Słowa za słowem,
A słowa między nimi.
Rozmowy bez tematu,
Rozmowy bez sensu.
Każdy mówi to co chce,
Półsłówkami, równoważnikami.
Słowami znaczącymi,
Słowami bez znaczenia.
Setki rozmów,
Setki słów.
Setki rozmyśleń,
Setki głupot.
Słowa inteligencji,
Słowa tępoty.
Słowa kultury,
A za nimi bluzgi.
Rozmowy o tym,
Rozmowy o tamtym.
A czy myślnik jest za kropką,
To trzeba już sprawdzić.
Wargi mówią swoje,
Oczy mówią swoje.
Mówimy co myślimy,
Choć czasem jest na odwrót.
Błędy, pomyłki, przejęzyczenia,
Ortografia i gramatyka.
Też ma wiele do życzenia,
Lecz rozmowy to nie zmienia.
A słowa między nimi.
Rozmowy bez tematu,
Rozmowy bez sensu.
Każdy mówi to co chce,
Półsłówkami, równoważnikami.
Słowami znaczącymi,
Słowami bez znaczenia.
Setki rozmów,
Setki słów.
Setki rozmyśleń,
Setki głupot.
Słowa inteligencji,
Słowa tępoty.
Słowa kultury,
A za nimi bluzgi.
Rozmowy o tym,
Rozmowy o tamtym.
A czy myślnik jest za kropką,
To trzeba już sprawdzić.
Wargi mówią swoje,
Oczy mówią swoje.
Mówimy co myślimy,
Choć czasem jest na odwrót.
Błędy, pomyłki, przejęzyczenia,
Ortografia i gramatyka.
Też ma wiele do życzenia,
Lecz rozmowy to nie zmienia.
Wdech...i wydech...
Wdech...i wydech...
Łyk wody... zwrócenie krwi...
Zwrócenie krwi...łyk wody...śpi.
Patrzy...mróży...
Patrzy...mróży...
Spogląda...razi oczy...
Oczy razi...mróży oczy...oślepł.
Wznosi dłoń...chyli głowę...
Chyli głowe...gdy wznosi dłoń.
Klęka...zniża...całuje...
Całuje...wstaje...klnie.
Grozi...kiwa pieścią...
Kiwa pięścią...grozi...
Wznosi szable...rozkaz daje...
Rozkaz daje...strzela...umiera.
Wdech...i wydech...
Łyk wody... zwrócenie krwi...
Zwrócenie krwi...łyk wody...śpi.
Patrzy...mróży...
Patrzy...mróży...
Spogląda...razi oczy...
Oczy razi...mróży oczy...oślepł.
Wznosi dłoń...chyli głowę...
Chyli głowe...gdy wznosi dłoń.
Klęka...zniża...całuje...
Całuje...wstaje...klnie.
Grozi...kiwa pieścią...
Kiwa pięścią...grozi...
Wznosi szable...rozkaz daje...
Rozkaz daje...strzela...umiera.
Nastał zmrok, a słońca upadekZa horyzontem, gdzie u nas powieszono
Księżyc na czarnej firance
Uplecionej w gwiazdy.
Wezbrawszy słowa niczym potok swe
Wody ocean wypycha na brzeg
Zostawiając pianę w kąciku ust
Niespokojnie.
Trzymając tę grusze drewnianą
Na nodze nałożonej na nogę,
Szczycąc się jej smakiem dźwięku
W nieludzkiej barwie głosu...
I wyciskam! Z siebie śpiew
Ptaków koncert naprzeciwległym drzewie
Szarpiąc je za metalowe gałęzie
Nucę sam do siebie.
Patrzysz na to wzruszenie a emocję
Będące nieodłącznym elementem
Love – sfery wykreowanej i sprawdzonej
Przez ludzi, którym się zwyczajnie nudzi.
Księżyc na czarnej firance
Uplecionej w gwiazdy.
Wezbrawszy słowa niczym potok swe
Wody ocean wypycha na brzeg
Zostawiając pianę w kąciku ust
Niespokojnie.
Trzymając tę grusze drewnianą
Na nodze nałożonej na nogę,
Szczycąc się jej smakiem dźwięku
W nieludzkiej barwie głosu...
I wyciskam! Z siebie śpiew
Ptaków koncert naprzeciwległym drzewie
Szarpiąc je za metalowe gałęzie
Nucę sam do siebie.
Patrzysz na to wzruszenie a emocję
Będące nieodłącznym elementem
Love – sfery wykreowanej i sprawdzonej
Przez ludzi, którym się zwyczajnie nudzi.
Witaj, pocałuj mnie.
Zostaw podpis swój na ustach mych
Jako podpis malarza na obrazie.
Powitaj, zimne dłonie me.
Powstrzymaj je od drgań
Nieustannie powodowanych zimnem.
Witaj, spójrz na mnie.
I nie patrz maślanym obliczem swoich oczu
Lecz iskrą i uśmiechniętym ogniem szczęścia.
I czy to dziwne,
Że stukając w klawisze rozstrojonego pianina
Tworze muzykę?
I czy to dziwne,
Że tworząc ją nie razi mnie jej barwa?
Witaj, pocałuj mnie.
Jak ten kołeczek za klawiszem strunę
Zawsze brzmiąc inaczej.
Powitaj, zimne dłonie me.
Spleć swe palce z moimi palcami i wpleć je w te oto struny.
Witaj, spójrz na mnie.
Teraz poruszaj palcami a patrz w oczy me
I mów słowami, które są nutami muzyki z dłoni mych.
I czy to dziwne,
Że ciało me tym instrumentem się stało
A dłonie me wplecione są w Twe?
I czy to dziwne,
Że mówisz nutami, a moimi słowami?
Witaj, pocałuj mnie.
Jak co dzień nowy dzień
Grając ze mną o mnie.
Powitaj, zimne dłonie me.
Jak co dzień je witając
I plącząc me zimne ze swoim ciepłem.
Witaj, spójrz na mnie.
Pełnią uroku swego błyszczącego
Fortepianu w Twoim oku.
Zostaw podpis swój na ustach mych
Jako podpis malarza na obrazie.
Powitaj, zimne dłonie me.
Powstrzymaj je od drgań
Nieustannie powodowanych zimnem.
Witaj, spójrz na mnie.
I nie patrz maślanym obliczem swoich oczu
Lecz iskrą i uśmiechniętym ogniem szczęścia.
I czy to dziwne,
Że stukając w klawisze rozstrojonego pianina
Tworze muzykę?
I czy to dziwne,
Że tworząc ją nie razi mnie jej barwa?
Witaj, pocałuj mnie.
Jak ten kołeczek za klawiszem strunę
Zawsze brzmiąc inaczej.
Powitaj, zimne dłonie me.
Spleć swe palce z moimi palcami i wpleć je w te oto struny.
Witaj, spójrz na mnie.
Teraz poruszaj palcami a patrz w oczy me
I mów słowami, które są nutami muzyki z dłoni mych.
I czy to dziwne,
Że ciało me tym instrumentem się stało
A dłonie me wplecione są w Twe?
I czy to dziwne,
Że mówisz nutami, a moimi słowami?
Witaj, pocałuj mnie.
Jak co dzień nowy dzień
Grając ze mną o mnie.
Powitaj, zimne dłonie me.
Jak co dzień je witając
I plącząc me zimne ze swoim ciepłem.
Witaj, spójrz na mnie.
Pełnią uroku swego błyszczącego
Fortepianu w Twoim oku.
Na wyżynach życia stoisz i czekasz na...
Łzy cichutko płyną na ten podły świat
Na tych ludzi złych
I całą miłość twą
Spójrz jak czai się zło
Na wyżynach życia stoisz i czekasz na...
Wiesz już że ten świat
Nie jest złamanego grosza wart
Jesteś sam jak palec
I nie masz dokąd iść
Duszy nie masz też
Nadeszła właśnie Pani Śmierć
Na wyżynach życia stoisz i czekasz na...
Swe marzenia śnisz
Tak jak czarny ptak
Bóg jest w twoich oczach
I jak księżyc lśni
Demony już przyszły więc idź
Biegnij ile sił
I nie zatrzymuj się
Jeśli będziesz biegł nie dogonią cię
uwolnij w sobie zło
i zaciśnij pięść
walcz o swoje życie i o wolność też
Wschód
Migoczący blask w oku,
Szumiąca natura za oknem.
Ciemne chmury już dawno opadły ku ziemi,
W odległej krainie.
Owijam się Tobą niczym ciepłym kocem,
Tulę się czule i bezkreśnie grzeję.
To czuć rad ciągle chcę,
To kochać ku końcu też.
Zimną dłoń podaję słowu ataraksja.
Ongiś mi wstrętne, wrogie, podstępne.
Mimo, znając jego znaczenie,
Wiem, że dobre progi zawsze będą dla niego niedostępne.
Jam zapowiadam sobie przyszłość,
Mym wróżbitą Tyś me krwiste serce.
Już nie pierwszy raz na krwawą miazgę Ciebie próbowano,
Mimo nieskutecznie, mimo to niepotrzebnie.
Lodowatym wzrokiem zabijam złe spojrzenie,
Złą myśl, złe marzenie.
Śmierci, rzuciłem nie pierwszy raz złe życzenie,
A o jego spełnieniu – ucho me zawsze będzie chętne.
Tego pragnę i tego chcę,
To pożądam i to lubię.
Grzebać rękami w piasku ziemi,
Bez koniecznie wspominania młodego siebie.
Kocham Ciebie i Tyś mym największym dorobkiem,
Moją zdobyczą w wojnie z czasem.
Tyś mym największym skarbem,
A ja zagorzałym chroniącym Ciebie piratem.
Tyś królową mego życia,
I na ongiś tronie zasiadasz.
Tyś mym światłem – dniem, ciemności – nocą,
Tak zdrowiem jako chorobą.
Południe
Mój obraz, nie był zawsze wypchany barwami,
Jeśli – to niczym zabite zwierze – sztuczne.
Ongiś miał krajobraz życia, przeszłości mej przedstawiać sceny,
Jest wciąż tak samo – biały.
Miały być na nim,... kwiaty,
Niebo, pola, lasy – obraz matki w pełni bogaty.
Teraz obraz stoi blady,
Chroni się; widok słońca – nieubłagany.
Słońce na szczycie swego położenia,
Odbija Twymi dłońmi na policzkach wrażenia.
Gorące uczucie rozkosznego spełnienia,
Rozpalonego niczym żelazo od erotycznego szaleństwa.
Gra to jest czysta, prawa ręka – boska,
Nie każe mnie, nie jeździ wścibsko po troskach.
Jestem silnym, zamkniętym na jego łaski,
Kładę miecz na biblijną wagę.
Nie wzywam do walki,
Ni gonitwy za wrogiem.
Jam taniec wybrać wolę,
Niźli brudzić matki skórę.
Zew krwi mnie nie fascynuje,
Zbrodnia mimo korzyści – zasłania na wieki słońce.
A sumienie? Rozgoryczone, płonące
Nie wytrzyma, nie da rady chować się przed sądem.
Ongiś z czasem mnie osądzi,
Wsadzi rękę w pierś, ściśnie serce tętniące.
A kędy te wrzaśnie o litości proszące,
Pęknę; wnet wszystko – skończone.
Mimo; nie mogę.
Gdy Ona w mej piersi, w mej myśli rządząca.
Ona mym życiem i tętnem,
Za zdrowym rozsądkiem goniąca.
Zachód
Wreszcie mnie dopadasz miedzy dniem,
A porannym chłodem.
Podrywasz z łoża, rwiesz głosem,
Usypiasz lekkim włosem.
Zapach mym pożywieniem,
Mym życiodajnym powietrzem.
Pocałunki wodą z najgłębszych źródeł,
Najczystszą i najlepiej smakującą.
Ongiś zwodzą od smutku drogi,
Nucą pieśni godzące złe drogi.
Zabiją me troski raz na zawsze,
Kędy tylko łyku tej wody w usta me nabiorę.
Piersi Twych niczym jedwab delikatnych,
tykam za miłości i wierności umowę.
Tak posiąść ku Twego ciała dążę,
W nie kończącej się mej namiętności porze.
To czym tęsknić kiedyś mogłem,
Teraz już w niepamięć oddalam.
Jestem złości wszelkiej wrogiem,
A szczęścia nadgorliwym wyznaniowcem.
Tyś mą Panią, mym Kochanie,
Jam srogo chronić wrót Twych będę.
Ongiś Twe królestwo najważniejszym życia tworem,
W mej krainie nie kończącej miodem.
Tutaj wszystko pięknem wyścielone,
Rzeki winem, przejrzyste diamentem.
Lasy, zboża, pola, łąki,
Ongiś Tobie są złożone.
Jam Twą ofiarą z krwi i kości,
Zdrowym stworem boskich umiejętności.
Ongiś ulepił mnie z tej ziemi, a krwi Twej,
Oddając w ręce miłości na wieczność nie kończącej – Twojej.
Migoczący blask w oku,
Szumiąca natura za oknem.
Ciemne chmury już dawno opadły ku ziemi,
W odległej krainie.
Owijam się Tobą niczym ciepłym kocem,
Tulę się czule i bezkreśnie grzeję.
To czuć rad ciągle chcę,
To kochać ku końcu też.
Zimną dłoń podaję słowu ataraksja.
Ongiś mi wstrętne, wrogie, podstępne.
Mimo, znając jego znaczenie,
Wiem, że dobre progi zawsze będą dla niego niedostępne.
Jam zapowiadam sobie przyszłość,
Mym wróżbitą Tyś me krwiste serce.
Już nie pierwszy raz na krwawą miazgę Ciebie próbowano,
Mimo nieskutecznie, mimo to niepotrzebnie.
Lodowatym wzrokiem zabijam złe spojrzenie,
Złą myśl, złe marzenie.
Śmierci, rzuciłem nie pierwszy raz złe życzenie,
A o jego spełnieniu – ucho me zawsze będzie chętne.
Tego pragnę i tego chcę,
To pożądam i to lubię.
Grzebać rękami w piasku ziemi,
Bez koniecznie wspominania młodego siebie.
Kocham Ciebie i Tyś mym największym dorobkiem,
Moją zdobyczą w wojnie z czasem.
Tyś mym największym skarbem,
A ja zagorzałym chroniącym Ciebie piratem.
Tyś królową mego życia,
I na ongiś tronie zasiadasz.
Tyś mym światłem – dniem, ciemności – nocą,
Tak zdrowiem jako chorobą.
Południe
Mój obraz, nie był zawsze wypchany barwami,
Jeśli – to niczym zabite zwierze – sztuczne.
Ongiś miał krajobraz życia, przeszłości mej przedstawiać sceny,
Jest wciąż tak samo – biały.
Miały być na nim,... kwiaty,
Niebo, pola, lasy – obraz matki w pełni bogaty.
Teraz obraz stoi blady,
Chroni się; widok słońca – nieubłagany.
Słońce na szczycie swego położenia,
Odbija Twymi dłońmi na policzkach wrażenia.
Gorące uczucie rozkosznego spełnienia,
Rozpalonego niczym żelazo od erotycznego szaleństwa.
Gra to jest czysta, prawa ręka – boska,
Nie każe mnie, nie jeździ wścibsko po troskach.
Jestem silnym, zamkniętym na jego łaski,
Kładę miecz na biblijną wagę.
Nie wzywam do walki,
Ni gonitwy za wrogiem.
Jam taniec wybrać wolę,
Niźli brudzić matki skórę.
Zew krwi mnie nie fascynuje,
Zbrodnia mimo korzyści – zasłania na wieki słońce.
A sumienie? Rozgoryczone, płonące
Nie wytrzyma, nie da rady chować się przed sądem.
Ongiś z czasem mnie osądzi,
Wsadzi rękę w pierś, ściśnie serce tętniące.
A kędy te wrzaśnie o litości proszące,
Pęknę; wnet wszystko – skończone.
Mimo; nie mogę.
Gdy Ona w mej piersi, w mej myśli rządząca.
Ona mym życiem i tętnem,
Za zdrowym rozsądkiem goniąca.
Zachód
Wreszcie mnie dopadasz miedzy dniem,
A porannym chłodem.
Podrywasz z łoża, rwiesz głosem,
Usypiasz lekkim włosem.
Zapach mym pożywieniem,
Mym życiodajnym powietrzem.
Pocałunki wodą z najgłębszych źródeł,
Najczystszą i najlepiej smakującą.
Ongiś zwodzą od smutku drogi,
Nucą pieśni godzące złe drogi.
Zabiją me troski raz na zawsze,
Kędy tylko łyku tej wody w usta me nabiorę.
Piersi Twych niczym jedwab delikatnych,
tykam za miłości i wierności umowę.
Tak posiąść ku Twego ciała dążę,
W nie kończącej się mej namiętności porze.
To czym tęsknić kiedyś mogłem,
Teraz już w niepamięć oddalam.
Jestem złości wszelkiej wrogiem,
A szczęścia nadgorliwym wyznaniowcem.
Tyś mą Panią, mym Kochanie,
Jam srogo chronić wrót Twych będę.
Ongiś Twe królestwo najważniejszym życia tworem,
W mej krainie nie kończącej miodem.
Tutaj wszystko pięknem wyścielone,
Rzeki winem, przejrzyste diamentem.
Lasy, zboża, pola, łąki,
Ongiś Tobie są złożone.
Jam Twą ofiarą z krwi i kości,
Zdrowym stworem boskich umiejętności.
Ongiś ulepił mnie z tej ziemi, a krwi Twej,
Oddając w ręce miłości na wieczność nie kończącej – Twojej.
Het w odległej przestrzeni,
Ukryty klejnot w sen zapadł.
Posrebrzany kwiecie niebios,
Tyś, który bladość rozświetlasz.
Opowiedz mi bajkę o tamtym świecie,
I ujawnij tajemnice z tamtych krain.
Nie widzę ciebie,
Ni czuję.
Słyszę tylko echo,
Które pieśń skomlącego wilka ku Tobie niesie.
Kłaniam ci swe sny,
Wysyłając je ku tobie.
Potem marzę o mym śnie,
Jako o przepowiedni.
Zabijam co noc zeszły już dzień,
Posyłając jego czas w przeszłość.
Tak i samo zabijam zeszły już sen,
Posyłając jego treść w kopercie nocy.
Ukryty klejnot w sen zapadł.
Posrebrzany kwiecie niebios,
Tyś, który bladość rozświetlasz.
Opowiedz mi bajkę o tamtym świecie,
I ujawnij tajemnice z tamtych krain.
Nie widzę ciebie,
Ni czuję.
Słyszę tylko echo,
Które pieśń skomlącego wilka ku Tobie niesie.
Kłaniam ci swe sny,
Wysyłając je ku tobie.
Potem marzę o mym śnie,
Jako o przepowiedni.
Zabijam co noc zeszły już dzień,
Posyłając jego czas w przeszłość.
Tak i samo zabijam zeszły już sen,
Posyłając jego treść w kopercie nocy.
Stoisz tuż u moich drzwi,
nie uchylaj się, nie ubliżaj mi.
Wręcz zachowaj resztki godności,
zawrzyjmy pakt, o krwi i dzikiej namiętności.
Niech wiatr targa zmysły,
niech deszcz płucze strach.
A my, jak za dawnych lat,
poznamy to co ogarniało nas - dreszczem.
Nie obiecuj lepszych dni,
nie przyrzekaj lepszy czas.
On i tak zrobi swoje,
Lecz i tak nigdy nie rozdzieli nas.
nie uchylaj się, nie ubliżaj mi.
Wręcz zachowaj resztki godności,
zawrzyjmy pakt, o krwi i dzikiej namiętności.
Niech wiatr targa zmysły,
niech deszcz płucze strach.
A my, jak za dawnych lat,
poznamy to co ogarniało nas - dreszczem.
Nie obiecuj lepszych dni,
nie przyrzekaj lepszy czas.
On i tak zrobi swoje,
Lecz i tak nigdy nie rozdzieli nas.
Wykiełkował już pierwszy owoc krwistej latorosli;
Oplatajac i kładąc się na pergoli,
Niczym nudyści, nadzy, wesoli.
Spowiła kawałek po kawałku,
Konstrukcjię niegdyś potężnej dębowej wysokości;
Teraz zabitej gwoźdźmi, obdartej ze skóry do kości.
Słychać go czasem, jak łka,
Kędy halny przybysz między jego szczeliny się przepycha
Wrzeszcząc, świszcząc, konstrukcjią targa.
Nie lada rodzina śpiewaków już tam mieszka;
Co roku nowych pilotów Faunie dostarcza.
Tych z kolei w innych miejscach usadza i powinnością rodziców obarcza.
Cykl życia ciągle tu się obraca,
Co lato Flora i Fauna się tu wprowadza,
By na zimę zostawić zimny szkielet przeszłego lata.
Przychadza zaś malarz,
Na szybach portret Flory malujący.
Fauna poczywa – czas lata pracowity, wiele do wspominania pozostawiający...
Zimowy sen przeminą budząc Twój letni kwiat,
Ongiś dłonią najszczerszego malarza,
Ongiś dłutem najdelikatniejszego rzeźbiarza.
Długo wyszukiwaliśmy w czasie ten dzień,
Na ten celny Amora strzał –
W pierś dwu szukajacych się ciał.
Oplatajac i kładąc się na pergoli,
Niczym nudyści, nadzy, wesoli.
Spowiła kawałek po kawałku,
Konstrukcjię niegdyś potężnej dębowej wysokości;
Teraz zabitej gwoźdźmi, obdartej ze skóry do kości.
Słychać go czasem, jak łka,
Kędy halny przybysz między jego szczeliny się przepycha
Wrzeszcząc, świszcząc, konstrukcjią targa.
Nie lada rodzina śpiewaków już tam mieszka;
Co roku nowych pilotów Faunie dostarcza.
Tych z kolei w innych miejscach usadza i powinnością rodziców obarcza.
Cykl życia ciągle tu się obraca,
Co lato Flora i Fauna się tu wprowadza,
By na zimę zostawić zimny szkielet przeszłego lata.
Przychadza zaś malarz,
Na szybach portret Flory malujący.
Fauna poczywa – czas lata pracowity, wiele do wspominania pozostawiający...
Zimowy sen przeminą budząc Twój letni kwiat,
Ongiś dłonią najszczerszego malarza,
Ongiś dłutem najdelikatniejszego rzeźbiarza.
Długo wyszukiwaliśmy w czasie ten dzień,
Na ten celny Amora strzał –
W pierś dwu szukajacych się ciał.
Plamy krwi na dłoniach,
mała dziewczynka bawiła się nożem przy skroniach.
Mocne ostrze, ostre niczym żyleta.
Pocięło jej główkę niczym kawałek sera.
Ubranie we krwi,
twarz we krwi,
siedzi oparta o kuchenne drzwi.
Ni łezki w oku,
ni ślinki w kątku. Ni głodna była.
Miała podczas snu koszmar...który urzeczywistniła.
PIOTR REGUŁA „Wypalony jak świeca-miłości”
Sam pośród tysięcy twarzy
Sam pośród miliona myśli
Sam pośród setek ludzi
Sam pośród słów
Wypalam się ze swoich odczuć
Wypalam z myśli
Wypalam z duszy
Wypalam jak świeca z uczuć
Kiedy nadejdzie koniec
Kiedy nadejdzie ukojenie
Kiedy nadejdzie błogi stan odkupienia
Kiedy wreszcie ma świeca wyda ostatni blask
Blask szczerości
Blask niewinności
Blask wiary w lepsze jutro
Blask szczerej miłości
Przeciecz miłość pali miłość niszczy
Miłość wypala do zgliszczy
Miłość rozwija się powoli
Miłość zawsze bardzo boli
Miłość błoga miłość ulotna
Miłość bezpowrotna
Wspomnienia mile przeszywające
I uczucie bólu przytłaczające
I tak to miłość dokonała wypalenia Mnie
Ale dzięki temu mogę jeszcze
Uratować Ciebie
Wśród globalnych internautów
chodzą pogłoski, że jednak bostońska grupa Isis nie będzie towarzyszyć
zespołowi Tool w jego letniej trasie koncertowej. Jako powód członkowie
Isis podają pokrywający się z tą trasą termin nagrań w studio, który
jest dla nich priorytetem... Na razie jednak te "słuchy" nie są ostatecznie i nieodwołalnie
potwierdzone. Zamiast supportu Isis krążą już wsród fanów spekulacje,
kto mógłby ich zastąpić. Hunter? Meshugahh? Sprawa jescze nie
rozstrzygnięta.
Pośród ludzi się przechadzam
Pośród tych samych twarzy
Znajomi wrogowie przyjaciele
Pseudo kumple i sprzymierzeńcy
Lecz czy tak naprawdę
W rzeczywistości jestem sam
Idę podążam przez nie z głazem na karku
Dźwigam ten ciężar
Moich porażek moich małych klęsk
Gorzkich niczym trucizna
Powoli sam się głazem staje
Powoli niszczeje
Przeżywam metamorfozę
Tylko jedno w głaz się nie zmieni
Moje serce
Gdyż kochać chce i kochać będę
Trasa Second Live Sydrome Tour 2006 zespołu Riverside rozpoczyna się już wkrótce - bo 31 marca w Toruniu. Muzycy będą promować głównie swoje ostatnie wydawnictwo, czyli album "Second Live Syndrome" z 2005 roku. Bilety są już do nabycia w klubach od początku marca.
Evanescence - amerykański zespół rockowy z elementami gothicu oraz wpływami innych stylów muzyki uformowany w 1996 roku przez wokalistkę Amy Lee oraz gitarzystę Bena Moody'ego. Nazwa zespołu w języku angielskim oznacza przelotność, zanikanie.
Komentarze LordLard : Ależ ja uwielbiam głos Amy:-)):*** Takich ludzi się nie zapomina
sums : Mnie strasznie wkurza maniera śpiewania wokalistki. W sumie nie wiem do ko...
Vammp : Wiesz ja lubie sobie do nich "wrocic"
Martwy ptak
Martwy kot
TORUŃ
Ptasia grypa
H5(N1?)
Klątwa na Ojca Rydzyka
Martwy kot
TORUŃ
Ptasia grypa
H5(N1?)
Klątwa na Ojca Rydzyka
Dnia 10 marca (piątek) w Opolu w klubie Promenada odbędzie się Gloomy Night. Usłyszeć będzie można klimaty gothic, electro, goth metal, darkwave, EBM, industrial, new romantic, itp. Serdecznie zapraszamy!
Long time ago, before you awake;
We were blind and so afraid.
Long time ago, before your first breath;
We were down and surrounded by shining death.
Long time ago i was screaming every day,
I wasnt seen any way,
But there was always one thing that i wanted to say
I miss you my sweet melancholy.
Long time ago i was lost,
That long way was a big cost,
But i think that was worth it,
Cos i missed you my sweet melancholy.
We were blind and so afraid.
Long time ago, before your first breath;
We were down and surrounded by shining death.
Long time ago i was screaming every day,
I wasnt seen any way,
But there was always one thing that i wanted to say
I miss you my sweet melancholy.
Long time ago i was lost,
That long way was a big cost,
But i think that was worth it,
Cos i missed you my sweet melancholy.
Fields Of The Nephilim - zespół pochodzący z Wielkiej Brytanii, grający rocka gotyckiego. Powstał w latach 80tych. Nazwę wziął od fascynacji lidera Carla McCoya starożytnym Sumerem (Nefilimowie to wg Sumerów rasa przybyła z gwiazd). Zespół pierwotnie działał w latach 1984-1991.
Komentarze KostucH : Widziałem teledysk do tego utworu "Church Of No Return". Na poczatku myś...
AbrimaaL : Church of no Return, W ogóle cała płyta to covery (16) utworów...
KostucH : O, możesz mi podac tytuł tego covera? Z miła chęcią sobie go ściag...
Ten kto raz zobaczył
Jak daleko ona sięga
Już nie przejrzy na oczy
Mimo że nadal będzie czuł
Jak rośnie
Złośliwie i spontanicznie
Ona wszystkich otacza
Ten kto to przeżył
Już nigdy nie będzie w stanie
Usłyszeć jej słodkiego głosu
Już nigdy nie będzie mu dane
Poczuć smaku jej
Łez
Krwi
Gładkiego dotyku
Czy bolesnego oddechu
Oczy we wszystkich kolorach
Nienawiść w miłości
Silniejsza od życia
Z odwagą i strachem
Pasją i beznadziejnością
Widzieć ona będzie
I mniej
I więcej
Niż cała wieczność
Nas wszystkich niekochanych
Wzgardzonych i uwielbianych
Nieśmiertelnych
Będzie kroczyć po zapomnieniu
Będzie oddychać esencją nierealności
A jeszcze nie znane i nie zapisane uczucia
Które budują mur jej wielkości
Zbudują także naszą nową rzeczywistość
Komentarze Jak daleko ona sięga
Już nie przejrzy na oczy
Mimo że nadal będzie czuł
Jak rośnie
Złośliwie i spontanicznie
Ona wszystkich otacza
Ten kto to przeżył
Już nigdy nie będzie w stanie
Usłyszeć jej słodkiego głosu
Już nigdy nie będzie mu dane
Poczuć smaku jej
Łez
Krwi
Gładkiego dotyku
Czy bolesnego oddechu
Oczy we wszystkich kolorach
Nienawiść w miłości
Silniejsza od życia
Z odwagą i strachem
Pasją i beznadziejnością
Widzieć ona będzie
I mniej
I więcej
Niż cała wieczność
Nas wszystkich niekochanych
Wzgardzonych i uwielbianych
Nieśmiertelnych
Będzie kroczyć po zapomnieniu
Będzie oddychać esencją nierealności
A jeszcze nie znane i nie zapisane uczucia
Które budują mur jej wielkości
Zbudują także naszą nową rzeczywistość
Draven : ...jeżeli wam chodzi konkretnie o stronę techniczną, to powiem tylko to że...
Wiedzma_Wybredna : coż Dravenie... zgadzam sie z opinią Hope a od siebie dodałabym jeszcz...
Hope : Przeszkadza troche "patetyczne" słownictwo, ale to tylko moja wybredność...

