Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Encyklopedia :

Born Dead

Początków istnienia Born Dead można by było szukać w rozdziale historii oznaczonym czterema cyferkami: 1998, albo może i jeszcze wcześniej.
Początków istnienia Born Deada można by było szukać w rozdziale historii oznaczonym czterema cyferkami: 1998, albo może i jeszcze wcześniej. Jednakże nie czas i miejsce, aby dzielić się ze światem tą opowieścią, bo gdyby ujawnić ją teraz to któż kupiłby w przyszłości książkę o nas, gdzie wszystko będzie jasno i klarownie wyjaśnione? Ale tak naprawdę, to Born Dead zaczął się tworzyć w pierwszych dniach 2002 roku, kiedy dwaj kumple z dzieciństwa, Adam "Kurak" Matura i Ernest Niemiec, postanowili skleić zespół. Kurak grał już wtedy na perkusji w grind-core'owej kapeli Rectal Sludge, zaś Ernest po kilku latach gry na gitarze stwierdził, że już najwyższy czas zacząć grać z kimś. Znalezienie dobrych muzyków do zespołu nie jest najłatwiejszym zadaniem, szczególnie wtedy, gdy robi się kapelę od zera, jednak dwójka zapaleńców, postanowiła wyjść na przeciw trudom losu i zamieściła ogłoszenia w dwóch katowickich sklepach muzycznych. Pozostało tylko czekać...

Dziwny traf sprawił, że dokładnie po miesiącu i dniu działalności, Sandblasted Skin - wydawałoby się, że najbardziej obiecujący zespół na rok 2002 - w nie do końca jasnych okolicznościach zakończył swój żywot (szczerze mówiąc to po dziś dzień nie wiem o co chodzi...). Tymże sposobem kolejnych dwóch kumpli w tej opowieści, wykształcony basista Piotrek "Cufal" Zaufal, oraz dość poważnie roztargniony wokalista Grzegorz "Kleyu" Lepiarczyk, zostało na lodzie. O ile Cufal zaangażowany był w wiele muzycznych projektów, w tym topowy wówczas Stubborn, to Kleyu został całkowicie bez kapeli i zastanawiał się czy nie olać całkowicie muzyki, bo wszystkie kapele, do których trafiał, po pewnym czasie osiadały gdzieś na cmentarzysku rock'n' rolla. Żeby tego było mało, cztery dni po rozpadzie Sandblasted Skin, wracający z koncertu Stubbornu, Kleyu miał incydent z grupką dresów, który zakończył się złamanym nosem u wyżej wymienionego. Następnego dnia, niewiedzący jeszcze o wydarzeniach poprzedniej nocy Cufal, znalazł ogłoszenie Ernesta i Kuraka. Początkowo planował spotkać się z nimi już w poniedziałek 14 stycznia, ale gdy dowiedział się o tym, co stało się dzień wcześniej, postanowił przełożyć spotkanie o tydzień.

Dwudziesty pierwszy dzień stycznia nie należał do najcieplejszych dni w roku, szczerze mówiąc był wypizg jak cholera. Śląskie tramwaje nie są zbyt punktualne, szczególnie zimą, kiedy wieczorową porą zamarzają szyny, a zanim chaotycznie zorganizowane PKT cokolwiek z tym zrobi potrafi minąć naprawdę dużo czasu. Oczywiście Cufal i Kleyu musieli odcierpieć swoje na przystanku. Jednakże pomimo pesymistycznego nastawienia Cufala, udało im się nie spóźnić. Spotkanie miało mieć miejsce na ostatnim piętrze katowickiego KFC (czy Burger Kinga - cholera wie co tam teraz jest ;-)). Głupio byłoby wejść i siedzieć tam nie kupując niczego, szczerze mówiąc można by było się tym narazić na wyrzucenie z tej jakże "prestiżowej" jadłodajni. Po spojrzeniu na cennik okazało się, że najtańsza rzeczą, jaką można tam dostać, jest pepsi (co nie zmienia faktu, że i tak była droga). W końcu Ernest zjawił się w KFC, nawiązała się rozmowa, w której - o dziwo - nie padło ani jedno niecenzuralne słowo! Po obgadaniu konkretów nie pozostało nic innego jak umówić się na pierwszą próbę.

Katowicka "Opta" była zakładem, który produkował różne akcesoria związane z rynkiem okulistycznym. W najlepszym czasie dawała zatrudnienie nawet 2 tysiącom pracowników. W większości były to kobiety, gdyż praca nie wymagała dużych nakładów siły. W skutek przemian ustrojowych oraz, w głównej mierze, nieudolnego zarządzania przez dyrekcję, nierentowny zakład w 1996 roku ogłosił upadłość. Pracownicy wylądowali na garnuszku państwa. Sam syndyk, który aktualnie sprawuje pieczę nad tym, co z "Opty" zostało, jest na tyle uczciwym i wiarygodnym człowiekiem, że interesuje się nim prokuratura, a państwo cofnęło mu paszport. Aktualnie zarząd "Opty" (czy raczej tego, co z niej zostało) liczy 3 osoby, a sama spółka zatrudnia 3 (słownie trzy) pracownice. W 2000 roku zespół Rectal Sludge zaczął wynajmować pomieszczenie w pooptowym budynku, które zostało zaadaptowane na próbownię. Przewinęło się tam kilka zespołów, a na dzień dzisiejszy grają tam: Rectal Sludge, Malediction, NWO, The Lunatiques, Hybrid Exeneration i Born Dead właśnie. Gdy pierwszy raz wchodzi się do tego budynku czuje się niesamowitą atmosferę tego miejsca: od 6 lat większość pomieszczeń nie była ogrzewana, dlatego wilgoć zrobiła swoje - na klatce schodowej brakuje dużych połaci farby. Wszystkie pomieszczenia są zaplombowane, a przez szklane drzwi można zauważyć jeszcze zeszyty z notatkami oraz powyłączane maszyny - wszystko jest zostawione tak, jakby ktoś w trakcie dniówki wszedł i powiedział: "zamykamy zakład". Nie trzeba chyba wspominać, że na klatce schodowej nie ma światła. Brooklyn. Po prostu Brooklyn.

Na pierwszej próbie grupa osób, która później miała nazwać się Born Dead, miała grać cover Sepultury "Territory", jednakże wyszło tak, że Cufal z Ernestem wymyślili kilka riffów, które wszystkim się spodobały. Ten zlepek riffów posłużył za szkic numeru "Kontrola", który co pewien czas ulegał przearanżowaniu, aż w końcu uzyskał obecną formę. Następnie Cufal z Kurakiem, na próbie sekcji rytmicznej wymyślili numer, który z początku miał być rockowy, ale - jeśli porównać to do jakiegoś stylu - wyszło z tego coś na kształt punk rocka, szczególnie, że tekst napisany przez Ernesta, mówi o ekologii. Mowa oczywiście o "Zabijać aby przeżyć", który obecnie śpiewany - a raczej ryczany - jest na dwa wokale. Następnie Cufal wydusił z Kleya tekst, który zaczął pisać jeszcze za czasów Sandblasted Skin. Tekst traktuje o politykach i ich braku zainteresowania wszystkim poza pieniędzmi. Na tej podstawie Cufal skomponował "V.I.P." - numer, który można nazwać hymnem Born Dead).

Wszystko pięknie, ale w marcu 2002 Born Dead nadal był jeszcze kwartetem, a jak mawia tata Kleya: "w dobrym rock 'n' rollu potrzebne są dwie gitary". Cufal od samego początku miał nakręconego jednego gitarzystę, ale ponieważ nie wiedział czy Born Dead wypali, wolał trzymać go na potrzeby swego solowego projektu. Ale w marcu, pomimo tego, że Cufal był już pewien, że jego obecna kapela "to je to", nadal myślał o swoim solowym projekcie. Dopiero filozoficzne pytanie Kleya - "a po co ci dwie kapele grające taką samą muzykę?" - sprowadziło Cufala na ziemię. Tego samego dnia Marek Trojan otrzymał telefon, zapraszający go na najbliższą próbę. Born Dead był już w całości. Wcześniej wspominałem, że początki Born Deada sięgają roku 1998, albowiem właśnie wtedy Cufal i Marek grali razem w rybnickim zespole Blitzer. Tak właściwie, Blitzer to materiał na następną historię, w której Marek przed przeglądem muzycznym prawie zostaje pobity, co najlepsze przez kumpla, który pożyczył mu pieca. Tak właściwie to Cufal odszedł z Blitzera zaraz po przeglądzie, a reszta kapeli postanowiła rozwiązać zespół. Nie zmienia to faktu, że Blitzer zapisał się złotymi literami w historii śląskiego rock 'n' rolla, a "Korona" - pub, w którym odbył się przegląd - pomimo zamknięcia latem 1998 roku stała się miejscem legendarnym.

W momencie, w którym Marek dołączył do "Poronionych", zespół zaczął pracować nad kawałkami "Głupcy" oraz "Miesiąc i Dzień", które to razem z trzema poprzednimi stanowią serce Born Deada, oraz w znakomity sposób ukazują pluralizm występujący w zespole. Właściwie te pięć numerów to pierwszy rozdział napisany przez tą piątkę młodych ludzi. Aby godnie podsumować tenże okres postanowiono, że owe nagrania zostaną zarejestrowane. Oczywiście nie było mowy o profesjonalnym studiu, ponieważ nie zgadzało się to z planem gospodarczo-ekonomicznym zespołu, w grę wchodziło nagranie wszystkiego własnym sumptem na próbowni. W tym celu Piotrek z The Lunatiques pożyczył Born Deadowi 16 kanałowy mixer, a Grzegorz Cebula użyczył egzotycznego instrumentu o tajemniczej nazwie zaklinacz deszczu. Cały zespół miał się spotkać na "Opcie" o godzinie 9:00 i miał tam siedzieć do późna w nocy. Cufal, Marek i Kleyu, jako że byli pierwsi na próbowani, zabrali się za testowanie nowego chorusa i delaya. Dziwnym trafem nagle z pieca przestały dochodzić jakiekolwiek dźwięki, a z ust Marka padło "Eee... Cufal, dlaczego to zrobiłeś?". Po czym Cufal odpowiedział, że on niczego nie wyłączał. W efekcie nie było niczego do roboty, więc postanowiono zadzwonić do Erniego, którego nie wiedzieć czemu nie było jeszcze na próbowni (Kuraka zresztą też). Rozmowa wyglądała mniej więcej tak "Cześć Ernest. Czemu cię jeszcze nie ma na próbowni?", z odpowiedzi zaspanego Ernesta dało się tylko wyłowić: "Gtregfbtryh, dfgertfdgret, kurwa! Defgthy... Zaraz będę...". Okazało się, że poprzedniej nocy Kurak z Ernestem pracowali w Spodku na koncercie Jamirouquai, który przywiózł jedyne sześć tirów sprzętu, które rozładować i załadować musieli Kurak z Ernestem oraz kilku innych ludzi. Wysiłek się opłacił, bo po koncercie Kurak dostał od perkusisty Jamiraquai kilka nowiutkich kompletów pałek Vic Firth. Gdy dwóch przodowników pracy trzeciej RP w końcu pojawiło się na miejscu okazało się, że elektrownia prowadzi konserwację kabli i prądu nie będzie do godziny 14:00. Marek i Cufal postanowili, że nie będą siedzieć i się nudzić przez 4 najbliższe godziny, więc skoczyli do sklepu po wino, które wypili w ukryciu przed pozostałymi, żeby więcej było dla nich. Z biegiem czasu wypady do sklepu grupy "Cufal and Marek Alcoholic Connection" powtarzały się, poprawiając humor wyżej wymienionym. Po długich oczekiwaniach, w czasie których Poronieni zmagali się z montowaniem mikrofonów nad perkusją, tudzież zajmowali się innymi ważnymi rzeczami (C&M Alcoholic Connection), prąd raczył wrócić do gniazdek. Zespół zabrał się za testowanie głośności poszczególnych mikrofonów, gdy nagle współpracy odmówił komputer. Następne trzy godziny to zabawa członków BD z komputerem w kotka i myszkę, ponieważ komputer czasem zechciał nagrać ścieżkę testową, po czym gdy przechodziło się do właściwego nagrywania komputer ni stąd, ni z zowąd protestował. BD powoli zaczął tracić wiarę w powodzenie tegoż przedsięwzięcia. Kleyu się nie poddawał i w końcu przełamał strajk komputera, który zgodził się nagrać kilkanaście ścieżek z kolei. Po obudzeniu Kuraka, który olał to wszystko i postanowił odespać poprzednią noc, zaczęto nagrywać ścieżkę perkusji do "Zabijać Aby Przeżyć". Oczywiście byłoby to zbyt piękne, gdyby udało się to nagrać. W połowie numeru mixer przestał przekazywać sygnał do komputera. Tego było już zbyt wiele. Chłopaki nie wytrzymały i na mixer posypały się ciosy z buta, łokcia, różnych twardych przedmiotów. Mało brakowało a mixer wyleciałby przez okno z czwartego piętra (tenże nieszczęsny przedmiot stał już nawet w oknie). Następnie mixer trafił na korytarz, gdzie każdy dał upust swojej agresji wykonując na nim kilka efektownych skoków. Czerwcowe upały chyba źle działają na Poronionych...

Tak, zawsze jest tak, że "...ktoś musi zacząć pierwszy"... Tym następnym, któremu przypadło dokończenie rozpoczętej już historii, jestem ja. Zadanie przede mną postawione można uznać za wyzwanie, ale mam nadzieję, że podałam mu nie wysyłając przy tym potencjalnych czytelników do krainy snów. Dobra, to tyle tytułem wstępu - do rzeczy!

Po nieudanych nagraniach, zespół, co tu dużo mówić – przybity, po jakimś czasie decyduje się na letni odpoczynek. Podczas jego trwania nadrabia brak wspólnych prób snuciem planów na następny sezon. Dotyczyły one już nie tylko dalszych prób, ale co ważniejsze – pierwszych koncertów! Wszyscy byli zgodni co do tego, że muszą się wreszcie odbyć. Gorzej było z ustaleniem terminu. Początkowo owy debiut sceniczny miał się odbyć na przełomie sierpnia i września 2002 roku. Jednak w miarę zbliżania się tego terminu zespół zmieniał go na inny, potem jeszcze następny i tak dalej, i tak dalej. Z tego co pamiętam, były to: początek września, kiedyś w wrześniu, przełom września i października, połowa października itd. Wreszcie, kiedy doszło do początku listopada, ustalono datę i miejsce: 10.11.2002 - Piwiarnia "Dołek" w Dąbrowie Górniczej - Gołonogu. Miejsce to raczej niezbyt przyjazne, przywodzące mi na myśl obrazy Zagłębia z "Ludzi bezdomnych" Żeromskiego, zostało wybrane głównie dzięki znajomości Kuraka z właścicielami lokalu. Wcześniej występował tam ze swoim zespołem Rectal Sludge. Od strony muzycznej zespół czynił końcowe przygotowania już od września, gorzej wyglądała sprawa z zapleczem technicznym. Praktycznie brak własnego, porządnego nagłośnienia. Na szczęście koncert odbywał się w ramach większej lokalnej imprezy, dzięki czemu wykorzystano możliwość pożyczenia potrzebnego sprzętu od innych kapel. I tak to, w zimny i deszczowy, jak to zwykle w tym kraju bywa, dzień miał miejsce debiut sceniczny zespołu Born Dead. Odebrany został bardzo specyficznie – publika przez cały koncert stała praktycznie nieruchomo a z ust właściwie nie wydobywały się żadne dźwięki. Zabawa zaczęła się dopiero na Ojcu Dyrektorze, kawałku, który okazał się być najbardziej przebojowym, a może lepiej "zabawogennym" w repertuarze zespołu. Interpretacje psychologiczno-socjologiczną tego zjawiska zostawiam, Drodzy Czytelnicy, Wam.

Po tym wydarzeniu posypał się, parafrazując, worek z koncertami. Następne 2 miały miejsce miesiąc później, w grudniu 2002 roku w pubie "Rampa" w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. W międzyczasie zespół pisał nowe utwory i udoskonalał poprzednie. Powstaje "Transmisja", utwór krytykujący subiektywizm i upolitycznienie telewizji, szczególnie publicznej. Jego premiera dobyła się podczas pierwszego występu w "Rampie". W tym okresie gościnnie na trąbce w zespole udziela się Error, natomiast przy okazji mają miejsce ważne wydarzenia - z zespołem, także jako gość, występuje młodszy brat Cufala – Paweł, zwany przez otoczenie Cufalem Juniorem, tudzież po prostu Juniorem. Oba wyżej wymienione koncerty były amatorsko rejestrowane. Ich fragmenty miały zostać udostępnione fanom, jednak sprawa, z bliżej nie znanych przyczyn, upadła.

Poronieni nabrali trochę tupetu i postanowili pokazać się na większej scenie szerszej publiczności. Okazja nadarzyła się dość szybko - Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy 2003. Kilka telefonów i zespół ma zabukowany występ w Sztabie Miejskim WOŚP w Katowicach. Koncert odbył się 12 stycznia 2003 roku, nota bene w ten sam dzień, co Wojewódzki Etap Ogólnopolskiej Olimpiady Historycznej, w którym brał udział Marek, to jest autor. Nie trzeba tu chyba mówić, co było ważniejsze i co sobie odpuścił... Zespół gra jako gwiazda wieczoru. Oczywiście, jak poprzednio, w większości na nieswoim sprzęcie. Jednak była to okazja pokazania się i wypromowanie, co zostało wykorzystane. Born Dead powoli stawał się zespołem coraz bardziej rozpoznawalnym na lokalnej scenie muzycznej.
Zespół ponownie postanawia nagrać demo, które nie tylko miało służyć jako dawka codzienna dla fanów, ale także jako pewny i skuteczny środek promocji. Tym razem jednak plany są dużo ambitniejsze: postanowiono wejść do studia nagraniowego i tam zarejestrować materiał. Dla zespołu miał się rozpocząć kolejny, jasny rozdział ich historii. Nikt jednak wtedy nie przypuszczał, że będzie on także, a może przede wszystkim, bardzo ciężki i nieprzyjemny. Zespół wpatrzony w jasne słońce nie zauważył, że od tyłu zaczęły napływać czarne chmury.

Tym razem wszystko szło dużo sprawniej: szybko znaleziono i studio, i realizatora, i terminy. Miejscem nagrań okazało się być studio "Mamut" w Będzinie. Zajmowało ono ten sam budynek, co i sklep właściciela, pana Lemańskiego. Z nagraniami zespół miał ruszyć na początku marca, jednak z różnych przyczyn zostały one przesunięte i wszystko ruszyło dokładnie 22.03.2003. Wtedy to pod okiem wprawnego realizatora, Tomka Zorichty, przystąpiono do nagrania bębnów.

Jednak wcześniej, bo 1 marca, nastąpił równie ważny moment w działalności zespołu. Dołączył do niego Junior, świetnie sprawdzający na poprzednich koncertach zespołu jako gość na scenie. Przyniosło to jednak pewne komplikacje: trzeba było jakoś podzielić i rozszerzyć partie wokalne. Jednak wszystko pod czujnym okiem Cufala starszego szło szybko i sprawnie.

Wróćmy jednak, a może raczej idźmy dalej - do końca marca 2003 roku. Wbrew wcześniejszym zapowiedziom zespół pokazał się w nowym, pełnym składzie 28 marca w pubie Zanzibar, jako oprawa muzyczna 18 urodzin Errora i paru znajomych. Był to debiut Juniora na scenie jako 100% wokalisty a zarazem członka Born Dead. Zespół przyjęto bardzo pozytywnie.

Jednak w międzyczasie jaśniejącą przyszłość nagle przesłoniły wcześniej wspomniane ciemne chmury. Na drodze zespołu stanęły pierwsze poważniejsze przeszkody. Okazało się jednak, że były to bardzo poważne kłopoty jak na pierwszy raz. Wszystkie one dotyczyły jednego z członków zespołu: Adama "Kuraka" Matury.

Najprościej rzecz ujmując można powiedzieć, że Kurak w pewnym momencie po prostu przestał się rozwijać muzycznie. Nikt jednak zanadto się tym nie przejmował: póki co nie rzutowało to najgorzej na działalność zespołu. Problemy wyszły na jaw dopiero w studio. Powiedzenie mówiące, że taśma nie kłamie okazało się być prawdziwe. Niestety. Błędy popełnione przez niego w studio przysporzyły bardzo poważnych problemów podczas nagrań innych partii, nie mówiąc już o miksowaniu. W dodatku niski budżet i brak czasu spowodował, iż ich poprawienie było zwyczajnie niemożliwe. Najgorsze było jednak to, że nagle te dotychczasowe niedociągnięcia stały się poważnymi problemami, szczególnie na scenie. Postanowiono zastosować łagodne środki lecznicze. Wspólne próby sekcji rytmicznej rozpoczęte już wcześniej zostały zintensyfikowane. Na razie liczono na poprawę...

Nagrania trwały dalej. Kolejno rejestrowano ścieżki basu, potem gitar a na końcu wokali. No, może niezupełnie na końcu, bo ostatecznie Cufal zdecydował się na dogranie partii akordeonu w "Ojcu Dyrektorze" i klawiszy w "Kontroli". Teraz należało już tylko czekać, aż nagrany materiał zostanie zmiksowany i zmasteryzowany. Tym zajął się Maciej Mularczyk, przy sugestiach Ernesta i Cufala.
Niestety, w międzyczasie problemy wewnątrz zespołu zaczęły narastać. Zwiększona liczba prób nie przyniosła spodziewanych efektów. Poza tym Kurak stwierdził w międzyczasie, że przydałoby się mu nowych i innych wrażeń. W tym celu założył death metalowy "Crucifier Moon". W innym kontekście, co dla autora tego tekstu - studenta archeologii jest bardzo ważne, nikt nie miałby nic przeciwko temu. Wszyscy byliby zadowoleni. W tym wypadku spowodowało to wydatne zmniejszenie zaangażowania Adama w sprawy zespołu, co objawiało się przede wszystkim obniżeniem frekwencji na próbach...

Nawiązując do Platona, kto choć raz ujrzał światło już nigdy więcej nie będzie chciał wrócić do jaskini (odsyłam do "Uczty", ciekawe). I reszta chłopaków z Born Dead nie zamierzała być wyjątkiem. Rozpoczęły się "kuluarowe" dyskusje. Było to o tyle "prostsze", że Kurak w pewnym momencie przestał pojawiać się na próbach. I to pomimo zbliżającego się terminu występu w "Wysokim Zamku", klubie w Katowicach - Załężu. Głosy były podzielone i zdecydowano się na nieprzyjemny, ale konieczny krok: koncert miał się okazać ostatecznym "sprawdzianem" dla Adasia.
Dobra, może to i niefachowe, ale nie mogę pozwolić żeby ta historia zmieniła się w jakieś political-fiction, albo program Wołoszańskiego! Trochę optymizmu! Na początku kwietnia Kleyu kupił Power-Mixer, co nareszcie pozwalało zespołowi niezależnie nagłaśniać wokal (nie zawsze z zamierzonym skutkiem, no, ale...). Poza tym Ernest zakupił fajnie brzmiący, lampowy Guyatone (z tym, że wcześniej: jeszcze przed nagraniami). Wszystko to miało pięknie zabrzmieć po raz pierwszy w wysokim zamku. No właśnie, miało...

Koncert odbył się 12 kwietnia 2003 roku. I już na samym początku pojawiły się problemy. Okazało się, że uszkodzony jest zarówno nowiusieńki Power Mixer, jak i piec Ernesta. Zespół podejrzewał, że byli to członkowie "Crucifier Moon", którzy odbywali próby w tym samym lokum, ale nigdy nie udało się tego potwierdzić. W dodatku jakiś czas przed koncertem perkusista przestał pokazywać się na próbach. Wszystko to nie wróżyło niczego przyjemnego. Koncert wypadł bardzo dobrze. Po zakończeniu Cufal powiedział: "Nie zagralibyśmy lepiej, przynajmniej nie w tym składzie...". Bo niestety, Adaś znów nie pokazał się z dobrej strony, co w połączeniu ze sprawą uszkodzenia sprzętu spowodowało wstępne podjęcie decyzji: Kurak musiał odejść. Zwolennicy dania mu jeszcze jednej szansy stracili ostatnie argumenty.

Sprawę trzeba było rozwiązać jak najszybciej. Wszystko to działo się już po właściwych nagraniach, a przed rozpoczęciem miksów - odłożonych w czasie. Wszystko było skrajnie niezręczne - Adaś był w sumie założycielem zespołu i to dzięki niemu zespół miał sale prób. Ale Marek miał kiedyś identyczną sytuację - wtedy do dawano odpowiednikowi Adasia kolejne szanse, co w końcu doprowadziło do rozwiązania zespołu. To nie mogło się powtórzyć.

Odnośnie samego pożegnania się z perkusistą: od tamtego wydarzenia powstało wiele różnych opowieści, legend, niedomówień... W większości były one nieprawdziwe, jednak spowodowały one to, że tak naprawdę nie wiadomo jak to wszystko miało miejsce. To, co będzie dalej jest tylko próbą rekonstrukcji wydarzeń.

Usunięcie Adasia z zespołu miało początkowo nastąpić na samym początku maja, jednak ze względu na egzaminy maturalne Kleya, Cufala i Marka zostało to przesunięte w czasie. W połowie maja zespół został podzielony przez opinie na temat procedury: cześć osób chciała spotkania całego zespołu i publicznego rozwiązania sprawy, inni chcieli uniknąć tego za wszelką cenę. To zaś powodowało kolejne przesunięcia w czasie. Prawdopodobnie na początku czerwca Cufal skontaktował się prywatnie z Ernestem i zlecił mu rozmowę z Kurakiem oraz zadanie wyrzucenia tego ostatniego z zespołu (inne źródła podają, że była to własna inicjatywa Ernesta). Spotkanie nastąpiło w drugim tygodniu czerwca, prawdopodobnie 10 lub 11 czerwca. Wtedy to Ernest powiedział Kurakowi o wszystkim (choć podobno nie chciał tego robić i wygadał się przez przypadek). Adaś przyjął to ze spokojem. Wszystkiego domyślał się już od jakiegoś czasu. Miał trochę pretensji, bo wszystko odbyło się w konspiracji, za jego plecami. Wieczorem tego samego dnia Ernest dzwoni do Cufala i relacjonuje całe zajście, ten zaś kontaktuje się z Markiem i Kleyem. Ten ostatni 12 czerwca umieszcza na stronie internetowej zespołu krótką wzmiankę o tym, co zaszło i coś w stylu podziękowań. To było najbardziej nierozsądne i nieprzemyślane działanie, jakie Kleyu kiedykolwiek wykonał. Zaważyło to na dalszych relacjach Kuraka z zespołem: ten news uznał, zdaniem autora bardzo słusznie, za obraźliwy, pełen zakłamania i próbujący odwrócić kota ogonem. Dał temu z resztą upust publikując parę dni później swoje zdanie na ten temat na księdze gości, przy okazji atakując otwarcie Cufala i zarzucając mu, mówiąc oględnie, działania bez zgody z etyką i sumieniem. Ten natychmiastowo mu się zripostował, co wprawiło w osłupienie wszystkich fanów i przyjaciół kapeli. Można to uznać za początek czegoś w stylu zimnej wojny.

Tak, to dopiero brzmi jak Wołoszański, albo "JFK". Nieważne. Czas już kończyć ten smutny rozdział. Jak? Może tym: czy wyrzucenie Kuraka było słuszne? Na pewno. Trudno przewidzieć, co by się stało, gdyby tego nie zrobiono. Na pewno wszystko byłoby inaczej. Wtedy jedyne, co zespół przewidywał, to stopniowe hamowanie działalności, rozluźnienie i coraz bardziej schematyczne i bezemocjonalne podejście do sprawy. Niewykluczone, że w efekcie doprowadziłoby to do rozwiązania zespołu. Ale teraz można już tylko gdybać, gdyż wszystko potoczyło się dalej.

Skład:

Junior - wokal
Marek - gitara elektryczna
Cufal - gitara basowa
Pascal - perkusja

Byli członkowie zespołu:

Grzegorz "Kleyu" Lepiarczyk - wokal
Ernest Nemiec - gitara elektryczna
Adam "Kurak" Matura - perkusja

Dyskografia:

01. Veto (2003)
02. Vamos (2005)

Oficjalna strona internetowa: borndead.metal.pl

Źródło: oficjalna strona zespołu
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły