Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Castle Party 2019 - Bolków

Castle Party 2019, Bolków, Castle Party, Merciful Nuns, Deathstars, UK Decay, Lord Of The Lost, Atari Teenage Riot, Zamek Bolków

Kolejna, 26 edycja festiwalu Castle Party przeszła już do historii, ale emocje jeszcze nie opadły. Jak co roku można było posłuchać i zobaczyć na scenie ponad 40 zespołów, uczestniczyć w tematycznych zlotach i poszaleć na afterach w Hacjendzie i na Małej Scenie. Po raz drugi mogliśmy spotkać się już w środę na kameralnej imprezie warm-upowej w Arkadach (dawnej Basztowej), gdzie zagrały zespoły Bedless Bones, Cybercorpse i Forgotten Sunrise. Za specjalny set na powitanie oraz prowadzenie koncertów odpowiedzialny był Betrayal, znany z projektów Deathcamp Project oraz DuskWatch. 

W czwartek koncerty przeniosły się już do bolkowskiego Domu Kultury, czyli na Małą Scenę. Tak jak w zeszłym roku, wieczór został zdominowany przez post punka, zimną falę i rocka gotyckiego. Na scenie zaprezentowało się pięć kapel: polskie Schrottersburg, Cabaret Grey i 1984, francuski Soror Dolorosa oraz NEO, czyli space goth rockowy Near Earth Orbit. After po koncertach był również utrzymany w post-goth-punkowych klimatach, prowadzony przez ekipę z Return To The Batcave. Miłośnicy elektroniczno - industrialnych dźwięków mogli się za to udać do Hacjendy, gdzie imprezę rozkręcali dj’e: Psyche oraz Blackheim. 

Tradycyjnie od piątku do niedzieli koncerty odbywały się równolegle na zamku oraz Małej Scenie. Podobnie jak rok temu, większość zespołów ściągnęło mnie na scenę zamkową, ale nie odbyło się oczywiście bez wycieczek do Domu Kultury. Pogoda w tym roku niestety nie dopisała. Mam wrażenie, że tegoroczna edycja przejdzie do historii jako jedna z bardziej pechowych: dwie porządne ulewy (w tym jedna burza z gradem skutkująca przerwaniem koncertu i godzinnym opóźnieniem), a do tego rozkopany bolkowski Rynek, który pozbawił miasteczka specyficznego klimatu i gotyckich spotkań przy fontannie. Na szczęście koncerty, spotkania ze znajomi i imprezy wynagrodziły wszystkie mankamenty, a i deszcz zdawał się zupełnie niektórym nie przeszkadzać podczas pląsów pod sceną. 

W piątek jako pierwsza zaprezentowała się na zamku Baṣnia - grająca w klimatach dark alternative, cold wave / post - punk formacja z Baśnią Lipińską na wokalu. Zespół zagrał swój debiutancki materiał z wydanej w marcu tego roku płyty „No Falling Stars And No Wishes” i trzeba przyznać, że jak na koncert otwierający zgromadził całkiem sporą publiczność i od razu zachęcił ją do zabawy. Czuć w tej muzyce zimne dźwięki inspirowane produkcjami z 4AD z przełomu lat 80/90, ale również własne oryginalne i przede wszystkim bardzo profesjonalne brzmienie. Ubrana w czerwoną suknię Baśnia, już od samego początku nawiązała świetny kontakt z publicznością i mimo początkowo lekkiej tremy, widać było, że czuje się na scenie jak ryba w wodzie. Następnie wkroczył Helroth i sceną zatrząsł pagan / folk metal. Zespół ma na koncie już sporo materiału oraz tras koncertowych po Europie, grał zarówno na Ragnard Rock Festival we Francji, jak i u boku Arkony, Percival Schuttenbach czy SSOGE. Była to ich pierwsza koncertowa wizyta na Castle Party. Z kolei po kilku latach wrócił do Bolkowa zespół Whispers In The Shadow. Ashley Dayour przyjechał w tym roku na CP z kilkoma projektami. Poza Whispersami mogliśmy zobaczyć jeszcze Near Earth Orbit oraz The Devil & the Universe i doświadczyć trzech skrajnie różnych muzycznych przeżyć. Whispers In The Shadow zagrał dość przekrojowo, poleciały utwory z różnych albumów, między innymi z “The Urgency of Now”, “Beyond the Cycles of Time czy “The Rites of Passage” i był to bardzo dobry koncert, jednak zabrakło mi kilku ulubionych hiciorów. Nie zmienia to absolutnie faktu, że był to dla mnie jeden z najlepszych piątkowych koncertów na zamku. Zaraz po nich na scenie zainstalował się niemiecki, deep dark rockowy Aeon Sable, którego muzykę w sumie trudno zaszufladkować. Zespół będący pod silnym wpływem ezoteryki, został założony w 2010 roku w Essen i ma na swoim koncie już kilka studyjnych krążków. Podczas festiwalu mogliśmy usłyszeć sporo materiału z ich ostatniej, wydanej w zeszłym roku płyty “Aether”. Tworząc ponętną, rockową, jak i mroczną atmosferę, Aeon Sable przyciągnął całkiem sporą publikę pod scenę na Zamku i dla mnie było to również bardzo ciekawe muzyczne odkrycie w tym roku. Atmosfera na dziedzińcu całkowicie się zmieniła, gdy na deski wyskoczył zespół Dawn of Ashes, który od kilku lat przełamuje granice gatunkowe, tworząc własną unikalną hybrydę dark electro - industrial - metal (nawet momentami black metal) - terror EBM. Nie są to do końca moje klimaty, ale trzeba przyznać, że to co Amerykanie wyczyniali na scenie zrobiło na ludziach całkiem spore wrażenie i często potem słyszałam dookoła, że “całkowicie rozje**** system”! Piątkowym co-headlinerem była dobrze już znana publiczności Castle Party formacja Merciful Nuns, która zagrała piękny, przekrojowy set ze swojej bogatej dyskografii. Artaud Seth jak zwykle w świetnej formie, czarował swoim wokalem i dla fanów była to prawdziwa gratka móc posłuchać go dwukrotnie (wcześniej w czwartek z projektem Near Earth Orbit). Koncerty na zamku zamykał w piątek Deathstars - totalnie nie moja bajka, ale zostałam nawet na kilku kawałkach, bo zaczęli od swoich największych hiciorów. Jakoś w połowie utwory zaczęły się jednak trochę ze sobą zlewać i był to dobry moment na rozpoczęcie aftera w Hacjendzie.

Sobotę otworzył polski electro-punkowy zespół DDA. Niestety mi udało się dotrzeć na zamek dopiero pod koniec drugiego koncertu, dark folkowego projektu Darkher. Zaraz po nich zagrała Agressiva 69, która ostatnio jest dosyć aktywna koncertowo i zalicza festiwal po festiwalu. Starzy wyjadacze, miłośnicy industrial rocka pląsali pod sceną, tym bardziej, że poleciał prawdziwy Best Of A69 (plus nowy kawałek). Jeszcze bardziej żywiołowo zrobiło się na koncercie - Żywiołaka! Jak sami mówią, grają “polską muzykę neoludową”, czyli mieszankę folku, punka, rockmetalu, “akustycznego trans-techno czy drum`n`bass”. Do tego wplatają elementy muzyki dub i nawiązują do chillout`u czy ambient`u. Co więcej utwory Żywiołaka oparte są na brzmieniach różnych wynalazków, czyli zrekonstruowanych, starych instrumentów. Na scenie super wyglądają, hipnotyzują słowiańskimi pieśniami, tak bardzo, że przywołują żywioły - dosłownie. Koncert zaczął się w słońcu, potem się zachmurzyło, by następnie walnąć porządną ulewą (to na bank za te pogańskie pieśni i diabełki ze sceny ;-)), ale nie na tyle straszną, by przeszkodzić w szaleństwach na zamku. Panowie nie szczypiąc się zbytnio latali w kotle z gołymi klatami, wywijając koszulami, panie tańcowały w przemoczonych sukniach nie przejmując się zbytnio rozpływającym się makijażem ani fryzurą. Po prostu bomba! Zespół dostarczył tak świetnej energii, że nie dało się inaczej. Potem można było trochę ochłonąć w oczekiwaniu na kolejną, moim zdaniem, jedną z największych gwiazd tegorocznego festiwalu (powinni zagrać jako headliner!), totalną post punkową klasykę - UK Decay! Niestety wyludniło się dość mocno na zamku po ulewie i grupa zaczynała koncert dla niewielkiej publiczności. Na szczęście z kawałka na kawałek robiło się coraz tłoczniej i koncert rozkręcił się na dobre. Widziałam UK Decay miesiąc wcześniej na klubowym gigu na Wave Gotik Treffen i już wtedy było mega i wiedziałam, że to po prostu konieczność, by pojechać do Bolkowa i zobaczyć ich na dużej scenie. Okazało się, że może być jeszcze lepiej! Świetne brzmienie, rewelacyjny kontakt z publicznością (Steve mówiący po polsku ;-)) no i oczywiście zagrane najlepsze utwory z “For Madmen Only” i “New Hope for The Dead”. Poleciały między innymi: “Unexpected Guest”, “For My Country”, “Dresden”, “Killer”, “The Black Cat”, “This City is a Cage” czy “Testament”... Dla mnie najlepszy koncert tegorocznej edycji CP. Następnie, po raz pierwszy w Bolkowie zaprezentował się niemiecki Lord Of The Lost, jeden z bardziej wyczekiwanych zespołów podczas tegorocznej edycji. Grupa z Hamburga przeszła przez lata sporą metamorfozę i tak naprawdę zaczęło być o niej głośniej w 2018 roku po wydaniu krążka “Thornstar” i dobrym gigu na zeszłorocznej M’era Lunie. Widać było zaciekawienie i emocje, gdy na zamku totalnie się zagęściło. Lord zagrał w sumie większość kawałków właśnie z wyżej wymienionego albumu, między innymi “On This Rock I Will Build My Church”, “Morgana”, “Loreley”, “Black Halo”, ale były też covery, w tym “Bad Romance” Lady Gagi, wspólnie wyśpiewany z publicznością. Sobotnim headlinerem był digital hard-core’owy Atari Teenage Riot. Widziałam ich już w akcji i nie ukrywam, że kiedyś o wiele bardziej mi się podobali na żywo, zarówno ATR jak i Alec Empire. Faktem jest, że rozgrzali ludzi pod sceną, poleciały największe hiciory, a Alec jest wciąż w świetnej formie ;-)

W niedzielę na zamku mieliśmy całkiem fajną mieszankę gatunkową i każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Na początek zagrał dark rockowo - industrialny Blitzkrieg, a następnie Dark Side Eons, czyli kawał dobrego synth rocka / dark wave. Od rana dzień zapowiadał się naprawdę słonecznie, ale niestety sytuacja diametralnie się zmieniła pod koniec ich koncertu, gdy nagle na zamkiem przewaliła się burza z gradem. Nie pozostało nic innego jak uciekać i szukać miejsca pod dachem, poza tym DSE musiał zakończyć występ i scena została szybko zabezpieczona. Przemoczeni do suchej nitki ludzie biegli ratować rzeczy na pola namiotowe, inni pochowali się po kwaterach i knajpach. Tym samym trafiłam na Małą Scenę na bardzo dobry występ Trakktora i w sumie całkiem fajnie wyszło, bo skacząc pod sceną można było się dość szybko wysuszyć :-) Koncerty trochę się opóźniły, więc gdy dotarłam z powrotem na zamek, na scenie instalował się Solar Fake. Trochę się przeciągnęło przez problemy techniczne, jak się szybko okazało w trakcie występu - z klawiszami, które mimo wszystko latały po całej scenie, raczej nie wydając z siebie żadnego dźwięku ;-) Ale było to wszystko bardzo zabawne, a Sven i Andre dość mocno improwizowali, puszczając oko do publiczności, która mimo klawiszowej wpadki i tak świetnie się bawiła. Kolejny koncert odbył się już bez jakichkolwiek wpadek, wręcz przeciwnie. Koncert eterycznej, fenomenalnej Eivør oczarował po prostu wszystkich. Farerska wokalistka, autorka tekstów i kompozytorka dała piękne show, prezentując przekrojowy materiał ze swoich licznych albumów, ale usłyszeliśmy też genialny cover The Cure “I will always love you”. Na zamek wkradła się prawdziwa magia i było widać prawdziwe szczęście na twarzach ludzi pod sceną. I myślę, że byłby to idealny akcent na zakończenie festiwalu. W zastępstwie za Myrkur, będącej w zaawansowanej ciąży, na koniec zagrał jeszcze islandzki zespół Sólstafir. Jeszcze ostatnie after parties w klubach i tak przeszła do historii kolejna edycja Castle Party. Odliczanie do następnej można już zacząć - oficjalnie potwierdzony termin to 8-12 lipca 2020. Do zobaczenia!

https://castleparty.com/

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły