – rzucił pół-żartem, pół-serio.

- A po co miałabym się włamywać do własnego budynku? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Po raz kolejny tego wieczoru zdziwienie nie pozwoliło Mateo skomentować.


***


Z dachu wieżowca miasto dywanem świateł ścieliło się u stóp. Jedynie ich nieustanny ruch, odróżniał widok w dole od widoku rozgwieżdżonego, bezksiężycowego nieba. Lekki chłodny wiatr nie niósł żadnych zapachów. Przynajmniej dla Mateo, bo Mirage, stojąc blisko krawędzi budynku, z zamkniętymi oczami, wyglądała jakby węszyła. Przyglądał się jej bezczelnie i bezkarnie. Wgapiał się w jej postać, przekonany, że nie jest tego świadoma i zastanawiał się dlaczego tu przychodzi. Kobieta uśmiechnęła się lekko i nie otwierając oczu, zwróciła twarz w stronę mężczyzny:

- Po prostu, lubię tak stać. To miejsce to dla mnie taki… „pępek świata”. Tu się wszystko krzyżuje, plącze, kończy i zaczyna…

- Tak, to niesamowite miejsce. Dech zapiera ta panorama. Często tu bywasz? – zapytał, rozglądając się po dachu.

- Gdy tylko mam wolne – odrzekła, nie zmieniając pozycji.

Trwali tak dłuższą chwilę: ona z założonymi rękoma i kieliszkiem martini w dłoni, niewzruszona jak skała, on obok niej, z rękami w kieszeniach, niespokojny w duchu niczym dzikie zwierzę na uwięzi.

Zapatrzył się w dal. Ta otwarta przestrzeń niepokoiła go i pociągała jednocześnie. On i świat. Jeden na jednego. Nie był przyzwyczajony. Widok ciągnący się w nieskończoność: przed nim, za nim, po bokach. Wiatr tańczący wokół jego postaci dawał boskie poczucie lekkości. Stanął na gzymsie. Tu, mając niebo i ziemię na wyciągnięcie ręki, był niezależny i silny. Po raz pierwszy czuł się panem swojego życia. Był wolny. Już wiedział, że nie chce wrócić tam, na dół, do betonowych ścian klatek mieszkań i biur, klimatyzowanego powietrza z odzysku, do obowiązków, wspomnień i oczekiwań, do współpracowników, znajomych, ex-przyjaciół, do bezcelowej już teraz egzystencji.

- Chciałabym na co dzień czuć się tak, jak tu, w tej chwili. – Zdanie wypowiedziane przez Mirage zabrzmiało jak jego własne pragnienie. Zrozumiał, że nie wróci. Decyzja wypłynęła spośród jego myśli, jak kropla oliwy na powierzchnię wody. W tym samym momencie smukła dłoń o długich palcach uderzyła go między łopatkami, zrzucając z dachu.

- Trzecie życzenie – szepnęła kobieta, nawet nie spojrzawszy za krawędź.


***

- Musiałam go uprzedzić. Stanowił potencjalne zagrożenie.

- Był specjalistą, ale przecież nie mógł ci zaszkodzić.

- Kochany, nie mówię o firmie. Spróbuj mnie zrozumieć. Wiesz przecież, że gdyby zabił tą swoją Lou a później popełnił samobójstwo, zostałby jednym z nas! Wieczność stałaby się jego udziałem! Jego karą!

- Mhm. Konkurencja. Jest nas zbyt wielu. Ech… jak tak dalej pójdzie, to znów zaczną się polowania i tym razem, to my będziemy zwierzyną. Masz rację. Dziwny był. Dobrze, że przejrzałaś jego myśli.

- Wiem. Mam jednak wrażenie, że… nie do końca… zupełnie jak… jakby miał luki w pamięci…

- Nie myśl już o nim, moja droga. Myśl o mnie. Tylko o mnie. I otrzyj usta, bo już świta, a ty ciągle masz kropelki krwi w kącikach warg.


***


Porywisty wiatr przegarniał resztki liści i śmieci po parkowych alejkach. Przedwczorajsza gazeta, targnięta wściekłym wiatrem, wbiła się w gęste krzaki żywopłotu i tak już została. Wyboldowany tytuł artykułu z pierwszej strony brukowca, krzyczał czerwonymi literami „Zemsta kochanka!”. Niżej można było przeczytać: „Louisa R. została wczoraj zamordowana w swoim mieszkaniu. Rozczłonkowane ciało lokatorki luksusowego apartamentowca w śródmieściu znalazł jej narzeczony Adam W., który krótko po powiadomieniu policji popełnił samobójstwo. Smaczku całej sprawie dodaje tajemniczy napis, wykonany prawdopodobnie przez mordercę.” U dołu, na kolorowym zdjęciu, zajmującym ćwierć strony, widniała ściana, na której, spływającymi krwią literami, wypisane było słowo: „PAMIĘTAŁEM”.

Więcej
Komentarze
cold_sea : przeczytalem "Szczenię" wszystko sie rozjasnilo :) fajne sa te wpro...
CrommCruaich : Fajne opowiadanie. Wciąga :)
Horsea : Dzięki. :) Polecam "Szczenię". Powinno co nieco rozjaśnić Twoje wą...