Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Relacje :

Malevolent Creation, Grave - Alibi, Wrocław (25.11.2015)

Malevolent Creation, Grave, Alibi, Wrocław, Death Metal

Koniec lat 80., a w szczególności początek 90., przyniósł wysyp i zarazem rozkwit nowego muzycznego podgatunku zwanego death metalem. Zarówno w USA, jak i na starym kontynencie powstawały nowe kapele, które chciały grać coraz brutalniej i głośniej. Jak dobrze wiemy, do tej pory na placu boju kilka z nich pozostało i dalej „sieją śmierć i zniszczenie”. W Stanach takim deathmetalowym zagłębiem bez wątpienia była, jest i chyba pozostanie Floryda, skąd pochodzą takie tuzy wspomnianego gatunku, jak Cannibal Corpse czy Morbid Angel. Nie inaczej było w przypadku Malevolent Creation. To właśnie z tego stanu dali znać o sobie światu w 1991 roku, kiedy to na rynek trafił ich debiut „The Ten Commandments”, który na stałe zagościł w panteonie deathmetalowych klasyków. 


Po drugiej stronie wielkiej wody, konkretnie w Szwecji, w tamtym okresie zaczęła powstawać tzw. Wielka Czwórka szwedzkiego death metalu. Do tej nieświętej czwórki należą Entombed (mający już za sobą płytowy debiut „Left Hand Path” z 1990 r.), Dismember, Unleashed i wspomniany Grave. Tak się jakoś złożyło w przypadku 3 ostatnich wymienionych zespołów, że swoje "jedynki" wydali w 1991 roku.


Jakież to są dzieła, moi drodzy – po prostu perełki w każdym przypadku. „Like An Ever Flowing Stream”, „Where No Life Dwells” czy „Into The Grave” to płyty, które każdy, powtarzam, każdy fan gatunku powinien mieć w swojej płytowej kolekcji. Jak fani wiedzą, Entombed po pierwszych 3 płytach wyraźnie obniżył loty, tak w przypadku reszty wspomnianych bandów słabsza forma aż tak ich nie dotknęła.


Ci, którzy 25 listopada tego roku przyszli do wrocławskiego Alibi, muszą potwierdzić moje słowa, jeśli chodzi o Szwedów z Grave. Mimo że klub nie był zapełniony (spodziewałem się o wiele więcej ludzi), można by zaryzykować stwierdzenie, że był to w miarę kameralny koncert; to Grave po prostu rozjebał całkowicie. Ten koncert charakteryzował się wszystkim, co powinno wystąpić na zajebistym gigu. Brzmienie, setlista i power, jaki płynął ze sceny – po prostu czysta deathmetalowa poezja.


Nie wiem, czym kierował się Grave, robiąc setlistę na opisywany koncert, ale wyglądała ona dość dziwnie, patrząc na płytowy dorobek zespołu. Mianowicie, jeśli mnie pamięć nie myli, to Szwedzi skupili się tylko na pięciu swoich wydawnictwach. Cóż, taki ich wybór. Także na deskach klubu Alibi (nielicznie) zgromadzeni fani mogli usłyszeć numery z płyt „Into The Grave” (1991), „You’ll Never See…” (1992), „Soulless” (1994), „Endless Procession Of Souls” oraz z ich ostatniego dzieła, które to było promowane, „Out Of Respect From The Dead”. W sumie 12 utworów czystej deathmetalowej klasycznej Szwecji.


Jako że czas biegnie nieubłaganie i niestety nic i nikt nie może z tym zrobić, weterani sceny musieli ustąpić miejsca innym weteranom – Malevolent Creation. Nie będę ukrywał, że choć od czasu debiutu „The Ten Commandments” (1991) z płyty na płytę Amerykanie obniżali loty, to poniżej pewnego poziomu nigdy nie zeszli. Niejako powrotem do dobrej formy miał być najnowszy album chłopaków z Florydy „Dead Man’s Path” i tak się właśnie stało. Słuchając owego krążka mam nieodparte wrażenie, że słychać na nim powiem świeżości, a co za tym idzie, pespektywy na kolejne znakomite wydawnictwa. 


Amerykanie podczas swojego występu nie skupili się wyłącznie na początkowej i ostatniej fazie swojej twórczości. Stało się tak, albowiem zaprezentowali numery z 7 albumów. Wśród nich nie zabrakło oczywiście klasyków gatunku z "jedynki" i "dwójki" „Retribution” (1992), jednakże oprócz promowanego ostatniego krążka najliczniej pod względem zagranych utworów był reprezentowany album „Eternal”. Całość została zaprezentowana na naprawdę wyśmienitym poziomie.


Malevolent Creation tym występem potwierdził przynależność do czołówki deathmetalowego grania i, jak już pisałem, jestem optymistą, jeśli chodzi o ich przyszłość, niemniej jednak moim zdaniem gigu Grave’a nie przebili.


Na uwagę zasługuje jeszcze jeden fakt. Nagłośnienie obydwu zespołów było bez zarzutu. Piszę o tym, gdyż ludzie, którzy mieli okazję być w tym klubie na wcześniejszych koncertach, już nie jeden raz na ten bardzo istotny, jeśli nie najważniejszy element, zwracali uwagę.


Reasumując – czas spędzony we wrocławskim Alibi na pewno nie był zmarnowany. Prawie 3 godziny minęły niespodziewanie szybko. Żal było tylko jednego: że na tak zacnej metalowej uczcie było tak mało ludzi.


Death metal will never die!!!!!!!!!


Bardzo mi się podobało.


Dziękuję za uwagę.

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły