Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Gavin Castleton - Home

Takimi płytami obala się mity. Pop często uchodzi jako gatunek dla mas, będący raczej produktem zaspokajającym chwilowe zapotrzebowanie na dany typ muzyki. Wartościowych wydawnictw jest w tym nurcie jak na lekarstwo. Najnowszy, piąty już studyjny album Gavina Castletona, znanego ze współpracy z Gruvis Malt, to w dużej mierze album popowy. Jednak to, co usłyszymy na "Home" powinno sparaliżować poziomem każdego, kto ma otwarty umysł na muzykę, bo takie albumy powstają raz na kilka lat.
Sam muzyk nazywa swoje najnowsze dzieło pop-operą. Dużo w tym prawdy, zważywszy na fakt, że "Home" jest albumem konceptualnym, opowiadającym historię związku Castletona z byłą dziewczyną, historię ich rozstania ubarwioną szeregiem humorystycznych i zaskakujących zwrotów akcji.

Teksty tekstami, ale tu rozchodzi się głównie o muzykę. Patrząc we wkładkę przeczytamy, że uświadczymy tu wiolonczeli, skrzypiec, latynoskich i afrykańskich bębnów, podwójnego zestawu perkusyjnego, syntezatorów i sequencerów, damskich wokali, altówki, wszelkiego rodzaju saksofonów, rogu francuskiego czy fletu - a więc asortyment instrumentalny porażający, spokojnie wystarczający do stworzenia rozmaszystego dzieła. A takim jest właśnie "Home".

Zacznijmy jednak od tego, że na tej płycie nie chodzi o umiejętności wokalne Castletona, które są dość ograniczone, jak i nie chodzi o umiejętności wokalne pani Lauren Coleman, która operuje głosem z pogranicza soulu i r'n'b. Tutaj wszystko rozchodzi się o niesamowitą różnorodnosć podkładów, bogactwo aranżacji, a także niespotykaną bezczelność i odwagę w łączeniu stylów tak bardzo od siebie odległych.

Otwierajacy płytę "Buggouts" zaskakuje głębokim, pulsującym podkładem, jakby mającym w sobie nutę industrialu nadajacą kawałkowi posępnego charakteru. Tuż po nim mamy "Coffeelocks", kóry wydaje sie być żywcem wyjęty ze ścieżki dźwiękowej do filmu z lat 50-ych - ciepła, kołysząca się melodia okraszona swingującym podkładem. A to tylko 2 z 14 zamieszczonych tu numerów. "Sugar On The Sheets" rozwija sie spokojnie, by zakończyć się szaloną, funkującą sekcją ze zwariowanymi partiami wokalnymi, "Stampete" dla odmiany łudząco przypomina dokonania Justina Timberlake',a przy czy sama linia melodyczna kojarzy sie z "Don't Have To Be Rich To Be My Girl" Prince'a. "Layers" dla odmiany to smooth-jazzowo swingująca podróż pprzez współczesne r'n'b. Zaskoczeniem są natomiast utwóry "Oregon..." oraz  "Beetlemeet" - pierwszy z nich, w którym mamy tylko fortepian i wokal Castletona  - przeszywa mrokiem i napięciem dokładnie w taki sam sposób jak utwory zespołów Devil Doll czy Sleepytime Gorilla Museum, drugi zaś brzmi jakby jakieś myszki z kreskówki śpiewały kołysankę.

Gavin Castleton stworzył DZIEŁO szalenie różnorodne, ale zarazem niesłychanie spójne. Jak na popowy materiał, to mało tu przebojowości, co wcale nie oznacza, że jest to płyta pozbawiona melodii. To z pozoru przyswajalne wydawnictwo okazuje się wcale nie być takie lekkostrawne. Mnogość aranżacji i żonglerka stylami wcale nie muszą ułatwiać słuchaczowi życia. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli poświęci się "Home" kilka odsłuchów, to stwierdzimy, że mamy do czynienia z jednym z najlepszych i najciekawszych albumów ostatnich lat.

Tracklista:

01. Bugguts
02. Coffeelocks
03. Warpaint
04. Sugar On The Sheets
05. Stampete
06. The Onslaught
07. The Walls Start To Give
08. Layers
09. Unparallel Rabbits
10. Red + Blue = Yella
11. Oregon...
12. ... Beetlemeet
13. The Human Torch
14. Credits

Wydawca: Five One Inc. (2009)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły