Najważniejszą rzeczą, jaka przytrafia się człowiekowi pomiędzy
narodzinami a śmiercią jest miłość. Czasem myślę, że to jedyny powód,
dla którego żyjemy. Człowiek nie może przeżyć bez choćby odrobiny
miłości. W najbardziej zamrożonym i zamkniętym sercu jest choćby
wspomnienie miłości.
Komentarze Fallen_Angel : Hmm szorstko to nie zabrzmiało ,poprostu pokazałaś mi moje zadadnieni...
Devon : Dzięki za zrozumienie. Na forum jestem odbierana jako osoba dość szors...
Fallen_Angel : witam pisałem ten felieton lata temu mając na uwadze jak sie mam miłość...
Huragan słów, tornado zwierzeń, halny porad. Ruchy powietrza mieszają mi wszystkie myśli, w których i tak nie potrafię się odnaleźć. Jedyne, co mogę teraz znaleźć w swojej głowie wśród tego bałaganu, to Ty.Każdy szum wiatru szepce mi coś innego. Nie mogę znaleźć swojego miejsca. Nie mogę nawet spokojnie pomyśleć. Te wiatry zesłał mi sam Bóg. Tylko jak mam wyszukać z nich ten właściwy, który poprowadzi mnie na plażę?
Pierwszy, ten zachodni proponuje mi pomoc. Jest przyjemny, lekki i świeży. Z tym, że plan tej pomocy niekoniecznie mi się podoba. Zwłaszcza, że ten wiatr zrezygnował już raz z dotarcia na plażę. Zastanawiam się, czy to ma znaczenie…
Drugi, płynący ze wschodu jest dużo cieplejszy. Jest mi bliski, uwielbiam go. Moje życie bez niego nie miałoby sensu. Z tym, że pod względem tej wyprawy tracę do niego zaufanie. Może nawet bez powodu, ale nie potrafię inaczej. Wydaje mi się, że gra wobec mnie trochę nieczysto. Być może sam chce dotrzeć na plażę z korzyścią dla siebie, a nie dla mnie?
Trzeci, morski, orzeźwiający wiatr zachwyca mnie i broni od upadków. Niekoniecznie jest we mnie, ale zawsze obok, co robi na mnie wrażenie. Gdy brakuje mi tchu, wypełnia moje płuca niezbędnym do życia tlenem. Pomaga mi zawsze i nie chce nic w zamian. Należy też do rodziny wiatrów silnych i odważnych, więc boję się ryzyka jego propozycji. Być może jest ona najbardziej odpowiednia, ale nie jestem pewna czy jest we mnie na tyle odwagi, aby prowadzić otwartą grę.
Każdy wiatr wypełniając moje myśli prowadzi mnie w inną stronę. Każdy chce na swój sposób doprowadzić mnie na plażę. Ale nie wiem, któremu się to uda. Najchętniej zrezygnowałabym z ich podmuchów i po prostu sama dotarła na plażę. Ale potrzebuję tego powietrza, które mi przynoszą. A gdyby tak były obok nie zmieniając mnie, moich myśli i kierunku, w którym idę?
Pierwszy, ten zachodni proponuje mi pomoc. Jest przyjemny, lekki i świeży. Z tym, że plan tej pomocy niekoniecznie mi się podoba. Zwłaszcza, że ten wiatr zrezygnował już raz z dotarcia na plażę. Zastanawiam się, czy to ma znaczenie…
Drugi, płynący ze wschodu jest dużo cieplejszy. Jest mi bliski, uwielbiam go. Moje życie bez niego nie miałoby sensu. Z tym, że pod względem tej wyprawy tracę do niego zaufanie. Może nawet bez powodu, ale nie potrafię inaczej. Wydaje mi się, że gra wobec mnie trochę nieczysto. Być może sam chce dotrzeć na plażę z korzyścią dla siebie, a nie dla mnie?
Trzeci, morski, orzeźwiający wiatr zachwyca mnie i broni od upadków. Niekoniecznie jest we mnie, ale zawsze obok, co robi na mnie wrażenie. Gdy brakuje mi tchu, wypełnia moje płuca niezbędnym do życia tlenem. Pomaga mi zawsze i nie chce nic w zamian. Należy też do rodziny wiatrów silnych i odważnych, więc boję się ryzyka jego propozycji. Być może jest ona najbardziej odpowiednia, ale nie jestem pewna czy jest we mnie na tyle odwagi, aby prowadzić otwartą grę.
Każdy wiatr wypełniając moje myśli prowadzi mnie w inną stronę. Każdy chce na swój sposób doprowadzić mnie na plażę. Ale nie wiem, któremu się to uda. Najchętniej zrezygnowałabym z ich podmuchów i po prostu sama dotarła na plażę. Ale potrzebuję tego powietrza, które mi przynoszą. A gdyby tak były obok nie zmieniając mnie, moich myśli i kierunku, w którym idę?
Krzycząca milczeniem. Jest tyle niewypowiedzianych słów, tyle myśli. Zagubionych gdzieś w dnie mojej podświadomości, uparcie szukających wyjścia, jakim są struny głosowe. Bo tak trudno o nich mówić.
Zagubiona na prostej drodze. Ta droga jest prosta, taka zwyczajna, lecz nie widać jej końca. Dlaczego wydaje mi się, że kroczenie po niej jest tak trudne? Jest łatwa do przejścia, idę, więc jej środkiem. Dlaczego więc tak często z niej schodzę? Bo tak trudno jest iść bez celu.
Zadziwiona melancholią. Codzienność jest tak dziwna z perspektywy czasu. Nie da się porównać przeszłości do teraźniejszości. Niektórzy ludzie ciągle próbują się prześcignąć, niekoniecznie w dobry sposób. Uważają, że lepiej jest być złym, niż nijakim. Bo tak trudno niedaleko nich żyć.
Śmiejąca się łzami. Jutro zacznę dzień tak jak zwykle. Będę uśmiechnięta, zapatrzona w pozytywy, pełna radości. Zapomnę w pewien sposób o tym, co było dzisiaj. Brak mi tylko pozytywnych myśli. To, że staram się być optymistką, nie oznacza, że wiecznie będę wesoła, mimo starań. Bo to nie zależy tylko ode mnie. Czasem silny prąd wody lekko uszkodzi tamę optymizmu. Kto pomoże mi ją odbudować? Bo tak trudno jest się określić siłę wody.
Szukająca siebie. Wśród tylu różnych uczuć, wrażeń, ludzi. Gdzie dobro potwornie zlewa się ze złem. Nadal nie mam tego kluczyka. Co więcej - nie wiem, czy osoby, które dały mi swój kluczyk, dały właściwy. Niby drzwi po przekluczeniu otwierają się, ale nie wiem, czy jestem we właściwym pomieszczeniu. Bo tam tak trudno jest odnaleźć siebie.
Patrząca zamkniętymi oczami. Nie chcę widzieć rzeczywistości. Wolę widzieć to, czego nie ma. Chociażby podświadomie i jedynie w swojej głowie. Chcę żyć nadzieją i marzeniami. Nawet przekraczając granicę. Bo kto wie, czy jej nie poszerzam, czy nie ciągnie się ona tuż za mną? Chcę śnić. Może kiedyś we śnie uszczypnę się w policzek i zaboli. Może realność doścignie fantazję? Może... Bo tak trudno jest w to uwierzyć.
Pisząca głupoty. I wcale nie jest mi lepiej. Bo tak trudno jest to zostawić dla siebie.
Komentarze Zagubiona na prostej drodze. Ta droga jest prosta, taka zwyczajna, lecz nie widać jej końca. Dlaczego wydaje mi się, że kroczenie po niej jest tak trudne? Jest łatwa do przejścia, idę, więc jej środkiem. Dlaczego więc tak często z niej schodzę? Bo tak trudno jest iść bez celu.
Zadziwiona melancholią. Codzienność jest tak dziwna z perspektywy czasu. Nie da się porównać przeszłości do teraźniejszości. Niektórzy ludzie ciągle próbują się prześcignąć, niekoniecznie w dobry sposób. Uważają, że lepiej jest być złym, niż nijakim. Bo tak trudno niedaleko nich żyć.
Śmiejąca się łzami. Jutro zacznę dzień tak jak zwykle. Będę uśmiechnięta, zapatrzona w pozytywy, pełna radości. Zapomnę w pewien sposób o tym, co było dzisiaj. Brak mi tylko pozytywnych myśli. To, że staram się być optymistką, nie oznacza, że wiecznie będę wesoła, mimo starań. Bo to nie zależy tylko ode mnie. Czasem silny prąd wody lekko uszkodzi tamę optymizmu. Kto pomoże mi ją odbudować? Bo tak trudno jest się określić siłę wody.
Szukająca siebie. Wśród tylu różnych uczuć, wrażeń, ludzi. Gdzie dobro potwornie zlewa się ze złem. Nadal nie mam tego kluczyka. Co więcej - nie wiem, czy osoby, które dały mi swój kluczyk, dały właściwy. Niby drzwi po przekluczeniu otwierają się, ale nie wiem, czy jestem we właściwym pomieszczeniu. Bo tam tak trudno jest odnaleźć siebie.
Patrząca zamkniętymi oczami. Nie chcę widzieć rzeczywistości. Wolę widzieć to, czego nie ma. Chociażby podświadomie i jedynie w swojej głowie. Chcę żyć nadzieją i marzeniami. Nawet przekraczając granicę. Bo kto wie, czy jej nie poszerzam, czy nie ciągnie się ona tuż za mną? Chcę śnić. Może kiedyś we śnie uszczypnę się w policzek i zaboli. Może realność doścignie fantazję? Może... Bo tak trudno jest w to uwierzyć.
Pisząca głupoty. I wcale nie jest mi lepiej. Bo tak trudno jest to zostawić dla siebie.
SAmy : Dziekuje bardzo i wzajemnie :*<tuli> A powiem Ci... wene mam najczesciej k...
Morgana : Piękne, z jednej strony proste, a zdrugiej tak bogate w prawdy, ozdobione cie...
Wstyd mi
Za niemoc i bezradność
Wobec niesłabnącego
Osamotnienia
Milcząc stoję w kolejce
Po samozapadnięcie się
Pod ziemię
17 XI 2006
Za niemoc i bezradność
Wobec niesłabnącego
Osamotnienia
Milcząc stoję w kolejce
Po samozapadnięcie się
Pod ziemię
17 XI 2006
Marius dokładnie pamiętał moment, gdy stał się wampirem. W mrocznych wiekach, gdy Europę terroryzowała instytucja Kościoła i rozwijał się renesans żył w Londynie średnio zamożny kupiec imieniem Marius. Trudnił się głównie handlem artykułami codziennego użytku. Był dobrym i uczciwym człowiekiem, ale bardzo samotnym, czuł się nikomu niepotrzebny. Pewnego wieczora, kiedy jechał konno w podlondyńskich lasach, napadła na niego grupka złodziei i śmiertelnie raniła. Marius wykrwawiał się leżąc koło drogi. Wydawało się, że ratunku nie ma. W chwili, gdy Marius czuł już oddech śmierci na karku, drogą, koło której leżał, przejeżdżał dostojny ubrany w czerń jegomość. Zsiadł z konia i pochylił się nad umierającym. Rana nie dawała żadnych nadziei. Przejezdny zapytał się Mariusa, czy ten chce żyć, ale ostrzegł, że to życie będzie zupełnie inne, że Marius stanie się kimś innnym, zdobędzie nowe moce i będzie musiał pozostać pod opieką nieznajomego jakiś czas. Ranny niewiele się zastanawiając przystał na to. W tym momencie nieznajomy wyciągnął piękny, oprawiony w złoto i drogie kamienia sztylet i naciął sobie nadgarstek, po czym kazał Mariusowi spijać krew z rany. Każda kropla dodawała sił konającemu, wyostrzała jego zmysły i leczyła jego ranę. Marius czuł się dziwnie. Było już ciemno, ale ku swemu zdziwieniu Marius widział dobrze. Pojechali do willi pod Londynem. Po drodze nieznajomy się przedstawił jako Artorius, członek rodu Ventrue. Była to budowla piękna, a zarazem tajemnicza, stylizowana na gotycką. W środku panował mrok, ale nie przeszkadzało to Marusowi. Zaprowadzono go do wielkiego pokoju, gdzie czekało parę osób. Wreszcie się dowiedział, na czym polegała zmiana. Stał się wampirem. Przyjęto go do rodu, wytłumaczono, że będzie musiał zostać pod jego opieką jakiś czas, żeby się nauczyć wielu rzeczy. Ród ten działał w Londynie jako zrzeszenie bogatych kupców. Byli eleganccy, wyrafinowani i wykazywali się wysoką kulturą. Zaczęła się nauka. Marius szybko się zaadoptował do wymogów rodu. Poznawał tajniki życia kainitów i Camarillę - tajną organizacje wampirów łączącą klany w jedność, której delegatury na Londyn narady się odbywały w tajnym pokoju w siedzibie korporacji handlowej Ventrue. Jedyne, co mu nie pasowało, to konieczność picia krwi, by przeżyć. Uczył się walczyć, manipulować ludźmi. Często trafiał na wystawne przyjęcia bankierów, handlowców i polityków. Nie czuł się dobrze w tym świecie. Zrozumiał, że jego nowa natura to przekleństwo, nie dar. Czując to rada Ventrue zadecydowała na wysłanie go do niewielkiego miasteczka we Francji, gdzie trwała walka między Camarillą a klanami wilkołaków z Europy Wschodniej. Otrzymał pieniądze na podróż i zamieszkanie na miejscu, list do tamtejszego przywódcy delegatury Camarilli i broń. Był to średni miecz o wąskim, lekko zakrzywionym ostrzu wykonanym ze srebra, wąskiej gardzie i dwuręcznej rękojeści, wykonany na wzór rzadko docierających do Europy mieczy z odległej Japonii. Do tego otrzymał sztylet o srebrnym ostrzu. Po tygodniu podróży trafił na miejsce. Zamieszkał w niewielkim domku w nieodległej osadzie. Żeby zachować zasady Maskarady, czyli pod żadnym pozorem nie ujawnić swojej prawdziwej natury, Marius zajął się rzemiosłem kupieckim, bo na tym znał się najlepiej. Światło słonecznie nie mogło wyrządzić mu krzywdy, ale drażniło jego oczy. Wojna trwała. Za dnia spokojne miasteczko w nocy stawało się placem boju w walce między wampirami, wilkołakami i ludźmi. Ci ostatni byli najmniej niebezpieczni i żyli w ciągłym strachu. Za dnia wilkołaki i wampiry nie wyróżniały się i wyglądały jak ludzie, pracowały, były życzliwymi sąsiadami, sprzedawcami, urzędnikami. W nocy ruszali na bój. Poza sztabem Camarilli po stronie Kainitów walczyli wampiry-renegaci i klany spoza Camarilli. Marius trafił jako zwykły wojownik na pierwszą linię. Jego zadaniem było polowanie na wroga. Czasem koniecznością była ludzka krew, żeby czerpać energię i leczyć rany. W tym celu Marius z oddziałem, do którego należał, ruszał do oddalonych o dzień lub dwa drogi miast. Tam polowali na ludzi. Ale Marius wciąż miał ludzkie serce. Nie potrafił zabijać niewinnych ludzi.
Tak więc albo pożywiał się tym, co upolował jego kompan, albo zabijał przestępców. Jedną z jego zdolności było czytanie w myślach, więc potrafił znaleźć ofiarę. Wilkołaki charakteryzowały się większą siłą i szybkością, ale ich zwierzęcy instynkt przyćmiewał umysł. Marius szybko zdobywał doświadczenie w walce. Zazwyczaj walczyli dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami. Marius nauczył się doskonale władać swoim lekkim mieczem. Przeciwnik zwykle dziko walczył pazurami i kłami, rzadziej ciężkimi toporami. Kainici zwyciężali. Pewnej nocy Marius został wysłany na rozpoznanie. Idąc cicho przez las w ubrany w czerń, z peleryną do ziemi wyczuł zagrożenie. Delikatnie wysunął swój miecz z futerału na plecach i wsłuchał się w ciszę. Coś było nie tak. Nagle wyskoczył na niego wielki, kudłaty wilkołak. Marius nie mógł liczyć na pomysł. Musieli stoczyć pojedynek. Srebrne ostrze zalśniło w poświacie księżyca. Wampir chwycił miecz oburącz i czekał. Bestia, z którą walczył ruszyła na niego z pazurami. Kainita zrobił unik wyprowadzając cięcie. Nieszczęśliwie nie trafił lekko raniąc przeciwnika, a sam tracąc równowagę upadł. W tym momencie sytuację wykorzystał wróg raniąc mocno Mariusa pazurami w ramię. Po czarnej szacie pociekła krew. Miecz upadł, ale wampir szybko wyciągnął sztylet i ranił mocno wilkołaka w tors. Bestia ryknęła z bólu i odskoczyła od Mariusa. Kainita podniósł swój miecz i zaszarżował śmiertelnie raniąc wroga srebrnym ostrzem wprost w serce. Musiał wrócić teraz do swoich. Więc poszedł przez las trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew. Czuł się słabo. O ile broń ludzi niewiele mogła zrobić mu, to wilkołaki były realnym zagrożeniem. Rany po ich pazurach nie chciały się goić. W pewnym momencie zachwiał się na nogach i padł. Znalazł go patrol wysłany przez Camarillę i zaprowadził do kwatery głównej. Tam zaopiekowano się nim. Marius miał dosyć wojny. Po wyleczeniu się wrócił do Londynu, gdzie pracował w korporacji handlowej Ventrue.
Tak więc albo pożywiał się tym, co upolował jego kompan, albo zabijał przestępców. Jedną z jego zdolności było czytanie w myślach, więc potrafił znaleźć ofiarę. Wilkołaki charakteryzowały się większą siłą i szybkością, ale ich zwierzęcy instynkt przyćmiewał umysł. Marius szybko zdobywał doświadczenie w walce. Zazwyczaj walczyli dobrze zorganizowanymi i uzbrojonymi oddziałami. Marius nauczył się doskonale władać swoim lekkim mieczem. Przeciwnik zwykle dziko walczył pazurami i kłami, rzadziej ciężkimi toporami. Kainici zwyciężali. Pewnej nocy Marius został wysłany na rozpoznanie. Idąc cicho przez las w ubrany w czerń, z peleryną do ziemi wyczuł zagrożenie. Delikatnie wysunął swój miecz z futerału na plecach i wsłuchał się w ciszę. Coś było nie tak. Nagle wyskoczył na niego wielki, kudłaty wilkołak. Marius nie mógł liczyć na pomysł. Musieli stoczyć pojedynek. Srebrne ostrze zalśniło w poświacie księżyca. Wampir chwycił miecz oburącz i czekał. Bestia, z którą walczył ruszyła na niego z pazurami. Kainita zrobił unik wyprowadzając cięcie. Nieszczęśliwie nie trafił lekko raniąc przeciwnika, a sam tracąc równowagę upadł. W tym momencie sytuację wykorzystał wróg raniąc mocno Mariusa pazurami w ramię. Po czarnej szacie pociekła krew. Miecz upadł, ale wampir szybko wyciągnął sztylet i ranił mocno wilkołaka w tors. Bestia ryknęła z bólu i odskoczyła od Mariusa. Kainita podniósł swój miecz i zaszarżował śmiertelnie raniąc wroga srebrnym ostrzem wprost w serce. Musiał wrócić teraz do swoich. Więc poszedł przez las trzymając się za ramię, z którego sączyła się krew. Czuł się słabo. O ile broń ludzi niewiele mogła zrobić mu, to wilkołaki były realnym zagrożeniem. Rany po ich pazurach nie chciały się goić. W pewnym momencie zachwiał się na nogach i padł. Znalazł go patrol wysłany przez Camarillę i zaprowadził do kwatery głównej. Tam zaopiekowano się nim. Marius miał dosyć wojny. Po wyleczeniu się wrócił do Londynu, gdzie pracował w korporacji handlowej Ventrue.
Dzień 18 listopada. Jest kilka minut po ósmej. Na sali praktycznie pusto, co tworzyło bardzo miłą, kameralną atmosferę. Liczba osób w klubie nie przekracza 20. Kapela spokojnie weszła na scenę, szybko przygotowała sprzęt, oszczędzajac w ten sposób czas oczekującym na rozpoczęcie koncertu. Zazwyczaj muzycy na scenie mają zwyczaj rozgrzewać się przed koncertem, natomiast tutaj nie spotkałem sie z tym, co było bardzo miłym zaskoczeniem. Kapela była gotowa zalać klub muzyką bez wstępnych przygotowań.
Popularna wytwórnia RoadRunner Records wraz z dniem 21 listopada przygotowała niesamowitą niespodziankę dla wszystkich fanów ostrych brzmień muzycznych. W bieżącym miesiącu rozpocznie się cykl imprez RoadRunner Party, organizowanych przez wytwórnię w największych polskich miastach. Na owych imprezach usłyszeć będzie można muzykę zespołów wydawanych przez RR, a między innymi: Slipknot, Soulfly, Fear Factory, czy też Machine Head.
W ramach imprez przewidziano liczne konkursy, w których nagrodami będą płyty oraz single powyższych kapel.
W ramach imprez przewidziano liczne konkursy, w których nagrodami będą płyty oraz single powyższych kapel.
Komentarze
amorphous : A jest jakiś szczęściaż z dp który dostał bilety? zamienie sie na r...
kontragekon : Ja aż tak strasznie nie żałuję Tori, bo idę na Heaven and Hell. Chocia...
kontragekon : Hm, Tori Amos to chyba nie jest w żadnym wypadku rodzaj subkultury metalo...
amorphous : A jest jakiś szczęściaż z dp który dostał bilety? zamienie sie na r...
kontragekon : Ja aż tak strasznie nie żałuję Tori, bo idę na Heaven and Hell. Chocia...
kontragekon : Hm, Tori Amos to chyba nie jest w żadnym wypadku rodzaj subkultury metalo...
Wycieczki dzień pierwszy. Po męczącym, lecz w miarę interesującym zwiedzaniu zabytkowego miasta, dotarliśmy nareszcie do miejsca naszego odpoczynku – do hotelu.Jest ciepła, czerwcowa noc. Stoję przy oknie, opierając się lewym ramieniem o ścianę i leciutko uchylając białą firankę. Wyglądam zapewne, jakbym kogoś szpiegowała. A kogo tu tak pilnie obserwować? Księżyc w pełni, wesołe gwiazdki? Budynek restauracji z naprzeciwka i stojącą obok zaniedbaną lampę? A może pajęczynkę chodników i kilka drzew w oddali?
Nagle słyszę za sobą głuche łkanie i szybki oddech. Powoli odwracam się w pewności, że to któraś z moich klasowych lokatorek ma jakiś potworny problem, który przerasta jej możliwości i nerwy. Że ma kłopot, który próbuje rozwiązać sama, ale nie daje sobie rady.
Może to Monika, dziewczyna z pozoru bardzo pewna siebie, niekiedy nieprzyjemna dla nowo poznanych ludzi i niepoprawnie rozgadana dla jakiegoś chorego szpanu? Może to ona, ta, która kryje w sobie duszę romantyczki, bardzo przeżywająca wszelkie niepowodzenia i słowa krytyki? Ukrywająca swoją dziewczęcą wrażliwość pod grubą maską, którą stworzyli wszyscy ci fałszywi ludzie, z którymi miała do czynienia? Widzący w niej jedynie korzyść dla nich samych i ten jeden, któremu oddała zarówno serce, jak i ciało, a on odszedł bez słowa. Nie, Monika śpi, od czasu do czasu ciężko wzdychając do objętej przez jej smukłe ręce puszystej poduszki.
Mój wzrok pada teraz na Olę. Być może to ona, wielokrotnie uciekająca z domu, w którym dalecy od odpowiedzialności rodzice czczą smak chmielu i nieustanną walkę. Czyżby płakała z rozpaczy i bezsilności po kolejnych uderzeniach ojca za słabą ocenę z geografii? A jeśli po prostu nie chce tam wracać? Nie chce z pewnością, ale teraz z nieładu długich, ciemnych włosów wystaje przyjazna twarzyczka, a powieki nie pozwalają na odkrycie źrenic. Co innego z resztą ciała, które z powodu wysokiej – choć nocnej – temperatury odrzuca ciepło kolorowej pierzynki. Śpi.
Podchodzę do łóżka ostatniej z przyjaciółek. Położone na bok, drobne ciało Karoliny wydaje się być ułożone, zupełnie jak do zdjęcia. Leżące na samym środku, równomiernie przykryte… Nawet krótkie kosmyki włosów tej profesjonalistki są w całkowitym porządku, a złożone ręce oddzielają gładki, blady policzek od poduszki. Zapewne modliła się przed snem nawet leżąc, choć w życiu się do tego nie przyzna! Może to ona łkała przez sen, widząc już poza świadomością postać zmarłego przed kilkoma miesiącami brata, którego śmierci była świadkiem? Czyżby we śnie znowu widziała ten obraz wpadającego pod pociąg młodego samobójcy, którego nie była w stanie powstrzymać? Nie, pod oczami Karoliny nie widać żadnej łzy, wydaje się spokojna.
Nie rezygnuję jednak z nadawcy przykrego dla każdej duszy dźwięku łkania. Jeśli nie znajduje się on w moim pokoju, logiczna staje się myśl, że jest on poza tym miejscem. Mimo przestróg opiekunów przed zakłócaniem niezbędnej do porządnego wypoczynku ciszy nocnej, wymykam się z pokoju.
Automatycznie spoglądam w głębię lewej strony korytarza. Tuż przy rogu zauważam niknącą mi z oczu postać. Po cichu podążam w kierunku tajemniczej osoby. Starając się nie wydawać jakiegokolwiek dźwięku postanawiam sprawdzić, czy właśnie tej osoby szukałam przed chwilką wśród moich przyjaciółek.
Docieram już do rogu, za którym znikła. Pozostawiając ciało przyparte do ściany korytarza, na którym znajduje się mój pokój zaglądam w daleką przestrzeń prostopadłej części budynku. Tak, widzę. To wysoka, szczupła kobieta w burym szlafroku. Oplątana gęstymi, sprężystymi lokami czarnych włosów wygląda na osobę młodą. Nie jestem jeszcze do końca pewna, czy to właśnie ona płakała, ponieważ nie widzę jej twarzy. Z postawy i gwałtowności ruchów wynika jednak, że jest zdenerwowana, roztrzęsiona…
Jest już w dość dużej odległości ode mnie, więc decyduję się na dalsze podążanie za nią. Już po kilku krokach słyszę podniesione, niespokojne głosy i płacz dziecka:
- … i ucisz wreszcie tego bachora! Nie mogę przez niego spać! – gruby, niski głos swoim tonem potwierdza niezadowolenie zawarte w słowach.
- Myślisz, że to takie proste? Może mógłbyś się wreszcie wykazać jako ojciec i pobyć chwilę przy Małym, a nie tylko narzekać! – kobieta nie szczędzi wyrzutów. Tymczasem ja podchodzę powoli do drzwi, zza których dochodzą głosy. Numer sto pięć. Hm… obserwowanie obrazu za oknem z pewnością było mniejszym grzechem.
- Tak? A może ja nie chcę być ojcem! Mówiłem ci, żebyś usunęła ciążę! Jak mnie nie słuchałaś, to teraz zajmuj się dzieckiem! – po tej przykrej wypowiedzi nastaje chwila milczenia. Nie chcę słuchać dalej, nie mogę. Przygryzam dolną wargę i podążam dalej.
W świetle kilku lampek wypatruję kobietę, za którą wyszłam z pokoju. Od razu zauważyłam ją przy końcu długiego korytarza. Wydaje się, że zwolniła. W pewnym momencie trzyma się za głowę i okręca kilka razy. Zarówno dziwi mnie to zachowanie, jak i motywuje do dalszego obserwowania nieznajomej.
Zastanawiam się, co mogło przytrafić się kobiecie. Odrzucam kilka myśli nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Z lekkiej zadumy budzi mnie męski, lecz ciepły szept:
- Co Ty tu robisz? – pytanie to zwala mnie z nóg. Co, jeśli to któryś z opiekunów? Odwracam się w stronę, z której dochodziło pytanie. Na szczęście ujrzałam tylko uchylone, drewniane drzwi oznaczone numerem sto jedenaście. – Kochanie, nie mogłaś zasnąć?
- Nie. Gdzie jest mama? Niech mi opowie bajkę… - słodki dziewczęcy głos i wspomnienie własnego dzieciństwa malują skryty uśmiech na mojej twarzy.
- Chodź tu do mnie… Słuchaj, pamiętasz jak mamusia mówiła, że jest zmęczona i była smutna? – słowa mężczyzny zagłuszyły niemal doszczętnie cichutkie dreptanie berbecia. Dziewczynka przeciągłym mruknięciem nie zaprzecza słowom rozmówcy. – Pamiętasz… Więc mogę cię zapewnić, że mamusia już jest uśmiechnięta i wcale nie jest zmęczona. Pewnie tęskni za nami tak mocno, jak my za nią. Kiedyś na pewno ją spotkamy…
- Tatusiu, ale kiedy? – smutek w głosie dziecka nie daje się ukryć. – Ja chcę ją teraz…
- Też bym chciał, kochanie. Ale nie smuć się, mamusia na pewno jest szczęśliwa… Ona jest zawsze przy tobie, pamiętaj o tym! – ojciec dziewczynki usiłuje zachować optymistyczny ton głosu.
- To gdzie ona jest? – mała nie ustępuje. – Dlaczego ona mnie widzi, a ja jej nie?
- Córeczko, mamusia jest tam, w niebie. My też tam kiedyś będziemy, nie martw się o to. Musisz być tylko grzeczna, to na pewno kiedyś się tam dostaniesz… Chcesz spać ze mną?
Chwilka, gdzie jest ta zapłakana nieznajoma? Zupełnie znikła mi z oczu. Prawdopodobnie doszła już do samego końca korytarza i skręciła. Mam tylko nadzieję, że nie weszła do któregoś z pokoi, bo to utrudniłoby mi dalsze szpiegowanie.
Na palcach podbiegam do skrzyżowania dwóch korytarzy. Spoglądając to w prawą, to w lewą stronę, zauważam szerokie drzwi wyjściowe. Wystarczyło delikatne drżenie klamki, abym wiedziała, że właśnie tam jest nieznajoma kobieta. Spokojnie podchodzę do drzwi, za którymi – jak podejrzewam – się znajduje. Przykładam do nich prawe ucho, a dłonie opieram tuż przy twarzy. Nieświadomie otwieram usta i całym umysłem skupiam się na scenie za drzwiami.
- Mamo…? Cześć, obudziłam cię? Oj, to przepraszam, ale muszę ci coś powiedzieć! To po prostu niesamowite!
Co proszę? Niesamowite? Dopiero, co płakała, a teraz się czymś zachwyca? W głosie nieustannie dźwięczy podniecenie i… radość!
- Jacek mi się oświadczył! Naprawdę! – nie sposób nie usłyszeć pełnego szczęścia głosu. Wydaje mi się, że przykładanie ucha do drzwi było całkiem zbyteczne.
- Oj wiem, że nie mamy jeszcze dość pieniędzy… Ale wiesz, że miał niedawno podwyżkę i może już w październiku… Jestem taka szczęśliwa…
Każde słowo tajemniczej kobiety. Podkreślam – każde – wprawiło mnie w niemałe zaskoczenie. Spodziewałam się kolejnej strasznej tragedii, a tu… oświadczyny?
Nie słucham już dalszej rozmowy telefonicznej. Z resztą pojedyncze słowa i mruknięcia jednoznacznie wskazują na dłuższą wypowiedź ze strony matki kobiety, do której słów nie mam najmniejszego kontaktu. Zastanawiam się, co to za kobieta… Podczas kolacji nie zauważyłam jej w stołówce, mimo starannych obserwacji. Kto to może być?
Musiałam się naprawdę silnie zamyślić, gdyż z rozważań obudziło mnie dopiero otwieranie drzwi, o które się opieram. W ostatniej chwili odskakuję w bok, a po spojrzeniu na twarz kobiety zastygam w kompletnym bezruchu. Nagle otrzymuje pełną odpowiedź na powyższe pytanie. A więc kim ona jest? Moją nauczycielką od chemii.
Wzrokiem odprowadzam rozanielone ciało pani Agnieszki, która nie zaszczyca mnie w tym momencie ani jednym spojrzeniem. Tak, to ta ostra jędza, której tak nie cierpiałam. Podejrzewam, że moje źrenice wielkością przerastają już krążki płyt mojej ulubionej grupy rockowej. Kobieta, która nie pozwala poprawiać nam ocen, kobieta, która nigdy nie wdała się z nami w rozmowę o życiu osobistym, kobieta, która zazwyczaj wydaje się smutna… niedługo wyjdzie za mąż!
Pamiętam dokładnie, jak jeszcze parę tygodni temu, myśląc, że ubikacja jest oczyszczona z żywego ducha, gorzko chlipała. Dzisiaj beztrosko okręca się miedzy hotelowymi ścianami, jak mała dziewczynka. Płacze, owszem, ale teraz wszystko wskazuje na to, że były to łzy… radości! Że też nie poznałam jej po tych czarnych włosach… Ale w sumie zwykle upina je w ciasny kok, z którego trudno rozszyfrować długość pasm.
A Jacek? Kim może być tajemniczy Jacek? Ledwo zadałam sobie to pytanie, od razy w głowie pojawił mi się znajomy obraz wychowawcy. Tak, to musi być on! Przecież tak często widywałam go z panią Agnieszką… Nie podejrzewałam wtedy, że są to prywatne spotkania… Zawsze myślałam, że są po prostu znajomymi z pracy… A to ci niespodzianka!
Pani Agnieszka znikła już za rogiem. W chwili, w której znikła mi z oczu, powróciły obrazy ludzi, którzy w tym samym budynku przechodzą życiowe rozterki, smutki, upokorzenia i bezlitosne wspomnienia. Jestem pewna, że gdyby pani Agnieszka jakiś czas temu również ich nie przeżywała, byłaby dziś mniej szczęśliwa, niż gdyby całe jej życie było usłane różami.
To jest cały sens nieszczęścia. Istnieje tylko po to, abyśmy doceniając szczęście, cieszyli się nim jeszcze bardziej.
Nagle słyszę za sobą głuche łkanie i szybki oddech. Powoli odwracam się w pewności, że to któraś z moich klasowych lokatorek ma jakiś potworny problem, który przerasta jej możliwości i nerwy. Że ma kłopot, który próbuje rozwiązać sama, ale nie daje sobie rady.
Może to Monika, dziewczyna z pozoru bardzo pewna siebie, niekiedy nieprzyjemna dla nowo poznanych ludzi i niepoprawnie rozgadana dla jakiegoś chorego szpanu? Może to ona, ta, która kryje w sobie duszę romantyczki, bardzo przeżywająca wszelkie niepowodzenia i słowa krytyki? Ukrywająca swoją dziewczęcą wrażliwość pod grubą maską, którą stworzyli wszyscy ci fałszywi ludzie, z którymi miała do czynienia? Widzący w niej jedynie korzyść dla nich samych i ten jeden, któremu oddała zarówno serce, jak i ciało, a on odszedł bez słowa. Nie, Monika śpi, od czasu do czasu ciężko wzdychając do objętej przez jej smukłe ręce puszystej poduszki.
Mój wzrok pada teraz na Olę. Być może to ona, wielokrotnie uciekająca z domu, w którym dalecy od odpowiedzialności rodzice czczą smak chmielu i nieustanną walkę. Czyżby płakała z rozpaczy i bezsilności po kolejnych uderzeniach ojca za słabą ocenę z geografii? A jeśli po prostu nie chce tam wracać? Nie chce z pewnością, ale teraz z nieładu długich, ciemnych włosów wystaje przyjazna twarzyczka, a powieki nie pozwalają na odkrycie źrenic. Co innego z resztą ciała, które z powodu wysokiej – choć nocnej – temperatury odrzuca ciepło kolorowej pierzynki. Śpi.
Podchodzę do łóżka ostatniej z przyjaciółek. Położone na bok, drobne ciało Karoliny wydaje się być ułożone, zupełnie jak do zdjęcia. Leżące na samym środku, równomiernie przykryte… Nawet krótkie kosmyki włosów tej profesjonalistki są w całkowitym porządku, a złożone ręce oddzielają gładki, blady policzek od poduszki. Zapewne modliła się przed snem nawet leżąc, choć w życiu się do tego nie przyzna! Może to ona łkała przez sen, widząc już poza świadomością postać zmarłego przed kilkoma miesiącami brata, którego śmierci była świadkiem? Czyżby we śnie znowu widziała ten obraz wpadającego pod pociąg młodego samobójcy, którego nie była w stanie powstrzymać? Nie, pod oczami Karoliny nie widać żadnej łzy, wydaje się spokojna.
Nie rezygnuję jednak z nadawcy przykrego dla każdej duszy dźwięku łkania. Jeśli nie znajduje się on w moim pokoju, logiczna staje się myśl, że jest on poza tym miejscem. Mimo przestróg opiekunów przed zakłócaniem niezbędnej do porządnego wypoczynku ciszy nocnej, wymykam się z pokoju.
Automatycznie spoglądam w głębię lewej strony korytarza. Tuż przy rogu zauważam niknącą mi z oczu postać. Po cichu podążam w kierunku tajemniczej osoby. Starając się nie wydawać jakiegokolwiek dźwięku postanawiam sprawdzić, czy właśnie tej osoby szukałam przed chwilką wśród moich przyjaciółek.
Docieram już do rogu, za którym znikła. Pozostawiając ciało przyparte do ściany korytarza, na którym znajduje się mój pokój zaglądam w daleką przestrzeń prostopadłej części budynku. Tak, widzę. To wysoka, szczupła kobieta w burym szlafroku. Oplątana gęstymi, sprężystymi lokami czarnych włosów wygląda na osobę młodą. Nie jestem jeszcze do końca pewna, czy to właśnie ona płakała, ponieważ nie widzę jej twarzy. Z postawy i gwałtowności ruchów wynika jednak, że jest zdenerwowana, roztrzęsiona…
Jest już w dość dużej odległości ode mnie, więc decyduję się na dalsze podążanie za nią. Już po kilku krokach słyszę podniesione, niespokojne głosy i płacz dziecka:
- … i ucisz wreszcie tego bachora! Nie mogę przez niego spać! – gruby, niski głos swoim tonem potwierdza niezadowolenie zawarte w słowach.
- Myślisz, że to takie proste? Może mógłbyś się wreszcie wykazać jako ojciec i pobyć chwilę przy Małym, a nie tylko narzekać! – kobieta nie szczędzi wyrzutów. Tymczasem ja podchodzę powoli do drzwi, zza których dochodzą głosy. Numer sto pięć. Hm… obserwowanie obrazu za oknem z pewnością było mniejszym grzechem.
- Tak? A może ja nie chcę być ojcem! Mówiłem ci, żebyś usunęła ciążę! Jak mnie nie słuchałaś, to teraz zajmuj się dzieckiem! – po tej przykrej wypowiedzi nastaje chwila milczenia. Nie chcę słuchać dalej, nie mogę. Przygryzam dolną wargę i podążam dalej.
W świetle kilku lampek wypatruję kobietę, za którą wyszłam z pokoju. Od razu zauważyłam ją przy końcu długiego korytarza. Wydaje się, że zwolniła. W pewnym momencie trzyma się za głowę i okręca kilka razy. Zarówno dziwi mnie to zachowanie, jak i motywuje do dalszego obserwowania nieznajomej.
Zastanawiam się, co mogło przytrafić się kobiecie. Odrzucam kilka myśli nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Z lekkiej zadumy budzi mnie męski, lecz ciepły szept:
- Co Ty tu robisz? – pytanie to zwala mnie z nóg. Co, jeśli to któryś z opiekunów? Odwracam się w stronę, z której dochodziło pytanie. Na szczęście ujrzałam tylko uchylone, drewniane drzwi oznaczone numerem sto jedenaście. – Kochanie, nie mogłaś zasnąć?
- Nie. Gdzie jest mama? Niech mi opowie bajkę… - słodki dziewczęcy głos i wspomnienie własnego dzieciństwa malują skryty uśmiech na mojej twarzy.
- Chodź tu do mnie… Słuchaj, pamiętasz jak mamusia mówiła, że jest zmęczona i była smutna? – słowa mężczyzny zagłuszyły niemal doszczętnie cichutkie dreptanie berbecia. Dziewczynka przeciągłym mruknięciem nie zaprzecza słowom rozmówcy. – Pamiętasz… Więc mogę cię zapewnić, że mamusia już jest uśmiechnięta i wcale nie jest zmęczona. Pewnie tęskni za nami tak mocno, jak my za nią. Kiedyś na pewno ją spotkamy…
- Tatusiu, ale kiedy? – smutek w głosie dziecka nie daje się ukryć. – Ja chcę ją teraz…
- Też bym chciał, kochanie. Ale nie smuć się, mamusia na pewno jest szczęśliwa… Ona jest zawsze przy tobie, pamiętaj o tym! – ojciec dziewczynki usiłuje zachować optymistyczny ton głosu.
- To gdzie ona jest? – mała nie ustępuje. – Dlaczego ona mnie widzi, a ja jej nie?
- Córeczko, mamusia jest tam, w niebie. My też tam kiedyś będziemy, nie martw się o to. Musisz być tylko grzeczna, to na pewno kiedyś się tam dostaniesz… Chcesz spać ze mną?
Chwilka, gdzie jest ta zapłakana nieznajoma? Zupełnie znikła mi z oczu. Prawdopodobnie doszła już do samego końca korytarza i skręciła. Mam tylko nadzieję, że nie weszła do któregoś z pokoi, bo to utrudniłoby mi dalsze szpiegowanie.
Na palcach podbiegam do skrzyżowania dwóch korytarzy. Spoglądając to w prawą, to w lewą stronę, zauważam szerokie drzwi wyjściowe. Wystarczyło delikatne drżenie klamki, abym wiedziała, że właśnie tam jest nieznajoma kobieta. Spokojnie podchodzę do drzwi, za którymi – jak podejrzewam – się znajduje. Przykładam do nich prawe ucho, a dłonie opieram tuż przy twarzy. Nieświadomie otwieram usta i całym umysłem skupiam się na scenie za drzwiami.
- Mamo…? Cześć, obudziłam cię? Oj, to przepraszam, ale muszę ci coś powiedzieć! To po prostu niesamowite!
Co proszę? Niesamowite? Dopiero, co płakała, a teraz się czymś zachwyca? W głosie nieustannie dźwięczy podniecenie i… radość!
- Jacek mi się oświadczył! Naprawdę! – nie sposób nie usłyszeć pełnego szczęścia głosu. Wydaje mi się, że przykładanie ucha do drzwi było całkiem zbyteczne.
- Oj wiem, że nie mamy jeszcze dość pieniędzy… Ale wiesz, że miał niedawno podwyżkę i może już w październiku… Jestem taka szczęśliwa…
Każde słowo tajemniczej kobiety. Podkreślam – każde – wprawiło mnie w niemałe zaskoczenie. Spodziewałam się kolejnej strasznej tragedii, a tu… oświadczyny?
Nie słucham już dalszej rozmowy telefonicznej. Z resztą pojedyncze słowa i mruknięcia jednoznacznie wskazują na dłuższą wypowiedź ze strony matki kobiety, do której słów nie mam najmniejszego kontaktu. Zastanawiam się, co to za kobieta… Podczas kolacji nie zauważyłam jej w stołówce, mimo starannych obserwacji. Kto to może być?
Musiałam się naprawdę silnie zamyślić, gdyż z rozważań obudziło mnie dopiero otwieranie drzwi, o które się opieram. W ostatniej chwili odskakuję w bok, a po spojrzeniu na twarz kobiety zastygam w kompletnym bezruchu. Nagle otrzymuje pełną odpowiedź na powyższe pytanie. A więc kim ona jest? Moją nauczycielką od chemii.
Wzrokiem odprowadzam rozanielone ciało pani Agnieszki, która nie zaszczyca mnie w tym momencie ani jednym spojrzeniem. Tak, to ta ostra jędza, której tak nie cierpiałam. Podejrzewam, że moje źrenice wielkością przerastają już krążki płyt mojej ulubionej grupy rockowej. Kobieta, która nie pozwala poprawiać nam ocen, kobieta, która nigdy nie wdała się z nami w rozmowę o życiu osobistym, kobieta, która zazwyczaj wydaje się smutna… niedługo wyjdzie za mąż!
Pamiętam dokładnie, jak jeszcze parę tygodni temu, myśląc, że ubikacja jest oczyszczona z żywego ducha, gorzko chlipała. Dzisiaj beztrosko okręca się miedzy hotelowymi ścianami, jak mała dziewczynka. Płacze, owszem, ale teraz wszystko wskazuje na to, że były to łzy… radości! Że też nie poznałam jej po tych czarnych włosach… Ale w sumie zwykle upina je w ciasny kok, z którego trudno rozszyfrować długość pasm.
A Jacek? Kim może być tajemniczy Jacek? Ledwo zadałam sobie to pytanie, od razy w głowie pojawił mi się znajomy obraz wychowawcy. Tak, to musi być on! Przecież tak często widywałam go z panią Agnieszką… Nie podejrzewałam wtedy, że są to prywatne spotkania… Zawsze myślałam, że są po prostu znajomymi z pracy… A to ci niespodzianka!
Pani Agnieszka znikła już za rogiem. W chwili, w której znikła mi z oczu, powróciły obrazy ludzi, którzy w tym samym budynku przechodzą życiowe rozterki, smutki, upokorzenia i bezlitosne wspomnienia. Jestem pewna, że gdyby pani Agnieszka jakiś czas temu również ich nie przeżywała, byłaby dziś mniej szczęśliwa, niż gdyby całe jej życie było usłane różami.
To jest cały sens nieszczęścia. Istnieje tylko po to, abyśmy doceniając szczęście, cieszyli się nim jeszcze bardziej.
Nie da się ukryć, że Alexi Laiho jest jednym z najlepszych, jak nie najlepszym gitarzystą młodego pokolenia. Uważnie śledziłem jego rozwój w Children Of Bodom, które niestety ostatnio przeżywa kryzys twórczy.

Harlequin : Pomimo, ze faktycznie Carcass gra trochę monotonnie ... No troc...
leprosy : Pomimo, ze faktycznie Carcass gra trochę monotonnie, to trzeba powiedziec,...
Harlequin : "A canvas to paint, to degenerate Dark reflections - degeneration A can...
Angielski duet ukrywający się pod trudną do wymówienia nazwą Anaal Nathrakh robi coraz większą furorę w kręgach szeroko pojętego black metalu. Już debiutancki "Codex Necro" pokazał niespotykaną do tej pory dzikość połączoną z agresją, brutalnością i ciężarem. Nie grali tak wcześniej ani Emperor, ani Mayhem, ani Darkthrone ani ktokolwiek inny.
Watchtower jest dla wielu fanów technicznego grania niedoścignionym ideałem. Kwartet muzyków zaledwie jednym albumem zburzył wszelkie istniejące dotychczas metalowe konwencje, prezentując zupełnie odmienne podejście do grania heavy/thrash. Choć "Control And Resistance" jest drugim krążkiem zespołu, to słysząc nazwę formacji kojarzę ją właśnie z tym albumem.
Przypominamy że w najbliższy piątek 17 listopada w Poznaniu, w klubie Blue Note, zagra Night By Night - autorski projekt Bena Christo, reprezentanta brytyjskiej sceny niezależnej i gitarzysty kultowego zespołu The Sisters Of Mercy.
Szwedzka grupa Therion zaplanowała - wraz ze swoją wytwórnią Nuclear Blast - na 6 lutego 2007,premierę nowego albumu „Gothic Kabbalah”. Pierwotna data przewidywała 6 styczeń, jednak plany uległy małej korekcie.
Krążek będzie zawierał dwie płyty CD, w tym łącznie piętnaście utworów, czyli około osiemdziesiąt minut muzyki.
Materiał nagrał i zmiksował w Sztokholmie bardzo znany Stefan Glaumann, który współpracował wcześniej z Rammstein, Evergrey i Europe. Z muzykami współpracowali także: Snowy Shaw (wokal, działający kiedyś w Mercyful Fate oraz King Diamond), Mats Leven, Katarina Lilja oraz Hannah Holgersson.
Krążek będzie zawierał dwie płyty CD, w tym łącznie piętnaście utworów, czyli około osiemdziesiąt minut muzyki.
Materiał nagrał i zmiksował w Sztokholmie bardzo znany Stefan Glaumann, który współpracował wcześniej z Rammstein, Evergrey i Europe. Z muzykami współpracowali także: Snowy Shaw (wokal, działający kiedyś w Mercyful Fate oraz King Diamond), Mats Leven, Katarina Lilja oraz Hannah Holgersson.