Jeden cios.
Ostre ostrze śmierci.
Mocne pchnięcie.
Padł bez bólu, nagle.
Dziesiątki,
Setki,
Tysiące prężnych serc,
Przyszło przelać krew.
Młodzi i starzy.
Wysocy i mali.
Silni i słabi.
Śmierć stoi i się gapi.
Sterta mieniących się blach i żelastwa.
Sterta sztandarów i flag.
Sterty ludzkiego mięsa i ciała.
Wrzaski i okrzyki.
Jęki i płacz.
Zgrzytanie zębów i strach.
Dookoła krew.
Zapach spalenizny,
I przypalonego mięsa.
Zapach stęchlizny,
I kałuże zwróconych wnętrzności.
Ciosy lekkie i ciężkie.
Ciosy silne i słabe.
Jeden ból.
Nad głowami dym.
Wszyscy w tych samych ubiorach.
Wróg nie poznaje wroga.
Brat nie poznaje brata.
Nikogo to nie obchodzi.
Walczą zabijając wszystko co przed nimi się roztacza.
Ojciec zabił własnego syna.
Syn, brata.
Nikt się nie liczy,
Jedna jatka.
Miecze i szpady.
Siekiery i topory.
Lance i dzidy.
Łuki i kusza.
Ostrze to samo.
Grot ten sam.
Jeden duży,
Drugi mały,
A zabija tak samo,
Bez sensu.
Ostre ostrze śmierci.
Mocne pchnięcie.
Padł bez bólu, nagle.
Dziesiątki,
Setki,
Tysiące prężnych serc,
Przyszło przelać krew.
Młodzi i starzy.
Wysocy i mali.
Silni i słabi.
Śmierć stoi i się gapi.
Sterta mieniących się blach i żelastwa.
Sterta sztandarów i flag.
Sterty ludzkiego mięsa i ciała.
Wrzaski i okrzyki.
Jęki i płacz.
Zgrzytanie zębów i strach.
Dookoła krew.
Zapach spalenizny,
I przypalonego mięsa.
Zapach stęchlizny,
I kałuże zwróconych wnętrzności.
Ciosy lekkie i ciężkie.
Ciosy silne i słabe.
Jeden ból.
Nad głowami dym.
Wszyscy w tych samych ubiorach.
Wróg nie poznaje wroga.
Brat nie poznaje brata.
Nikogo to nie obchodzi.
Walczą zabijając wszystko co przed nimi się roztacza.
Ojciec zabił własnego syna.
Syn, brata.
Nikt się nie liczy,
Jedna jatka.
Miecze i szpady.
Siekiery i topory.
Lance i dzidy.
Łuki i kusza.
Ostrze to samo.
Grot ten sam.
Jeden duży,
Drugi mały,
A zabija tak samo,
Bez sensu.
Kędy mnie sny wywiodłyście ze słodkiego łoża,
Kędy dzikiej i nie kończącej się nocy nastała pora.
Odpowiedzcie my myśli,
Opowiedzcie słowa,
Że gdy byłem jeszcze żywym,
Nie używałem słowa – zmora.
Nie opowieść jest to zmyślona,
Lecz pisana przez koszmary, sny i doświadczalne nawyki.
Kocham was me uczynki,
Kocham i wybryki.
Dobrze pamiętam me krwiste wykręty,
Jakże ich końce z rozkoszy nutką dla dalszej zachęty...
Ni dnia i nocy pamiętam,
Gdyż tylko księżyc i wino mnie w lustrze tym postrzega.
Nie widzę bardzo słońca,
Nie widzę bardzo dnia.
Te ciepło mnie odraża,
To piękno mnie przeraża!
Jam wolę gwiezdne pieśni,
I księżyc jako wieczną świece wieczności.
Jam wolę wino niźli wody czystości,
Z krwi Twej upuszczonej dla naszej młodości,
A mej nie kończącej się do Ciebie miłości
I przyjemności...
Tyś natomiast kochana, w skóry najlepszego gatunku odziana,
Przybywasz w centrum nocy w myśli nie zachwiana,
Że oddasz mi swe ciepło i padniesz na kolana.
Jam w oczach iskry widzę, a w sercu dziczy żar,
Ja kocham te wezwania,
Zalety swe odsłaniam...
Więc zagrajmy wpierw na lekko,
Uczta, taniec z końcem wino.
Z czasem przejdę do romansu progi,
Tam Cię skuszę swym urokiem poczym wyjdą zeń me rogi.
Jam zapalę w Tobie drogę trwogi,
Lecz na razie...czym sen w mych ramionach Tobie drogi...
Wiec zasiadam w fotel doń głęboki,
Już czekając na Twe wyroki.
Tyś wargi zgryzasz, palcem kiwasz,
Grozisz, prosisz no i myśli sprośnych mi przynosisz.
Każesz śmiechem Tobie klaskać,
Każesz pocałunkiem kwiaty dawać.
Myśli moje wojnę toczą,
Czy Twe ciało w me ręce się zatoczą?
Czy zmusić się będą do jego tknięcia.
Ja wiem, że będzie słodko,
Niech tyko zbliży się na tyle blisko,
Że mego niedoczekania ognisko, same ją wciągnie w me palenisko.
Tańczysz naprzeciwko, tańczysz z dala
Do Twej duszy mi nie blisko.
Jednak mówię wprost Ci z wyprzedzeniem,
Że im dłużej czekam tym bardziej zwiększa się moje pragnienie do Ciebie.
Więc kochanie, nie każ mi dłużej czekać i dokładać w ognisko,
Bo zaraz cierpliwość moja się skończy i będzie Ci zimno.
Kędy dzikiej i nie kończącej się nocy nastała pora.
Odpowiedzcie my myśli,
Opowiedzcie słowa,
Że gdy byłem jeszcze żywym,
Nie używałem słowa – zmora.
Nie opowieść jest to zmyślona,
Lecz pisana przez koszmary, sny i doświadczalne nawyki.
Kocham was me uczynki,
Kocham i wybryki.
Dobrze pamiętam me krwiste wykręty,
Jakże ich końce z rozkoszy nutką dla dalszej zachęty...
Ni dnia i nocy pamiętam,
Gdyż tylko księżyc i wino mnie w lustrze tym postrzega.
Nie widzę bardzo słońca,
Nie widzę bardzo dnia.
Te ciepło mnie odraża,
To piękno mnie przeraża!
Jam wolę gwiezdne pieśni,
I księżyc jako wieczną świece wieczności.
Jam wolę wino niźli wody czystości,
Z krwi Twej upuszczonej dla naszej młodości,
A mej nie kończącej się do Ciebie miłości
I przyjemności...
Tyś natomiast kochana, w skóry najlepszego gatunku odziana,
Przybywasz w centrum nocy w myśli nie zachwiana,
Że oddasz mi swe ciepło i padniesz na kolana.
Jam w oczach iskry widzę, a w sercu dziczy żar,
Ja kocham te wezwania,
Zalety swe odsłaniam...
Więc zagrajmy wpierw na lekko,
Uczta, taniec z końcem wino.
Z czasem przejdę do romansu progi,
Tam Cię skuszę swym urokiem poczym wyjdą zeń me rogi.
Jam zapalę w Tobie drogę trwogi,
Lecz na razie...czym sen w mych ramionach Tobie drogi...
Wiec zasiadam w fotel doń głęboki,
Już czekając na Twe wyroki.
Tyś wargi zgryzasz, palcem kiwasz,
Grozisz, prosisz no i myśli sprośnych mi przynosisz.
Każesz śmiechem Tobie klaskać,
Każesz pocałunkiem kwiaty dawać.
Myśli moje wojnę toczą,
Czy Twe ciało w me ręce się zatoczą?
Czy zmusić się będą do jego tknięcia.
Ja wiem, że będzie słodko,
Niech tyko zbliży się na tyle blisko,
Że mego niedoczekania ognisko, same ją wciągnie w me palenisko.
Tańczysz naprzeciwko, tańczysz z dala
Do Twej duszy mi nie blisko.
Jednak mówię wprost Ci z wyprzedzeniem,
Że im dłużej czekam tym bardziej zwiększa się moje pragnienie do Ciebie.
Więc kochanie, nie każ mi dłużej czekać i dokładać w ognisko,
Bo zaraz cierpliwość moja się skończy i będzie Ci zimno.
Skręciwszy kark upadłem na ziemię;
Gruchnąłem o nią niczym ciele martwej świni o betonową posadzkę w rzeźni.
Patrzę pustym wzrokiem w ziemię...
Pomyśleć – jakże ona miękka, a wilgotna...
Pomyśleć – jakże trupom jest wygodna.
W piersi mej oddech ustał,
A powietrze w niej jakoś tak ciężkim się stało...
Leże...
Nie wstaje...
Tłum dookoła setki pytań zadaje...
Jakimż sławnym się w chwili spoczynku na trawie staje,
A nagroda tego taka,
Że nikt lężącemu spokoju nie daje!
Czyżby lud ten na bezsenność cierpiał?
A może on o śnie się jeszcze nie dowiedział?
W każdym bądź razie,
Spoczywam na trawie.
Gruchnąłem o nią niczym ciele martwej świni o betonową posadzkę w rzeźni.
Patrzę pustym wzrokiem w ziemię...
Pomyśleć – jakże ona miękka, a wilgotna...
Pomyśleć – jakże trupom jest wygodna.
W piersi mej oddech ustał,
A powietrze w niej jakoś tak ciężkim się stało...
Leże...
Nie wstaje...
Tłum dookoła setki pytań zadaje...
Jakimż sławnym się w chwili spoczynku na trawie staje,
A nagroda tego taka,
Że nikt lężącemu spokoju nie daje!
Czyżby lud ten na bezsenność cierpiał?
A może on o śnie się jeszcze nie dowiedział?
W każdym bądź razie,
Spoczywam na trawie.
Ostatni dzień,
Ostatni pocałunek,
Zimny jest.
Nadchodzi coś,
Nadchodzi cień,
Czasu mało jest.
Boli wszystko,
Bolączką życie jest,
Dla mnie.
Ostatnie słowa,
Ostatnie wspomnienie,
Kruche jest.
Nadchodzą noce,
Nadchodzą sny,
Zamazane.
Umęczenie sobą.
Umęczenie bezradnością,
Denerwujące jest.
Ostatni wdech,
Ostatni wydech,
Śmierć już jest.
Ostatni pocałunek,
Zimny jest.
Nadchodzi coś,
Nadchodzi cień,
Czasu mało jest.
Boli wszystko,
Bolączką życie jest,
Dla mnie.
Ostatnie słowa,
Ostatnie wspomnienie,
Kruche jest.
Nadchodzą noce,
Nadchodzą sny,
Zamazane.
Umęczenie sobą.
Umęczenie bezradnością,
Denerwujące jest.
Ostatni wdech,
Ostatni wydech,
Śmierć już jest.
Nie każ mi już zamknąć oczy,
Mimo sen słodki jest.
Tak bardzo bym chciał twarz Twą wciąż oglądać,
Ona wciąż nie zmienia się,
Ona wciąż piękna jest.
Czuję jak w moich nogach lekko już jest.
Może już mam odlot,
Może i Ty polecisz ze mną też?
Chciałbym na wieczność czuć czym miłość jest,
I czuć ta słodycz i gorycz nie ustanie też.
Głowa ma, opada lekko na poduszkę,
Niczym listek frunący i równie lekko ląduje na ziemi.
Sen lepkim zmęczeniem zakleił dzień,
A noc przytuliła niczym ciepły koc.
Chciałbym żyć tak w nie ustaną moc.
Dotykam Twej dłoni, potem twarzy,
Czuję delikatność, cudniejszą niż aksamit.
Dotykam siebie na ustach i na twarzy,
Lecz jedwab mi się z nią nie kojarzy.
Mimo sen słodki jest.
Tak bardzo bym chciał twarz Twą wciąż oglądać,
Ona wciąż nie zmienia się,
Ona wciąż piękna jest.
Czuję jak w moich nogach lekko już jest.
Może już mam odlot,
Może i Ty polecisz ze mną też?
Chciałbym na wieczność czuć czym miłość jest,
I czuć ta słodycz i gorycz nie ustanie też.
Głowa ma, opada lekko na poduszkę,
Niczym listek frunący i równie lekko ląduje na ziemi.
Sen lepkim zmęczeniem zakleił dzień,
A noc przytuliła niczym ciepły koc.
Chciałbym żyć tak w nie ustaną moc.
Dotykam Twej dłoni, potem twarzy,
Czuję delikatność, cudniejszą niż aksamit.
Dotykam siebie na ustach i na twarzy,
Lecz jedwab mi się z nią nie kojarzy.
Siedzę głęboko w fotelu nie czując wygody,
Dzwony biją w kościele radośnie dla wierzących;
Osaczając ateistów o bezbożność wrzeszcząc im do uszu,
Że niedziela to dzień żaden inny jak tylko boży!
A dajże mi Panie spokój!
Jak dajesz szczęście swym baranom,
Tako mnie zostaw wreszice zdala od Twych nakazów
I daj odpocząć od zakazów.
Tak, właśnie wyobrażam sobie jak grozisz mi palcem,
Siedzisz na tym swoim błękitnym obłoczku krzywiąc się w niesmaku.
Myślałeś, że jeślim ochrzczonym to od razu Tobie oddanym?
Otuż plecy Twe są mi bardziej łaskawe niźli wola.
Wiesz ile czasu już mnie cieszy swoboda?
Wiesz jak to dobrze jest być wolnym i niezależnym?
Oczywiście Ty nigdy tego nie poznasz
Bo któżby innym mógłby Ciebie jak nie Ty sam zastapić?
Popatrz, tylko popatrz!
Popatrz ile weń mnie teraz szczęścia i życia.
Popatrz jak bardzo się zmieniłem!
Tylko zastanów się wpierw, czy dzięki Tobie tego dokonałem.
Szczerze mówiąc boli mnie głowa gdy Ci to mówię,
Pęka mi czaszka na myśl, że się Tobie wyżekam.
Ale wiesz? To nawet miłe móc wreszcie się odważyć
I zamaist kiwać zawsze głową na ‘tak’; powiedzieć wreszcie – nie!
Czasem miewam wrażenie, że alkohol jest mym drugim kaznodziejem;
Co prawda nie odpuszcza mi pamieci ale rozluźnia co już samo w sobie kręci.
Zawsze sobie tak liczę, że każdy kieliszek jest przekleństwem ku Tobie;
Ale cóż po tym skoro mam słabą głowę?
Myślisz teraz, że nie jestem w stanie się Ciebie wyżec,
Przepraszam ale właśnie chyba...właśnie chyba to prubóję powiedzieć.
Nie będę płakać z tego powodu albo mieć wyżuty,
Tylko mieć wrażenie zewiedzenia i w głebi duszy ubogim.
Komentarze Dzwony biją w kościele radośnie dla wierzących;
Osaczając ateistów o bezbożność wrzeszcząc im do uszu,
Że niedziela to dzień żaden inny jak tylko boży!
A dajże mi Panie spokój!
Jak dajesz szczęście swym baranom,
Tako mnie zostaw wreszice zdala od Twych nakazów
I daj odpocząć od zakazów.
Tak, właśnie wyobrażam sobie jak grozisz mi palcem,
Siedzisz na tym swoim błękitnym obłoczku krzywiąc się w niesmaku.
Myślałeś, że jeślim ochrzczonym to od razu Tobie oddanym?
Otuż plecy Twe są mi bardziej łaskawe niźli wola.
Wiesz ile czasu już mnie cieszy swoboda?
Wiesz jak to dobrze jest być wolnym i niezależnym?
Oczywiście Ty nigdy tego nie poznasz
Bo któżby innym mógłby Ciebie jak nie Ty sam zastapić?
Popatrz, tylko popatrz!
Popatrz ile weń mnie teraz szczęścia i życia.
Popatrz jak bardzo się zmieniłem!
Tylko zastanów się wpierw, czy dzięki Tobie tego dokonałem.
Szczerze mówiąc boli mnie głowa gdy Ci to mówię,
Pęka mi czaszka na myśl, że się Tobie wyżekam.
Ale wiesz? To nawet miłe móc wreszcie się odważyć
I zamaist kiwać zawsze głową na ‘tak’; powiedzieć wreszcie – nie!
Czasem miewam wrażenie, że alkohol jest mym drugim kaznodziejem;
Co prawda nie odpuszcza mi pamieci ale rozluźnia co już samo w sobie kręci.
Zawsze sobie tak liczę, że każdy kieliszek jest przekleństwem ku Tobie;
Ale cóż po tym skoro mam słabą głowę?
Myślisz teraz, że nie jestem w stanie się Ciebie wyżec,
Przepraszam ale właśnie chyba...właśnie chyba to prubóję powiedzieć.
Nie będę płakać z tego powodu albo mieć wyżuty,
Tylko mieć wrażenie zewiedzenia i w głebi duszy ubogim.
KostucH : Heh, lubie O.N.A i kilka wierszy napisalem słuchajac w tle ich muzyke. A tytuł...
Wiedzma_Wybredna : zerknęłam bo skojarzyło mi się z o.n.a. :D ...powiem tak - to juz bardzi...
Bez idei i marzeń...
Nie da się żyć.
Umierasz na bezsens...
A co gorsze – wiesz dlaczego.
Nie dokończona sprawa...
Nigdy nie utonie.
Miłość tą sprawą...
Od zawsze jest – wszędzie.
To, do czego podobnym być mogłem,
Stanowi odzwierciedlenie marzeń..., których brak.
To, co mym ideom podobne być mogło...
Pływa na wodzie, ale z dala od lądu.
Gdziekolwiek jestem...
Nie podobne to do życia.
Gdziekolwiek bym był...
Przypuszczam, iż mogło by być choćby odzwierciedleniem bytu.
Pytałbym...
Milczę.
Płakałbym...
Oczy mam zamknięte.
Słyszałbym...
Gdybym rozumiał.
Nie da się żyć.
Umierasz na bezsens...
A co gorsze – wiesz dlaczego.
Nie dokończona sprawa...
Nigdy nie utonie.
Miłość tą sprawą...
Od zawsze jest – wszędzie.
To, do czego podobnym być mogłem,
Stanowi odzwierciedlenie marzeń..., których brak.
To, co mym ideom podobne być mogło...
Pływa na wodzie, ale z dala od lądu.
Gdziekolwiek jestem...
Nie podobne to do życia.
Gdziekolwiek bym był...
Przypuszczam, iż mogło by być choćby odzwierciedleniem bytu.
Pytałbym...
Milczę.
Płakałbym...
Oczy mam zamknięte.
Słyszałbym...
Gdybym rozumiał.
Nadszedł już czas.
Czas na wspólny taniec.
Taniec czystych okrytych namiętnością.
Taniec wolnych od rzeczywistości zakochanych serc.
Gitara powoli łka.
Łapiąc chwilę za chwilą,
Otula ją swą melodią.
I rozkochuje do czerwoności.
Krok za krokiem,
Krok po kroku,
Zatańczymy nasze wspólne tango,
Do wolności miłości.
Czas leci, sekunda za sekundą.
Umyka jak woda z nieskończonego źródła życia.
Wiesz dobrze, jak pachnie ta chwila.
Ten jedyny w swym rodzaju moment.
Trzymasz się mocno ramienia,
Wtulając się w nie jak w poduszkę wypełniona puchem.
Druga dłoń spleciona z palcami partnera,
Rozpala coraz to bardziej.
Tempo powoli przyspiesza,
Krok w przód, krok w tył,
I znów jesteś przy ramieniu.
Jakież to czyste i niewinne.
Gitara już płacz przyciszyła,
Tango na chwilę stoi.
Czyżby błąd w nucie?
Czyżby ktoś ten taniec chciał skrócić?
Nie pozwolisz na to na pewno.
Trzymasz się planu obmyślonego z góry.
Wiesz co będzie dalej.
Wiesz, jak ma zakończyć się taniec.
Nareszcie, jesteś przy ramieniu,
Lecz dłonie na ramionach partnera.
Usta blisko szyi,
Pożądanie samo przybiera na mocy...
Tak, jeden pocałunek.
Tylko jeden i...
Żądza dalszego odczucia sama by się poruszyła.
Niech ta chwila zatrzyma czas...
Usta w ustach...
Niczym rzeźba pary kochanków,
Przyłapanych na chwili czułości,
W niekończącym się tańcu wirujących uczuć...
Czas na wspólny taniec.
Taniec czystych okrytych namiętnością.
Taniec wolnych od rzeczywistości zakochanych serc.
Gitara powoli łka.
Łapiąc chwilę za chwilą,
Otula ją swą melodią.
I rozkochuje do czerwoności.
Krok za krokiem,
Krok po kroku,
Zatańczymy nasze wspólne tango,
Do wolności miłości.
Czas leci, sekunda za sekundą.
Umyka jak woda z nieskończonego źródła życia.
Wiesz dobrze, jak pachnie ta chwila.
Ten jedyny w swym rodzaju moment.
Trzymasz się mocno ramienia,
Wtulając się w nie jak w poduszkę wypełniona puchem.
Druga dłoń spleciona z palcami partnera,
Rozpala coraz to bardziej.
Tempo powoli przyspiesza,
Krok w przód, krok w tył,
I znów jesteś przy ramieniu.
Jakież to czyste i niewinne.
Gitara już płacz przyciszyła,
Tango na chwilę stoi.
Czyżby błąd w nucie?
Czyżby ktoś ten taniec chciał skrócić?
Nie pozwolisz na to na pewno.
Trzymasz się planu obmyślonego z góry.
Wiesz co będzie dalej.
Wiesz, jak ma zakończyć się taniec.
Nareszcie, jesteś przy ramieniu,
Lecz dłonie na ramionach partnera.
Usta blisko szyi,
Pożądanie samo przybiera na mocy...
Tak, jeden pocałunek.
Tylko jeden i...
Żądza dalszego odczucia sama by się poruszyła.
Niech ta chwila zatrzyma czas...
Usta w ustach...
Niczym rzeźba pary kochanków,
Przyłapanych na chwili czułości,
W niekończącym się tańcu wirujących uczuć...
Me marzenie to pocieszenie,
a Twe zadowolenie -
To jest me marzenie.
Skonać u boku miłości,
w mrocznej duchownej czystości.
Chcę tam być na zawsze,
Zostać kim pragnę,
Posiadać kogoś takiego jak Ty,
i mieć kolorowe sny.
Chcę by jasna poświata objawiła mi Ciebie,
Może w piekle może w niebie.
Ale jednej rzeczy jestem pewien i pamiętać zawsze będę -
Zawsze bliskich memu sercu, lubować będę.
a Twe zadowolenie -
To jest me marzenie.
Skonać u boku miłości,
w mrocznej duchownej czystości.
Chcę tam być na zawsze,
Zostać kim pragnę,
Posiadać kogoś takiego jak Ty,
i mieć kolorowe sny.
Chcę by jasna poświata objawiła mi Ciebie,
Może w piekle może w niebie.
Ale jednej rzeczy jestem pewien i pamiętać zawsze będę -
Zawsze bliskich memu sercu, lubować będę.
Gdyby kwiaty znały słowy, nie płakałyby w niebo głosy.
Łkały, kędy kropli deszcz - biały;
spływał po jej liściu - ciele i próbował zakwitnąć na skale.
Kwiat ten śliczny choć nieśmiały, mimo swego wdzięku doskonały!
szczypta piękna, elegancji ruch i na wietrze tańczy z gracją.
Kwiecie piękny coś jest mały, o urodzie przewspaniały!
Powiedz wreszcie, powiedz Ty mi, ile już do końca Twoich dni,
ileż kropel liczyć mam, kędy płakać powiesz mi!
będę płakać z wielkim żalem, cierpieć, błagać, życie targać!
Bo co piękne, sprzedał śmierci, życia stragan.
Łkały, kędy kropli deszcz - biały;
spływał po jej liściu - ciele i próbował zakwitnąć na skale.
Kwiat ten śliczny choć nieśmiały, mimo swego wdzięku doskonały!
szczypta piękna, elegancji ruch i na wietrze tańczy z gracją.
Kwiecie piękny coś jest mały, o urodzie przewspaniały!
Powiedz wreszcie, powiedz Ty mi, ile już do końca Twoich dni,
ileż kropel liczyć mam, kędy płakać powiesz mi!
będę płakać z wielkim żalem, cierpieć, błagać, życie targać!
Bo co piękne, sprzedał śmierci, życia stragan.
Stworzyłeś mnie Panie na swe upodobanie. Karczowanie żywych nie było
Tobie dane! Szukałeś posłusznej silnej ręki by wyręczać swe
udręki...stworzyłeś mnie Panie na swe upodobanie. Kosę w ręce
wszczepił, nieśmiertelność w żywot wlepił i na zewnątrz wypędził bym
porządek na ziemi pełnił...nie byłeś w pełni świadom tego, coś
popełnił...
Niechaj ci co wciąż stąpają po ziemi mają się na baczności -bo wzrok tych na górze,
który cieniem płynie za nami jest bystrzejszy niźli u najleprzego sokoła...
miejcie się na baczności,
liczcie karty swego życia ważności, liczcie ile dni, tygodni, miesięcy, lat -
pozostało do waszej pod ziemię upadłości...
* * *
Morta Certa, Hora Incerta... - śmierć pewna, godzina niepewna...
który cieniem płynie za nami jest bystrzejszy niźli u najleprzego sokoła...
miejcie się na baczności,
liczcie karty swego życia ważności, liczcie ile dni, tygodni, miesięcy, lat -
pozostało do waszej pod ziemię upadłości...
* * *
Morta Certa, Hora Incerta... - śmierć pewna, godzina niepewna...
Na krawędzi dnia i nocy
Huśtawka życia rozpięta
Rozpięta na konarach naszej duszy
Której pożywką jest przelana krew wybranych
Oddali nam to co najlepsze
Miejsce do którego dochodzi światło
Światło nowego jutra
A my cała reszta
Połączona ciemnością walczymy
Wspólnie ze sobą o mały skrawek ziemi
Bo tez chcemy poczuć ciepło jasność jutra
Okryty peleryna z piór
Czarnych niczym dusze ludzkie
Przechadzam się po cmentarzysku
Zwanym przez potępieńców ziemia
Szukam jednej malej duszy
Niesplamionej grzechem
Jednej nie zapełnionej tabelki
Wiem ze mój widok odstrasza
Czarne poszarpane skrzydła
Obdarta peleryna
Wyschnięte krwawe oczy
Wyniszczona cera
Poprzez czas
Upiór w obliczu Anioła
Anioła ciemności
Jestem krzewem
Który krwawi
Jestem kwiatem który więdnie
Poszukując sensu
Którego nie ma
chory na życie - umieram...
umieram i rodze sie na nowo,
ale to juz nie jestem ja,
to ta gorsza strona mojego nieistnienia...
Ide przez życie - martwy
śmieje sie innym w twarz,
zygam na nich swoja nienawiścia,
patrze jak oni sie cieszą - i zabijam...
zabijam w nich radosc i rozdaję łzy,
a łzy spadają na martwą ziemie -
i ziemia sie rozstępuje pod ciężarem łez...
na początku był chaos - i na koncu tez jest...
Komentarze umieram i rodze sie na nowo,
ale to juz nie jestem ja,
to ta gorsza strona mojego nieistnienia...
Ide przez życie - martwy
śmieje sie innym w twarz,
zygam na nich swoja nienawiścia,
patrze jak oni sie cieszą - i zabijam...
zabijam w nich radosc i rozdaję łzy,
a łzy spadają na martwą ziemie -
i ziemia sie rozstępuje pod ciężarem łez...
na początku był chaos - i na koncu tez jest...
Hope : :nutki: wszystko sie moze zdarzyć :nutki: Tylko wiesz :D tera...
Arthemina : no niby przyznaję Ci troche racji, ale w umysł autora nie wejdziesz... więc...
Hope : :lol: wątpię... wyraz "rzygi" obok "na pewno" to wyraz w którym ludzie n...
Zapłakane niebiosa rozpuszczają ziemię.
Moczą na swą sól,
Zabrudzają powietrze.
Ty jedyna stoisz na tym wietrze,
Patrzysz się na księżyc i ze łzami w oczach na spółkę z boskimi mówisz:
Kurwa! Jak długo to trwać jeszcze będzie!
On do Ciebie szepcze,
Tyka usta, tyka rękę.
To już koniec, to blade powietrze.
Wspomnienia z historii dawnego istnienia,
Myśli, słowa, stare znaczenia.
Lecz w czyim kierunku do wyrzucenia?
Maltretujesz swoją duszę,
Splatasz dłonie, chrzęst kostek.
Chcesz to zrobić, lecz to jeszcze nie koniec.
Zamartwiasz swe serce różnymi odczuciami,
Grzechem i zemstami.
Lecz spójrz teraz w lustro, i spowiadaj się sobie, póty nie nadeszło nowe jutro
Moczą na swą sól,
Zabrudzają powietrze.
Ty jedyna stoisz na tym wietrze,
Patrzysz się na księżyc i ze łzami w oczach na spółkę z boskimi mówisz:
Kurwa! Jak długo to trwać jeszcze będzie!
On do Ciebie szepcze,
Tyka usta, tyka rękę.
To już koniec, to blade powietrze.
Wspomnienia z historii dawnego istnienia,
Myśli, słowa, stare znaczenia.
Lecz w czyim kierunku do wyrzucenia?
Maltretujesz swoją duszę,
Splatasz dłonie, chrzęst kostek.
Chcesz to zrobić, lecz to jeszcze nie koniec.
Zamartwiasz swe serce różnymi odczuciami,
Grzechem i zemstami.
Lecz spójrz teraz w lustro, i spowiadaj się sobie, póty nie nadeszło nowe jutro
Słowa za słowem,
A słowa między nimi.
Rozmowy bez tematu,
Rozmowy bez sensu.
Każdy mówi to co chce,
Półsłówkami, równoważnikami.
Słowami znaczącymi,
Słowami bez znaczenia.
Setki rozmów,
Setki słów.
Setki rozmyśleń,
Setki głupot.
Słowa inteligencji,
Słowa tępoty.
Słowa kultury,
A za nimi bluzgi.
Rozmowy o tym,
Rozmowy o tamtym.
A czy myślnik jest za kropką,
To trzeba już sprawdzić.
Wargi mówią swoje,
Oczy mówią swoje.
Mówimy co myślimy,
Choć czasem jest na odwrót.
Błędy, pomyłki, przejęzyczenia,
Ortografia i gramatyka.
Też ma wiele do życzenia,
Lecz rozmowy to nie zmienia.
A słowa między nimi.
Rozmowy bez tematu,
Rozmowy bez sensu.
Każdy mówi to co chce,
Półsłówkami, równoważnikami.
Słowami znaczącymi,
Słowami bez znaczenia.
Setki rozmów,
Setki słów.
Setki rozmyśleń,
Setki głupot.
Słowa inteligencji,
Słowa tępoty.
Słowa kultury,
A za nimi bluzgi.
Rozmowy o tym,
Rozmowy o tamtym.
A czy myślnik jest za kropką,
To trzeba już sprawdzić.
Wargi mówią swoje,
Oczy mówią swoje.
Mówimy co myślimy,
Choć czasem jest na odwrót.
Błędy, pomyłki, przejęzyczenia,
Ortografia i gramatyka.
Też ma wiele do życzenia,
Lecz rozmowy to nie zmienia.
Wdech...i wydech...
Wdech...i wydech...
Łyk wody... zwrócenie krwi...
Zwrócenie krwi...łyk wody...śpi.
Patrzy...mróży...
Patrzy...mróży...
Spogląda...razi oczy...
Oczy razi...mróży oczy...oślepł.
Wznosi dłoń...chyli głowę...
Chyli głowe...gdy wznosi dłoń.
Klęka...zniża...całuje...
Całuje...wstaje...klnie.
Grozi...kiwa pieścią...
Kiwa pięścią...grozi...
Wznosi szable...rozkaz daje...
Rozkaz daje...strzela...umiera.
Wdech...i wydech...
Łyk wody... zwrócenie krwi...
Zwrócenie krwi...łyk wody...śpi.
Patrzy...mróży...
Patrzy...mróży...
Spogląda...razi oczy...
Oczy razi...mróży oczy...oślepł.
Wznosi dłoń...chyli głowę...
Chyli głowe...gdy wznosi dłoń.
Klęka...zniża...całuje...
Całuje...wstaje...klnie.
Grozi...kiwa pieścią...
Kiwa pięścią...grozi...
Wznosi szable...rozkaz daje...
Rozkaz daje...strzela...umiera.