I wstało Słońce - gorące i rażące. Podrażniło wpatrujące się weń
źrenice i tym samym pokazało, kto jest silniejszy. Mgły, tworzące
nierzeczywiste wachlarze nad polami, jeszcze nie zdążyły opaść, a ktoś
odważył się przeciąć tę ciszę głuchym odgłosem kopyt, uderzających o
zziębniętą ziemię. Pierwsze promienie poranka odbiły się od twarzy
wędrowca, który jakby bojąc się ich magicznej siły, naciągnął na głowę
wilgotny kaptur swego szarego płaszcza. Wszystko wskazywało na to, że
spędził on na koniu całą minioną noc, a może i nawet poprzedni dzień.
Był zmęczony... nie, nie człowiek, a jego rumak, który wywiesił swój
długi jęzor, by zbierać z powietrza przyjemnie wilgotne krople mgły.
Jego pan zdawał się być pogrążony w głębokich myślach, o rzeczach,
które nikogo innego nie powinny obchodzić, a już tym bardziej nikt nie
powinien ich poznać. Nigdy!
Kim był ten człowiek, którego wieśniacy pracujący na polach witali poprzez przyjazny gest machnięcia dłonią? Nie był księciem, nie był rycerzem, nie był nikim ważnym, bo nie zasłużył na to, by któryś z tych pracujących na roli mężczyzn ściągnął czapkę w geście powitania i oddania czci. A jednak wszyscy go tu znali, a jednak wszyscy go lubili... nie, nie znali i nie lubili... Oni po prostu wiedzieli, że ten człowiek nie powinien minąć ich, galopując na swym szarym koniu, nie otrzymawszy od nich miłego machnięcia ręką. Ci wieśniacy czuli, że jego życie zdeterminowane jest przez jakąś odgórną siłę, że tak naprawdę ten człowiek nie posiada niczego, prócz tej wędrówki, prócz gestu machnięcia ręką, prócz odgłosu kopyt uderzających o bruk. Nie wiedzieli jednak, jak bardzo on pragnie to wszystko utracić.
Słońce zbliżało się do wyznaczenia południa. Z wież pobliskich kościołów i kaplic słychać było przytłumione bicie dzwonów. Galopujący na swym umierającym z wysiłku rumaku mężczyzna, zatrzymał zwierzę i popatrzył na wzgórze, które wznosiło się kilkadziesiąt kilometrów przed nim. Uronił łzę, która wolno spłynęła po policzku. Jedna jedyna łza, która przez wiele lat wyżłobiła na jego twarzy ciemną rysę. Człowiek ten nie miał imienia, bo wyrzekł się go już wieki temu. Słońce schowało się za ciemnoszarą chmurę, więc wędrowiec jednym ruchem ręki ściągnął kaptur połatanego płaszcza. Upewnił się, czy wokół nie ma nikogo i zszedł z konia. Puścił zwierzę wolno, by poszukało strumienia. Rumak bez dłuższego namysłu podążył ku kępie zarośli, znajdującej się nieopodal. Wiedział, że płynie tamtędy strumień. Wiedział, bo raz w miesiącu przybywał tu wraz ze swym panem, który puszczał go wolno, a sam siadał na spalonym słońcem kamieniu. I tak też się stało tym razem. Wędrowiec zajął swe miejsce i dobył miecza. Wolno obracał go w dłoni oglądając pęknięte ostrze. Zerwał się wiatr i rozwiał jego włosy... białe, długie, martwe włosy. Słońce wyszło zza chmury i odbiło się od ostrza raniąc boleśnie błękitne oczy Bezimiennego. Teraz pozostało mu już tylko zaciągnąć na powrót kaptur i czekać, aż jego towarzysz ugasi pragnienie. Nie trwało to długo... od wieków nie trwa to długo. Czas kontynuowania wędrówki jest zawsze ten sam.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a Bezimienny wędrowiec, prowadząc rumaka obok siebie, dotarł pod rozłożysty dąb rosnący na szczycie wzgórza. Rozejrzał się po okolicy i zrzucił z ramion płaszcz. Oczom ptaków, szybujących ponad wzniesieniem, ukazał się przerażający, a zarazem smutny widok. Wychudzony mężczyzna, który niegdyś musiał być pięknym młodzieńcem, padł na kolana przed białą mogiłą umiejscowioną pod drzewem. Uklęknął i uronił kolejną łzę. Miesiąc... miesiąc temu też tu był. Miesiąc... za miesiąc również tu przybędzie. Robi to od lat i sam już nie wie, czy od tamtego tragicznego zdarzenia minęły dekady, wieki czy tysiąclecia. Cóż może Jej ofiarować, prócz tej comiesięcznej krucjaty? Kiedyś był kimś, kiedyś rządził życiem innych... teraz nie potrafi pokierować własnym istnieniem tak, by tutaj nie powrócić. Niegdyś miał imię, ale po Jej śmierci wyrzekł się go, bo bez Niej poczuł się nikim. Tak bardzo pragnął zapomnienia, tak bardzo pragnął wreszcie zdobyć się na odwagę i zakończyć swój żywot. Po to nosił przy sobie miecz... srebrne ostrze musi kiedyś zatopić się w jego sercu, tylko kiedy? Pogrążony w najczarniejszych myślach wędrowiec, przypatrywał się martwym wzrokiem korzeniom stuletniego dębu. "Kiedyś rozsadzą Twój biały grób, a wtedy przyjdę i zniszczę je tym oto pękniętym mieczem" - odezwał się głosem, który wydawał się przypominać śpiew najsmutniejszego ptaka. Obejrzał się i spojrzał na swego szarego rumaka, skubiącego trawę. Potem znowu rzucił spojrzeniem na białą mogiłę. "Tutaj pozostawiłem swoją duszę. Zakopałem ją dwa metry pod czarną ziemią." Kończąc wypowiadanie tych słów, Bezimienny schował twarz w zniszczone dłonie i pochylił głowę tak, że jego długie włosy opadły mu na czoło. Po chwili rozpoczął pieśń, której gorzkie słowa powinien usłyszeć jedynie ten, do kogo były kierowane. Gdy skończył, słońce zabrało światu ostatnie oznaki minionego dnia. Nastała ciemność, która dla pragnącego spokoju nieszczęśnika, była niemal tak kojąca, jak lecznicze zioła przyłożone do jątrzącej rany. Ciemność ta stanowiła również przedsmak tego, czego ów wędrowiec spodziewał się po śmierci. Była zapowiedzią końca.
Bezimienny wstał i złapał swego rumaka za uzdę. Spojrzał w miejsce, gdzie w nieprzeniknionym mroku znajdowała się mogiła i szepnął: "Dobranoc, córeczko. Wrócę, wiesz o tym."
Komentarze Kim był ten człowiek, którego wieśniacy pracujący na polach witali poprzez przyjazny gest machnięcia dłonią? Nie był księciem, nie był rycerzem, nie był nikim ważnym, bo nie zasłużył na to, by któryś z tych pracujących na roli mężczyzn ściągnął czapkę w geście powitania i oddania czci. A jednak wszyscy go tu znali, a jednak wszyscy go lubili... nie, nie znali i nie lubili... Oni po prostu wiedzieli, że ten człowiek nie powinien minąć ich, galopując na swym szarym koniu, nie otrzymawszy od nich miłego machnięcia ręką. Ci wieśniacy czuli, że jego życie zdeterminowane jest przez jakąś odgórną siłę, że tak naprawdę ten człowiek nie posiada niczego, prócz tej wędrówki, prócz gestu machnięcia ręką, prócz odgłosu kopyt uderzających o bruk. Nie wiedzieli jednak, jak bardzo on pragnie to wszystko utracić.
Słońce zbliżało się do wyznaczenia południa. Z wież pobliskich kościołów i kaplic słychać było przytłumione bicie dzwonów. Galopujący na swym umierającym z wysiłku rumaku mężczyzna, zatrzymał zwierzę i popatrzył na wzgórze, które wznosiło się kilkadziesiąt kilometrów przed nim. Uronił łzę, która wolno spłynęła po policzku. Jedna jedyna łza, która przez wiele lat wyżłobiła na jego twarzy ciemną rysę. Człowiek ten nie miał imienia, bo wyrzekł się go już wieki temu. Słońce schowało się za ciemnoszarą chmurę, więc wędrowiec jednym ruchem ręki ściągnął kaptur połatanego płaszcza. Upewnił się, czy wokół nie ma nikogo i zszedł z konia. Puścił zwierzę wolno, by poszukało strumienia. Rumak bez dłuższego namysłu podążył ku kępie zarośli, znajdującej się nieopodal. Wiedział, że płynie tamtędy strumień. Wiedział, bo raz w miesiącu przybywał tu wraz ze swym panem, który puszczał go wolno, a sam siadał na spalonym słońcem kamieniu. I tak też się stało tym razem. Wędrowiec zajął swe miejsce i dobył miecza. Wolno obracał go w dłoni oglądając pęknięte ostrze. Zerwał się wiatr i rozwiał jego włosy... białe, długie, martwe włosy. Słońce wyszło zza chmury i odbiło się od ostrza raniąc boleśnie błękitne oczy Bezimiennego. Teraz pozostało mu już tylko zaciągnąć na powrót kaptur i czekać, aż jego towarzysz ugasi pragnienie. Nie trwało to długo... od wieków nie trwa to długo. Czas kontynuowania wędrówki jest zawsze ten sam.
Słońce chyliło się ku zachodowi, a Bezimienny wędrowiec, prowadząc rumaka obok siebie, dotarł pod rozłożysty dąb rosnący na szczycie wzgórza. Rozejrzał się po okolicy i zrzucił z ramion płaszcz. Oczom ptaków, szybujących ponad wzniesieniem, ukazał się przerażający, a zarazem smutny widok. Wychudzony mężczyzna, który niegdyś musiał być pięknym młodzieńcem, padł na kolana przed białą mogiłą umiejscowioną pod drzewem. Uklęknął i uronił kolejną łzę. Miesiąc... miesiąc temu też tu był. Miesiąc... za miesiąc również tu przybędzie. Robi to od lat i sam już nie wie, czy od tamtego tragicznego zdarzenia minęły dekady, wieki czy tysiąclecia. Cóż może Jej ofiarować, prócz tej comiesięcznej krucjaty? Kiedyś był kimś, kiedyś rządził życiem innych... teraz nie potrafi pokierować własnym istnieniem tak, by tutaj nie powrócić. Niegdyś miał imię, ale po Jej śmierci wyrzekł się go, bo bez Niej poczuł się nikim. Tak bardzo pragnął zapomnienia, tak bardzo pragnął wreszcie zdobyć się na odwagę i zakończyć swój żywot. Po to nosił przy sobie miecz... srebrne ostrze musi kiedyś zatopić się w jego sercu, tylko kiedy? Pogrążony w najczarniejszych myślach wędrowiec, przypatrywał się martwym wzrokiem korzeniom stuletniego dębu. "Kiedyś rozsadzą Twój biały grób, a wtedy przyjdę i zniszczę je tym oto pękniętym mieczem" - odezwał się głosem, który wydawał się przypominać śpiew najsmutniejszego ptaka. Obejrzał się i spojrzał na swego szarego rumaka, skubiącego trawę. Potem znowu rzucił spojrzeniem na białą mogiłę. "Tutaj pozostawiłem swoją duszę. Zakopałem ją dwa metry pod czarną ziemią." Kończąc wypowiadanie tych słów, Bezimienny schował twarz w zniszczone dłonie i pochylił głowę tak, że jego długie włosy opadły mu na czoło. Po chwili rozpoczął pieśń, której gorzkie słowa powinien usłyszeć jedynie ten, do kogo były kierowane. Gdy skończył, słońce zabrało światu ostatnie oznaki minionego dnia. Nastała ciemność, która dla pragnącego spokoju nieszczęśnika, była niemal tak kojąca, jak lecznicze zioła przyłożone do jątrzącej rany. Ciemność ta stanowiła również przedsmak tego, czego ów wędrowiec spodziewał się po śmierci. Była zapowiedzią końca.
Bezimienny wstał i złapał swego rumaka za uzdę. Spojrzał w miejsce, gdzie w nieprzeniknionym mroku znajdowała się mogiła i szepnął: "Dobranoc, córeczko. Wrócę, wiesz o tym."
vampirela : Hej ! No to sorry, że tak bez wyczucia sytuacji napisałam! Po prostu myśl...
vampirela : Super! Zaskoczyłaś mnie tym opowiadaniem! Z reguły jak czytam to pró...
Groteskowe. Żenujące. Zabawne. Interesujące? Jakie to figle płata
wyobraźnia. Dla siedzącego w ciemności obserwatora, wszystko wygląda
inaczej niż w świetle, można by się pokusić o stwierdzenie, że widzi to
w innym świetle. Oczy przyzwyczajone do dnia, nie funkcjonują w tych
warunkach szczytowo. Popuszczając wodze swojej imaginacji, obserwator
nie jest już obserwatorem, lecz obserwowanym.... Każdy jego twór patrzy
i niknie w umyśle. W samym zalążku owego obserwowania rodzą się coraz
to nowe koncepcje, a na nie przychodzą antykoncepcje. Pod słońcem
zwykły kubeł jest zwykłym pojemnikiem na śmieci, ale w świetle gwiazd
dzięki obserwowanemu obserwatorowi budzi się do własnego życia.
Uzyskuje coś na kształt duszy.
Kroczył bezszelestnie po suchym chodniku letniego wieczoru. W świetle lamp przydrożnych zanikał i się zamazywał by po chwili błysnąć swoją czernią. Był lekko przygarbiony, to znowu nienaturalnie się wydłużał. Jego właściciel nie zwracał na niego uwagi, ale za to on całe swoje bytowanie poświęcał temu, aby za właścicielem nadążyć. Dokładał wszelkich starań żeby upodobnić się do niego, ale był postrzegany tylko jako coś nikłego i nieistotnego. Był tylko... cieniem. Towarzyszem nocnych spacerów i istota kryjącą się przed ostrymi promieniami słonecznymi. Nienawidził światła, sprawiało mu ból... i kochał je jednocześnie, bo było jego matką to ono go tworzyło. Jego dotyk wywoływał u niego ekstazę cierpienia. Jego ojciec: mrok... Podobnie jak z matka, ubóstwiał go, ale i jednocześnie go się bał. Rodzice tak różni jak woda i ogień. Potępione dziecko. Sierota mogąca patrzeć na swoich rodzicieli jedynie przez ciemne okulary.
Nie znał czegoś, co jego materialny towarzysz zwał miłością. Był pozbawiony uczuć, co nie znaczy, że był zły. Nie, on znajdował się ponad wszelkimi podziałami na dobro i zło, na "kochać" i "zazdrościć". Był tylko naśladowcą, którego jedynym celem życia bezuczuciowego było upodobnianie się do swego właściciela. Z obojętnością spoglądał na tragedie, komedie, dylematy i radości. Obiektywny sędzia, nie mający swojego zdania, nie wydający wyroków. Nie przeszkadzało mu to, kim był. Kim jest. W jego świecie pozbawionym wartości i kolorów jedynym odcieniem szarości była chęć ukazania się innym, bycia najdoskonalszym odbiciem, wola stania się lepszym od oryginału. Nie popychała go do tego pycha, czy jakieś inne wysublimowane ludzkie ułomne uczucie. Ot tak, to był sens jego życia, nic innego nie potrafił robić jak obserwować i wprawiać w szarość półświatła-półcienia, swoje obrazy zaczerpnięte ze świata realnego.
Jego niematerialny płaszcz rozwiewał bezpodmiotowy wiatr, będący odbiciem rzeczywistego. Prąd powietrzny nie mający zapachu ani temperatury. Ten odpowiednik prawdziwego podmiotu nie był doskonały, zdawać by się mogło, że w ogóle nie istnieje, gdyby nie ten płaszcz... Z powodu jego doskonalszego naśladownictwa nie rozpierała go duma, po prostu dalej starał się kryć przed rodzicami, stawać się jeszcze lepszym.
Czasami spotykał się z podobnymi sobie stworzeniami. Niekiedy nawet zlewał się z nimi, wymieniając swoje doświadczenia i wzmacniając się nawzajem. Nie rozmawiali ze sobą. Nie żywili do siebie żadnych uczuć - tam nie istniała ta słabość. To upośledzenie przysługuje jedynie ludziom. On był ponad tym. Los jego towarzysza był mu obojętny. Nie wiedział, co to jest zdziwienie. Gdyby to poznał, pewnie nie mógłby się nadziwić swojemu panu. Gdyby poznał, co to śmiech, nie mógłby się przestać śmiać z poczynań swojego materialnego odpowiednika. Gdyby poznał, co to płacz, miłość, chciałby o nich zapomnieć...
Suchy opad zaczął skraplać się na szaro-szare odbicia. Gdyby nie jego płaszcz nie byłoby wiadomo, że to deszcz. Woda bez smaku, bez zapachu, bez temperatury. Jeszcze bardziej niedoskonałą niż wiatr, osiadła na ubiorze i zaczęła dusić. Nikt nie wiedział, że tam jest i nikt też nie wiedziałby, kiedy znika gdyby nie ten płaszcz. Na rogu jednego z twardo stojących budynków stał, a właściwie leżał kolejny cień. Starając się nadążyć za panem, wykonywał szybkie ruchy swoją szarą ręką. Podrzucał istotę dużo mniejszą od siebie, podłużną. Gdy właściciel spostrzegł właściciela, zaprzestał czynności wykonywanej uprzednio i schował odbicie istoty do kieszeni niematerialnej kurtki. Zrobił kilka materialnych-niematerialnych kroków w stronę nadchodzącego. Wyciągnął podłużny przedmiot. Wyglądało to tak jakby znowu dwa szare byty wymieniały doświadczenia: ludzki z tym podłużnym małym.
Gdyby znał, co to łzy. To teraz by płakał. Naśladował, robił tylko to, co leżało w jego kwestii. Wydawał bezgłośne wrzaski i krzyki. Teraz los jego pana nie był mu obojętny, czuł, że z nadejściem promieni słonecznych już nigdy nie będzie mógł robić tego, co tak bardzo lubił: obserwować. Umierają dwa byty. Materialny i niematerialny. Podmiot - niedoskonały, mający zapach i temperaturę, niematerialny - bez zapachowy, bez temperatury, doskonały, bo dalej nie znający miłości i łez.
Niebyt, który przed chwilą zabił nawet nie zdawał sobie z tego sprawy - i dobrze. Zdawanie sobie sprawy jest przeznaczone dla ludzi. Dobrze, że nie znał płaczu, bo by szlochał gorzko. Teraz po wymianie doświadczeń naśladował swojego towarzysza, biegnąc wzdłuż chodnika. Nóż leżał na ziemi, zjednoczony ze swoim cieniem zroszonym mniej doskonałym odbiciem krwi. Gdyby nie ten płaszcz nikt z tego szarego świata nie wiedziałby o istnieniu tej krwi.
Kroczył bezszelestnie po suchym chodniku letniego wieczoru. W świetle lamp przydrożnych zanikał i się zamazywał by po chwili błysnąć swoją czernią. Był lekko przygarbiony, to znowu nienaturalnie się wydłużał. Jego właściciel nie zwracał na niego uwagi, ale za to on całe swoje bytowanie poświęcał temu, aby za właścicielem nadążyć. Dokładał wszelkich starań żeby upodobnić się do niego, ale był postrzegany tylko jako coś nikłego i nieistotnego. Był tylko... cieniem. Towarzyszem nocnych spacerów i istota kryjącą się przed ostrymi promieniami słonecznymi. Nienawidził światła, sprawiało mu ból... i kochał je jednocześnie, bo było jego matką to ono go tworzyło. Jego dotyk wywoływał u niego ekstazę cierpienia. Jego ojciec: mrok... Podobnie jak z matka, ubóstwiał go, ale i jednocześnie go się bał. Rodzice tak różni jak woda i ogień. Potępione dziecko. Sierota mogąca patrzeć na swoich rodzicieli jedynie przez ciemne okulary.
Nie znał czegoś, co jego materialny towarzysz zwał miłością. Był pozbawiony uczuć, co nie znaczy, że był zły. Nie, on znajdował się ponad wszelkimi podziałami na dobro i zło, na "kochać" i "zazdrościć". Był tylko naśladowcą, którego jedynym celem życia bezuczuciowego było upodobnianie się do swego właściciela. Z obojętnością spoglądał na tragedie, komedie, dylematy i radości. Obiektywny sędzia, nie mający swojego zdania, nie wydający wyroków. Nie przeszkadzało mu to, kim był. Kim jest. W jego świecie pozbawionym wartości i kolorów jedynym odcieniem szarości była chęć ukazania się innym, bycia najdoskonalszym odbiciem, wola stania się lepszym od oryginału. Nie popychała go do tego pycha, czy jakieś inne wysublimowane ludzkie ułomne uczucie. Ot tak, to był sens jego życia, nic innego nie potrafił robić jak obserwować i wprawiać w szarość półświatła-półcienia, swoje obrazy zaczerpnięte ze świata realnego.
Jego niematerialny płaszcz rozwiewał bezpodmiotowy wiatr, będący odbiciem rzeczywistego. Prąd powietrzny nie mający zapachu ani temperatury. Ten odpowiednik prawdziwego podmiotu nie był doskonały, zdawać by się mogło, że w ogóle nie istnieje, gdyby nie ten płaszcz... Z powodu jego doskonalszego naśladownictwa nie rozpierała go duma, po prostu dalej starał się kryć przed rodzicami, stawać się jeszcze lepszym.
Czasami spotykał się z podobnymi sobie stworzeniami. Niekiedy nawet zlewał się z nimi, wymieniając swoje doświadczenia i wzmacniając się nawzajem. Nie rozmawiali ze sobą. Nie żywili do siebie żadnych uczuć - tam nie istniała ta słabość. To upośledzenie przysługuje jedynie ludziom. On był ponad tym. Los jego towarzysza był mu obojętny. Nie wiedział, co to jest zdziwienie. Gdyby to poznał, pewnie nie mógłby się nadziwić swojemu panu. Gdyby poznał, co to śmiech, nie mógłby się przestać śmiać z poczynań swojego materialnego odpowiednika. Gdyby poznał, co to płacz, miłość, chciałby o nich zapomnieć...
Suchy opad zaczął skraplać się na szaro-szare odbicia. Gdyby nie jego płaszcz nie byłoby wiadomo, że to deszcz. Woda bez smaku, bez zapachu, bez temperatury. Jeszcze bardziej niedoskonałą niż wiatr, osiadła na ubiorze i zaczęła dusić. Nikt nie wiedział, że tam jest i nikt też nie wiedziałby, kiedy znika gdyby nie ten płaszcz. Na rogu jednego z twardo stojących budynków stał, a właściwie leżał kolejny cień. Starając się nadążyć za panem, wykonywał szybkie ruchy swoją szarą ręką. Podrzucał istotę dużo mniejszą od siebie, podłużną. Gdy właściciel spostrzegł właściciela, zaprzestał czynności wykonywanej uprzednio i schował odbicie istoty do kieszeni niematerialnej kurtki. Zrobił kilka materialnych-niematerialnych kroków w stronę nadchodzącego. Wyciągnął podłużny przedmiot. Wyglądało to tak jakby znowu dwa szare byty wymieniały doświadczenia: ludzki z tym podłużnym małym.
Gdyby znał, co to łzy. To teraz by płakał. Naśladował, robił tylko to, co leżało w jego kwestii. Wydawał bezgłośne wrzaski i krzyki. Teraz los jego pana nie był mu obojętny, czuł, że z nadejściem promieni słonecznych już nigdy nie będzie mógł robić tego, co tak bardzo lubił: obserwować. Umierają dwa byty. Materialny i niematerialny. Podmiot - niedoskonały, mający zapach i temperaturę, niematerialny - bez zapachowy, bez temperatury, doskonały, bo dalej nie znający miłości i łez.
Niebyt, który przed chwilą zabił nawet nie zdawał sobie z tego sprawy - i dobrze. Zdawanie sobie sprawy jest przeznaczone dla ludzi. Dobrze, że nie znał płaczu, bo by szlochał gorzko. Teraz po wymianie doświadczeń naśladował swojego towarzysza, biegnąc wzdłuż chodnika. Nóż leżał na ziemi, zjednoczony ze swoim cieniem zroszonym mniej doskonałym odbiciem krwi. Gdyby nie ten płaszcz nikt z tego szarego świata nie wiedziałby o istnieniu tej krwi.
Być smutkiem?
Czy być radością?
Kochać sercem?
Czy kochać miłością?
Przyjąć winę?
Czy winić niewinnych?
Szanować siebie?
Czy szanować innych?
Być realistką?
Czy mieć marzenia?
Pragnąć wszystkiego?
Czy spełniać pragnienia?
Wszystko oddać?
Czy wszystko zabierać?
Żyć dla kogoś?
Czy samotnie umierać?
Tylko dla Twoich ust
Dla tej gorącej czerwieni
Tylko dla Twoich dłoni
Dla tego dotyku przestrzeni
Tylko dla Twoich oczu
Dla tego tajemniczego spojrzenia
Tylko dla Twojego oddechu
Dla tego ciepłego westchnienia
Tylko dla Twoich słów
Dla tego potoku czułości
Tylko dla Twego serca
Dla tej skarbnicy miłości
Czemu ranią, krzyczą i ból zadają?
Czemu kłamią, skoro dawno nie kochają?
Czemu cierpię, skoro nie kocham?
Czemu kłamię, że nocami nie szlocham?
Gdzie słowa kojące, gdy tak bardzo boli?
Gdzie ten przyjaciel, co ból ukoi?
Gdzie odrobina uśmiechu i radości?
Gdzie szukać, skoro tak brak miłości?
Czemu kłamią, skoro dawno nie kochają?
Czemu cierpię, skoro nie kocham?
Czemu kłamię, że nocami nie szlocham?
Gdzie słowa kojące, gdy tak bardzo boli?
Gdzie ten przyjaciel, co ból ukoi?
Gdzie odrobina uśmiechu i radości?
Gdzie szukać, skoro tak brak miłości?
Pamiętasz ten dzień, w którym słyszałam tę właśnie piosenkę, w którym
siedziałam sobie na korytarzu próbując przeszyć wzrokiem próżnię.
Ciężko było... Powietrze było takie nieustępliwe (takie jak dzisiaj
właśnie...) Próbowałam sobie wyobrazić, czego zaraz nie będzie po to
tylko, żeby los potrafił mnie zaskoczyć. Pamiętasz ten dzień, kiedy
słyszałam krzycząca piosenkę o aniołach, której nie rozumiałam prócz
słów anioł, śmierć, szpilki, płacz. Kolega mi później podpowiedział, że
tam chodzi o to, na co zasługują aniołowie kiedy idą do piekła. Gówno
prawda!!! Wiedziałam, że jest inaczej... Przecież ja wcale nie płaczę z
tego powodu, że aniołowie zasługują na śmierć. Do dziś nie wiem
głębiej, o co chodzi dorosłym... Może właśnie o to chodzi, że to
nieważne, że różnica niczym jest, jeśli się za nic nie chce uczyć
matematyki. A świat przecież jedną, powyginaną liczbą jest. Mały książę
znalazł w końcu swój dom. Mały książę nie przejmował się światem
liczb... Arystokrata z urodzenia...
Pamiętasz ten dzień, kiedy szłam sobie uliczką w parku słuchając piosenki krzyczącej, takiej której nie chciałam Ci pokazać bo pełna zła była. Ja, Ty, ona, ona, one, oni, oni, oni, oni... i my... Jakoś dziwnie zwichrzeni przez me myśli. Ja w ogóle nie wiedziałam kim Ty jesteś. Kim miałbyś być???!!! Przecież to nie tak. Przecież to nie tak! Pokochałam Cię od pierwszego spojrzenia! Sama Cię w końcu zapragnęłam! Sama Cię przecież stworzyłam. Sama Cię stworzyłam! Po to tylko, żebyś mnie zobaczył i powiedział to, co widziałeś, gdy mnie poznałeś. Po to tylko, by skorzystać z danego sobie prawa do wolności absolutnej, takiej jakiej Bóg nam nie zabrania tylko nam żałuje. Biedni ludzie. Biedni ludzie... Biedni ludzie!
Ty mężczyzno też jesteś biedny, bo też człowiekiem jesteś.
Jesteś biedny, bo nie potrafisz wystarczająco się cieszyć.
Ja nie potrafię wystarczająco się cieszyć???
A co ja do cholery bez przerwy robię???
Jeszcze się nie zadurzyłam większością narkotyków życia.
A mimo to się śmieję. Śmieję się i smakuję życia! Jak nigdy dotąd!!!
Bóg zamilkł! To najlepszy dowód na to, że w tej chwili gadałam sama ze sobą...
Pamiętasz te dni kiedy słuchaliśmy tej piosenki o fałszywym świecie. I kiedy zawyły gitary? Łzy Nam nie poleciały... Nie chciały... Tobie może tak, ale nie mnie. Ja będę płakała później, kiedy będę naga stała razem z pierwotnymi mymi myślami. Ale Ty płakałeś. Opowiadałeś mi o tym. W czarną noc kiedy księżyc był tylko faktycznym, bezpromiennym dodatkiem do czarnego, pełnego gwiazd nieba Ty stałeś i zobaczyłeś spadający promyk gwiazdy. To nie powinno tak być - mówiłeś. To nie powinno tak być! Kiedy gitary zawyły zawstydziłam się i wyłączyłam piosenkę, którą rozumiałam inaczej niż powinnam. Ale Ty się zamyśliłeś. Zamyśliłeś się...
Pamiętasz te dni, kiedy szłam przez park podziwiając naturę i jednocześnie zagłuszałam ją piosenką, która bardzo krzykliwa jest. I bardzo refleksyjna. Bardzo niesprawiedliwa, bardzo prawdziwa. Szłam przez park. Zatrzymałam się przy świerku na którym słońce odmalowało dziwny wyraz władzy nad tą dziwną krainą. I wtedy piosenka się skończyła. Głucho mi się zrobiło. Wtedy właśnie stałam naga przed Tobą. Jak świat piękny i daleki... ciemny i poważny. Ja stałam pośród tych drzew i widziałam Twoje troski i radości, myśli i uczucia, przeszłość i teraźniejszość, które zalęgły się w moim nagim prawie instynkcie. Szybko przewinęłam kasetę by na niej zapisać moją pierwotną jaźń. Cieszyłam się. Cieszyłam się... Cieszyłam się! Śmiałam się. Śmiałam się...
Szłam przez park. A później zaczęłam uciekać... Uciekałam. Uciekałam! Uciekałam...
Przed tym czego zobaczyć nie potrafiłam...
Przed tym czego zobaczyć nie ziściłam...
Ale to byłeś Ty, ja to po prostu wiem. Nie mogło być przecież inaczej!
Po prostu nie mogło...
Pamiętasz ten dzień, kiedy szłam sobie uliczką w parku słuchając piosenki krzyczącej, takiej której nie chciałam Ci pokazać bo pełna zła była. Ja, Ty, ona, ona, one, oni, oni, oni, oni... i my... Jakoś dziwnie zwichrzeni przez me myśli. Ja w ogóle nie wiedziałam kim Ty jesteś. Kim miałbyś być???!!! Przecież to nie tak. Przecież to nie tak! Pokochałam Cię od pierwszego spojrzenia! Sama Cię w końcu zapragnęłam! Sama Cię przecież stworzyłam. Sama Cię stworzyłam! Po to tylko, żebyś mnie zobaczył i powiedział to, co widziałeś, gdy mnie poznałeś. Po to tylko, by skorzystać z danego sobie prawa do wolności absolutnej, takiej jakiej Bóg nam nie zabrania tylko nam żałuje. Biedni ludzie. Biedni ludzie... Biedni ludzie!
Ty mężczyzno też jesteś biedny, bo też człowiekiem jesteś.
Jesteś biedny, bo nie potrafisz wystarczająco się cieszyć.
Ja nie potrafię wystarczająco się cieszyć???
A co ja do cholery bez przerwy robię???
Jeszcze się nie zadurzyłam większością narkotyków życia.
A mimo to się śmieję. Śmieję się i smakuję życia! Jak nigdy dotąd!!!
Bóg zamilkł! To najlepszy dowód na to, że w tej chwili gadałam sama ze sobą...
Pamiętasz te dni kiedy słuchaliśmy tej piosenki o fałszywym świecie. I kiedy zawyły gitary? Łzy Nam nie poleciały... Nie chciały... Tobie może tak, ale nie mnie. Ja będę płakała później, kiedy będę naga stała razem z pierwotnymi mymi myślami. Ale Ty płakałeś. Opowiadałeś mi o tym. W czarną noc kiedy księżyc był tylko faktycznym, bezpromiennym dodatkiem do czarnego, pełnego gwiazd nieba Ty stałeś i zobaczyłeś spadający promyk gwiazdy. To nie powinno tak być - mówiłeś. To nie powinno tak być! Kiedy gitary zawyły zawstydziłam się i wyłączyłam piosenkę, którą rozumiałam inaczej niż powinnam. Ale Ty się zamyśliłeś. Zamyśliłeś się...
Pamiętasz te dni, kiedy szłam przez park podziwiając naturę i jednocześnie zagłuszałam ją piosenką, która bardzo krzykliwa jest. I bardzo refleksyjna. Bardzo niesprawiedliwa, bardzo prawdziwa. Szłam przez park. Zatrzymałam się przy świerku na którym słońce odmalowało dziwny wyraz władzy nad tą dziwną krainą. I wtedy piosenka się skończyła. Głucho mi się zrobiło. Wtedy właśnie stałam naga przed Tobą. Jak świat piękny i daleki... ciemny i poważny. Ja stałam pośród tych drzew i widziałam Twoje troski i radości, myśli i uczucia, przeszłość i teraźniejszość, które zalęgły się w moim nagim prawie instynkcie. Szybko przewinęłam kasetę by na niej zapisać moją pierwotną jaźń. Cieszyłam się. Cieszyłam się... Cieszyłam się! Śmiałam się. Śmiałam się...
Szłam przez park. A później zaczęłam uciekać... Uciekałam. Uciekałam! Uciekałam...
Przed tym czego zobaczyć nie potrafiłam...
Przed tym czego zobaczyć nie ziściłam...
Ale to byłeś Ty, ja to po prostu wiem. Nie mogło być przecież inaczej!
Po prostu nie mogło...
Zabrakło słów, zabrakło snów,
Zabrakło uniesienia.
Jest pusty dom i puste szkło,
I dni tamtych wspomnienia.
Przy twarzy twarz, przy dłoni dłoń,
Łzy smutku się splatają.
Na pewno gdzieś, w marzeniach swych,
Jednością pozostają.
Zabrakło uniesienia.
Jest pusty dom i puste szkło,
I dni tamtych wspomnienia.
Przy twarzy twarz, przy dłoni dłoń,
Łzy smutku się splatają.
Na pewno gdzieś, w marzeniach swych,
Jednością pozostają.
Oto słowa co stanowią
twój nienapisany list.
Oto jęki, które tworzą
twój ostatni słaby pisk.
Będąc ślepym znów popadasz
nieporadnie w nocy mrok.
Stojąc wieki na krawędzi
nie chcąc, robisz jeszcze krok.
Będąc słabym znów upadasz
by nie powstać nigdy już.
Świat cię znowu dziś przerasta
jesteś jak ostatni tchórz.
Będąc głupim znów sprzedajesz
to w co wierzysz cały czas.
Dzisiaj znowu udowadniasz
że nie jesteś jednym z nas.
Będąc mściwym znów zabijasz
gdy cię denerwuje ktoś.
Nie dlatego, że zawinił
lecz po prostu - tak na złość.
Będąc chytrym znów jej skąpisz
choć maleńkiej kropli krwii.
Ona chyba nie dostrzega
bestii która w tobie tkwi.
Możesz mówić, możesz myśleć,
możesz robić to co chcesz.
Ty po prostu jesteś nikim
i ty o tym dobrze wiesz.
twój nienapisany list.
Oto jęki, które tworzą
twój ostatni słaby pisk.
Będąc ślepym znów popadasz
nieporadnie w nocy mrok.
Stojąc wieki na krawędzi
nie chcąc, robisz jeszcze krok.
Będąc słabym znów upadasz
by nie powstać nigdy już.
Świat cię znowu dziś przerasta
jesteś jak ostatni tchórz.
Będąc głupim znów sprzedajesz
to w co wierzysz cały czas.
Dzisiaj znowu udowadniasz
że nie jesteś jednym z nas.
Będąc mściwym znów zabijasz
gdy cię denerwuje ktoś.
Nie dlatego, że zawinił
lecz po prostu - tak na złość.
Będąc chytrym znów jej skąpisz
choć maleńkiej kropli krwii.
Ona chyba nie dostrzega
bestii która w tobie tkwi.
Możesz mówić, możesz myśleć,
możesz robić to co chcesz.
Ty po prostu jesteś nikim
i ty o tym dobrze wiesz.
Niedawno informowaliśmy Was, iż zespół Delight rozstał się ze swoim dotychczasowym perkusistą - Piotrem Wójcikiem i rozpoczął poszukiwania jego następcy.
Dziś dotarła do nas informacja, iż poszukiwania zostały zakończone. Wiadomo już, że Piotra zastąpi Ziemowit Rybarkiewicz - udzielajacy się w kapeli Tommy Say.
Pierwszy występ w nowym składzie odbędzie się już za trzy dni - na Festiwalu Castle Party.
Dziś dotarła do nas informacja, iż poszukiwania zostały zakończone. Wiadomo już, że Piotra zastąpi Ziemowit Rybarkiewicz - udzielajacy się w kapeli Tommy Say.
Pierwszy występ w nowym składzie odbędzie się już za trzy dni - na Festiwalu Castle Party.
Fear Factory, Sepultura, Type O Negative oraz Ill Nino, to wg Roadrunner Records największe gwiazdy metalu. Dlatego też wytwórnia postanowiła wydać cztero-płytową składankę z największymi przebojami powyższych zespołów. Premiera "The Best Of..." odbędzie się 11 września 2006. Dzień później albumy będzie można kupić we wszystkich dobrych sklepach muzycznych oraz ściągnąć drogą internetową.
Roadrunner - na swojej oficjalnej stronie - pisze, iż żaden z fanów metalu nie może nie mieć tych płyt w swojej kolekcji.
Roadrunner - na swojej oficjalnej stronie - pisze, iż żaden z fanów metalu nie może nie mieć tych płyt w swojej kolekcji.
Stare, krótkie i nudne ale czasem trzeba:D
Komentarze Sena : ale prawdziwe... czasem trzeba pozbyć się takich emocji i chyba lepiej...
frija : powiem jedno... pesymistyczne...
Pierwsza płytka młodego zespołu My Chemical Romance jest dla mnie kupą śmiechu, oczywiście tego pozytywnego. Co jest w niej takiego śmiesznego? Całość wokalu była nagrywana w momencie, gdy chłopacy byli całkowicie spici. Łatwo to idzie zauważyć słuchając już kawałka "Honey, This Mirror Isn't Big Enough For The Two Of Us".
Komentarze Ash_Wednesday : dziekuje ci. oczywiscie przeczytalam twoj art. przyznaje ze nie jest najlepszy......
Gothy : Widać, że się przylozyłaś, ale język... Czyli to co u mnie wisi w re...
Życie jest po to, aby cierpieć. Prawda. Życie w cierpieniu uszlachetnia. Prawda. Cierpienie zabija życie. Prawda. I innej drogi nie ma. Jest tylko ból, cierpienie i tęsknota za czymś lepszym i pełniejszym.
Co ja widzę?
Czy to blask w ciemnym moim tunelu??
Mrok, który rozświetlony został..
płomyczek, choc nikły
lecz ja go widzę...
widzę...
jest tak blisko...
biegnę do niego, już jestem tak blisko..
w oczach czuję łzy
łzy radości, gdyż
moje marzenia przybliżają się...
Już nie stoję sama na rozstaju dróg...
widzę tłumy,
one mi pomagają...
nie jestem już sama!!
Czuję jedność z każdym
a najbardziej z sobą....
Czy to blask w ciemnym moim tunelu??
Mrok, który rozświetlony został..
płomyczek, choc nikły
lecz ja go widzę...
widzę...
jest tak blisko...
biegnę do niego, już jestem tak blisko..
w oczach czuję łzy
łzy radości, gdyż
moje marzenia przybliżają się...
Już nie stoję sama na rozstaju dróg...
widzę tłumy,
one mi pomagają...
nie jestem już sama!!
Czuję jedność z każdym
a najbardziej z sobą....
"Sophia" jest najnowszym singlem grupy The Cruxshadows, której premiera będzie miała miejsce już niebawem - we wrześniu.
Zespół rozpoczyna też pracę nad kolejnym albumem, a spodziewać się go możemy wraz z początkiem wiosny przyszłego roku.
Poza tym, na 5 września, kapela zapowiada wydanie zremasterowanego albumu "The Mystery of The Whisper". Krążek będzie specjalną edycją zawierającą drugą płytę CD - z przeróbkami singla-ep pt.: "Until the Voices Fade..."
Komentarze Zespół rozpoczyna też pracę nad kolejnym albumem, a spodziewać się go możemy wraz z początkiem wiosny przyszłego roku.
Poza tym, na 5 września, kapela zapowiada wydanie zremasterowanego albumu "The Mystery of The Whisper". Krążek będzie specjalną edycją zawierającą drugą płytę CD - z przeróbkami singla-ep pt.: "Until the Voices Fade..."
lili : Wiesz Sepulturko, po raz ostatni byłam na DE w Sopotku na początku wak...
Od kilku dni w internetowym serwisie MySpace możemy obejrzeć profil szczecińskiej kapeli Moonlight. Znajdziemy w nim sześć utworów zespołu do odsłuchania, bieżące wiadomości ze studia nagraniowego, galerię fotografii (dostępną po zalogowaniu), pełną dyskografię oraz historię działalności grupy.
Istnieje także możliwość założenia swojego profilu oraz komentowania innych.
Moonlight w MySpace znajdziecie tutaj.
Istnieje także możliwość założenia swojego profilu oraz komentowania innych.
Moonlight w MySpace znajdziecie tutaj.

