Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

My Chemical Romance - The Black Parade

Każdy już chyba kojarzy ten szalony skład z Gerardem Way na czele. Zespół ma na koncie dwa wydane albumy, z czego dopiero ostatni z 2004 roku "Three Cheers For The Sweet Revange" przyniósł im sukces i wylansował na całym świecie. Swoją muzyką reprezentowali klasyczne scremo. Jednak najnowszy krążek "The Black Parade" stylem pokazuje już zupełnie inny kierunek i styl. MCR skorzystali z pomocy Roba Cavallo, który współpracował również z Green Day. "The Black Parade" to concept album o pacjencie, który umiera na raka i którego śmierć przychodzi w formie najwcześniejszego wspomnienia Czarnej Parady.
Album zawiera "The End", dźwiękami polki i bujanym "save me". Chłopcy w wielu wywiadach wspominają, że właśnie przy tym utworze narodził się concept. Widoczny jest tu także duży wpływ Pink Floyd, a sam kawałek jest hołdem dla "The Wall". "Dead!" przypomina już trochę bardziej stare MCR; żywe, szybkie, ze świetną gitarką. Samo „la,la, la” jest czymś tandetnym, ale nadaje piosence energię przeciwną smutnemu tekstowi. Mocne ciarki mnie przeszły, gdy usłyszałam "This Is How I Disappear". Utwór jest niesamowity, tekst wyciska łzy z oczu.
"The Sharpest Lives" rozbujał mnie bardzo. Ciekawostką jest to, że Gerard zażyczył sobie żeby Fragero wymyślił jakąś gitarkę z Jamesa Bonda. Co się okazało? Biedaczysko musiał całą noc oglądać filmy z serii 007, bo nigdy ich nie widział. Wynik słyszymy w "The Sharpest Lives" i nawet ciekawie wyszło.
"Welcome To The Black Parade" to wojskowe bębny, klasyczny dźwięk gitar z lat 70. i optymistyczny refren "Will Carry On". Singiel promujący jest najlepszym wprowadzeniem w cały concept płyty.
Następny kawałek "I Don’t Love You" jest przepięknym wyznaniem miłości, chociaż tytuł sugeruje coś zupełnie innego. To już trzeci singiel promujący ten album i dzięki świetnemu teledyskowi zasługuje na wielką uwagę.
Siódmy utwór "House Of Wolves" to powrót do korzeni punkowych. Czysty i ostry rock, śmiałabym rzec, jak za starych czasów. Brudny szybki rock'n'roll. "Cancer" typowy-nietypowy dla MCR- wyciskacz łez. Jeden z najpiękniejszych kawałków w całej historii zespołu. Delikatne, melodyjne pianino i piękny tekst. Tylko gitarzyści są troszkę zawiedzeni nim- jak łatwo zauważyć, w utworze nie ma sekwencji gitarowych. Mimo to i tak go lubią.
"Mama" to tzw. "umpa-umpa" rosyjskie z wódką w dłoni. Gościnnie słychać tam Lizzę Minelli. A końcówkę piosenki ściągnęli z "One" Metalliki. Jednak to nie koniec ballad. W "Sleep" prócz pianina można już usłyszeć gitarę. Widać tu wpływy Toto z lat 80. Sama ścieżka inspirowana była z "Diuny".
"Teenagers" - kolejny hołd skierowany ku "The Wall". Piosenka a la The Offspring, o nawet pozytywnym tekście. Wolna i nastrojowa "Disenchanted" wręcz zmusza do pogrążenia się we wspomnieniach, przypomnienia sobie o tym, co minęło, czego już nie ma i nie wróci.
"Famous Last Words" to bardzo elektryczna i filozoficzna piosenka. Sama wręcz zaczęłam się zastanawiać, jakie byłyby moje ostatnie słowa, gdybym umierała. To jest drugi singiel promujący.
No i tu niespodzianka! W 13-tym kawałku ukryty jest bonus. Niestety trzeba na niego chwilę poczekać. Jest to wampirza przyśpiewka niczym z rosyjskiego kabaretu pt. "Blood". Dość zabawne zakończenie. Wręcz paradoksalne patrząc pod kątem całej płyty.

Czas na podsumowanie. Uważam, że ta płyta przejdzie do historii jako klasyk. Pomieszanie mnóstwa stylów; ballady, polki, metalowych riffów i klasyków prawdziwego rocka: Pink Floyd i Queena, to niczym receptura na katastrofę. Lecz produkcja Cavallo i oryginalny concept klei wszystko razem, dając wstrząsający efekt.

Słuchając "The Black Parade" poczułam się jakby Freddy Mercury powrócił z zaświatów i znów Queen zaczął grać. Gerard Way ma inny głos niż on, ale ta samą moc, charyzmę o zdolność do przekazywania głosem wszystkich możliwych uczuć.
Nie podejrzewałam sama siebie, że ta płyta tak mocno na mnie zadziała. Jest jak narkotyk; chce się po nią ciągle sięgać i słuchać na okrągło. Bałam się trochę chęci zmiany stylu przez My Chemical Romance, ale teraz jestem całkowicie za nią. Chłopcy pokazali, że prawdziwy rock nadal żyje, że nie dał się przygnieść pod ciężarem komercyjnego rocka i nu metalu.

Ocena: 10/10

Wydawca: Reprise Records (2006)
Komentarze
Ignor : nie ma co narzekać emo to kolejny styl ''wyprodukowany'' na potrzeby MTv ni...
Saskia : jak dla mnie mcr to kolejny przesłodzony zespolik z mtv2, aczkolwiek kiedyś...
minawi : Ludziska, nauczcie się korzystać z zasobów Internetu - jeśli nie od raz...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły