Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Korpiklaani, Eluveitie - Wytwórnia, Łódź (09.10.2010)

No i, motyla noga, po raz już bodajże trzeci w tym roku przedziwne czynniki związane z tą przeklętą ziemską grawitacją, która złośliwie spowalnia człowiecze ruchy (szczególnie wtedy gdy chce istota poczciwa na koncert zdążyć), nie dane mi było zobaczyć maestro Jelonka na żywo. Na szczęście głównym celem mojej wizyty w klubie Wytwórnia, było zobaczenie folk-metalowego Eluveitie, także dość szybko przełknąłem gorycz i w oczekiwaniu na galijskojęzycznych Szwajcarów, koiłem swe nerwy podziwiając występ Godnr.universe!... który to zespół, jak się okazało, jest pobocznym projektem piękniejszej części Eluveitie - Anny Murphy i Meri Tadić.
Mimo, że elektroniczno-etniczna muzyka uroczych pań "tyłka mi nie urwała" to energia i niezwykła sympatia tryskająca z tego ujmującego duetu przykuła uwagę sporej części mrocznych wojów i róż nocy, które tłumnie przybyły do Wytwórni. Schodząc ze sceny dziewczyny rzuciły: "Teraz dostaniecie swoją porcję metalu".

Nie myliły się - wkrótce Anna i Meri dołączyły do pozostałych sześciu członków Eluveitie. Pierwsze numery, zagrane przez kapelę, której nazwę można przetłumaczyć jako "jestem Helwetem", były ukłonem w stronę tych, którzy nad klimatyczne smęcenie, wolą poczuć na swoich twarzach najprawdziwszy ognisty podmuch ostrych gitar i soczystego growlingu. Po tym efektownym wejściu przyszedł czas na to co ta szwajcarska ekipa robi najlepiej. Typowe dla ostatnich wydawnictw grupy, kompozycje - "Omnos", "Slania's Song" i nade wszystko - gorąco przyjęty sztandarowy utwór Eluveitie - "Inis Mona" spowodował, że sala wypełniła się rykiem wydobywającym się zachrypłych gardeł, a stojący koło mnie osobnik wyjęczał: "Kurra, ale epicko".

Jako że Szwajcarzy promowali swój ostatni album "Eveything Remains as it Never Was", nie mogło zabraknąć kilku kompozycji z tej doskonałej płyty. Na szczególną uwagę zasługuje tu szalenie melodyjny "Thousandfold", do którego to utworu, jak się okazało, teledysk nakręcony został w Muzeum Wsi Polskiej przez naszą rodzimą wytwórnię filmową - Grupę 13.

Po kilku spokojniejszych kompozycjach, przyszedł czas na, trącące death metalem, pieśni nieco starsze. Zgodnie z życzeniem lidera grupy - Christiana "Chrigela" Ganzmanna, fani tańca pogo doczekali się nawet iście folkowej "ściany śmierci". Blisko półtoragodzinna podróży do krainy, porozumiewających się nieistniejącym już językiem galijskim, bardów zakończona została obietnicami rychłego powrotu naszych helweckich braci do kraju Świętopełka.

Przyszedł czas na biesiadny metal kryjący się pod nazwą Korpiklaani. To na występ tego właśnie zespołu tłumnie przybyła, odziana w czarne szaty, z pozoru posępna, młodzież. Opinię o tym, że ta grająca ze skocznym przytupem, grupa wręcz stworzona jest do miejsc, w których alkohol leje się wodospadami, potwierdzona została już pierwszymi już taktami kompozycji będącej przedsmakiem dania serwowanego nam przez alkoholicznych Finów.

Zostaliśmy więc zgodnie z dobrym, międzynarodowym (mamy nadzieję!) zwyczajem poczęstowani wysokoprocentową "Vodką". Później nóżka "chodziła" nam przy "Korpiklaani" i "Tuli Kokko". Koncertowi skandynawskich pijaków towarzyszyła nieco kiczowata atmosfera z nieodłącznym porożem przytwierdzonym do mikrofonowego statywu. Mimo że nigdy za tym zespołem nie przepadałem to muszę przyznać - chciałbym kiedyś zobaczyć Korpiklaani grających "Mydełko Fa" na moim własnym weselu.

Póki co na kolejną taką dawkę radosnego, folkowego metalu wypełniającego ściany Wytwórni przyjdzie nam pewnie trochę jeszcze poczekać.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar