Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Ucieczka

"Porzućcie wszelka nadzieje wy, którzy tu wchodzicie" – Dante


„Człowiek, który nic nie wie, posiada odwagę; ten, który dużo wie - strach” –Alberto Moravia (Pincherle)

"UCIECZKA"

Nagły błysk, niespodziewany i przerażający rozdarł wieczorne niebo. Było wyjątkowo duszno i niepokój wkradał się w dusze. Nadchodziła noc a wraz z nią coś jeszcze. Coś mrocznego i niepokojącego. Czarne chmury kłębiły się coraz bliżej, coraz większe. Ostatni ludzie wracali szybko do domu. Psy pochowały się w budach. Zrobiło się zupełnie ciemno, chmury przesłoniły okrągła twarz księżyca. Zerwał się wicher wstrząsając koronami drzew. Nagle porywy szarpały gałęzie zrywając liście, które z szumem wiatru przelatywały nad domami i ulicami w drodze do nikąd. Z potwornym trzęsieniem i grzmotem padło drzewo. Gdzieś z daleka dobiegło przejmujące wycie. Jakiś bezdomny pies użalał się nad swoim losem. Stopniowo dołączyły do niego następne. Ponure wycie porywał wiatr i gubił w szumie miedzy gałęziami. Kolejne rozbłyski ukazały ułożona z chmur okrutną twarz wykrzywiona grymasem uśmiechu. W złudnych oczach czaiła się szyderca i odwieczna groza, przed która padali i wielcy i mali.

Pierwsze krople deszczu uderzyły w okna.

Świat za oknem obserwował mężczyzna. Siedział w fotelu spokojny i zadumany. Dym z papierosa otulał go w nieruchomym powietrzu. W całym domu, było cicho i ciemno oprócz pokoju w którym siedział. Dookoła stały zapalone świece, których światło delikatnie muskało ściany wyłożone czarnym aksamitem. W powietrzu unosił się zapach parafiny. Świece paliły się również wokół narysowanego na podłodze pentagramu i na stole stojącym na środku. Wreszcie mężczyzna wstał i spokojnym opanowanym krokiem wszedł do środka pentagramu. Płomienie nagle poruszone zamigotały rzucając dziwne cienie dookoła. Miął na sobie czarna pelerynę z kapturem nasuniętym na czoło. Powolnym ruchem podwinął rękawy, zdjął kaptur i podszedł do stołu. Otworzył księgę oprawiona w czarną skórę leżąca pomiędzy świecznikami, pucharem i sztyletem. Rozpoczął rytuał. Z rozwaga odczytywał stare runy najpierw szeptem a później, gdy nabrał pewności, jego glos stopniowo przybierał na sile. W pewnej chwili wziął sztylet i przecinając sobie rękę upuścił trochę krwi do kielicha wymieszał ja z woskiem z płonącej świecy, nakreślił na stole znak i w jego środek postawił naczynie z krwią. Teraz donośnym głosem kontynuował recytacje zaklęć.

Za oknem strumienie ulewy szarpane wiatrem kreśliły poziome smugi na szybach. Burza przybrała na sile i choć wydawało się to niemożliwe wicher uderzył z podwójna siła. Zupełnie jak gdyby jej wybuchowość była zależna od tego, co i jak mówi a właściwie krzyczy.

Musiał krzyczeć żeby słyszeć swój głos poprzez grzmoty i wicher. Był cały spięty fizycznie i psychicznie. Blady jak kreda, na czoło wystąpił zimny pot, spod skóry wystąpiły żyły, ręce mu drżały.

Powietrze stało się ciężkie i duszne w kątach czaiły się cienie. Hałas burzy stal się nie do zniesienia. Powoli zbliżał się do końca. Nagle trzasnęło okno. Nie wytrzymało naporu wichury. Burza wtargnęła do pokoju w jednej chwili gasząc wszystkie świece. Wraz z nią cos namacalnego i zimnego wlało się atramentową plama i rozlało po podłodze. W chwili, gdy wyrecytował ostatnią kwestię burza jakby ucichła.

Zapadła cisza.

Skończył i...

... nic się nie stało.

Burza się przełamała i odchodziła.

Był zdruzgotany. Zaskoczony zwiesił ręce wzdłuż ciała, przez głowę przelatywały mu rozmaite myśli. Zupełna klęska a przecież tak się starał. Cos w nim pękło, powoli odwrócił się i ruszył do drzwi. W oczach miał desperację. Wszedł do drugiego pokoju włączył nocna lampkę i stanął przed komoda. Za nim do pokoju wlał się mrok, lecz on go nie widział. Był wpatrzony w odbicie swojej twarzy w lustrze, nie był zdolny do reagowania na to, co go otacza, stracił świadomość miejsca i czasu, w ręce miął rewolwer który, nieświadomym ruchem ręki, wyjął z szuflady. Stal tak bardzo długo aż wreszcie z namysłem podniósł rękę i przyłożył lufę do skroni.

Coś w nim drgnęło. Szarpnęło się w nim. W ostatniej próbie przebudzenia umierał jego zdrowy rozsadek.

Padł strzał.

Krew trysnęła dookoła i powoli zaczęła spływać ze ścian i lustra.

W ostatnim błysku świadomości zobaczył odbicie rozjarzonych czerwonych oczu pełnych nienawiści.

Bezwładne ciało runęło na podłogę.

Czerwone ślepia zamrugały i zgasły.

Przejaśniało się.

Demon przyszedł i zabrał go tak jak chciał, ale na swoich warunkach. Jak zawsze. Z nim i wielu jemu podobnym.

Tej nocy odeszło jeszcze kilkoro innych ludzi na szczęście dla nich w bardziej naturalny sposób.

Świtało.

Ludzie wstali i poszli do swoich obowiązków nie zauważając, że dla kogoś, coś się zmieniło.

Demony zawsze czekają...

Właśnie na Ciebie...

Ku przestrodze.
Rogoźno (a może inna równie mroczna dziura...) 20,07,1996



Komentarze
darkzone666 : A był taki mały powód dla którego to powstało. śmierć kolegi....
Horsea : tak miało być - chcę sprzedać myśl a nie historię i to chyba mi się...
darkzone666 : tak miało być - chcę sprzedać myśl a nie historię i to chyba mi się...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły