Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Overmars, Binaire, Socteau Cirque (Zduńska Wola – Variete 27.03.2011)

Do Zduńskiej Woli jechałem z wewnętrznym przekonaniem, że koncertu Overmars'a to ja szybko nie zapomnę. Tak, też będzie – ale powodów do tego by rozpamiętywać ten gig, mam kilka. Ten najpoważniejszy Binaire się zwie.

Sala na góra sto osób wypełniona prawie po brzegi. Na scenie dwóch chłopaków z gitarami, trzeci przyczajony za konsoletom, czasem przyciśnie jakiś klawisz – nie wróżyło to najlepiej. Przynajmniej ja miałem złe skojarzenia. Wspomnienia, jednak bardzo szybko rzucone zostały w kąt. Równie szybko w głowie zaczęły się tłoczyć pytania, czy Overmars podoła? Czy proporcja po między gwiazdą wieczoru, a supportem zostanie zachowana? Nie mam ochoty odpowiadać na takie pytania. Odmawiam komentarza, gdyż energia koncertowa obu ekip to ten sam przedział jakościowy, przy tym mocno różniący się od siebie. Dwa różne bieguny – jeden mocno energetyczny, trochę w stylu mocno podkurwionego Big Black'a, który spotyka na swej drodze dzieciaki z Atari Teenage Riot. Z takiego spotkania, raczej nic dobrego wyniknąć nie powinno. Co najwyżej awantura na dwie gitary. Taka, po której odchodzi się od zmysłów. Obok, której spokojnie przejść obok niej nie idzie, szczególnie już w tak małym klubie.

Po drugiej strony barykady ekipa Xavier'a Théret'a, która zdecydowała się odegrać w całości album „Born Again”, czyli na dobrą sprawę jeden czterdziestominutowy utwór. Wolny, masywny, przytłaczający. Taki cholernie, mocny depresant, w którym podskórnie idzie wyczuć ból nie tyle narodzin, co udrękę istnienia. Muzyka płynie niby liniowo, prosto. Znamy cel podróży, wiemy co nas czeka, a mimo to na naszej twarzy pojawia się oznaka zdziwienia. Bo w tym graniu jest coś niezwykłego, tak jakby to Francuzi zataczali nową prawdę, krocząc konsekwentnie prostą drogą, za towarzysza mając uczucie pełnego osamotnienia. Trochę mam do nich żal, że nie zagrali żadnego utworu z pierwszej płyty. Ale to właściwie jedyny powód bym mógł sobie ponarzekać.

Obawiałem się o akustykę – małe kluby mają to do siebie, że nie wiadomo czego się spodziewać. Tutaj wszystko brzmiało odpowiednio, Variete to miejsce godne polecenia. Zmęczony jestem, wiec nie będę się bardzo wysilał – powiem jedno - dawno już tak dobrze nie wydałem dwudziestu złotych, jak wczoraj wieczorem.  

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły