Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Relacje :

Wave-Gotik-Treffen, Lipsk (21.05.2010)

Zdecydowanie największy festiwal muzyki dark independent w Europie. Zdecydowanie najbogatszy repertuar. Liczba zespołów uświetniających to wydarzenie oscylowała w granicach 200. Wave Gotik Treffen powala rozmachem i różnorodnością atrakcji. Nie pozostawia miejsca na żadne "ale". Przestrzenie, w których odbywały się koncerty i imprezy były oszałamiające. Nie był to improwizowany teatrzyk gotyckich dzieci, tylko na wysokim poziomie wydarzenie społeczno - kulturalne.
Żadna zabawa pod drzewkiem i krzaczkiem, tylko z wielkim rozmachem przygotowany wachlarz możliwości scenicznych i klubowych. Oświetlenie, ochrona, punkty obsługi, organizacja, przygotowanie miasta na przyjęcie tysięcy łaknących zabawy ludzi! Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, aby w Polsce taki festiwal przebiegł sukcesywnie i płynnie. Jedynym minusem (tak jest minus), nie do przeskoczenia, okazał się dystans. Ogromne, męczące odległości między poszczególnymi koncertami i imprezami. Tego nawet perfekcyjnie zorganizowana komunikacja miejska nie była w stanie rozwiązać. Taki urok i już. Ten dystans dopiekł wszystkim (zwłaszcza płci słabszej) przy targaniu bagażu na trasie auto - pole namiotowe.
 
Jednak warto było te dystanse pokonywać. Lipsk przywitał uczestników imprezy szerokim wachlarzem możliwości. Muzea, teatry, kino i wiele innych atrakcji czekała na przybyłych. W tym roku można było doświadczyć twórczości Ryszarda Wagnera, Amadeusza Mozarta, Giuseppe Verdi'ego oraz zobaczyć w operze między innymi balet "Giselle" Adolphe'a Adama, przygotowany z wielkim rozmachem.  Takie wydarzenia kolorują szare dni. Byłam tego pewna i w końcu się przekonałam, że tak jest. I chcę więcej! Więcej ataku na zmysły!

Otwarcie bram i oczu dookoła głowy nastąpiło w piątek 21 maja. Od godziny 14:00 można było cieszyć się koncertami i projekcją filmów. W ponad 40 miejscach rozpoczęło się widowisko trwające oficjalnie do 24 maja.

Nam, polskiej ekipie błądzącej po Lipsku, udało się trafić na koncert BRENDANA PERRY'EGO do Agry. Ten artysta rozpoczął naszą przygodę z WGT 2010. Jego charakterystyczny głos rozlegał się nad polem namiotowym dookoła sali koncertowej. Bez Lisy Gerrard brzmi on równie wspaniale. Tłumna sala, jak sądzę, podzielała moją opinię. Żałuję, że nie zdołaliśmy dotrzeć na Piknik Wiktoriański. Ten charakterystyczny dla WGT punkt programu nakierował już dawno festiwal na tory wyjątkowości, splendoru, a także mody (jeśli to dobre określenie) na epokowość. 

Sobota 22.05.

Wczesnym porankiem, jak przystało na dzieci mroku, udaliśmy się do wioski pogańskiej. Jedyna w swoim rodzaju atrakcja, pokuszę się o dodanie epitetu - turystyczna. Dopracowane stroje i stylizacje, skoczna muzyka, oblegana przez artystów scena, dobre jedzenie, nawet świnka na ruszcie, jak przystało na prawdziwych pogan (?). Wehikułem czasu znów przenieśliśmy się na ulice Lipska, kierując się do Werk II Halle A. Tam ku mojemu zaskoczeniu zobaczyłam dwa niezwykłe zespoły! Warte uwagi, niebanalne i skupiające uwagę dzięki nietuzinkowym liderom. I tak pierwszym z nich był  RAUM 41 z barwną wokalistką Franzie. Klasyczny gotycki styl mnie zelektryzował. W podobnym klimacie zawirował sceną LUXURY STRANGER. Simon York wpada w trans, a razem z nimi publiczność. Wspaniałe show, niesamowita postać wokalisty. Warto poznać to gitarowe brzmienie lepiej. Następnym koncertem według planu miał być JOY/DISASTER, jednak jak się okazało, nie wszystko przebiegło zgodnie z planem. Koncert został odwołany. Podobnie jak Diamanda Galas. Ale to i tak tylko dwie kule w płot na prawie 200 innych...

Udaliśmy się do Agry, która przywitała nas świetnym koncertem ORANGE SECTOR. Zespół pochodzenia niemieckiego energetycznie wprowadził nas w stan electro kategorii EBM.

Zaś zmianę klimatu zagwarantował nam Erk z RABIA SORDA. Hocico w trochę innym objawieniu. Wokalista to dynamit, tym razem pokryty mazią błotną. Polecam bliższe zapoznanie się z projektem Erka, nawet jeśli koncert nie odbiegał od standardów przewidywalności. Zaraz po koncercie udałam się do Agry 4.2. (sala obok), by obejrzeć koncert AMBASSADOR 21. Pomimo ogromnej siły beatów, nie powaliło mnie. Zdecydowanie lepiej zespół wypada w remiksach, moim zdaniem. Wokal Natashy drażni, a całość wydaje się być bliżej nieokreśloną mazią wszystkiego, co oferuje elektronika. Uciekłam, znosząc cierpliwie kilka kawałków na ROTERSAND do Agry. Fani szaleli. Ja ewidentnie fanką nie jestem, ale doceniam poziom muzyczny występu.

W tym momencie przyznam, że to był ogromny plus, mogąc niwelować między tymi dwiema salami. Ale tak było i jest tylko przypadku Agry. W tej ogromnej przestrzeni oprócz dwóch scen mieści się jeszcze dział handlowy - raj dla wszystkich spragnionych nadzwyczajnych ubrań i dodatków.

MOONSPELL! Czekałam na ten koncert bardzo długo. "At Tragic Heights" z najnowszego albumu "Night Eternal" rozpoczął koncert w Kohlrabizirkus (wspaniałe miejsce koncertowe!). Pojawił się również "Scorpion Flower" wraz ujmującymi wizualizacjami przedstawiającymi teledysk z Anneke van Giersbergen. Fernando ze swym gustownym naszyjnikiem z czaszkami - ostatnio dość charakterystyczny motyw jego wizerunku - zdmuchnął publiczność. Zagrzmiał "Soulsick". Gdy padło hasło, że zagrają kawałek z "The Butterfly Effect" tłum oszalał. Zabrakło dla mnie "Alma Mater", zwłaszcza, że zespół zdecydował się uraczyć fanów "Vampirią". Jednakże był to wspaniały koncert. Wspaniałe show!

A na deser w Agrze jako DJ JOHAN VAN ROY. Trzygodzinny set na bardzo wysokim poziomie. Jak się okazuje, niektórzy wokaliści znanych zespołów potrafią miksować utwory...

Niedziela 23.05.

Parkbhne brzmiał z kolei rasowym, klasycznym electro. CEPHALGY oraz VIGILANTE tylko dla zaawansowanych fanów - bardzo standardowo, wręcz nudno bym rzekła. [:SITD:] - rozczarowanie. Tylko poprawnie, tylko zwyczajnie. Spodziewałam się większego porywu. W sumie nie doświadczyłam żadnego. Ale SUICIDE COMMANDO zatarło to złe wrażenie. Nie zabrakło "Bind, Torture, Kill", "Cause of Death" oraz "Die Motherf****r Die", świetnych wizualizacji, krwi, potu i śmierci. Johan to potrafi.

Szybki skok do Werk II Halle na jeden z najbardziej porywających koncertów WGT! THIS MORN OMINA! Od początku do końca trzymali poziom, rytm i publikę na najwyższych obrotach. Zagrali oczywiście "One Eyed Man", "(The) Ninth Key", a także między innymi "Ma i Nomia", "A1 Shiftwind", "Rumante". Podwójne bębny były największą atrakcją show. Czysta energia!

Zmiana klimatu w Agrze. LACRIMOSA. Nic dodać, nic ująć. Wspaniały koncert, jak zwykle. Dopracowane show, największe hity. Więcej nie napiszę, bo szybko uciekłam. Ważniejsze było dostać się na FETISH PARTY! Tak, wybrałam fetysz zamiast legendę gotyku. Opłaciło się stanie prawie godzinę przed Volkspalast. Ulewa nas uratowała, inaczej mogłoby się zdarzyć, że prasa spędziłaby całą noc przed budynkiem obchodząc się jedynie smakiem. Nie omieszkam wspomnieć o samym miejscu tej niezwykłej imprezy. Co za splendor! Dla samej przestrzeni warto tam przybyć! Najlepszy parkiet, jaki kiedykolwiek widziałam! Plotki mówią, że Moritzbastei jest równie godny. Jednakże ja pozostanę przy uwielbieniu dla Volkspalast. A ludzie? Nie doznałam niesmaku, przerażenia, zgorszenia, ani żadnych innych negatywnych emocji. Dopracowane stylizacje, nie tylko w stylu fetish. Atrakcyjne golasy i bezpruderyjność kontrolowana. Darkroomy funkcjonowały, a na parkiecie szalał tłum. Ot co.

Poniedziałek 24.05.

Ostatni dzień spędziliśmy w Kohlrabizirkus. Po dość nieprzyjemnych w skutkach przygodach burzowo-gradowych dotarliśmy na KIEW. Koncert mnie rozczarował. Nie było niczego, na co liczyłam! "Dc Disk" usłyszałam tylko w samplu, który miałam wrażenie, że wymsknął się wykonawcom przypadkiem. Nie było też "Heisse silke", "Nachtwache" ani "Staub". Za to był bałagan, wrażenie improwizacji i dziwne niezgranie dwóch wokalistów. Męczące połączenie gitar z szarpanym industrialem. Można było jednak popatrzeć. Ponieważ wizualizacje, przedstawiające wszelkiego typu robactwo, swą spójnością przypadły mi do gustu.

TRIAL stał się dla mnie okazją do przerwy przed koncertem IN STRICT CONFIDENCE. Tłumy pojawiły się pod sceną. Wcale się nie dziwię. Koncert rzeczywiście był popisowy. Zespół ewidentnie zadbał o publikę, której nie udało się przebić pod samą scenę. Sztuczne ognie, którymi władała HayDee, basistka (najwidoczniej na dwóch etatach) były widoczne z daleka. Przepiękna Nina de Lianin zrobiła równie ogniste wrażenie. Zespół zaczął występ od najnowszego kawałka "My Despair", w tle wyświetlał się również ich piękny teledysk. Nie zabrakło także "Forbidden Fruit" oraz ciekawych wizualizacji. Ale to co się wydarzyło później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

Proszę Państwa, KLINIK! Może dlatego, że nie spodziewałam się takiego poziomu, takiej energii, takiego bassu, takiego uderzenia. Ale jak zawsze powtarzam - EBM jest stworzony na scenę, i tym razem nie zmienię zdania. Wspaniały koncert! Obok SUICIDE COMMANDO I THIS MORN OMINA, najlepszy. Charakterystyczny wizerunek i rewelacyjne wizualizacje uczyniły ten wstęp wyjątkowym. Zagrali "Surviving In Europe", "Black Leather", "Obsession", "Sick On Your Mind", "Memories", "Lies", "Mindswitch", "Hours". A "Brain Damage" oraz "Moving Hands" po tym koncercie stały się moimi ulubionymi utworami. Zdecydowanie lepiej brzmią na żywo. Warto zatem udać się na ich koncert!

Po tym muzyczno-koncertowym objawieniu doznaliśmy chill -outa w Volkspalast. Wspaniały koncert NURSE WITH WOUND był naszym zakończeniem przygody z Festiwalem. NWW znany jest jako projekt z pogranicza industrialu, muzyki eksperymentalnej, free jazzu, noise'u. Tym razem jednak ambient przeważał, oddając pierwsze skrzypce symbolicznym wizualizacjom. Te obrazy filmowe okazały się być dla mnie dowodem na to, że jeszcze nie wszystko w sztuce zostało powiedziane. A twórczości Stevena Stapletona nie da się zaszufladkować. Metaliczne zgrzyty, wyziewy odpychające, a zarazem pochłaniające widza. Zaznaczam widza, nie słuchacza. Ponieważ gdyby nie doznania wzrokowe, to te piwniczne trzaski uśpiłyby mnie. Jednakże warto było mieć oczy otwarte. Najpierw ogień, życie w nim, obok niego, z nim. Potem woda. Geniusz.
 
Tak, to już jest koniec. Teraz tylko retrospekcja. W tym roku pogoda sprzyjała wyjątkowo. Namioty pomimo braku atrakcyjności nie były aż takim utrapieniem. Nawet burza z gradem i piorunami w poniedziałek nie zepsuła szyku organizatorom, ani tym bardziej humoru publiczności. Choć ja osobiście byłam momentami na krawędzi wytrzymałości. Buty i ubranie wyschły pd sceną, a bohaterowie Alejki Lansu szybko wrócili na swoje miejsce. Nawet liczne przybyłe irokezy utrzymały pion. Zatem? Można przeżyć wszystko.

Reasumując, zrelacjonowanie tego, czego nie da się opisać - niewykonalne. Wrażenia niezapomniane! Pot, gorset i electro pełną parą. A na dokładkę sztuczna krew, wampir i spotkanie ze sztuką.

http://www.darkplanet.pl/gallery/photo/92982
Komentarze
Nathashah : Phantom@ kwestia gustu Klinkiem i This morn Ominą byś nie po...
Nathashah : lol XD musiałam przegapić, bo wyczekiwałam .___. a pod barem...
Phantom : Sprawdzałem kilkukrotnie skład na tegoroczny WGT i poza kilkoma perełk...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Fotorelacja

Wave Gotik Treffen 2010 - Fotorelacja

Podobne artykuły