Mamy piękną, polską jesień, ledwo Wszystkich Świętych minęło, a już śnieg sypie. Taka pogoda nastraja człowieka do odśnieżenia z kurzu paru klimatycznych krążków. Tym razem padło na Tiamat i ich magnum opus "Wildhoney". Najlepszy jest fakt, że nigdy nie przepadałem za tym zespołem, ale akurat ten album przyswajam. Totalne pożegnanie z death metalem, mżonki doomu gdzieś się jeszcze obijają i tylko ubarwiają klimatyczną muzykę Tiamat. Zawartość "Wildhoney" nie określiłbym mianem gotyku, pomimo tego, że jest bardzo klimatyczna i hipnotyzująca. Napisałem o mżonkach doomu, ale bliżej jest Tiamatowi mimo wszystko do doom metalu niż do gotyku.