Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Okruchy

   Był piękny, jesienny wieczór, wręcz wymarzony na spacer. Ciemne, zachmurzone niebo ukazywało chwilami roziskrzone gwiazdy. Mroźny wiatr porywał w taniec korowody uschniętych liści i wyginał gałęzie drzew.
   Wyszła z domu o tej porze, co zwykle. "Ach, jaka wspaniała pogoda!", pomyślała. "Gdybym tylko mogła trwać w tej ciszy wiecznie...". Wiatr unosił płomienną przędzę jej delikatnych włosów. Jak zawsze, skierowała swoje kroki do parku zamkowego.
   "Cudowna noc... Jak w tej piosence. Zaraz, zaraz, jak to leciało? W szmaragdową noc w kryształowym zamku... Czy jakoś tak? A, już sama nie wiem. Boże, ja już naprawdę nic nie wiem... Kiedy to właściwie było? Wczoraj? Tydzień temu? Dziś, jutro? Nie pamiętam...", rozważała.
   Przypominała sobie wszystkie szczegóły. Krok po kroku, każde słowo, dotyk, oddech... Strzępy wspomnień. Jakieś pojedyncze ujęcia. "Co się ze mną dzieje?", myślała zdumiona.
 - To przypomina raczej urwany film, niż prawdziwe życie - powiedziała głośno. - Co ja robię? - wyszeptała. -  Rozmawiam sama ze sobą... A zresztą... Teraz to mi już wszystko jedno - powiedziała z rezygnacją w głosie. - I tak nikgo tu nie ma.
   Odnalazła między gęstymi krzewami dzikiej róży ścieżkę. Tak, to ona. Właśnie tędy szli: szczęśliwi, objęci, niemal nieprzytomni z miłości. Ach, jak to było dawno... "Nie! Dziś, dziś!", krzyczał jakiś głos w jej głowie. Głos... Aksamitny, głęboki. Śmiało mógłby założyć własną kapelę. Doskonale wiedział, jak barwa jego barytonu działała na nią i potrafił to świetnie wykorzystać. "Dlaczego?!", pomyślała gorzko.
   Ach, jak ten wiatr pięknie śpiewa! Właściwie, to dlaczego niby nie miałaby się przyłączyć? Przecież co jak co, ale jest najpiękniejszym chyba sopranem w całym mieście! Przynajmniej on tak mówił... Nigdy się nie śmiał z jej pierwszych prób skomponowania piosenki. Wręcz przeciwnie, sam jej pomagał. Jego utory były tak melodyjne, tak piękne... Kilkoma taktami potrafił przemienić ją ze spokojnej dziewczyny w kobietę dorównującą osobowości najprawdziwszej wampirzycy...
   Zaczęła śpiewać. Najpierw cicho, spokojnie. "Powiedziałby, że śpiewam piano", pomyślała. Zaczęła crescendować. Powoli, zachowując wszystkie elementy ewolucyjnej zasady kształtowania utworu. Zadziwiła się własnymi możliwościami. "Co ja śpiewam?", zastanawiała się. "Nigdy w życiu tego nie słyszałam".
   Kroki, kroki. Szła dalej. Nie, nie szła. Płynęła. Unosiła się w mroku, dając upust swojemu zachwytowi nad pięknem chwili. Jak to możliwe, że przed jego poznaniem zawsze bała się ciemności? Ach, już sobie przypomniała. Babcia zawsze ją przestrzegała. Zaraz, o czym to ona zawsze jej mówiła? Nie mogła sobie przypomnieć. A miała pamiętać, do końca życia. Obiecała przecież. Przysiadła na chwilę na rozkosznie wilgotnej trawie. "To było coś o aniołach. Na pewno. Tylko co?", głowiła się.
   Przeczucie, że o czymś zapomniała, o czymś, na co miała zwracać szczególną uwagę, znów powróciło, z siłą większą jeszcze niż zwykle. Nagle poczuła się dziwnie nieswojo. "To chyba musiało być coś ważnego", zastanowiała się z niepokojem.
 - Babciu, co to było? O czym mi stale mówiłaś? - wyrzekła na głos. Po chwili wstała zrezygnowana. Znów ruszyła przed siebie. Kluczyła między niemal całkowicie pozbawionymi liści drzewami, podejmując przerwaną przed chwilą pieśń.
   Nagle dotarł do niej sens wyśpiewywanych przez nią słów. "O Boże, co ja robię?!", pomyślała z przerażeniem. Wydobywałą z siebie słowa w jakimś starożytnym, dawno już zapomnianym przez wszystkich języku. "Śmierć? Duchy? Wampiry?! Co to jest?! Przecież ja nie znam tego języka!".
 - Nie musisz. - usłyszała. Ten głos... Nigdy go nie zapomni.
 - Alex?! Przecież ty... Przecież my... Jak...
 - Nic nie mów - przerwał jej. - Wybrałem cię. Bądź z siebie dumna.
 - O czym ty mówisz? Przecież ty nie żyjesz! Umarłeś! Sama widziałam, jak... jak... - nie mogła znaleźć odpowiednich słów.
 - Jak podcinam sobie żyły? - spokojnie dokończył za nią. Skinęła głową. Poczuła, jak do oczu napływają długo ukrywane łzy. - Owszem, widziałaś. I nie wiedziałaś, dlaczego, co? No to powiem ci teraz. Nie jestem człowiekiem. Jestem diabłem...
   Nie chciała uwierzyć. Po chwili dotarł do niej sens wypowiedzianych słów. Zaczęła krzyczeć.
  Okruchy. Strzępy wspomnień. "Co się ze mną dzieje?", pomyślała przygnębiona. "Jestem zmęczona, ale żeby zaraz zasnąć nad strumieniem w parku?", pytała samą siebie po przebudzeniu. Nastał ranek. Jasny, chłodny. I zupełnie niepodobny do poprzedniego wieczoru. "Lepiej pójdę do domu... I chyba wezmę dziś wolne...", postanowiła.

* * *

   Znów ten sam sen. Tysiąc róż... Patrzyła mu w oczy i nagle po prostu znów się tam znalazła. Były wszędzie, w każdym miejscu. Wspinały się po stromych schodach, wiły po balustradach, pełzły w jej stronę po ścianie... Było w nich coś odrażającego. Róże jak róże, ale takie... nieprzyzwoicie wyzywające swoją nienaturalną czerwienią...
   Już jej dosięgały. Owijały się dookoła niej, zaciskając swoje łodygi na szyi... Czuła, że się dusi. Chwytała szeroko otwartymi ustami powietrze. Każdy oddech sprawiał jej fizyczny ból.
   Nagle obudziła się. Łapczywie łapała każdy łyk tlenu. Przez chwilę leżała z otwartymi oczami. "Już noc?", pomyślała ze zdumieniem.
 - Musiałaś być okropnie zmęczona - usłyszała męski głos. Aż podskoczyła z przerażenia. - Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy - powiedział miękko mężczyzna.
 - Kim jesteś? - zapytała szeptem, już bez strachu. Ktoś z takim głosem nie może być przecież zły...
 - Nie uwierzyłabyś, ale powiem ci. I tak jutro nie będziesz tego pamiętać - chciała zaprotestować, ale szybko dokończył: - Jestem twoim aniołem. Co prawda upadłym - powiedział już jakby trochę do siebie - ale jednak aniołem.
 - Dlaczego upadłym? - zapytała już bez zdziwienia.
 - Bo nam nie wolno kochać.
 - Dlaczego?
 - Sam nie wiem. To nie jest zależne ode mnie...
 - Ale jaki to ma związek z "upadkiem"?
 - Zaraz zobaczysz... Ale nie bój się.
   Wcale się nie bała. Niespodziewanie poczuła smak jego ust. Niespodziewanie? Nie... Od początku przecież wiedziała, że tak będzie. Delikatne pióra jego skrzydeł łagodnie muskały jej ciało, dając jej nieopisane poczucie bezpieczeństwa. Pieścił jej ciało i bawił się kosmykami jej rudych włosów, nawijając je na palec. Poczuła, że stają się jednością, że odlatują... Niekończący się sen. "Boże, proszę, niech to trwa wiecznie!", modliła się.
   Następnego ranka obudziła się z przeświadczeniem, że w nocy wydzarzyło się coś strasznego i jednocześnie bezgranicznie cudownego... Ale za nic nie mogła przypomnieć sobie, co.

* * *

   Znów był wieczór. Z niepokojem wybrała się do parku. Tak jak poprzedniego dnia, przechadzała się ukrytymi ścieżkami, rozkoszując się cudowną aurą tego miejsca. Znów naszła ją ochota do śpiewania. Ale tym razem śpiewała w jakimś innym języku... I już nie czuła lęku. Bo to, co śpiewała, było dobre. Wiedziała o tym, choć nie rozumiała słów.
   Nagle ugięły się pod nią kolana... Poczuła, że odpływa gdzieś w otchłań. Czas jakby stanął w miejscu.
 - Wiesz, kim jesteś? - usłyszała.
"Nie", odpowiedziała w myślach, ale była pewna, że głos ją słyszał.
 - Powiem ci. Jesteś jedną z wybranych. Będziesz pamiętać?
"Tak".
 - Kim jesteś?
"Jedną z wybranych".
 - Nieeeeeeeeeeeee!!! - usłyszała przeciągły krzyk, pełen bólu. - Nie rób tego! Obudź się!
"Nic nie rozumiem", pomyślała zdezorientowana.
 - Nie wolno ci! Pamiętasz mnie? Jestem aniołem! TWOIM aniołem!
   Powoli zaczęła sobie przypominać wydarzenia poprzedniej nocy... "Nie, to niemożliwe", pomyślała z przestrachem. Przed oczami stanęła jej babcia. Z ostrą dokładnością doszedł ja sens dawno wypowiedzianych słów: "Staniesz się zgubą wielu... Kierując się sercem, unikniesz losu. Nie słuchaj wspomnień... Kochaj, to wystarczy".
   Dalej nie wiedziała, w czym bierze udział, ale już wiedziała, co ma robić: musi myśleć o aniele... Nie wolno jej ani na chwilę przestać. Mocno zacisnęła powieki, koncentrując się najbardziej, jak tylko mogła. Próbowała przywołać uczucie szczęścia, jakie jej towarzyszyło przy aniele...

 - Wróciła! - usłyszała radosny okrzyk. - Obudziła się.
 - Co się stało? - zapytała na wpół przytomna.
 - Jakiś szaleniec zaatakował cię w parku i wpadłaś w śpiączkę.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. No tak, szpitalna sala.
 - Nawet nie wiesz, jakie przerażające rzeczy wygadywałaś przez sen, córeczko - powiedziała zapłakana matka. - Ale to tylko sen, już wszystko dobrze...
"Sen?", pomyślała. Poczuła dreszcz na plecach. Dreszcz jak... muśnięcie pióra. "To nie był sen...". Uśmiechnęła się.
 - Tak, już po wszystkim.
Komentarze
kaej : Niestety chorowałam sobie w domku ale słyszałam pochlebne opinie.
kulkuri : kaej - masz pewnie rację, sporo osób wyszło już podczas występu...
kaej : No, nareszcie jakieś konkrety. Z tym power metalem sprzed 15 lat to bym nie p...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły