Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Porcupine Tree - In Absentia

Można odnieść wrażenie, że za sprawą "Stupid Dream" kariera Porcupine Tree nabrała wiatru w żagle. na tamtej płycie formacja sprowadziła swoje utwory do nieco bardziej piosenkowych form, co okazało się być tylko na korzyść. Choć kolejne płyta "Lightbulb Sun" zebrały także kilka mniej pochlebnych opinii, to nie mozna było zarzucić zespołowi, że udoskonalił obrana wczęsniej konwencję. Można było się spodziewać, że jej następca - czyli omawiana tutaj "In Absentia" będzie z jednej strony kontynuacją wspomnianych albumów, ale z drugiej strony poszukiwaniem czegoś nowego - gdyż jak wiadomo Porcupijne Tree nie nagrywa dwóch identycznych płyt.
Zaraz po wydaniu krążka ze strony krytyki polał się wrzątek. Zaczęto zarzucać formacji, ze upraszcza swoją muzykę oraz, że bawi się w progmetalowy zespół. Rzeczywiście w wielu fragmentach "In Absentia" okazuje się być albumem okraszonym plejadą ciężkich gitar. To jest jednak tylko jednak strona medalu, gdyż mamy tu do czynienia z płyta pełną kontrastów - chyba nawet najbardziej pełną kontrastów spośród wszystkich w dorobku formacji. rzeczywiście momentami płyta brzmi mięsiście i ciężko. Wtedy też muzycy uciekają się do nieśmiałych progmetalowych łamańców, mogących się kojarzyć co nieco z lżejszymi dokonaniami Dream Theater. Trzeba przyznać także, że to te ostrzejsze momenty sprawiają, że "In Absentia" wydaje się być najbardziej wyrazistym materiałem, a takie kawałki jak "Trains" czy "Blackest Eyes" są najbardziej pożądanymi numerami na koncertach zespołu.

Druga strona medalu pokazuje te spokojniejsze oblicze zespołu, które podoba mi się jeszcze bardziej. To już nie jest smętne lawirowanie pomiędzy rockiem lat 70-tych a czymś współczesnym jak to miało miejsce na "Lightbulb Sun". Tym razem utwory są jeszcze spokojniejsze - z jednej strony nawiązujące klimatem do współczesnej muzyki alternatywnej czy nawet do brit-pop, z drugiej zaś zagłębiające się w ambient czy trip-hop. Wszystko za sprawą niesamowicie przestrzennego brzmienia i innego niż dotychczas wykorzystania klawiszy. Kwintesencją zmiany estetyki jest tu dla mnie utwór "Heartattack In A Lay By", który moim zdaniem obok "Russia On  Ice" jest najlepszym utworem Porcupine Tree w ogóle - piękna, subtelna i przejmująca melodia, efekt echa w chórkach, posępny fortepian... niby minimalizm, ale efekt piorunujący.

Nie zgodzę się z opinią, że jest to najmniej twórczy album tej formacji. Wręcz przeciwnie - uważam, że jest najlepszy! Ciężko jest wymagać od zespołu, aby każdy element był nowatorski. Nawet jeśli w partiach gitarowych słuchać naleciałości stricte progmetalowe nie mam tego zespołowi za złe. Wilson zachował a nawet mocno ubarwił styl zespołu, sprawiając, że płyta nie tylko powinna spodobać się starym fanom zespołu, ale i przekonać do siebie nowych.

Tracklista:

01. Blackest Eyes
02. Trains
03. Lips Of Ashes
04. The Sound Of Muzak
05. Gravity Eyelids
06. Wedding Nails
07. Prodigal
08. 3
09. The Creator Has A Mastertape
10. Heartattack In A Layby
11. Strip The Soul
12. Collapse The Light Into Earth

Wydawca: Lava Records (2002)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły