Sukces, miłość, władza, pieniądze bywają przyczynami rywalizacji.
Czy to aby na pewno skończony zbiór możliwości?
A ty? Z kim konkurujesz?
Jesteś pewien, że wiesz jaka jest stawka tej rywalizacji?
Masz dłuższą chwilę?
Zapraszam do lektury.
Poznajcie losy pewnego śmiertelnika...
- Cholera jasna! – zaklął soczyście, uskakując sprzed maski czarnego chryslera.
Gdy wychodził z biurowca było już ciemno od kilku godzin. Zatrzymał się przed szklanymi drzwiami, rozejrzał i zaciągnął powietrzem. Zimna, miejska noc, dla niego od zawsze miała zapach spalin. Zawinął w luźny węzeł proste, ciemne włosy opadające na kołnierz sportowej marynarki i wolnym krokiem ruszył wzdłuż garaży. Z rękoma wbitymi w kieszenie, nieomal wpadł pod koła auta wyjeżdżającego z podziemnych garaży biurowca. On nie potrzebował samochodu. Mieszkał niedaleko i nie miał do kogo wracać. W domu czekała na niego tylko fretka.
- Mateo, Mateo…
Obejrzał się gwałtownie na dźwięk swojego imienia. Nikogo jednak nie dostrzegł. Przyspieszył kroku. Ostatnimi czasy często zdarzały mu się podobne sytuacje, ale kładł wszystko na karb przepracowania. Był zmęczony. Projekt, nad którym obecnie pracował, wysysał wszystkie jego siły, absorbował całość myśli, ale tego było mu trzeba, wywoływało to uczucie zadowolenia.
Dzięki pracy nie miał czasu by myśleć o Niej.
Dzięki pracy rywalizował z Nim.
Właśnie po to zmienił miasto, dlatego rzucił poprzednią pracę i zerwał stare znajomości. Pierwszy powód miał na imię Lou. Wieloletnia partnerka i powierniczka, której zawierzał zawsze i we wszystkim. Kobieta inteligenta, czuła i piękna. Jego jedyny skarb. Skarb, od wspomnień o którym, chciał się uwolnić.
Drugim powodem był Adam – niegdyś jego najlepszy przyjaciel. Tworzyli duet marketingowców nie do pokonania: każda ich kampania odnosiła sukces, wspólnie wygrywali lwią część przetargów, nagrody w konkursach należały do nich. To były wspaniałe czasy: kumpel, z którym rozumieli się bez słów i ukochana kobieta u boku. Ale teraz Adam, szef działu strategii Advertainment - konkurencyjnego domu mediowego, był największym rywalem Mateo. A Lou? Lou odeszła pewnego ranka, po cudownej, namiętnej nocy. Do Adama. Tego samego dnia Mateo dowiedział się o planowanej od dawna promocji przyjaciela.
Louisa i Adam. Dwa powody. Dwie najdroższe mu osoby – do wtedy.
Owego popołudnia wyszedł z pracy bez słowa. Przez następne dwa tygodnie nie odbierał telefonów, maili, niemal nie wchodził z domu. Na zmianę: rysował, palił i pił. Pił, palił i rysował: Ją. Półprzytomne noce prześladowały go koszmarnymi wizjami, zawieszonymi w kłębach tytoniowego dymu: ona w ramionach innego mężczyzny, ona pobita, ona z rozszarpanym gardłem, ona rozkrzyżowana między drzewami, ona zadźgana, ona z rozwleczonymi wnętrznościami, ona płonąca żywcem. Nad ranem kompletnie wyczerpany popadał w odrętwienie. Nienawidził poranków, bo wtedy odeszła, pił więc jeszcze więcej niż nocą.
Czasem dopadał go Morfeusz , nie takiego jednak odpoczynku sobie życzył. Chciał spać snem pijanego, snem martwym a tymczasem śnił w pełni świadomy, że oto, po raz kolejny, Lou od niego odchodzi. Budził się z krzykiem i przerażeniem. Zdawał sobie sprawę, że ciągle ją kocha. Spoglądał wtedy z trwogą na grafiki zaścielające podłogę pokoju i ze szlochem spełzał do monopolowego na parterze, po kolejną dawkę zapomnienia.
Któregoś wieczora, po prostu uciekł z mieszkania. Noc była bezwietrzna, wczesnozimowa. Lekki mróz delikatną glazurą lodu pokrył kałuże i chodniki. Szklił się asfalt i lśniło niebo milionami migotliwych punktów. Nawet księżyc swą perłową tarczą, nie przyćmiewał światła gwiazd. Mężczyzna, w samej tylko koszuli, godzinami błąkał się po ulicach miasta. Chwiejnym krokiem przemierzając kolejne przecznice, przypadkiem znalazł się w parku. W szmerach nocy ciągle słyszał jej szept. Ścigał go wśród zadbanych alei i klombów, dopadał na wąskich ścieżkach, zaskakiwał na otwartych przestrzeniach trawników. „Muszę ci coś powiedzieć…” „Odchodzę…” „Kocham go…” „Uważaj na siebie…”. W końcu, strzępy rozmów zagnały go, niczym ogary jelenia, na zdewastowany plac zabaw w zapuszczonej części miejskiego ogrodu. Połamane ławki i plastikowe części karuzeli, przeżarte rdzą sprężyny bujaków, powyginane, niczym w paroksyzmie choroby, pręty barierek i zjeżdżalni - wszystko pokryte warstwą zmarzniętej wilgoci, błyszczące jak świeżo malowane. Podszedł do skrzywionej huśtawki i ciężko usiadł na resztkach siedziska. Mroźną ciszę rozdarło skrzypienie od lat nieoliwionych zawiasów. Oparł rozpalone czoło o zimny pręt i zamknął oczy.
***
„Głupiec” - pomyślała, wzdychając. – „Jeszcze jeden głupiec.” Zapaliła papierosa i zaciągnęła się powoli. Błędny, czerwony ognik rozżarzył się na moment, tańcząc przed jej bladą, delikatną twarzą. Od dłuższej chwili przyglądała się męskiej postaci na huśtawce. Takich jak on – kandydatów do wieczności, wyczuwała na odległość. Zawsze wiedziała, gdzie ich znaleźć. Dziś również przeczucie jej nie zawiodło. Mężczyzna siedział, pogrążony w niemej rozpaczy, a ona, stojąc między drzewami, dzieliła jego uczucia i myśli. Współodczuwała i, choć emocje przelewały się w tym człowieku, niczym sztormowe morze przez zaporę falochronu, nie dawała się im unieść.
Z wolna, bezgłośnie obeszła mężczyznę za plecami. „Nie. To zdecydowanie nie jest twój czas” - pomyślała, zaglądając mu w twarz z bardzo bliska. Nie widział nic, nie poczuł.
- Zapomnij… - szepnęła mu do ucha, ledwie powstrzymując się przed pogładzeniem go po policzku. Po czym, smakując papierosa, zaciągnęła się głęboko i delikatnie dmuchnęła w jego stronę. Dym, splątawszy się z obłokiem oddechu mężczyzny, zawirował gwałtownie, szkicując esy-floresy wokół jego głowy i szybko rozpłynął się w mroźnym powietrzu.
***
Przez moment wydawało mu się, że widział sylwetkę Lou niknącą między drzewami. Jej płaszcz, jej włosy. Zapłakał. Ciężkie, gorzkie krople spływały strumieniami po policzkach, wypłukując alkohol, miłość i żałość. Najpierw powoli i bezgłośnie żłobiły bruzdy w szarej twarzy, później wezbrały szlochem, gdzieś wewnątrz umęczonej piersi. Łzy płynęły, zmywając kolejne warstwy złudzeń: nadzieję, wspomnienia.
Uczucia stopniowo gasły, niczym ognisko przysypywane małymi garściami pyłu. W końcu wśród popiołów pozostała tylko złość. Ona też znalazła ujście: do rana wył jak potępieniec, wypełniając park żałosną skargą, przekleństwem i groźbą.
Od tego wydarzenia minęły dwa lata. Zmienił firmę, ale nie branżę. Miał spore doświadczenie więc konkurencja przyjęła go z otwartymi ramionami a dojście do samodzielnego stanowiska w Medivie zajęło mu niewiele czasu i tylko nieco więcej wysiłku. Intensywna psychoterapia, której część stanowiło, między innymi, posiadanie zwierzęcia, przyniosła pewne efekty. Ciągle jednak w koszmarne noce łykał pigułki.
***
- Ludzie są dziwni…
- Och! Mój drogi, rozbrajasz mnie swoją naiwnością!
- Mhm.
- Nie chciałam cię urazić. Jesteś jeszcze młody, naiwność to twój przywilej ale masz rację: ludzie są dziwni.
- I dlatego tak się nimi interesujesz?
- Między innymi dlatego.
***
W klubie, jak zwykle w piątek panował potworny ścisk. Gdyby nie fakt, że przyszedł dziś wyjątkowo wcześnie, nie udałoby mu się zając nawet tego stołka przy barze. Znajomi z pracy i ich partnerzy ulotnili się do domów zaraz po pierwszym koncercie, siedział więc sam, sącząc kolejne piwo, i przysłuchując się następnemu wykonawcy.
Wysoki, młody człowiek o albinotycznej urodzie, niskim, aksamitnym głosem czarował publiczkę. Reszta muzyków zespołu się nie liczyła. Ważny był tylko wokalista i jego słowa, lepkie od erotyzmu, nasycone emocjami, wprawiające w drżenie gęste od dymu powietrze i serca słuchaczy. Wyśpiewywane kojącym głosem frazy, trafiały w najczulsze punkty, wbijały się w umysł precyzyjnie niczym igły do akupunktury w skórę, niepokoiły i drażniły.
Wreszcie białe, półdługie włosy wykonawcy opadły na jasną twarz w ukłonie kończącym koncert. Przez chwilę nic się nie działo, później ozwały się oklaski i okrzyki. Tłumek pod sceną zafalował, przepuszczając wokalistę.
Mateo obserwował chłopaka przez cały występ. Nie umknęło jego uwadze, że młodzieniec śpiewał dla kogoś. Ciekawość marketingowca została zaspokojona. Młody człowiek podszedł do stolika w głębi sali i lekkim skinieniem głowy przywitawszy się z pozostającą w mroku osobą, usiadł. Mateo dostrzegł szpilki, zgrabną łydkę i długie palce gładzące dłonie albinosa. Para siedziała nie odzywając się do siebie ani słowem a mężczyzna, wyciągając szyję, wpatrywał się w ciemność, usiłując przez smugi tytoniowego dymu dojrzeć twarz towarzyszki muzyka. Bezskutecznie. Zagadnął więc barmana:
- Ta dziewczyna przy stoliku w kącie sali… – Wskazał ruchem głowy. – Czy wiesz: kto to jest?
Tatuowany, jasnowłosy barman uśmiechnął się jednym tylko kącikiem ust i odparł lakonicznie:
- Wiem.
Niemal w tym samym momencie delikatna, niemal anielska twarz młodej kobiety, oświetlona przez płomień zapalniczki, od którego zapalała papierosa, wychynęła na chwilę z mroku. Mateo zapatrzony, nawet nie zwrócił uwagi na powściągliwość odpowiedzi.
- Więc mów! – Zafascynowany widokiem, ponaglił rozmówcę, nie spuszczając wzroku z kąta sali. – Kim jest ta babka? To jej chłopak?
Srebrne stożki kolczyków uniosły się wraz z brwią barmana, nadając twarzy nieco demoniczny wyraz.
- Ciekawość to pierwszy stopień do…
- Do piekła. Tak, wiem – wpadł mu w słowo Mateo.
- … do wieczności – spokojnie dokończył barman.
- To to samo. Mów: kim są? – marketingowiec drążył niecierpliwie. Blondyn zza kontuaru przez chwilę przyglądał mu się badawczo, powoli nalewając ciemne piwo do dwóch wyjątkowych, rżniętych w krysztale, szklanic, po czym odpowiedział:
- To Mirage i jej syn.
Tym razem to Mateo spojrzał uważnie na barmana, który właśnie, z nieodgadnioną miną, stawiał przed nim czarny, pienisty napój.
- Ona nie wygl… - Nie zdążył zapytać, bo blondyn przerwał mu w pół słowa:
- Młody wychodzi. Mógłbyś podać jej piwo? Drugie dla ciebie: firma stawia!
Faktycznie. Albinos wstał i odsunąwszy krzesło, nachylił się w ciemność, sięgając dłonią twarzy kobiety. To nie był niewinny, synowski pocałunek ale Mateo lawirując z piwami między ludźmi nie mógł już tego widzieć.
***
- Fascynujące!
- Co takiego?
- Poczuj myśli tego śmiertelnika! Czujesz? Jedna istota a ile sprzeczności: kocha i nienawidzi, chce zapomnieć i pragnie pamiętać, potrzebne mu życie, choć chciałby umrzeć…
- Tak. Jest w nim coś nieodgadnionego…
***
Stał, niczym słup soli, z dwiema szklanicami w dłoniach i głupim uśmiechem na twarzy, wpatrując się w pozostającą poza zasięgiem światła Mirage. Te same brązowe loki, te same usta. Zdała mu się bardzo podobną do Lou. Wraz z tą myślą uderzyła go cała tęsknota za ukochaną i chwilowo zapomniał języka w gębie.
- Witaj Mat – zagadnęła postać, wskazując dłonią miejsce naprzeciw. Zaskoczony marketingowiec zmarszczył brwi i usiadł przy stoliku. Kobieta, opierając się na łokciach o blat, wychyliła się z mroku i dopiero teraz dostrzegł pewne różnice: pełniejsze usta, prosty nos, no i tęczówki. Zupełnie inne: duże i bardzo ciemne, niemal czarne a nie błękitne, jak letnie niebo, ze złotymi plamkami. Nieco zgaszony tym odkryciem, spuścił wzrok i posmutniał.
- Witaj. Przepraszam, przez chwilę wydawało mi się, że się znamy – rzekł, nie patrząc Mirage w oczy.
- Rozumiem – odpowiedziała, jakby zdarzało jej się to bez przerwy. Wyjęła z ręki mężczyzny jedno z piw i postawiła przed sobą.
- Kogo ci przypominam? – wybrzmiało łagodnie zadane pytanie a kobieta wystudiowanym ruchem zapaliła kolejnego papierosa.
- Nie ważne – odparł z głębokim westchnieniem, ciągle wbijając wzrok w purpurową serwetę stolika. Długie palce pogładziły Mateo po policzku i delikatnie chwytając podbródek, uniosły jego twarz, zmuszając do spojrzenia rozmówczyni w oczy. Przez moment miał wrażenie, że jej źrenice rozjarzyły się niczym żar papierosa, którego trzymała w ręku.
- Opowiedz mi o niej – poprosiła szeptem, pochylając się ku niemu a subtelne, szarobłękitne smugi tytoniowego dymu nieśpiesznie zakreślały ornamenty nad ich głowami.
Zapewne pod wpływem alkoholu, rozmowa trwała całą noc. W zasadzie był to monolog. Mężczyzna mówił a Mirage słuchała, tylko od czasu do czasu dodając coś od siebie i zachęcając do dalszych opowieści. Dopiero przed barem, gdy się żegnali Mateo przytrzymując drzwi samochodu, do którego wsiadała, zadał jedno pytanie:
- Jak ci na imię?
- Gabrielle – padła spokojna odpowiedź.
- Dzięki aniele. To było mi potrzebne. – Uśmiechnął się i z wyczuciem zatrzasnął drzwi czarnego auta. Kobieta z niedowierzaniem pokręciła głową, wrzuciła bieg i odjechała.
Niebo na wschodzie powoli jaśniało zapowiedzią nadchodzącego dnia.
***
Tego wieczoru znów został po godzinach. Całkiem dobrowolnie. Ambicja, by udowodnić Adamowi, że jest od niego lepszy była motorem napędowym całości działań zawodowych Mateo. Poza tym, puste mieszkanie i perspektywa nocy dręczącej koszmarami też nie zachęcały do powrotu.
Projekt, nad którym, wraz z ekipą, obecnie pracował, powodował szybsze bicie serca w całej agencji. Wielki, ogólnokrajowy launch nowej marki był przedsięwzięciem, o wstępne pomysły na realizację którego klient poprosił trzy wielkie domy mediowe, w tym również Advertainment – firmę Adama. Mateo był przekonany, zresztą całkiem słusznie, że jego ex-przyjaciel stoi na czele teamu tworzącego strategię dla tej akcji. Tym bardziej, zależało mu na dopracowaniu szczegółów, tak by Mediva wygrała ten konkurs i by on, Mateo, pogrążył konkurenta i zdrajcę.
Właśnie zamierzał sobie zrobić sobie przerwę, gdy usłyszał kroki. Przegarniając rozpuszczone włosy, oderwał wzrok od monitora i zerknął na szklaną ścianę, która oddzielała biuro od korytarza. Nikogo. „Pewnie sprzątaczka” pomyślał i chwyciwszy swój ulubiony, łaciaty kubek do kawy, poszedł do kuchni.
Wyszorował naczynie i napełnił ekspres. Opierając się o krawędź szafki, czekał aż woda pod ciśnieniem wydobędzie z niepozornego brązowego pyłu pełnię, stawiającego na nogi, aromatu. Po raz kolejny roztrząsał w myślach słabe punkty wstępnego projektu, gdy znów usłyszał szybkie: puk, puk, puk. Mimo wykładziny, odgłos szpilek uderzających o podłogę, niósł się po piętrze głośnym echem.
- Kogo tu niesie o tej godzinie? - zapytał sam siebie. Wyjrzał z pomieszczenia, ale kobieta zniknęła za rogiem, pozostawiając w powietrzu zapach ciężkich cedrowych perfum i czegoś jeszcze. Mateo chodząc po korytarzu, węszył niczym pies, nie był jednak wstanie określić co to za woń, wrócił więc po kawę.
Wychodził właśnie, gdy Cuba, dyrektor Medivy, blady i słaniający się na nogach, wpadł na niego w drzwiach kuchni.
- Powoli nerwusie! – rzucił ze śmiechem Mateo, w ostatniej chwili uchylając rękę trzymającą kubek. Zaraz jednak, widząc opłakany stan mężczyzny, spytał poważnie:
- Ej szefie, co jest? Wszystko ok?
- Mhm – wymamrotał Cuba, kończąc pierwszy kubek mineralnej. Oparł się ciężko o dystrybutor. - Dzięki za troskę, Mat. Już w porządku – rzekł, napełniając plastikowe naczynie ponownie i uśmiechając się nieprzekonująco. Mateo skinął głową i już wychodził z kuchni, gdy w drzwiach zatrzymał się i zapytał jeszcze:
- Kim była ta kobieta?
- Ugh! – Jego szef omal nie zadławił się przełykaną wodą. Dał jednak radę oblać sobie koszulę. - To była właścicielka Medivy – wykrztusił.
Czoło marketingowca pomarszczyło się poprzecznie w wyrazie zdziwienia.
- Nie patrz tak na mnie. Ja tu tylko dowodzę. Ona wszystkim trzęsie.
Cuba przeglądał szafki w poszukiwaniu papierowych ręczników.
- Babie cholernie zależy na wygraniu tego konkursu – wyjaśniał. – Muszę uważać, inaczej wylecę – wypowiedział zdanie, nerwowo przełykając ślinę. Mateo oparty o futrynę drzwi, sączył gorącą kawę. Niepomiernie zdziwiło go zdenerwowanie szefa, który w kryzysowych sytuacjach, zazwyczaj, bywał wzorem opanowania. W końcu, zbierając się do wyjścia, podsumował dosadnie:
- No to mamy przejebane.
Odpowiedział mu krzywy uśmiech Cuby, który łykał właśnie jakieś prochy na uspokojenie. Marketingowiec wzniósł toast kawą i wyszedł.
- Się baba uparła – dopowiedział sobie z przekąsem, będąc już na korytarzu.
- Demon! Nie baba – sprostował go jeszcze głos szefa dobiegający z kuchni.
***
- Co sądzisz o miłości?
- Hm… To przez nią i egoizm staliśmy się, kim jesteśmy.
- Chciałeś powiedzieć: przez brak miłości?
- Mhm, lub jej nadmiar. Wróć do łóżka kochanie!
***
Zlany potem, ocknął się na zimnej, kuchennej podłodze we własnym mieszkaniu. Znów mu się śniła. Przekręcił się na plecy i spojrzał na zegar. Czwarta trzydzieści – cyfry na wyświetlaczu lśniły rubinowo. Chciał wstać. Jednak w równym stopniu co przebudzenie w kuchni, zdziwił go piekący ból dłoni, który pojawił się, gdy próbował się na nich wesprzeć. W kompletnych ciemnościach nie mógł dostrzec przyczyny tego nieprzyjemnego odczucia.
Podniósł się ostrożnie i łokciem zapalił światło. Spojrzał na swoje ręce: wnętrza dłoni silnie krwawiły, pokryte licznymi nacięciami. Cała kuchnia uwalana była posoką, niemal każdy blat, każda szafka i szuflada były pomazane krwią. Wszędzie leżały noże i nożyki. Ślady na ostrzach wyraźnie wskazywały, że każde zostało wypróbowane.
Mateo odkręcił kran i zanurzył dłonie w zimną wodę. Rany piekły a on zastanawiał się, które psychotropy tak mu „pomogły”, dlaczego do cholery nic nie pamięta i co powie rano w pracy.
***
Wyłączył komputer, ostatni raz rzucił okiem na biuro i zamknął drzwi. Znów się zasiedział. Idąc korytarzem, w myślach przeglądał zawartość lodówki, pod kontem przydatności do spożycia na kolację. Czekając na windę doszedł do wniosku, że zupa z kostek lodu nie wchodzi w rachubę, i że musi jeszcze zrobić zakupy.
- Mateo… - rozległ się naglący szept. Marketingowiec obejrzał się, wyrwany z zamyślenia.
- Mateo… - dało się słyszeć ponownie.
- Tak?! O co chodzi? – zawołał w pustkę korytarza. Wyjrzał za narożnik. - Tu jestem! - krzyknął jeszcze raz, poirytowany brakiem odpowiedzi. Nic. Zero odzewu. Przekonany, że ktoś sobie z niego żartuje, zajrzał do najbliższego pomieszczenia. Tu również nikogo nie było. Podobnie jak w kolejnych kilku. Tylko w biurze szefa paliło się światło. Dotarł w końcu do łazienek i po cichu wszedł do męskiej. Cuba, klęcząc w drzwiach kabiny, opierał się o muszlę i rzygał jak kot sierścią.
- Bon apetit, szefie!
Na dźwięk głosu Mateo, dyrektor aż się zerwał.
- Cholera, nie strasz ludzi! – wydusił z siebie, nim kolejny spazm wywracający żołądek na lewą stronę przygiął go do muszli. Mateo litościwie przymknął drzwi kabiny.
- Strułeś się czymś? – zapytał.
- T… tak, w pewnym sensie – zabrzmiała odpowiedź. Marketingowiec nie do końca zrozumiał jej sens, ale słysząc odgłosy dochodzące z kabiny, zaniechał dopytywania o szczegóły.
Po jakichś dziesięciu minutach Cuba wyszedł z toalety. Z podkrążonymi oczyma i bladą, pokrytą kroplami potu skórą wyglądał na ciężko chorego, starał się jednak nadrabiać miną. Mateo obserwował go, oparty o brzeg umywalki. Mężczyzna wypłukał kilkakrotnie usta i włożył głowę pod kran.
- Idę na urlop. Dokończysz projekt i przedstawisz go klientowi – zakomenderował dyrektor Medivy, wytarłszy kark papierowym ręcznikiem.
- Ale Cuba… - Mateo czuł się z lekka zaskoczony tak nagłą decyzją.
- Żadnego „ale”. Dasz radę stary. Zresztą i tak prawie samodzielnie prowadzisz to zadanie. - Szef poklepał go po ramieniu, uśmiechając się blado. – Ann przekaże Ci info. Ja muszę odpocząć – rzucił na odchodne.
Mateo pogrążony w rozmyślaniach nad konsekwencjami nowego stanu rzeczy człapał do wyjścia. Będąc gdzieś w połowie korytarza usłyszał pośpieszny stukot obcasów i gong którejś z wind. Ruszył biegiem, nie mając ochoty czekać na kolejną. Jak zwykle: nie zdążył. Drzwi zamknęły mu się przed nosem. Przez szczelinę zdążył tylko dostrzec damski, popielaty kostium.
- Co za cholera! – zaklął. – Mogła przytrzymać te drzwi.
Ze złością walnął pięścią w przycisk.
***
Obudził się nagle. Za oknem dniało. Szary i ponury, miejski świt wlewał się do pokoju, przez wielkie, niczym nie przesłonięte szyby. Z objęć Morfeusza wyrwał go łomot własnego serca i koszmarne przeświadczenie, że on: Mateo, po raz kolejny zamordował swoją ukochaną i znienawidzoną Louisę. Gdy oprzytomniał, odruchowo rzucił okiem na ozdobny czasomierz, stojący na parapecie. Dochodziła piąta. „Jeszcze trzy godziny snu” pomyślał. Zamknął oczy i przekręcił się na drugi bok, naciągając kołdrę na ramiona. Mierziła go źle układająca się poduszka, uniósł więc lekko głowę i jął ją poprawiać. Jego senny wzrok, na moment spoczął na ścianie, później na podłodze, by znów szybko wrócić na ścianę. Przez ułamek sekundy, rozszerzonymi z przerażenia źrenicami wpatrywał się w wielki, ociekający farbą napis. Wzdłuż całej ściany widniały wymalowane słowa: „ Nie zapominaj!”. Zerwał się z łóżka, ale zaplątawszy się w mokrą od potu pościel, padł jak długi na jasną, drewnianą podłogę. Parę centymetrów od jego twarzy, w kałuży krwi leżała fretka, a dokładniej: jej fragment. Zwierzątko było rozerwane na dwie części, z których jedna zmatowiałymi źrenicami wpatrywała się właśnie w Mateo, a druga, o zmierzwionym i polepionym futrze, leżała pod ścianą. Ten widok uświadomił mu czym wykonany był napis. Treść żołądka gwałtownie podjechała mu do gardła. Uniósł się na drżących łokciach i zwymiotował. Załzawionymi oczyma zobaczył na swoich przedramionach i dłoniach głębokie, dziwnie znajome ślady pazurków.
***
Raut z okazji zdobycia tak ważnego klienta, odbywał się w restauracji na ostatnim piętrze wieżowca, w którym znajdowały się biura agencji. W dyskretnie oświetlonych, fioletowo- bordowych wnętrzach pracownicy Medivy gratulowali szefowi projektu sukcesu, wróżyli kolejne oraz szybki awans.
Mateo czuł się jak król i to bynajmniej nie z powodu licznych pochwał, ale dlatego, że udało mu się zrealizować swój własny, dawno wyznaczony cel. Dokopał Adamowi, pokonał go na całej linii, to jego projekt okazał się lepszy, jego pomysł doceniono a nie Adama, to jego kampania będzie realizowana na terenie całego kraju. Adam bez niego jest nikim, nie potrafi stworzyć niczego nowego. Jest zerem. Teraz Lou zobaczy z jakim nieudacznikiem się związała. „Uch! Jestem najlepszy” myślał, sącząc kolejnego drinka. Ze słodkiego samozachwytu wyrwał go głos szefa:
- Witaj mistrzu!
Uśmiechnięty Cuba wyglądał na wypoczętego.
- Hej, widzę, że urlop ci służy. Co tu robisz? – zapytał, zdziwiony Mateo.
- Chciałem ci pogratulować. Poza tym powinieneś kogoś poznać – tajemniczo dodał dyrektor. – To autorka twojego sukcesu…
- Nie rozumiem… - marketingowiec pokręcił głową.
- Wiesz… pomysł, by powierzyć ci realizację tego projektu nie należał do mnie. Tak po prawdzie to… - Cuba przepraszająco spuścił wzrok. – To nie całkiem w ciebie wierzyłem – dokończył. - Chodźmy, przedstawię cię właścicielce agencji.
Podeszli do grupki osób stojących nieopodal barku. Cuba chciał się delikatnie wcisnąć między rozmawiających, ale ci na jego widok rozstąpili się sami.
- Przyprowadziłem wam naszego bohatera! - Uwaga szefa spotkała się z taktownym rozbawieniem grupki.
- Chwała zwycięzcy! – Aksamitny głos mimo swej delikatności uciszył śmiechy. Dyrektor Medivy zmieszał się i wczuwając się w rolę gospodarza rzekł:
- Mistrzu, pozwól, że przedstawię cię pani Gabrielle Mirage.
Mateo nie słyszał dalszych słów. Déjà vu zdarzało mu się czasem, ale jeszcze nigdy to złudzenie nie było tak silne. Miał wrażenie jakby oglądał film, znając dialogi na pamięć. Wiedział, że za chwilę padną słowa…
- Witaj Mat – rzekła postać, wpatrując się w mężczyznę z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Witaj Mirage.
Cuba widząc, że się znają, zagadując, zgarnął rozbawione towarzystwo i zostawił ich samych.
- Nie sądziłem, że się jeszcze spotkamy. Trochę mi teraz głupio – przyznał marketingowiec, pociągając łyk alkoholu.
- Niepotrzebnie. Zdarza mi się wcielać w rolę „barowych psychologów” – odrzekła kobieta, puszczając do niego oko. Mateo roześmiał się:
- Powinienem ci podziękować. Dzięki tobie spełniło się moje marzenie.
- Cóż… - Wzruszyła ramionami. – Czasem robię też za złotą rybkę. Zostały ci jeszcze dwa życzenia.
Przekomarzając się, zamachała słomką do napoju, niczym magiczną różczką. Mężczyzna podchwycił temat i odpowiedział:
- Teraz mam tylko jedno: wyjdźmy stąd. Muszę odetchnąć.
Mirage przytaknęła i ruszyła w kierunku drzwi restauracji, wymieniając po drodze pustą szklankę na pełen kieliszek. Mateo szedł za nią korytarzem, obserwując głębokie wycięcie ciemnozielonej sukni na plecach i równie długi rozporek na udzie. Dopiero po chwili zorientował się, że doszli do wyjścia na dach, przy zamku którego Mirage właśnie manipulowała.
- Czy one, przypadkiem, nie powinny być zamknięte na klucz? – spytał, wskazując na drzwi.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko i gestem zaprosiła na dach najwyższego budynku w mieście.
- Po pierwsze: nie ma przypadków. Po drugie: powinny. Po trzecie: nie dla mnie – wyliczyła z rozbawieniem.
- Czyżbyś, oprócz bycia psychologiem i złotą rybką, miała jeszcze złodziejski fach w ręku? – rzucił pół-żartem, pół-serio.
- A po co miałabym się włamywać do własnego budynku? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. Po raz kolejny tego wieczoru zdziwienie nie pozwoliło Mateo skomentować.
***
Z dachu wieżowca miasto dywanem świateł ścieliło się u stóp. Jedynie ich nieustanny ruch, odróżniał widok w dole od widoku rozgwieżdżonego, bezksiężycowego nieba. Lekki chłodny wiatr nie niósł żadnych zapachów. Przynajmniej dla Mateo, bo Mirage, stojąc blisko krawędzi budynku, z zamkniętymi oczami, wyglądała jakby węszyła. Przyglądał się jej bezczelnie i bezkarnie. Wgapiał się w jej postać, przekonany, że nie jest tego świadoma i zastanawiał się dlaczego tu przychodzi. Kobieta uśmiechnęła się lekko i nie otwierając oczu, zwróciła twarz w stronę mężczyzny:
- Po prostu, lubię tak stać. To miejsce to dla mnie taki… „pępek świata”. Tu się wszystko krzyżuje, plącze, kończy i zaczyna…
- Tak, to niesamowite miejsce. Dech zapiera ta panorama. Często tu bywasz? – zapytał, rozglądając się po dachu.
- Gdy tylko mam wolne – odrzekła, nie zmieniając pozycji.
Trwali tak dłuższą chwilę: ona z założonymi rękoma i kieliszkiem martini w dłoni, niewzruszona jak skała, on obok niej, z rękami w kieszeniach, niespokojny w duchu niczym dzikie zwierzę na uwięzi.
Zapatrzył się w dal. Ta otwarta przestrzeń niepokoiła go i pociągała jednocześnie. On i świat. Jeden na jednego. Nie był przyzwyczajony. Widok ciągnący się w nieskończoność: przed nim, za nim, po bokach. Wiatr tańczący wokół jego postaci dawał boskie poczucie lekkości. Stanął na gzymsie. Tu, mając niebo i ziemię na wyciągnięcie ręki, był niezależny i silny. Po raz pierwszy czuł się panem swojego życia. Był wolny. Już wiedział, że nie chce wrócić tam, na dół, do betonowych ścian klatek mieszkań i biur, klimatyzowanego powietrza z odzysku, do obowiązków, wspomnień i oczekiwań, do współpracowników, znajomych, ex-przyjaciół, do bezcelowej już teraz egzystencji.
- Chciałabym na co dzień czuć się tak, jak tu, w tej chwili. – Zdanie wypowiedziane przez Mirage zabrzmiało jak jego własne pragnienie. Zrozumiał, że nie wróci. Decyzja wypłynęła spośród jego myśli, jak kropla oliwy na powierzchnię wody. W tym samym momencie smukła dłoń o długich palcach uderzyła go między łopatkami, zrzucając z dachu.
- Trzecie życzenie – szepnęła kobieta, nawet nie spojrzawszy za krawędź.
***
- Musiałam go uprzedzić. Stanowił potencjalne zagrożenie.
- Był specjalistą, ale przecież nie mógł ci zaszkodzić.
- Kochany, nie mówię o firmie. Spróbuj mnie zrozumieć. Wiesz przecież, że gdyby zabił tą swoją Lou a później popełnił samobójstwo, zostałby jednym z nas! Wieczność stałaby się jego udziałem! Jego karą!
- Mhm. Konkurencja. Jest nas zbyt wielu. Ech… jak tak dalej pójdzie, to znów zaczną się polowania i tym razem, to my będziemy zwierzyną. Masz rację. Dziwny był. Dobrze, że przejrzałaś jego myśli.
- Wiem. Mam jednak wrażenie, że… nie do końca… zupełnie jak… jakby miał luki w pamięci…
- Nie myśl już o nim, moja droga. Myśl o mnie. Tylko o mnie. I otrzyj usta, bo już świta, a ty ciągle masz kropelki krwi w kącikach warg.
***
Porywisty wiatr przegarniał resztki liści i śmieci po parkowych alejkach. Przedwczorajsza gazeta, targnięta wściekłym wiatrem, wbiła się w gęste krzaki żywopłotu i tak już została. Wyboldowany tytuł artykułu z pierwszej strony brukowca, krzyczał czerwonymi literami „Zemsta kochanka!”. Niżej można było przeczytać: „Louisa R. została wczoraj zamordowana w swoim mieszkaniu. Rozczłonkowane ciało lokatorki luksusowego apartamentowca w śródmieściu znalazł jej narzeczony Adam W., który krótko po powiadomieniu policji popełnił samobójstwo. Smaczku całej sprawie dodaje tajemniczy napis, wykonany prawdopodobnie przez mordercę.” U dołu, na kolorowym zdjęciu, zajmującym ćwierć strony, widniała ściana, na której, spływającymi krwią literami, wypisane było słowo: „PAMIĘTAŁEM”.
cold_sea : przeczytalem "Szczenię" wszystko sie rozjasnilo :) fajne sa te wpro...
CrommCruaich : Fajne opowiadanie. Wciąga :)
Horsea : Dzięki. :) Polecam "Szczenię". Powinno co nieco rozjaśnić Twoje wą...
AbrimaaL : Zresztą ja nie o tym - po prostu uwierzyć nie mogę ze AbrimaaL nie czyt...
Stary_Zgred : No nie bardzo - pod pojęciem "naukowy" kryje się silny związek z "racjon...
frija : Zgredzie, zauważ, że mitologie, czy Biblię można także uznać za p...
LughSamildanach : malutki lans.fm :D :D Może i umieszczanie takich linków nie narusz...
Little_China_Girl : Przyjdziemy z chęcią na Depeszy bez solarki - jeszcze nie byłam w IQ....
LughSamildanach : żadna imprez nie jest doskonała, a DM parties w IQ mają dużo więcej...
Semjan : Dzis ruszyla nowa strona festiwalu FETA: www.feta.pl Zapra...
th : Jako, że potencjalny użytkownik DP leniwy jest pozwle sobie tu zamieści...
SCHWEIGENDE : opiekuńczy cyc też już pędził, by potencjalnego dealera zmieszać z...
Przypominamy, że Wacken Open Air w tym roku odbędzie się w dniach 2-4 sierpnia 2007.
Since releasing their “Jar of Kingdom” album in 1991, Alchemist has continually raised the bar for one of the Worlds most criminally underexposed music scenes. The Australian heavy metal scene. Long at the forefront of an overlooked genre and always maintaining their own identity, Alchemist’s unrelenting work ethic and the bands involvement in bringing the Southern Hemisphere’s largest metal showcase day, Metal for the Brain, to fruition since 1996 has only reinforced the respect this band has earned amongst its peers and countrymen. Having endlessly toured the wide brown land of Australia for years and performing countless support acts with the elite of metal music such as Opeth, Kreator and Fear Factory to name but a very few. With a live experience delivering the most album quality sound in Australian metal today, its little wonder Alchemists’ 2000 tour with Cryogenic and Psi Kore was the most successful domestic metal tour in Australian history.
Their own blend of classic metal elements with the psychedelic influences of acid rock bands such as Pink Floyd and The Porcupine Tree have long featured and anchored the sound. Evolving from these explorations saw experimentation with traditional indigenous Australian instruments and world music influences to compliment their evolution, the Alchemist sound has become the apex predator in Australian metal. Joining forces with Chatterbox Records in 2000 also enabled the band to drop an excellent album in the form of “Organasm” that same year. “Organasm” showcased a band across so many genres it was impossible to ignore the noise coming from the south any longer. Relapse Records heard the quality picked up the band and added it to its already burgeoning roster of talent, alongside bands like Amorphis, Pig Destroyer, Nile and Today Is The Day.
The band took the longest hiatus in its history from the live scene in preparation for a new album to be released on Chatterbox/Relapse. After nearly two years of work “Austral Alien” once again displayed a band at the peak of a creative wave. Recording the album in Rye, Victoria with Superheist axeman and producer extrodinaire D.W. Norton, allowed the band to go away and focus on the job at hand for three weeks of the Australian summer in early 2003. “Austral Alien” has dropped to widespread critical acclaim from home and aboard, the band finally enjoying the fruits of over ten years of hard labour. Critical acclaim from all print and electronic media leaves no doubt that Alchemist are and continue to be a relevant and dominant force in original heavy music.
Members:
Adam Agius - Guitar / Vocals
Roy Torkington – Gitar
Rodney Holder – Drums
John Bray – Bass
Nick Wall - Live samples / electronics
Discography:
Austral Alien - 2003
Organasm - 2000
Eve of the War - 1998
Spiritech - 1997
Lunasphere - 1995
Jar of Kingdom – 1993
From: www.alchemist.com.au
Attack : zapraszamy na nasze 3-cie urodziny :) BEZ KONCERTÓW :twisted:...
FAFAL : Kiedy dowiedziałem się, że Waters uzywa Labogi to sie za głowe ch...
Noc już panowała na nieboskłonie od
paru godzin. W komnacie panowała swoista gra świateł. Z jednej
strony przez wysokie okna o ostrołukowym sklepieniu wpadał blask
księżyca w pełni, z drugiej wesoło tańczący w kominku i na
świecach płomienie ognia. Pomieszczenie było duże. Z jednej
strony okna, z których widok znikał w bezkresnej oddali
horyzontu zlewającego się z ciemnym granatem nieba nakrapianego
gwiazdami. Na lewo od ściany z oknami znajdowały się wielkie
dębowe, dwuskrzydłowe drzwi bogato zdobione smokami i wężami,
obok drzwi mieściła się biblioteczka pełna ksiąg. Nad
biblioteczką wisiały groźnie dwie halabardy i tarcza ze smokiem
oplatającym krzyż. Była to pamiątka po poprzednich pokoleniach i
herb tego domu. Na ścianie naprzeciw okien mieściły się
zawieszone posępnie miecze, pistolety, topory, a u podnóża
ściany płonął kominek, pod którym leżała skóra
niedźwiedzia. Na przeciwległym końcu komnaty od drzwi stało
monstrualnych rozmiarów łoże z czerwoną pościelą zdobioną
złotymi nićmi i baldachimem. Na środku komnaty stał stół
z trzema świecznikami, stosem ksiąg i srebrnym, bogato zdobionym w
motywy smoków kielichem napełnionym do połowy winem. Pan na
zamku- hrabia Bartolomius był człowiekiem wysokim i szczupłym.
Jego czarne czarne odzienie kontrastowało z białymi rękawami i
kołnierzem koszuli. Jego długie, brązowe włosy spływały na
czarną, podbitą od spodu czerwienią spiętą srebrną broszą w
kształcie liścia dębu. Piwnymi oczami wertował grubą, oprawioną
w skórę księgę. Co pewien czas popijał wino. Nagle cichą
melodię ognia w kominku zakłóciło rytmiczne pukanie do
drzwi.
-Kto tam ? - zapytał hrabia. Uchyliły
się drzwi, a zza nich wyłonił się służący.
-Panie, jakaś kobieta z sygnetem z
Pańskim herbem chce się z Tobą widzieć- odpowiedział lokaj
-Wpuśćcie- dał przyzwolenie
Bartolomius.
W tych niespokojnych czasach trzeba
było uważać na wszystkich, zwłaszcza, że mieszkańcy pobliskiej
wioski nie pałali sympatią do hrabiego, zwłaszcza, że ten
odwrócił się od Kościoła. Zamek miał zamkniętą bramę,
a strzegła go zawsze drużyna przyboczna hrabiego. Po chwili weszła
do komnaty kobieca postać przystrojona w ciemnozieloną suknię i
ciemnozieloną opończę ze złotym gryfem. Twarz jej zasłaniał
kaptur, ale widząc hrabiego opuściła nakrycie głowy i ukazała
swoje długie jasne jak słoma włosy i brązowe oczy.
-Witaj Lorelay – przywitał się
Bartolomius całując przybyłą kobietę.
-Witam Cię Bartoloius'ie –
odpowiedziała kobieta.
-Cóż Cię sprowadza o tej porze
? - zapytał się.
-Mam złe wieści z dworu – odparła
Lorelei będąca kochanką hrabiego i jego szpiegiem na dworze
królewskim - Kardynał Carius chce Ci wytoczyć proces o
herezję. Uciekaj, puki możesz. Jutro chce z oddziałem gwardii
kardynalskiej siłą Ciebie pojmać.
-Nigdy mu się nie poddam ! - wycedził
przez zęby Bartolomius
-Uciekaj Skarbie! - krzyknęła dama –
Czeka straszna śmierć na stosie lub podczas tortur. Nie masz szans
z oddziałem kardynała.
-Najwyżej- odpowiedział – nie ugnę
się.
-W takim razie tak będzie lepiej dla
Ciebie najukochańszy – mówiąc to Lorelei wyciągnęła zza
pasa sztylet i pchnęła Bartolomiusa prosto w serce, bo zabiło go
natychmiast. Pocałowała go i powiedziała – przynajmniej nie
cierpiałeś.
Po tym wyszła karząc służbie, żeby
nie przeszkadzała panu. Mieli dopiero rano odkryć, że ich władca
nie żyje. Opuściła zamek. Lecz inkwizycja nie spała i mrok nocy
nie zasłaniał czujnych oczu agentów kardynała. Następnego
dnia, kiedy okolicę obiegła wiadomość o śmierci hrabiego,
pojmano Lorelei pod zarzutem zabójstwa i konszachtów z
heretykiem. Dzięki wstawiennictwu króla i swojemu pochodzeniu
pokazano jej proces jednej z wieśniaczek i dano wybór: albo
odrazu się przyznaje do herezji, zostanie ścięta i potem spalona,
albo nie przyzna się i zostanie przesłuchana bez możliwości
stracenia przed spaleniem. Nie przyznała się. Przez trzy dni
biskup, kat i sędziowie starali się wydobyć z niej zeznania. Od
prostych szczypiec po najwymyślniejsze twory myśli inkwizycyjnej
nic nie dawały. Trzeciego dnia nie wytrzymała. Przyznała się.
Miała pójść na stos następnego dnia.
Wstał ranek, na rynku miejskim ułożono
stos ze szczap drewna, straż kardynalska ochraniała misterną
konstrukcję. Poza Lorelei miała zostać spalona jeszcze jedna
kobieta. Od samego rana było tam pełno ludzi. Kiedy słońce
przesunęło się jeszcze trochę w swej codziennej wędrówce
po nieboskłonie, na targ wyjechał wóz ze skazanymi. Były to
Lorelei i wieśniaczka posądzona o czary. Przywiązano ich do pala
na środku stosu, a biskup pytał się, czy wyrzekają się diabła.
Wszyscy się wyrzekli, na co kapłan puścił ich dusze w pokoju.
Następnie kat podpalił stos. Delikatne języki ognia gwałtownie
stawały się coraz silniejsze. Zaczęły trawić skatowane podczas
procesu ciała heretyczek. Ich wędrówki życia dobiegały
końca, ale był to koniec straszliwy i długi. Po paru dniach nikt
już nie pamiętał już o Lorelei, świat toczył się dalej, a
Kościół szukał dalej czarownic i heretyków...
nicky_nf : ech.. zgadzam się z Margott...jakoś tak nie bardzo mi to podchodzi... w sumi...
margott : oj nie podoba mi się niestety. Mnóstwo błędów- ortografia pół bie...
Horsea : Wyobraźnia bujna ;) Opisy ok. Trochę szwankują dialogi. Jak dla mnie mał...
Silentium's first recording was the four-song-demo-tape Illacrimó which was released in the end of year 1996. Their second, six-song Ep-tape Caméne Misera was released in 1998 and featured female vocals by Tiina Lehvonen who then became a permanent member of the band. This second tape caught the attention of Sami Tenetz who was at the time setting up his record label Spikefarm. After some negotiations Silentium signed a deal with Spikefarm and their first Spike-release Infinita Plango Vulnera in 1999 had the honor of becoming Spikefarm's first CD, NAULA001. The record also introduced the new drummer, Janne Ojala.
Infinita Plango Vulnera got extremely good feedback, pleasing goths worldwide, as did its successors, the 2001 CD Altum and it's little sister, the SI.VM E.T A.V.VM mini-CD.
Sufferion’s feedback was as expected; some loved and some couldn’t stand the idea of music and radio play. Every listener was touched someway and the long awaited gigs started to appear in the tour list. After the good start came a kick in the teeth: drummer Janne Ojala announced he’s got a lack of motivation and is leaving the band. Also Laaksonen and Anna Ilveskoski, who already gained the status of permanent vocalist, left and the whole band lived on the edge for awhile. But the guys didn’t want to give up and the help was found surprisingly near; the original drummer Jari Ojala was willing to join in again and Riina Rinkinen gave her amazing voice to the band.
Silentium changed the record label also. In the 2005 they signed to the Finnish Dynamic Arts Records company and in the spring of 2005 it was time to head towards studio Sundi Coop. During the intense month they recorded material for the Silentium’s fourth full-length CD, Seducia, but also for their first single release, Frostnight. In these records can also be heard the change of violin to the cello played by Elias Kahila and the sound of Silentium has only completed from before.
The year 2006 came out to be bigger than ever; welcome for the Seducia was quite good and the fuss began to grow. The band had more touring than ever before and this time outside Finland also. Silentium had a gig in Romania with Amorphis and HIM and the welcome was just amazing. The country and the fans really knocked the band off their feet and they gave their absolute best for the sunny Sibiu. Few months after that came the news of a Silentium song being the part of the Portuguese film and the power play of Silentium in the radio. And all that time the band toured inside Finland and visited new venues and met new fans.
We'll see what shall the year 2007 bring with it...
Band:
Sami Boman / Keyboards & Backing vocals,
Riina Rinkinen / The Voice,
Matti Aikio / Bass & Groaning,
Juha Lehtioksa / Guitars,
Jari Ojala / Drums,
Toni Lahtinen / Guitars
Discography:
Seducia
Released:
25.01.2006 / Finland
27.01.2006 / World
23.04.2006 / Germany, Austria and Switzerland
Frostnight EP
Released:
26.10.2005
Sufferion
Released:
28.07.2003
SI.VM E.T A.V.VM
Released:
2001
Altum
Released:
2001
Infinita Plango Vulnera
Released:
1999
Official Web: http://www.silentivm.com
In the end of July 1998, Aion recorded material to the second album, Noia, which was released in November, the same year. The album was nomineed to presigious Polish Fryderyki award in "hard 'n' heavy album of the year" category. Noia contains cover version of Carl Orff's "O Fortuna". Releasing of the third album, Reconciliation (2000), was connected with changing of record label to Metal Mind Productions. Band's lineup was exchanged by first time in 2001, where keyboardist Łukasz Migdalski was replaced by Marcin Żmuda. After that year, band members changed several times. In 2001-2004 period Aion released two albums: Symbol and One of 5.
Discography:
Studio albums
- Midian (1999)
- Noia (1998)
- Reconciliation (2000)
- Symbol (2001)
- One of 5 (2004)
Singles
- "O Fortuna" (1998)
Band members:
Current members
- Marcin Patyk - vocals (since 2003)
- Daniel Jokiel - rhythm guitar (since 1996)
- Artur "Methal" Szymański - bass guitar (since 2003)
- Dominik "Młody" Jokiel - lead guitar (since 1996)
- Marek Wawrzyniak - drums
Former members
- Marcin "Żuraw" Żurawicz - drums (1996-2004)
- Mariusz "Marian" Krzyska - vocals (1996-2003)
- Witalis "Milli" Jagodziński - bass guitar (1996-2003)
- "Kamil" - bass guitar (1996)
- "Pluto" - guitar (1996)
- Łukasz "Migdał" Migdalski - keyboard instruments, piano, flute (1996-2000)
- Marcin Żmuda - keyboard instruments
From: www.en.wikipedia.org
Bathory was formed in Stockholm in 1983, for fun, by the then 18-year-old Quorthon. After various names and numerous line-up changes, the group finally settled on Bathory. Contrary to popular belief, Bathory never released a split demo with Celtic Frost; their first recording deal came that same year, when Quorthon managed to secure the consent of Tyfon Grammofon's boss to record two tracks for the compilation Scandinavian Metal Attack. The tracks which he recorded gained unexpected attention by fans. Soon afterward, Tyfon Grammofon contacted Quorthon and asked him to record a full-length album.
Although Venom's Black Metal (1982) was the first record to coin the term, it was Bathory's early albums, featuring Satanic lyrics, low-fi production and an inhuman vocal style, that defined the genre. On a further note, many fans have thought that Venom was an influence on Bathory, however Quorthon has said that he never even owned a Venom record, and had only heard a few songs (this is a matter of contention along with the obvious Manowar influence on later viking era albums which was also denied). Nevertheless, Quorthon took influences from such bands as GBH, Black Sabbath and Motorhead and took them to a whole new level entirely. Bathory's subsequent releases, the self-titled debut, The Return and Under the Sign of the Black Mark are now regarded as major influences on the Norwegian bands which extended Black Metal's musical progression and popularity in the beginning of the 1990s.
The first signs of what was to follow appeared on what some fans consider to be Bathory's best album: Blood Fire Death, where on some of the tracks the pace had slowed down to allow for a more epic songwriting approach. It was also here that the Viking theme was introduced. Most of the musical elements of Black Metal were still present, however. It was with the release of Hammerheart that Bathory surprised many of its fans. The style had now drastically changed towards less aggressive, more epic and atmospheric music; the lyrics dealt with themes about Vikings and Scandinavia's Norse mythology. The album also featured the usage of the "triplet gallop beat", which has its roots in bands like Manowar, whos first four albums use this type of beat extensively. Also (early) Manowar seemed to be an influence on the choir vocals that Quorthon was now employing as well (as well as the lyrical content). Bathory had become pioneers in yet another genre within the world of extreme music—that of Viking Metal. The style of Hammerheart was further perfected on the subsequent Twilight of the Gods and Blood on Ice.
With 1994's Requiem, Bathory changed style once more, this time turning to vicious retro-thrash in the vein of 1980s Bay area thrash bands. In recent years, critics have seen Bathory's output as increasingly erratic, as the band has returned again to Viking themes and, with the Nordland albums of 2002 and 2003, largely abandoned the retro-thrash sound of the mid-1990s in favour his more popular, more epic style for which he is best known.
Bathory have been cited as an influence by musicians as diverse as Metallica, Marilyn Manson, Cradle of Filth, Eric Hoffman and Brian Hoffman of Deicide, Black Crucifixion, Beherit, and Billy Corgan of The Smashing Pumpkins,Opeth and Dimmu Borgir. An early member of the band was Jonas Åkerlund, the music video and film director.
In June, 2004, Quorthon was found dead in his home, apparently of a heart failure.
On June 3, 2006, Black Mark Records released a box set in tribute to Quorthon containing three CDs of his favorite Bathory & Quorthon songs, a 176 page booklet, a DVD with his long-form video for One Rode To Asa Bay also containing an interview and some rare promo footage and an 11x14 poster.
A Bathory tribute album was made by various black metal artists, entitled In Conspiracy with Satan: A Tribute to Bathory.
Discography:
Studio albums
- Bathory (1984)
- The Return (1985)
- Under the Sign of the Black Mark (1987)
- Blood Fire Death (1988)
- Hammerheart (1990)
- Twilight of the Gods (1991)
- Requiem (1994)
- Octagon (1995)
- Blood On Ice (1996)
- Destroyer of Worlds (2001)
- Nordland I (2002)
- Nordland II (2003)
Compilations albums
- Jubileum Volume I (1993)
- Jubileum Volume II (1993)
- Jubileum Volume III (1998)
- Katalog (2003)
- In Memory of Quorthon (Box Set; 2006)
Bootlegs
- The True Black Essence
Music videos
- 1990 "One Rode to Asa Bay"
Members:
- Quorthon (Tomas Forsberg) - Guitars, Vocals, Music and Lyrics
- Freddan (Fredrick Hanoi) - Bass (1983-1984)
- Jonas Åkerlund (Vans McBurger) - Drums (1983-1984)
- Vvornth - Drums (1989-1991)
- Kothaar - Bass (1989-1991)
- The Animal - Vocals (1983)
From: www.en.wikipedia.org and www.bathory-hordes.com
Thereafter, their breakthrough album Persecution Mania was released with yet another guitarist, Frank Blackfire. A live album Mortal Way of Live followed. The next album made Sodom famous: Agent Orange, released in 1989. This album managed to sell 100,000 copies in Germany alone. Since then, Sodom is one of the three big names of German Thrash metal. The others are Kreator and Destruction. Again, a new guitarist was to be found as Blackfire also left the band to join Kreator. The replacement was found in Michael Hoffman.
In this line-up the Better Off Dead album was released in 1990. During the South American tour however, Hoffman decided to stay in Brazil and therefore was forced to quit. His replacement was found in Andy Brings and a new album was recorded, titled Tapping the Vein, which was more death metal influenced than before. This proved to be the last album with the drummer Witchhunter who was kicked from the band. Atomic Steif found his way behind the drumkit.
This line-up now, recorded the next album, Get What You Deserve. Out were the death metal influence, in came the hardcore influences. Get What You Deserve had an arguably grotesque album cover and many fans were disappointed with the new direction. Also, this marked the beginning of less international visibility for Sodom as thrash lost its commercial viability for the remainder of the 1990s. At this time Angelripper also started a solo career doing metal impressions of drinking songs, German schlagers and even Xmassy Carols. Another live album was recorded of the tour in support of this album called Marooned - Live.
In the same vein as the previous album, Masquerade in Blood was released in 1995. Again another guitarist was to be found. The new axeman was Strahli, but he did not stay very long with the band either; he was fired due to drug problems. Also Atomic Steif left and again Angelripper needed to search for new members. These were found in the person of Bernemann on guitars and Bobby Schottkowski on drums. Apparently this line-up has stabilized the band significantly and is still current.
The album 'Til Death Do Us Unite featured a controversial album cover, depicting the belly a pregnant woman and a beer gut of a man pressing a human skull together. Stylistically, it continues along the lines of Masquerade in Blood. However, in 1999 Code Red was released and formed a return to the sound of the 1980s thrash metal. A limited edition featured a bonus CD containing a tribute to Sodom album called Homage to the Gods. In the same vein, M-16 was released displaying Sodoms interest in the Vietnam War. The title of course refers to the automatic rifle M16. A tour followed with the other two big German thrash metal bands Kreator and Destruction. The band carried on the thrash metal style from the previous album.
In 2003, a double live album was recorded in Bangkok, Thailand, titled One Night in Bangkok. A new album simply titled Sodom was released in 2006, in the same vein as its predecessors Code Red and M-16. The title was chosen as Angelripper explained because every band needs a self-titled album. The album was however delayed because the DVD Lords of Depravity took more time to compose that initial thought.
Members:
Current members
- Tom Angelripper (Thomas Such, Onkel Tom) - Vocals/Bass (Desperados)
- Bobby Schottkowski - Drums (ex-Crows, ex-Tom Angelripper)
- Bernemann (Bernd Kost) - Guitars (ex-Crows)
Former members
- Aggressor (Frank Testegen) - Guitars (1983-1984)
- Grave Violator (Pepi Dominic) - Guitars (1984-1985)
- Destructor (Michael Wulf) - Guitars (later Kreator) (1985-1986) R.I.P. in 1993.
- Assator (Uwe Christophers) - Guitars (ex-Darkness (Ger)) (on tour in 1986)
- Frank Blackfire (Frank Gosdzik) - Guitars (later Mystic (Bra) and Kreator) (1987-1989, special appearance in the December 28, 2006 concert in Bochum)
- Uwe Baltrusch - Guitars (on tour in 1989/1990) (also in Mekong Delta, later House of Spirits)
- Michael Hoffman - Guitars (ex-Assassin (Ger)) (1990)
- Andy Brings - Guitars (later Powergod) (1991-1995)
- Strahli (Dirk Strahlimeier) - Guitars (1995-1996)
-Chris Witchhunter (Christian Dudeck) - Drums (1983-1992) (see also Destruction and Bathory)
- Atomic Steif (Guido Richter) - Drums (later Stahlträger and Assassin (Ger), ex-Sacred Chao, ex-Holy Moses, ex-Living Death, ex-Brotós)
Discography:
- Witching Metal (Demo) 1983
- Victims of Death (Demo) 1984
- In the Sign of Evil (EP) 1984
- Obsessed by Cruelty 1986
- Expurse of Sodomy (EP) 1987
- Persecution Mania 1987
- Mortal Way of Live (live album) 1988
- Agent Orange 1989
- Ausgebombt (EP) 1989
- Better off Dead 1990
- The Saw Is the Law (EP) 1991
- Tapping the Vein 1992
- Aber Bitte mit Sahne (EP) 1993
- Get What You Deserve 1994
- Marooned Live (live album) 1994
- Masquerade in Blood 1995
- Ten Black Years - Best Of 1996
- 'Til Death Do Us Unite 1997
- Code Red 1999
- M-16 2001
- One Night in Bangkok (live album) 2003
- Lords of Depravity Part I (double DVD, 2005)
- Sodom - 2006
- Lords of Depravity Part II - TBA
From: http://en.wikipedia.org and http://sodomized.info
AUGURY began in the winter of 2001/2002 when lead/classical guitarist Mathieu Marcotte left his band Spasme and started auditioning a string of drummers to seriously start a complete outfit. Shortly after, he was joined by soprano vocalist Arianne Fleury and demented bass wizard Dominic “Forest” Lapointe and started to jam complete songs.
In the mean time, vocalist Patrick Loisel had pledged to join and, in February 2002, left his band Kralizec to become the band’s other lead guitarist as well. In June of 2002, former Adenine’s drummer Mathieu Groulx completed the line-up and helped the band shape their first six songs and play its first show. However, lack of time and different musical tastes led him to depart Augury.
For a few months, the drummer-less outfit spent time writing more songs, focusing on strings instruments arrangements. Then, to the relief of everyone, the final missing piece fell in the puzzle as drummer Étienne Gallo took over the seat. After months of arranging and rehearsing the songs, AUGURY finally commit their work into an album. Concealed was recorded by Yannick St-Amand and mixed by Jean-François Dagenais.
Following the album release, a wave of praise came toward Augury from all around the world. The band played selected shows, opening for world class acts like Cryptopsy, Decapitated and Children of Bodom and toured Canada twice over the following couple of years. In the summer 2005, they fired soprano vocalist Arianne Fleury over musical and personnal differences, then for the first time crossed the country with Quo Vadis. This wasn’t enough and Augury were at it again the following spring, spreading their message from coast to coast along co/headliners Unexpect.
Sadly, at the end of the tour, drummer Etienne Gallo left Augury to concentrate on other projects. The band then spent the summer 2006 searching for a new skin basher, while not knowing then that the solution to their problem was right across the corridor from their rehearsal room. Mesmerism’s drummer Philippe Cousineau was approached by the guys, tried…and ended being the perfect one. Augury therefore resumed live activities during fall 2006 and will devote the following winter to the creation of their next album
AUGURY doesn’t identify itself with any pre-established school of music, but it can be fit into the extreme metal category since they favor fast playing, low tuning and rough vocals. A further link can be made with the Norwegian symphonic Black Metal scene, for the use of classical, Celtic and medieval overtones and the lush vocal harmonies that embellish about half of the songs. Triplet feels and guitar/bass dual and triple harmonies are indeed a staple of Augury’s music. Yet, there is no keyboard, no fake vampire image and a totally different lyrical concept.
Also, the musicians add influences from a lot of other sources. All members are big fans of progressive rock, classical baroque and jazz and there is a big flamenco influence (Strunz & Farrah, Paco de Lucia, Don Ross) in the playing. Strings players alone total almost 50 years of practicing their instruments and Patrick started singing in the late 80’s while Arianne is classically trained. Yet, everyone still yearns to widen his or her horizon...
Members:
- Pat Loisel
Vocals/ lead and rhythm guitars, acoustic guitars.
Born in Montreal on 1970-05-26, Patrick spent most of his life in Valleyfield.
- Mathieu Marcotte
Lead and rhythm guitars, acoustic guitars.
Born in Val d’Or in Abitibi (Northern Quebec) on 1976-04-17
- Dominic “Forest” Lapointe
6 strings bass guitar
Born in Forestville, Eastern Quebec, on 1976-02-19
- Phil Cousineau
Drums.
Born on 1983-10-09
Discography:
Concealed" (2004) - Galy Records
From: http://www.augurymetal.comHerodot : No coś czułem że o mnie nie zapomnisz :-) Możesz mi powiedzieć kt...

