Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Tiamat - The Astral Sleep

Gdybym miał obstawiać, co się stanie z Tiamat po wydaniu debiutanckiego krążka, to pomyślałbym zapewne, że zespół, tak jak 99% zespołów tamtego okresu, zwyczajnie rozpadnie się. Po tak kiepskiej płycie jaką był "Sumerian Cry" w życiu bym nie pomyślał, że zaledwie w rok potem Szwedzi powrócą z czymś, co okaże się jedną z najbardziej nowatorskich wówczas rzeczy w ciężkim graniu.
Mówi się, że to Nocturnus jako pierwszy wykorzystał instrumenty klawiszowe w death metalu. Warto jednak zauważyć, że miało to jedynie na celu nadanie muzyce lekko cybernetycznego klimatu, ale w żaden sposób nie rzutowało na deathmetalową zawartość. Tiamat ze swoim "The Astral Sleep" zaproponował death metal z klawiszami, ale inny od tego co wychodziło dotychczas. Szwedzi sprawili, że death metal może być wolny, niesamowicie klimatyczny, mroczny, a zarazem szalenie poetycki. Żeby jednak ktoś nie pomyślał sobie, że Tiamat gra doom, to powiem, że jest tu też sporo szybszych fragmentów, a samo granie nie jest aż tak ciężkie.

No właśnie – o sile tego wydawnictwa stanowią głównie te spokojniejsze fragmenty, w których zespół odważnie łączy zimne partie klawiszy i gitary akustyczne, nadając muzyce bardzo niepokojącego nastroju, by nie powiedzieć szatańskiego. Edlund za mikrofonem melodeklamuje kolejne wersje tekstu, a jego wokal oscyluje między czystym śpiewem, a growlingiem. Słuchacz ma wrażenie, że diabeł czai się na niego tuż za ścianą.

Nieco inaczej wygląda sprawa z samym deathmetalowym aspektem albumu. Tiamat nie grał, nie gra i nie będzie nigdy grał technicznie, toteż raczej znajdziemy tutaj dosyć standardowy death metal, raczej mało techniczny, z małą ilością miażdżących riffów. Pomimo jednak swojej prostoty, to muzyka ta buja słuchacza.

"The Astral Sleep" nie jest jednak albumem pozbawionym wad – tych jest tutaj niestety sporo. Pierwsza z nich jest na pewno kiepskie brzmienie, tzw. "korytarz" i niestety niektóre dźwięki w nim giną. Edlund choć pokazuje się tutaj jako oryginalny wokalista, to słychać, że nie daje rady, gdy trzeba mocno zaryczeć – ten typ growlingu wydaje się trochę mało profesjonalny i okrzesany. Poza tym wokalista ma ciągotki do ucinania końcówek w tekstach, podobnie jak to miało miejsce na pierwszych płytach Sepultury. Ostatnią rzeczą jaka mnie irytuje, to fakt, że po bardzo klimatycznym intro w postaci "Neon aeon" dostajemy "Lady temptress" kawałek, który moim zdaniem jest najsłabszym momentem na płycie, obnażającym właśnie wszystkie słabe strony tego wydawnictwa.

Jakby jednak nie patrzeć, "The Astral Sleep" był o lata świetle lepszy od debiutu i pozwolił Tiamat uplasować się w gronie najciekawszych zespołów deathmetalowych tamtego okresu. Był to też bardzo ważny album w historii metalu, gdyż jako pierwszy pokazywał możliwość takiego łączenia death metalu i klimatycznego grania. Uważam, że jest to album o wiele bardziej przełomowy i ważny aniżeli którekolwiek z dokonań Paradise Lost. Muzyka Anglików w porównaniu do Tiamat wydaje się być za bardzo hermetyczna.

Zastanawia mnie jakby ten album brzmiał, gdy był produkowany w obecnych czasach. Ale nawet i bez tego płyta się broni, będąc chyba najbardziej klimatycznym wydawnictwem zespołu.

Tracklista:

01. Neo Aeon
02. Lady Temptress
03. Mountain of Doom
04. Dead Boys' Quire
05. Sumerian Cry (Part III)
06. On Golden Wings
07. Ancient Entity
08. The Southernmost Voyage
09. Angels Far Beyond
10. I Am the King (...Of Dreams)
11. A Winter Shadow
12. The Seal

Wydawca: Century Media Records (1991)
Komentarze
zsamot : Odświeżyłem sobie Astral... , płyta w pełni się broni. Rewelacyj...
oki : hehe fakt Clouds wprowadza atmosferę jak nowy ciff w płynie - trąci ta...
Harlequin : Dla mnie opus magnum to "Clouds" i tam jest maksimum "klimatyczności". A rec...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły