Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

450ml życia

Czterystapięćdziesiąt mililitrów, mniej niż pół litra, dwie szklanki: decydujące o tym czy ktoś przeżyje czy umrze. Woreczek krwi do transfuzji. Tak niewiele, tak wiele.


Nie skrzepnięta krew ma piękny kolor. Taki pomiędzy czekoladą a dojrzałą wiśnią. Mogłabym godzinami wpatrywać się w hipnotyzujące przelewanie się tego bezcennego płynu w napełniającym się woreczku, leżącym na wirówce. Płynu wewnątrz ciemnego, na brzegach ciemnoczerwonego, gęstego jak kawa. Płynu okiełznanego sterylnością plastiku i ukołysanego wahnięciami tacki. Jakże innego w swym charakterze od tego buzującego mi w żyłach.


Kolejki w punktach krwiodawstwa i pod autobusami do poboru krwi przywracają mi, po części, wiarę w ludzi. Dużo młodych, choć generalnie wiekowo przekrojówka. Więcej mężczyzn niż kobiet. Powody różne: altruizm, religia, może w niektórych przypadkach moda, czasem spontan, czasem ciekawość, niekiedy możliwość wykonania bezpłatnych badań (w tym również na AIDS). Ale o tym nikt nie mówi. Każdy jest spokojny, uśmiechnięty. Panuje dziwna atmosfera zadowolenia. Specyficzna satysfakcja ze swojej postawy. Oj, lubimy się „wybielać gestami”, oj lubimy polepszać sobie mniemanie o własnej osobie. W tym jednak przypadku, nie razi mnie to tak bardzo, jak zazwyczaj. ;)




Znam osoby, które boją się i czują odrazę na widok igieł, zastrzyków, krwi. I w większości przypadków jest to przyczyna, ze względu na którą, osoby te nigdy nie zdecydują się na bycie krwiodawcą. Trudno mi w pełni zrozumieć tę awersję. O ile szybko zemdli mnie od określonych zapachów, o tyle wypływająca krew mnie nie rusza, podobnie jak otwarte złamania, rany i skaleczenia, przeprowadzane operacje czy zabiegi. Budzi to raczej moją ciekawość.

Moje podeście to być może „przegięcie” w drugą stronę ale jest to też, prawdopodobnie, kwestia wychowania. W końcu moja Muszka do panikujących kobiet nie należy. Jako dzieciak miałam to do siebie, że zawsze pytałam jak coś działa, również organizm. Gdy się pokiereszowałam, co zdarzało się dość często, rodzice zawsze tłumaczyli mi co się dzieje (świetny patent na odwrócenie uwagi od bólu) i dlaczego np.: krew leci z kolana czy z nosa, czy dlaczego skręcona kostka puchnie jak balon (pod warunkiem, że byłam przytomna ;)) Być może, tym potrafię sobie wytłumaczyć różne sytuacje i zrozumieć, że chwilowy dyskomfort po oddaniu krwi to niska cena za uratowanie komuś zdrowia lub życia.


Najwidoczniej mój idealizm jeszcze nie umarł. Choć ledwo dycha...

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły