Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Le Rogue et Le Noir

  Le Rouge et le Noir był jednym z tych lokali, gdzie mieszała się subtelna czerwień firan i obrusów na stolikach, z mrokiem rozjaśnianym jedynie płomieniem zapalonych świec...
            Pogoda, w jesienną noc końca XIX wieku, za oknami pubu Le Rogue et le Noir była deszczowa i kryła całe miasto w nokturnie podobnej do obrazów Georges’a de La Tour. Wydawało się, że cały świat skupia się w tych kilku słowach nazwy lokalu; wszechobecna, wilgotna czerń i czerwone poświaty w oknach rozsianych kamienic, wijących się przez Chareleteun.            Le Rouge et le Noir był jednym z tych lokali, gdzie mieszała się subtelna czerwień firan i obrusów na stolikach, z mrokiem rozjaśnianym jedynie płomieniem zapalonych świec. Prócz właściciela siedział jeszcze jeden osobnik w rogu, najbardziej odizolowanym tam miejscu.            Antoine Larete dopijał już czwartą lampkę wina, odpalając kolejnego papierosa od świeczki stojącej na stoliku. Zdało się, że jego długie, kruczoczarne, kręcone włosy już wyschły a jedynie jego płaszcz, którego nawet nie zdjął zasiadając przy stoliku, był jeszcze wilgotny. Wędrował myślami po alejach swych wspomnień szukając kolejnych lamp, które pomogą mu ujrzeć to, co utracił tego pamiętnego dnia, zgoła dwa lata temu, gdy znaleziono go przy torach kolejowych. Niestety, a może i na swoje szczęście, nie mógł odnaleźć niczego, poza obrazami księżyca, jakże szkarłatnego oraz swojego własnego krzyku. Jedynie tyle jego, skąpa pamięć chciała mu podarować w ostatni dzień jego życia.            Do stolika podszedł barczysty, starszy mężczyzna z tacą zabierając już pusty kielich.            - Dziękuję Pierre - powiedział bez przekonania Antoine.            Pierre postawił kielich przed Antoine’m, wypełniony czerwonym winem apelacji Loire. Popatrzał z pewną dozą pożałowania na kończącego papierosa mężczyznę, po czym odszedł. Pociągnął solidnego łyka i usłyszał, jak otwierają się, zasłonięte czerwoną zasłoną, skrzypiące drzwi lokalu. Silny przeciąg, przyćmił na chwilę, wszystkie zapalone świece.            Mężczyzna ubrany w brązowy prochowiec i czarny skórzany kapelusz, przystanął na dłuższą chwilę w progu, po czym rozejrzał się wokół. Zdjął kapelusz, strącając z niego deszczówkę. Podszedł do kontuaru i zamienił kilka słów z Pierre’m.            Wolnym krokiem zaczął zbliżać się ku stolikowi Larete'a, trzymając w dłoni kielich. Jego czarne włosy zaczesane na tył, z siwymi pasemkami przy uszach, robiły tajemnice z wieku owego, zdawałoby się młodego mężczyzny. Antoine mógł już wyraźnie dostrzec jego pociągłą twarz - orli nos, silnie zarysowane brwi oraz równie przyciągające czerwone, ostre obwoluty ust. Oczy lśniły tajemnym blaskiem ukrytym gdzieś w jego wnętrzu, który przyćmiewał odbijające się w nich płomyki świec. Rozpiął prochowiec i zawiesił go na wieszaku opodal, tak jak i kapelusz. Miał na sobie teraz czarny garnitur a kołnierz koszuli przypasany krwistoczerwoną, aksamitną wstążką. Dosiadł się w milczeniu naprzeciwko Antoine'go i pociągnął bez wyrazu z kielicha. Głos miał bardzo niski, jakby ktoś z zaświatów grał na mitycznej trąbie.            - Niemal codziennie, niebo przelewa swoje łzy dla jakiegoś mieszkańca Charleteun.            Antoine nic z tego nie zrozumiał. Starał się cokolwiek powiedzieć, jednak w niezrozumiały sposób słowa więdły mu w gardle.            - Dzisiaj płacze dla ciebie Anotine Larete - spojrzał na niego, zimnymi oczami, mówiącymi językiem, jaki ciężko było zrozumieć. Ale jego oczy wróżyły - coś złego, coś ponurego.            - Wybacz, jednak nie rozumiem cię, ani tego co też sprowadza ciebie ku mojej osobie panie...            - Armand - po prostu Armand - uśmiechnął się lekko.            - A kimże jesteś drogi Armandzie, że zajmujesz mi czas?            - Nekrologiem.            - Przepraszam, kim? - spytał nie kryjąc zdziwienia.            - Nekrologiem - zaglądam tam, gdzie nikt nie tracąc zdrowych zmysłów, nie może zajrzeć. Potrafię czytać arkana nekroskopu, zapisane w każdym tętniącym życiem sercu... tak jak wyczytałem je wczoraj z twojego, gdy...            Antoine'a nagle ogarnął strach przed czymś niezrozumiałym, czymś co siedziało w nim, jednak nie posiadał kluczy do wrót w swoim zmęczonym umyśle, by móc je otworzyć i poznać przyczynę grozy.            - Wyczytałem w twoim czarnym sercu, że nie mówi ci ono wszystkiego. Więc powiem ci coś w tajemnicy między nami, co zachowasz dla siebie aż po grób.            Larete marzył już tylko o tym, aby uciec w czarną, deszczową noc, za drzwiami Le Rouge et le Noir, ale zarazem nie mógł tego uczynić. Coś trzymało go przykutego do krzesła. Może to jego nieokiełznana ciekawość, a może to przez oczy Armanda? Odpalił drżącymi rękoma kolejnego papierosa, mając nadzieję, że odegna choć odrobinę tego strachu, jaki zaczął go trawić, wraz z dymem.            - Ostatnimi czasy ulice Charleteun robią się coraz bardziej niebezpieczne. Pomijając sporadycznych rabusiów i bandytów, grasuje tutaj pewien mężczyzna, który zamordował już sześć kobiet, hańbiąc ich miękkie ciała, w chwili, gdy się wykrwawiały. Grał swym nożem na ich tętniących życiem arteriach, jak muzyk, z pasją wygrywający melodię smyczkiem na swych skrzypcach. Lubisz muzykę? - zapytał, czerpiąc jakąś perfidną przyjemność ze swojego pytania.            - Nn... - popił wino - Nie.            - A jednak, bardzo głęboko w tobie tkwi dusza artysty. Artysty, który w zupełności zatraca się w swej pasji i wychodzi na miasto w nocy grać swą piekielną muzykę.            Antoine czuł, że z jakiś wrót jego nieodczytanych wspomnień, przedostaje się światło, jednak nie potrafił w nie zajrzeć. Nie potrafił przekroczyć ich progu.            - Obawiam się jednak, że twój występ na scenie dobiegł końca i jedyną osobą, jaka będzie bić po nim brawa, będę ja.            Nagle Larete'a uderzyło - wrota czarnych wspomnień stanęły przed nim otworem i wessały go w swoją mroczną otchłań. W jednej chwili wszystkie krwawe obrazy uderzyły go, niczym piorun. Ujrzał obcą osobę, jakże podobną do niego samego, z zakrwawionym nożem w dłoni. Czuł zapach kobiecych perfum, miękkość ich skóry oraz smak ich krwi.            - Aa-ależ dlaczego? Kk-kim jesteś?            Armand wstał, odsuwając spokojnie krzesło i poprawił swój garnitur.            - Mówiłem już - jestem nekrologiem. Byłem nim na długo przed tym zanim, zabiłeś swoją matkę, gdy sam jeszcze ledwo potrafiłeś zadbać o siebie i będę nim... na długo po tym, jak znajdziesz ukojenie, którego sam szukam. Staram się utrzymać równowagę, w bezlitosny, ale zarazem jakże sprawiedliwy sposób.            Antoine, czuł jak jego serce, wyrywa mu się ze strachu z piersi, czuł jak oparcie krzesła wrzyna mu się w plecy, ale przede wszystkim - zaczął czuć zapach więdnącej róży.            - Po tych wszystkich latach dochodzę do wniosku, że nie ma dobra i zła - bieli i czerni. Jest tylko zło i to co je zwalcza... jest tylko czerń i czerwień...            Armand wyprostował rękę, kierując dłoń w stronę serca Antoine'go. Chciał krzyknąć, jęknąć, jednak nie potrafił. Na jego gardle zacisnęła się niewidzialna dłoń, a jego serce, jak i cała klatka piersiowa zdawała się zapadać w sobie. Czuł okropny, niewyobrażalny ból, jakby ktoś stawiał na nim wielkie głazy - jeden po drugim. Oczy Armanda zdawały się teraz błyszczeć światłem księżyca, z każdą chwilą wieczności dla Antoine'go, coraz to bardziej krwistym światłem księżyca. Takim samym jaki błyszczał, gdy Antoine poderżnął swojej matce gardło. Przypomniał sobie zapach jej włosów, miękkość dłoni i czerwień, delikatnych ust. Dłoni, które katowały jego małe ciało i ust które katowały jego szukający miłości umysł.            Apogeum niewidzialnej, destrukcyjnej siły towarzyszyło ciche, stłumione ludzkim ciałem, pęknięcie. Armand opuścił dłoń, a za nią powędrowała głowa Antoine'go Larete'a na stolik, która po drodze przewróciła kielich. Obrus zaczął zmieniać odcień czerwieni na szkarłatny, gdy z ust Antoine’go zaczęła sączyć się krew.            Armand poprawił garnitur, założył swój prochowiec i kapelusz na głowę. Zza pazuchy prochowca wyciągnął, dorodną, czerwoną różę i położył ją przy głowie Larete'a, po czym udał się w kierunku wyjścia. Pierre czytający gazetę przy kontuarze, usłyszał jak otwierają się ze skrzypem drzwi wejściowe. Gdy podniósł głowę, widział już tylko jak ktoś je zamyka z drugiej strony, a deszcz wypełnił dudnieniem, niemal cały lokal.            Le Rogue et le Noir zawsze tętnił barwami czerni i czerwieni, jak i zapachem wina. Tej jednak nocy czuć było zapach zwiędłych róż, a dokładnie jednej róży, która teraz była już kompletnie czarna i powiędła.
Dawid d'Aran Łęcki
Komentarze
AbrimaaL : Czerwony po francusku to "rouge", nie "rogue", ale podejrzewam, że to literó...
dAran : Fotkowicze pochowali się w zakamarkach swoich mrocznych lodówek Hor...
Horsea : Dzięki Alphar. Wiesz, sensowne obcinanie tekstu nie jest zarzutem :)...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły