Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Brutal Assault Vol. XIII - Jaromer, Czechy (14-16.08.2008)

Trzynaście to podobno pechowa liczba. Wierząc w przesądy można by sądzić, że kolejna edycja jednego z największych festiwali muzyki ekstremalnej w Europie będzie pełna niespodzianek niekoniecznie przyjemnych. Na dobrą sprawę tak się nie stało, choć kilka mniej przyjemnych przygód miało miejsce.
W czeskim Jaromerze pojawiliśmy się już w środę rano. Pierwszą niemiłą niespodzianką był fakt, że nie można było wjeżdżać samochodami na teren kempingu, choćby w celu wypakowania się. Nie było także specjalnie wydzielonych stref parkowania, toteż po blisko trzygodzinnej batalii znaleźliśmy miejsce na placu należącym do wojska i rozbiliśmy swój obóz. Mieliśmy okazję obserwować całe rzesze ludzi zmierzających z tobołami w kierunku obozowiska. Wkrótce jednak łatwo było zobaczyć wysyp namiotów poza terenem specjalnie do tego przeznaczonym. Lokalizację mieliśmy bardzo dobrą - ogródek piwny obok, knajpa "Bastion" naprzeciwko oraz pieczony świniak na rożnie - generalnie ciekawa okolica. Już pierwszego dnia zwiedziliśmy teren i jako że sami organizatorzy nie wiedzieli gdzie są prysznice, znaleźliśmy basen za niewielką ceną. Środa więc upłynęła pod kątem zwiedzania miasta - częściowo z przymusu, jak i testowania czeskich trunków. Wieczorem zaś tłumy ustawiały się w kolejce po odbiór opaski, bądź też zakup biletów.

Czwartek - 14.08.2008 - Dzień pierwszy

Jako, że otwarcie bram i pierwsze koncerty zaplanowano na 15:00, toteż pierwszą część dnia spędziliśmy na lokalnym basenie oglądają niekoniecznie blade ciała mrocznych fanek ekstremalnego grania. Okazuje się bowiem, że brać metalowa niekoniecznie stroni od słońca. Wizyta w barze, a potem posiłek w lokalnej restauracji (notabene przyzwoite jedzenie za przyzwoitą ceną) były małą zaprawką, przed wieczornym seansem z muzyką. Na miejsce dotarliśmy około 16.30, gdy na scenie grało już Gloomy Grim. Niestety nie dane było mi zobaczyć Suffocate Bastard, Mindwork i Inveracity. To co zwróciło moją uwagę to fakt, że sceny - wcale nie takich wielkich rozmiarów - ustawione były obok siebie. Poza tym nawierzchnia wyłożona była kamieniami, co też znajdowało odbicie w stanie stóp pod koniec koncertów. Kolejną niemiłą niespodzianką był płatny wstęp (100 Kc) na wzgórze, skąd można było oglądać występy. Uwagę zwróciły także tłumy oczekujące na zakup żetonów - niestety przelicznik nie był najmilszy dla portfela, toteż raczej korzystniejsza była przysłowiowa "zaprawa" przed koncertem. Wracając jednak do występów - Gloomy Grim niczym specjalnym nie zachwycił. Black metal w  stylu Dimmu Borgir z okresu "Spiritus: Black Dimensions" i zakapturzony koleś snujący się po scenie nie zrobili na mnie jakiegokolwiek wrażenia. Tuż po tym występie, na scenie obok, pojawiła się białoruska Rasta. Już podczas Rat Race Tour miałem okazję zobaczyć tę formację na występie w Poznaniu i choć nie jest to granie jakie lubię, to trzeba przyznać, że skoczna muzyka Rasty, będąca w stylu Soulfly czy Sepultury z okresu "Roots" rozbujała co nieco publikę. Pół godziny potem na scenę weszli rzeźnicy z Malty czyli Beheaded. Fakt, że wszystkie utwory brzmiały bardzo podobnie do siebie, ale trzeba przyznać, że kapelka zabrzmiała mięsiście pozostawiając przyzwoite wrażenie. Pierwszą ciekawszą formacją  jaką zobaczyłem był włoski Sadist. Formacja, którą można zaliczyć do tej samej grupy co Cynic, Atheist i Death. Po tym jednak jak widziałem co Cynic wyprawia na żywo stwierdzam, że Sadist zaprezentował zwykłe rzemieślnictwo. Co prawda gitarzysta obsługiwał jednocześnie klawisze, a basista wyprawiał cuda ze swoim instrumentem, to nie mogę powiedzieć o występie więcej niż dobry. Formacja zaprezentowała w sumie przekrojówkę przez swoją twórczość, ale estetycznie osadzone to było raczej w stylu ostatniego krążka tego zespołu. Prawdziwa bomba przyszła jednak wraz z grindcore'owcami z General Surgery. Panowie w zakrwawionych kitlach dali prawdziwy popis upuszczając ze stroje rzeszy tłumu duże pokłady krwi. Mi szczególnie zaimponował wokalista - dawno nie słyszałem tak potężnego potężnego czystego growlingu na żywo. Energiczna muzyka Szwedów zdecydowanie przyćmiła występ austriackiego Hollenthon. Występ tej formacji był co prawda poprawny, ale mieszanka stylów Moonspell i Therion w ogóle do mnie nie przemówiła i szczerze mówiąc czułem się rozczarowany. Wielkie nadzieje żywiłem do występu Samael - w końcu nie od dziś wiadomo, że Szwajcarzy potrafią zrobić show i od strony oprawy świetlnej tak rzeczywiście było. Niestety żadnych dodatkowych atrakcji się nie doczekaliśmy, a zbyt duża ilość utworów z ostatniej płyty raczej pozostawiła niedosyt. Zdecydowanie najlepiej wypadły stare numery - "Rain", "Rebellion" i "Baphomet's Throne". Z przykrością jednak trzeba powiedzieć, że Samael nic wielkiego nie pokazał i choć póki co był to jeden z lepszych występów, to był on na pewno poniżej oczekiwań. Podczas Septic Flesh zrobiłem sobie przerwę na mały posiłek, toteż nie widziałem tego występu, ale osoby na nim obecne wypowiadały się tylko pozytywnie o występie Greków. Nie zawiódł za to Exodus. Legenda thrash metalu dała taki popis, że ludzie zbierali szczęki z ziemi. Szybko nawiązany kontakt z publiką, żywiołowe kompozycje oraz ogromna werwa sprawiły, że Exodus był nie tylko najlepszym koncertem dnia, ale i całego festiwalu. Bezdyskusyjnie najlepszym numerem był natomiast "A Lessom In Violence" z pierwszej płyty. Amerykanie zebrali zdecydowanie największe brawa i rzeczywiście była to chyba jedyna formacja, na której występ nikt złego słowa nie powiedział. Cyrkowców z Finntroll odpuściłem sobie, gdyż chciałem zająć dobrą miejscówkę przed występem Mayhem. Na telebimie rozdzielającym sceny było jednak widać, że kapela występuje bez makijaży, zaś sam występ do specjalnie interesujących nie należał. Nie da się ukryć, że tego wieczoru wszyscy oczekiwali na Mayhem. Osobiście wiele słyszałem o występach Norwegów, tym jakie ekscesy wyprawiał Maniac i jaka aura obecna była na koncertach. Tym razem z Attilą w roli wokalisty Mayhem wzbudził małą konsternację. Po pierwsze zespół bardzo długo się stroił, po drugie - gdy muzycy pojawili się na scenie, jedynym gadżetem a w zasadzie rekwizytem jakim bawił się frontman był stryczek. Z zaplanowanego na 55 minut występu wykorzystane zostało co najwyżej 40. Poleciało sporo kawałków z ostatniej płyty, zaś ze staroci dostaliśmy jedynie "Deathcrush" oraz "Freezing Moon". I choć sam koncert miał w sobie mistyczną aurę, to jednak czułem się rozczarowany tym, że Mayhem grał tak krótko jak i tym, że show był mizerny. Całe szczęście doczekaliśmy się tego, że Attila założył sobie ten sznur na szyję. Jak już wspomniałem - kamienista powierzchnia spowodowała, że odpuściłem sobie Textures i Harmony Bay i z nogami jak kołki udałem się na nocleg. Pomimo jednak tego, że po wielu występach czułem niedosyt, to pierwszy dzień festiwalu należałoby uznać za udany.

Piątek - 15.08.2008 - Drugi Dzień

Drugiego dnia koncerty startowały już od 10.00, ale jak na turystów przystało znów spędziliśmy pierwszą część dnia na basenie. Ominęły mnie więc koncerty Psychotic Despair, Lisic Let Od Raje, Warbringer, Grenouer, Debustrol, A Storm Of Light, Eths oraz November. Pod sceny dotarłem tuż przed występem All Shall Perish. Tak jak zawsze uważałem, że ta formacja gra jedno i to samo, tak też stwierdzam, że na koncertach jest to prawdziwy żywioł. Deathcore w wykonaniu tego zespołu zabrzmiał naprawdę przekonywująco, a wokalista zachęcający do szaleństwa wyczarował spory kocioł pod sceną. Ku mojemu zaskoczeniu był to jeden z lepszych występów tego dnia. Chwile potem na scenie pojawili się Cephalic Carnage, a ich półgodzinny występ nie pozostawił złudzeń kto jest teraz królem grincore'u. Niestety ta piękna sielanka się skończyła wraz z występem metalcore'owego Sworn Enemy. W przeciwieństwie do All Shall Perish ich występ nie porywał ani trochę. Mało tego - podczas koncertu nad Jaromer nadeszły czarne chmury i ogromna ulewa zaskoczyła słuchaczy. Paradując w mojej Hawajce wróciłem więc do namiotu po coś przeciwdeszczowego, ale zanim dotarłem byłem przemoknięty, a w butach miałem po pół litra wody. Nie zobaczyłem więc występu The Berzerker, któremu to wysiadł prąd i który z tego powodu grał około 10 minut. Nie zobaczyłem też Swallow The Sun, Despised Icon, Soilwork i Primordial, gdyż w tym czasie rozgrzewałem się rumem - lokalną antygrypiną. Udało mi się dotrzeć na koncert Entombed, ale pamiętając występ Szwedów na Metalmanii z ubiegłego roku to ten występ srodze mnie rozczarował. Zabrakło mi tutaj wszystkiego - energii, mocy i rock'n'rolla. Obronną ręką wyszedł natomiast Behemoth. Co prawda leciały kawałki głównie z dwóch ostatnich płyt, ale doczekaliśmy się jednego numeru z płyty "Grom". Poza tym w jednym z utworów na scenie pojawił się wokalista czeskiego Root - Jiri Walter. Koncert Behemotha był pełen mocy i wściekłości, ale z drugiej strony moralizatorskie teksty Nergala pochłaniały zdecydowanie za dużo czasu. Behemoth mnie nie zabił, choć był na pewno jednym z mocniejszych punktów tego wieczoru. Nie można niestety tego powiedzieć o Anathemie, która może trochę niepasująca do reszty składu festiwalu zagrała bardzo spokojny set. Mając jednak w pamięci ich występ z poznańskiej Areny kiedy to supportowali Porcupine Tree znowu poczułem się rozczarowany - zabrakło mi w tym występie natchnienia i szczerości. Anglicy tym razem nie spisali się, gdyż po prostu odegrali to co mieli zagrać i tyle. Gwiazdą tego dnia był zespół, na którym ostatnio wiesza się psy - Cradle Of Filth. Szczerze mówiąc miałem obojętny stosunek do występu i może dzięki temu koncert nawet mi się podobał. Nie trawię muzyki Cradle Of Filth, a zwłaszcza ich ostatnich dokonań. Dlatego ucieszyłem się, gdyż usłyszałem przekrojowy materiał - poleciało m.in. "Cruelty Brought Thee Orchids", "Principle Of Evil Made Flesh", "Dusk And Her Embrace", "Her Ghost In The Fog", "Born In A Burial Gown" czy "Nymphetamine", zaś z nowej płyty tych utworów było niewiele. Scenicznie także formacja prezentowała się przyzwoicie i trzeba powiedzieć, że póki co miała najlepsza oprawę sceniczną. Po "Kredkach" na scenie obok pojawili się panowie z Neurosis i bez żadnej zapowiedzi wapnieli show. Wizualizacje na telebimie w połączeniu z głębią muzyczną zrobiły ogromne wrażenie, choć wydaje mi się, że o wiele lepiej wyglądał by ten koncert, gdyby był grany w klubie. Niestety muzyka Neurosis to nie jest muzyka nadająca się na wielki festiwal, gdzie ludzie niekoniecznie słuchają muzyki. Tak czy owak był to najciekawszy i najbardziej intrygujący występ tego wieczoru. I znów nogi odmawiały posłuszeństwa, więc 1349, Cephalic Carnage (tym razem z domowym setem) oraz Malignant Tumour odpuściłem. Ci jednak, którzy wytrwali na 1349 określili koncert mianem piekła. Podobno ludzi było już niewiele, ale muzycy nie odpuścili serwując kawał siarczystego black metalu oprawionego w czerwieni świateł. Drugi dzień wydaje mi się jednak, że był trochę mniej ciekawy niż pierwszy. Może to za sprawą tego, że te zespoły, na które najbardziej liczono jednak nie powaliły i pozostawiły niedosyt. Bo przecież nawet koncert Neurosis choć genialny, to nie zebrał takiej publiki jak Behemoth czy Cradle Of Filth. Poza tym paskudna pogoda, sporty ekstremalne jakimi było podchodzenie i schodzenie z górki oddzielającej sceny od obozowiska, zalane namioty wystarczająco popsuły humor.

Sobota - 16.08.2008 - Trzeci Dzień

Ostatni dzień festiwalu zapowiadał się najbardziej apetycznie. Miało wystąpić najwięcej rzygowin - czyli można było się spodziewać potężnej dawki soczystego, czadowego grindu. Pochmurne niebo nie wystraszyło mnie przed zobaczeniem występu Uprise. O ile Attack Of Rage pominąłem, o tyle połowę występu słowackiego Wayd udało mi się zobaczyć. Wrażenia jednak identyczne jak po odsłuchu płyty - gniot. Mile za to zaskoczyła nowa nadzieja grind/deathcore'u - wspomniany Uprise. Muzyka mocno inspirowana Napalm Death dość szybko znalazła uznanie w oczach niemałej widowni. Koncert był żywiołowy i niósł potężny ładunek energetyczny. Podczas występu Imperious Malevolence udałem się do swojego namiotu na śniadanko, ale ulewa, która zeszła zniechęciła mnie do zobaczenia występu Jig Ai. A szkoda, bo podobno muzycy potrafią robić nieziemską, grindową "świnię" bez jakikolwiek efektów. W rezultacie nie poszedłem też na Locomotive, Kruger, Illidiance i Arkonę (której występ podobno był dość przyzwoity). Udało za to mi się dotrzeć na deathmetalowe Hour Of Penance i muszę przyznać, że formacja ta zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Grali bardzo mięsiście, wściekle i prezentowali wysoki poziom instrumentalny. Całkowitym przeciwieństwem był czeski Ador Dorath - bezsprzecznie najgorszy występ festiwalu. Ta kapela nawet nie brzmiała. Oprócz wokalu nie było prawie nic słychać, toteż i w połowie poszedłem na piwo. Zdążyłem jednak na Hate, które ku mojemu zaskoczeniu dało naprawdę dobry występ. Ekipa Adama "The First Sinnera" zrobiła moim zdaniem lepszy show niż Behemoth poprzedniego wieczoru. Brutalny death metal osadzony w starej szkole grania szybko rozbujał publikę. Tym większe było moje zaskoczenie, gdyż tegoroczny, poznański koncert Hate podczas Rebel Angels Tour nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Code, Zubrowska (podobno rozczarowali) to kolejne pozycje, które wykreśliłem z mojego grafiku. Postanowiłem zachować siły na legendę detal metalu jaką jest Kataklysm i przekonać się czy to mój gust jest wypaczony, czy to formacja jest kiepska. Po obejrzeniu Kanadyjczyków śmiem twierdzić, że to drugie. Flaki z olejem, nudy na pudy i absolutnie nic co by mogło porwać. Była to też chyba jedyna formacja tego festiwalu, kiedy odniosłem wrażenie, że granie muzyki sprawia komuś ból. Takim oto sposobem Sebkha-Chott, będący kolejną formacją która grała, także wypadł mi z grafiku. Echa jakie dochodziły do ogródka piwnego nie zachwyciły mnie jednak. Podobnie z resztą jak występ Sodom. Niby Niemcy od lat grają to samo, ale jak na muzykę inspirowaną punkiem, to zabrakło mi w ich koncercie żaru. Nawet "szlagiery" takie jak "Remember The Fallen", "Agent Orange" czy "Obsessed By Cruelty" nie zrobiły wrażenia. Dzięki Bogu chwilę po tym, na scenie pojawiło się Arch Eremy. W końcu miałem okazję podziwiać na żywo wdzięki i powabną figurę Angeli Gossow. Zespół skupił się na graniu kawałków z "Wages Of Sin", "Anthems Of Rebellion" oraz "Rise Of The Tyrant". Co by nie mówić o muzyce tego zespołu, jest ona stworzona na koncerty. Gossow świetnie się sprawdza jako frontmanka i ma całkiem porządne ryknięcie. Od strony instrumentalnej występ także był bez zarzutu i te 55 minut spędzone z tym kwintetem mogę uznać za w pełni udane. Prawdziwy wyziew przyszedł jednak od zespołu, którego na początku w ogóle nie chciałem oglądać., Za namową kolegi zostałem na hardcore'owym Agnostic Front i nie żałuję. Agnostycy pochłonęli chyba energię prawie od wszystkich zespołów z dwóch poprzednich dni, gdyż pod sceną zrobił się ogromny kocioł. W oczy od razu rzuciło się rutyniarstwo i doświadczenie w rozbudzaniu publiki. Agnostic Frost kipiał energią złością i ogromnym luzem - i to było piękne, z zespół nie próbował na siłę przybierać jakiejś postawy i sztucznie się kreować. Obok Exodus i Carcass był to najlepszy koncert festiwalu. Nie wiem natomiast co pośród tego grona robił Paradise Lost. Nie rozumiem czemu w ogóle tego typu zespoły są zapraszane na takie imprezy. Anglicy zagrali nudno i słabo, a prawdziwa gorycz przyszła, gdy Holmes wymamrotał "Ember's Fire". Było sporo kabłąków ostatniej płyty zespołu - "In Requiem", ale także i one wypadły bezbarwnie. Gwiazdą wieczoru był jednak Carcass - wielki powrót na scenę, bander jak za czasów "Necroticism" - a więc zestaw narzędzi chirurgicznych i koncert ruszył. Chłopcy z Liverpoolu (nie, nie chodzi o The Beatles) zabili po prostu brzmieniem. Żaden zespół nie miał tak potężnego brzmienia. Początek koncerty był trochę niemrawy gdyż "Inpropagation" nie zrobił większego wrażenia, ale potem było już tylko lepiej. Muzycy skupili się na albumach "Necroticism" i "Heartwork" tak więc dostaliśmy m.in. "No Love Lost", "Embodiment", "Buriat Dreams", "Incarnated Solven Abuse" czy wyśnione "Corporal Jigsore Quandary". Znalazło się także miejsce dla jakiegoś utworu z debiutu. Podobało mi się, że Jaff Walter umiał rozmawiać z publicznością, podobało mi się, że muzycy poruszali się na scenie jak przed 20 lat - nie szaleli, tylko bujali się z młodzieńczą radością z grania. Przemiłym gestem natomiast było wprowadzenie na scenę Kena Owena - byłego perkusisty Carcass, który jest niewładny po wylewie. Owen rzygnął dwa razy coś do mikrofonu, po czym o własnych siłach jakoś zszedł za kulisy. Miłe jest to, że jest on traktowany wciąż jako członek zespołu i nie poszedł w zapomnienie. Carcass dał bardzo dobry koncert, chyba najlepszy tego dnia. Obok Agnostic Front była to także jedyna kapela na całym festiwalu od której emanowało klasą  - respekt i podziw - takie były moje odczucia. Tuż po Carcass swój koncert dał Six Feet Under i choć całego występu nie widziałem to chłopaki swoje zrobili i publikę dobili. Bardzo dobry występ, choć nie tak potężny jak wspomniane Agnostic Front i Carcass. Koncert Esoteric oraz pokaz sado-maso w postaci Hell Show postanowiłem odpuścić sobie, gdyż po raz trzeci miałem już dość stąpania po kamieniach. Ostatni dzień festiwalu był bezsprzecznie najlepszym - gwiazdy nie zawiodły, a i było kilka miłych niespodzianek.

Około 15000 ludzi, tony śmieci, cuchnące toi-toi'e, bolące wątroby - mimo to Jaromer ma swój urok. Nie był to może festiwal idealny. Było sporo niedociągnięć jeśli chodzi o organizację, pogoda też raczej nie dopisywała. Ale Brutal Assault to nie tylko koncerty - to też ludzie, którzy tworzą ten klimat, to też infrastruktura i zagospodarowanie miasta, które zapewnia dodatkowe atrakcje. Gastronomia na dobrym poziomie, umyć było się gdzie, zespołów tyle, że dla każdego coś by się znalazło, cała gama młodych utalentowanych kapel… i szkoda że to trwało tylko 3 dni.
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=56230
Komentarze
cross-bow : http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&start=0&op=...
Harlequin : A my z mefirkiem mwłaśnie byliśmy rozbici koło tego świniaka ... i...
mefir : A my z mefirkiem mwłaśnie byliśmy rozbici koło tego świniaka ... i...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły