Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Queen - Innuendo

Dwa lata jakie dzielił okres od wydania "The Miracle" do czasu wydania "Innuendo" to jedne ogromny znak zapytania dotyczący tego co działo się w zespole. Nie odbyła się żadna trasa koncertowa promująca "The Miracle", a formacja argumentowała swoją nieobecność w media faktem zmęczenia i problemów zdrowotnych Mercury'ego. Wtedy także zaczęto głośno mówić do stylu życia wokalisty, o jego hucznych imprezach, na których hostessy podawały gościom na tacy strzykawki z heroiną, o tym, że jest biseksualistą i często zmieniał partnerów. Kiedy ukazało się "Innuendo" uwagę zwrócił fakt, że żaden z muzyków nie pojawił się w teledysku do utworu tytułowego - cały klip był rysunkowy. Pogłoski o chorobie Mercury'ego nasiliły się.
Utwór tytułowy, który okazał się być jednocześnie jednym z największych hitów zespołu i moim skromnym zdaniem - jednym z najbardziej emocjonalnych i przemyślanych utworów w historii muzyki świetnie otwierał krążek. Cyrkowy werbel, posępny rytm i elektryzujący, mroczny riff. Od razu dało się w tych dźwiękach wyczuć smutek, żal, pretensję i chłód - to już śie ten sam zespół, który pisał pełne radości, przebojowe kawałki, które nuciło się pod nosem. Tutaj oprócz tego wszedł element osobisty, nadający tym utworom głębi. Warto wspomnieć, że w utworze tytułowy solówkę gościnnie zagrał Steve Howe (Yes), zaś w tych blisko siedmiu minutach zostaliśmy uraczeni zarówno elementami flamenco jak i operowymi, nawiązującymi do najlepszy płyt zespołu z lat 70-tych.

Nie inne emocje wywołuje kolejny utwór - "I'm Going Slightly Mad" - szybszy kawałek, oparty na prostym rytmie z nieco melorecytowaną manierą Mercury'ego, który chciałby powiedzieć coś w stylu "no cóż stało się, ale jednak żyję i cieszę się". Było to jedyny utwór singlowy, gdzie w teledysku zobaczyliśmy wokalistę, ale ukrywającego się pod tonami makijażu.

"Headlong" to świetny rockowy numer. Jest to bardzo dynamiczny kawałek, bardzo przebojowy, ale jakby doskonale obrazujący emocjonalnie przysłowiowe życie na maxa i zachłystywanie się życiem.

"I Can't Live With You" to prosta poprockowa piosenka, która stylistyką bardziej pasowałaby do takich płyt jak "The Works" czy "A Kind Of Magic" - odrobinę tendencyjna, alez drugiej strony jest to tutaj jedyny utwór poruszający tematykę zwykłej szarej miłości - podstawowej, przyziemnej potrzeby każdego człowieka.

"Don't Try So Hard" to kolejna perełka. Delikatny utwór, brzmiący niczym prywatna modlitwa, bądź nawet boiska przestroga. Merkury śpiewa tutaj w sposób nigdzie i nigdy nie spotykany - po prostu natchniony. Utwór wysublimowany, cichy z początku nagle wybucha potężnym ładunkiem emocjonalnym. Oprócz tego pyszne solo May'a potęgujące bardzo osobisty ale i podniosły nastrój tego utworu - po prostu miód.

"Ride The Wild Wind" to dla odmiany utwór bardzo rozprężający, w którym dużo do powiedzenie ma rytmicznie pulsujący bas i syntezatory. Mercury śpiewa tutaj jakby wyzwolił się ze szponów choroby i czuł się wolny. Taki też nastrój wywołuje ten utwór - choć bardzo pozytywny, to jednak chłodny, jakby tworzący barierę emocjonalną pomiędzy osobistym nastrojem Freddiego, a tym co mógłby odczuć słuchacz. Absolutnie genialny utwór.

"All God's People" to nieco żywszy, bardziej podniosły numer. Wykrzyczany chóralnie, jakby cały świat miał do usłyszec. Może nie jest to hit, ani jakiś wielki numer, ale w warstwie lirycznej świetnie uzupełniający resztę.

"These Are The Days Of Our Times" to arcydzieło nad arcydzieła jeśli chodzi o emocje. Nigdy w życiu nie dane mi było słyszeć tak przejmującego I tak szczerego utwór. Ten kawałek śmiało można nazwać retrospekcją życiową Mercury'ego. Takim epitafium. Zarówno tekst jak i melodia tego tego kawałka jest łabędzim śpiewem, a każdy dźwięk to perełka.

"Delilah" to prosty kawałek z uroczo zmysłowym tekstem skierowanym do… kota. Nie od dziś wiadome było, że Mercury jest wielkim miłośnikiem kotów. Powstał więc utwór dość wesoły, z ciekawym tekstem, który spokojnie mógłby być skierowany do jakiejś kobiety.

"Hitman" to jeden z najostrzejszych numerów w historii zespołu. Szorstki, zadziorny, ale bardzo pozytywnie nastrajający.

"Bijou" to przecudny utworek stylizowany na neoklasyczną miniaturkę. Kapitalne solówki May'a, krótki, abe jakże przepiękny tekst miłosny zaśpiewany w niesamowicie subtelny sposób po prostu paraliżują słuchacza i wprowadzają go w błogostan.

Na zakończenie płyty mamy "Show Must Go On" - kolejny wielki hit i jedne z największych utworów w historii muzyki. Nie dość, że jest to niesamowicie dynamiczny utwór to fraza w środku kawałka powoduje, że ciarki, która już wcześniej mieliśmy na ciele rosną do niebotycznych wymiarów.

Nie mam żadnych wątpliwości, że jest to najdojrzalsza i najlepsza płyta zespołu, jeden z najlepszych krążków w historii muzyki w ogóle, a w moim subiektywnym odczuciu najlepszy album jaki kiedykolwiek powstał. Tutaj nie stawia się punktów za technikę, oryginalność, pomysłowość czy melodie. Tutaj po prostu jest całe serce, przeżycia, przemyślenie jednego umierającego człowieka, który jest świadomy tego, co było przyczyną choroby, śmiadomy tego, że musi to ukrywać, że musi zachowywać pozory. Bo gdyby powiedzieć szczerze to są płyty równiejsze poziomem, bardziej wyrafinowane, czy wyszukane. Ale tym albumem muzycy Queen pokazali mistrzostwo muzycznego i lirycznego eklektyzmu. Tych czterech muzyków stworzyło tu jedną nierozerwalną całość, którą na upartego można oceniać w wielu płaszzcyznach, ale i tak w końcówce sprowadzającej się do osoby Freddiego Mercury'ego.

23.11.1991 Freddie Mercury podał do publicznej wiadomości informację o tym, że cierpi od kilku lat na nieuleczalną chorobę jaką było AIDS. Dla wielu ludzi ta nazwa nic nie mówiła, ale kiedy dzień potem jeden z największych jak nie największy wokalista w historii muzyki rozrywkowej odszedł do wieczności oczy świata zostały zwrócone na ogromne zagrożenie jakie niesie za sobą ta choroba. "Innuendo" to piękne zakończenie jakże barwnej, pełnej wzlotów i upadków historii zespołu, który nigdy nie zszedł ze szczytu popularności i który w ciągu swojej blisko dwudziestoletniej historii zagrał, jak się doliczono zaledwie 706 koncertów.

Tracklista:

01. Innuendo
02. I'm Going Slightly Mad
03. Headlong
04. I Can't Live With You
05. Ride The Wild Wind
06. All God's People
07. These Are The Days Of Our Lives
08. Delilah
09. Don't Try So Hard
10. The Hitman
11. Bijou
12. The Show Must Go On

Wydawca: Hollywood Records (1991)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły