Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Lot

lot, samolot, wojna, miłość

Czerwiec 1941r. Baza wojsk lotniczych USAF. Ciągłe ćwiczenia, przelotów bojowych były już bardzo nużące. Chciałbym mieć możliwość skopania tyłków, tych głupich szkopów. Bardzo lubiłem moją P-40stkę, ale marzyłem żeby zasiąść za sterami legendarnego Spitfire’a.

Październik 1941r.

Zostałem wezwany do dowódcy naszej bazy. Gdy wszedłem do gabinetu, siedział z niedopałkiem cygara w ustach, Popatrzył na mnie z posępną miną i powiedział:

- dostałeś list, siadaj.

Zaczął czytać. Było to wezwanie o pomoc, od RAFu. Nie spodziewałem się tego, ale nie mogłem otwarcie pokazać mojej radości. Dowódca bardzo nalegał, żeby został.

Wiedział jednak, jak marzyłem o wzięciu udziału w prawdziwej bitwie powietrznej. Życzył mi tylko sukcesów i poszedłem się pakować.

Listopad 1941r.

Dotarłem do bazy Eskadry Orłów. Nie chciałem tracić czasu, na przydzielenie kwatery. Pragnąłem od razu poznać moją maszynę. Gdy tylko go zobaczyłem, zakręciła mi się łezka w oku. Zarówno ze wzruszenia, jak i podniecenia. Słońce odbijało się od jego lśniącego, lecz nieco podziurawionego kadłuba. Dumna sylwetka zdobywcy przestworzy, napawała mnie dodatkową dumą jako przyszłego pilota.

Nie zdążyłem nawet dostać kwatery, gdy usłyszałem syrenę i okrzyk:

- szkopy nad wybrzeżem, do maszyn.

Ucieszony wskoczyłem do kabiny. Cudowny dźwięk Merlina zabrzmiał, jak najpiękniejsza symfonia w moich uszach. Wzbiłem się w powietrze i już lecieliśmy w szyku bojowym, aby utrzeć wrogowi nosa.

- Są! Już za chwile będą nasi! Dwa bombowce, z eskortą czterech 109tek.

Usłyszałem przez interkom.

Lotem nurkującym ”poszliśmy” na nich. Ostrzelałem jeden z bombowców, serią z karabinów. Dostał w prawy silnik, który w momencie zaczęły trawić płomienie. Po krótkiej chwili, zobaczyłem jak uderza o lustro wody pod nami.

Siadłem na jednej 109-tce. Niemieccy piloci byli bardzo dobrze wyszkoleni, z łatwością unikał dedykowanych ode mnie serii pocisków. W końcu dostał. Chmura czarnego dymu buchnęła z samolotu przeciwnika. Za chwile usłyszałem tylko, głuche uderzanie trafionej maszyny o wodę.

- Masz jednego na ogonie, usłyszałem.

Nie zdążyłem się oglądnąć, a już dobiegły do moich uszu świsty przelatujących pocisków. Za chwile druga seria i moja kabina przypominała sito. Jeden z pocisków, ranił mnie w ramie. Olej z hydrauliki wytrysną mi na twarz.

- Dostałem! Muszę wracać! Zdejmijcie mi go z ogona!, powiedziałem do interkomu.

Przed samym lotniskiem, zaczął mi przerywać silnik. Posadziłem maszynę i od razu była przy mnie ekipa ratunkowa. Maszyną zajęli się mechanicy, a mnie wsadzili do karetki i zawieźli do szpitala polowego. Rana była dość głęboka, więc musieli mnie szyć. Kazali mi położyć się na łóżku i poczekać na lekarza i pielęgniarkę. Przymknąłem na chwile oczy. Po jakichś dziesięciu minutach, obudził mnie cudowny i ciepły głos pielęgniarki. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem śliczną, niewysoką blondynkę. Jej szaro-zielone oczy patrzące na mnie, powodowały dziwne uczucie spokoju. Czułem się przez chwile jak zaczarowany, dopóki nie powtórzyła z uśmiechem:

 - proszę się udać ze mną, muszę dać panu zastrzyk przeciwbólowy i przeciwzapalny.

Z krzywym uśmiechem, posłusznie wstałem i poszedłem za nią do małego pokoiku zabiegowego.

Po dwóch nieprzyjemnych razach w lewy pośladek, dowiedziałem się, że muszę zostać w szpitalu jakieś dwa do trzech miesięcy. Ponieważ pocisk przeciwlotniczy, zrobił mi niezłą sieczkę z przedramienia. Przez co muszę odbyć, długą rehabilitację. Pozytywną stroną zaistniałej sytuacji był fakt, że prowadzić ją będzie ”moja Anielica”.

Styczeń 1942r.

Mam już serdecznie dość siedzenia i tych głupich ćwiczeń. Jedyne co mnie tu trzyma przy zdrowych zmysłach, to ”Jej” obecność. Z dnia na dzień, coraz ciężej przeżywam, gdy odchodzi ode mnie. Nie przypuszczałem, że taki gość jak ja tak łatwo się podda Amorowi.

Obiecałem Jej, że jak ze mną ”skończy” i wyjdę wreszcie na wolność. To zaproszę ją na małe co nieco, do pobliskiej knajpki.

Luty 1942r.

Wreszcie wychodzę! Rękę mam już całkiem sprawną i niezmiernie się z tego cieszę. Oznaczało to, że za chwilę znowu będę mógł latać. Aczkolwiek ku mojemu zdziwieniu, miłość do latania została trochę zaćmiona. Poczułem coś niezwykłego do ”mojej” Piękności i teraz właśnie sobie to uświadomiłem.

Oczywiście jak obiecałem, tak zrobiłem. Następnego wieczoru o dwudziestej miałem Ją znowu przy sobie, ale w trochę innej roli. Koło dwunastej w nocy, odprowadziłem ją do kwatery i stało się coś zupełnie nie planowanego. Dziękując mi za mile spędzony wieczór, przytuliła się do mnie. Przyznam, że bardziej byłem zdziwiony moją reakcją. Jak tylko poluzowaliśmy uścisk, nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem Ją. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała:

            - to w takim razie, do jutra o tej samej porze ”mój ptaszku”.

Marzec 1942r.

Jest naprawdę cudownie, pielęgnujemy to co zaczęło zakwitać między nami. Mam dużo wolnego, ponieważ Niemcy jak na razie odpuścili sobie latanie od ”naszej strony”. Niestety dzisiejszy dzień wszystko zmienił. Musiałem się pakować, ponieważ dostałem wezwanie powrotne do Ameryki. Byłem potrzebny jako instruktor walki powietrznej, z niemieckimi pilotami i ich maszynami.

Ciężko było mi patrzeć na jej łzy, a sam również nie mogłem powstrzymać się od uronienia kilku. Jedyne co mogłem obiecać to, to że będę pisał i po wszystkim wrócę. Poprosiłem, żeby nie odprowadzała mnie na statek. Zgodziła się i powiedziała tylko, że będzie z utęsknieniem czekała na listy i na mnie.

Styczeń 1946r

Do końca wojny, jeszcze trzy razy leżałem ranny w szpitalu. Niestety w Ameryce. Oczywiście pisaliśmy do siebie, cały czas.

Teraz siedzę sobie z moją ukochaną żoną, huśtając się na werandzie naszego małego ale pięknego, szkockiego domku. Mimo takiej ilości zła, jakiego doświadczyliśmy przez wojnę. Ja muszę być wdzięczny tym wydarzeniom, ponieważ bez nich nie siedziałbym tu i teraz z ”moją Anielicą”.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły