Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Twierdza

Opowieść o dzielnym rycerzu, który nie ugiął się przed czarnoksiężnikiem wiedząc, że nie może go zniszczyć swym mieczem...
Część pierwsza
...Gdy tak się przyglądał tej pięknej niewiaście spostrzegł, że jego wierny towarzysz stoi za nim i podskubuje go za ramie. To był znak, że czas ruszać. Gothard nigdy nie zapomni tej dziewki o krasnej urodzie. Ostatni raz widział taką piękność gdy miał 22 lata, podczas pasowania go na rycerza, a była to jedna z dam Księżycowego Dworu, a dokładniej córka króla – Erica I Odważnego. Gothard był wysoki, miał długie blond włosy i brodę. Nosił srebrną zbroję i długi miecz przy boku, a jego spojrzenie budziło strach. Obrał kierunek północ i gdy miał ruszyć usłyszał krzyk. Owa niewiasta została zaatakowana przez zielonego smoka, który zamieszkiwał te tereny.
-Co do licha!- wykrzyknął rycerz i pospieszył z ratunkiem dla dziewki. Niestety smok był już w trakcie uczty. Gothard nie mógł sobie wybaczyć tego, iż jej nie pomógł, dlatego chwycił za swój długi niczym włócznia miecz i ruszył w bój z okrutnym jaszczurem. Poczuł w sobie tylko zew krwi gdy wbił ostrze w nogę potwora.
-A masz ty diabelskie nasienie!- Ten obrócił się i rzucił Gothardem niczym zapałka. Upadając na ziemie otarł się o zakrwawioną rękę damy, której nie zdołał pomóc. Wstał i zanim smok zdążył wbić swe ostre pazury w pierś woja ten z szybkim unikiem odciął przednią kończynę gadowi.
-Ha! Spróbuj teraz do mnie podejść- Smok wzbił się w powietrze i zionął doń na niego ogniem.
-Spryciarz z ciebie, tego nie przewidziałem.- Rycerz umiejętnie stosując lata doświadczeń unikał spalenia się na popiół zwinnymi odskokami. Potwór przebywając w powietrzu powoli wykrwawiał się na śmierć, aż w końcu padł na ziemie niczym beczka rumu. Już na ziemi Gothard obciął mu łeb i zrobił sobie trofeum. Zabrał je do swego zamku i powiesił nad bramą aby nikt nie śmiał kpić z jego mocy. Swą błyszcząca zbroje oprawił w łuski aby była jeszcze twardsza niż przedtem. Jego sława rosła jednak, on nie przestawał myśleć o tym, co zaszło, w końcu mógł zapobiec śmierci dzieweczki. Rozmyślał nad tym po co jest życie skoro tak łatwo można je stracić.

 

* * *

 

Nadszedł okres zalotów i postanowił wziąć ożenek z córką króla Księżycowego Dworu. Król bowiem był mu to winien za uratowanie życia podczas wojny pod Estheven. Ludzie sprzymierzeni z elfami i krasnoludami bronili twierdzy Estheven przed hordą orków dowodzonych przez Ziomule – szamankę orków. Gothard był w tedy pod wodzą króla, ocalając mu życie stał się jego przyjacielem i otrzymał od niego ziemie na własność wraz ze zamkiem, a teraz jeszcze do tego najpiękniejszą istotę jaka stąpała po ziemi – księżniczkę Annę Magdalenę, która była dla niego ideałem. Gothard poczuł, że ma dla kogo żyć. Przyrzekł iż nigdy jej nie zostawi i będzie jej bronić do końca swego żywota.
Do ślubu pozostała jedna noc, lecz gdy Gothard rano się obudził spostrzegł, że do drzwi komnaty był przybity sztyletem zwój papieru. Odczytał z niego, że jego dziewkę porwał Zygolinder, czarnoksiężnik władający magią, która dawała mu niesamowitą odporność. Mag był praktycznie nie do zabicia, ale teoretycznie każdy ma swój słaby punkt. Z takim przekonaniem Gothard zaniósł zwój Ericowi. Eric zawsze nosił srebrną zbroję i miał na sobie purpurową szatę, zapiętą u szyi czarną klamrą. Przy boku widniał królewski miecz, który od pokoleń był w jego rodzinie. Miał krótkie, kręcone włosy, nic zarostu prócz baków, które z profilu dodawały mu mężności. Gdy król dowiedział się o porwaniu, chciał zebrać całe wojsko jakie ma i ruszyć do krainy podłego maga, jednak Gothard przestrzegł go, że to może zagrozić życiu księżniczki. Postanowili więc zebrać najlepiej wyszkolonych ludzi, z których każdy specjalizowałby się w tym, co przydać się mogło i niepostrzeżenie przedostać się do twierdzy wroga. Ponieważ Eric ufał swojemu przyjacielowi postanowił zostawić tą sprawę właśnie jemu.
Gdy Gothard sporządził listę potencjalnych uczestników wyprawy, postanowił razem z królem, złożyć im wizytę.

 

* * *

 

Pierwszy z nich mieszkał na szczycie kamiennej góry. Odizolował się od reszty świata, bo lubił spokój, a tam nikt nie mógł go tego pozbawić. Był to przyjaciel Gotharda z dzieciństwa Melvin Potężny. Był on wysoki, miał inteligentne rysy twarzy, długą brodę i fioletową szatę sięgającą jego kostek. Dostał przydomek potężny po tym jak stał się jednym z największych czarowników na ziemi, obrał kierunek szkoły magii i alchemii po czym zaszył się gdzieś daleko, aby dopracowywać sztuki tajemne. Jednak Melvin nie chciał ruszyć bez swego kompana, który gdzieś przepadł wraz ze swoim zwierzątkiem.
-Wyruszył dawno temu, nie powiedział kiedy wróci- rzekł Potężny.
-Kto to niby jest?- spytał Gothard.
-Poznasz go w odpowiedniej chwili. Mogę jedynie powiedzieć, że ma na imię Lukas- odpowiedział Melvin.
-Więc twierdzisz, że bez niego nie ruszysz, iż jego pomoc będzie nieoceniona?- spytał Eric.
-Jeżeli Melvin tak mówi to musi być prawda, lepiej go zostawmy- powiedział Gothard.
-Trudno, będziemy musieli poradzić sobie bez ciebie- dodał Eric.
-Czekajcie! Ruszę z wami, ale muszę zostawić mu wiadomość. Dołączy do nas w trakcie podróży- powiedział Melvin poczym zaczął pisać: Wyruszyliśmy do Twierdzy Zygolindera z odsieczą księżniczce Księżycowego Dworu. Spotkamy się na miejscu. Pospiesz się. Twa pomoc jest bardzo potrzebna. Kończąc pisać przypieczętował zwój i położył go na stole alchemicznym.
-Niestety każda chwila jest cenna, dlatego nie będziemy za nim czekać- powiedział Gothard.
-Na pewno nas dogoni?- spytał Eric.
-Królu! Wiem żeś mądry, ale zaufaj mi, bo nie wiesz z kim masz do czynienia!- powiedział Melvin.
Drugą osobą był Gerald z Puszczy. Był on średniej postury, nosił lekką skórzaną zbroję i zieloną szatę z kapturem Jego przydomek oznaczał to, iż zawsze trudno było go znaleźć. Zaszywał się gdzieś w lesie i znikał na długo aby polować i dokształcać się w zakresie zwiadowcy. Dzięki temu znał się na każdym rodzaju terenów i świetnie nadawał się jako przewodnik. Lecz na tym jego umiejętności się nie kończyły, ponieważ perfekcyjnie władał łukiem. Jego wadą było to, iż nigdy nie używał broni białej. Na szczęście nie musieli długo go szukać, bo właśnie wracał z podróży.
-Gerald! Stary druhu- Gothard ucieszył się na widok znajomej twarzy. Przyjaciele porozmawiali kilka minut, poczym Gothard przeszedł do sedna sprawy.
-Będzie trudno, ale wchodzę w to, w końcu przyda mi się odrobina dreszczyku- powiedział Gerald.
-No to mamy przewodnika, kogo masz jeszcze w planie?- powiedział Eric do swego kompana.
-Spokojnie, ten ktoś na pewno się przyda. Odpowiedział Gothard.
Nad trzecim członkiem drużyny zastanawiał się najdłużej, ponieważ szukał doświadczonego złodzieja, ale wiedział, że zawsze może liczyć na kolejnego przyjaciela – Estellę. Była ona małej postury, lecz zarazem szybka i zwinna jak kot, to też świetnie kryła się w cieniu i niepostrzeżenie przedostawała się w określone miejsce, aby następnie rabować bogatych szlachciców z cennych błyskotek. Żaden zamek nie stanowił dla niej problemu. Ubierała się skromnie ale zawsze była okryta czarną szatą z kapturem. Spotkali ją w tawernie pod bliźniaczymi toporami.
-Hej Estello!- zawołał Gothard.
-Guciu! Ty przystojniaku. Od razu poznałam twój głos- powiedziała Estella, ściskając dawnego kumpla.
-Estelciu, proszę cię, przestań mnie obmacywać przy wszystkich. Jestem zaręczony- zażartował Gothard.
-Co to za dziewka? Ładniejsza ode mnie?- spytała równie żartobliwie Estella.
-Nie mamy czasu, aby o tym rozmawiać- powiedział Gothard.
-No dobrze, jak chcesz. A powiesz mi chociaż co ciebie do mnie sprowadza? Bo chyba nie przyszedłeś się ze mną tylko przywitać?- powiedziała Estella.
-Ma narzeczona została porwana, proszę cię na wzgląd dobrych czasów, jesteś mi potrzebna- powiedział Gothard.
-Estella? Na wzgląd na dobrych czasów? Czy ja czegoś nie wiem?- spytał Eric.
-Uuu... a to co za przystojniak? Jeżeli przy tobie spotkam samych takich to oczywiście, że ci pomogę- Estellę nie opuszczał dobry humor.
-Nie mogę ci tego obiecać- rzekł Gothard.
-Powiedz chociaż czy będą jakieś błyskotki do zrabowania?- spytała Estella.
-Jeżeli tylko to ciebie interesuje, to mogę ci powiedzieć, że słyszałem o bogactwach Zygolindera- powiedział Melvin.
-Możesz na mnie liczyć, Guciu!- powiedziała doświadczona złodziejka.
-Nie usłyszałem odpowiedzi- powiedział Eric do Gotharda.
-Drogi przyjacielu nie martw się, to było na długo przed tym za nim poznałem twoją córkę, poza tym do niczego nie doszło- odpowiedział Gothard.
Tak! Teraz mogli ruszać. Po odpowiednim wyposażeniu stwierdzili, że kogoś brakuje... Gerald skierował się ku cieniu i szybkim ruchem coś z niego wyszarpnął… okazało się, że Estella nie próżnuje tylko bawi się w chowanego.
-To zachowanie wprowadzi nas w tarapaty- powiedział Gerald, poczym ruszył na czoło drużyny.
-Guciu... co jest Geraldowi?- spytała Estella.
-Nic po prostu drażnisz go, a i jeszcze jedno nie mów do mnie Guciu!- powiedział Gothard. Przed nimi długa droga. Zwiadowca przypuszczał w co się pakują, ale nie chciał denerwować ekipy...

 

* * *

 

Po opuszczeniu granic królestwa, wkroczyli na pustkowia. Gothardowi się to nie podobało... było za cicho. Nawet Gerald z Puszczy nie mógł wiedzieć, że Zygolinder rozpoczął swoją grę, za to wiedział, z własnego doświadczenia, że poza murami zamku, nigdzie nie jest bezpiecznie. Zatrzymali się na nocleg.
Wieczorem wszyscy robili to na czym się najbardziej znali. Melvin warzył magiczne eliksiry, Gothard z Ericiem ćwiczyli sztuki walki białą bronią - między sobą stoczyli mały, przyjacielski pojedynek, a Estella niespecjalnie drażniła przewodnika, który starał się zebrać myśli i w miarę możliwości ostrzec przed niebezpieczeństwem. Melvin zobaczył w oddali pięć światełek, które z niebywałą szybkością zbliżały się w ich stronę. Przestał warzyć na chwilę, poczym wykrzyknął:
-Hej koledzy! Mamy towarzystwo!- Cała drużyna zebrała się w szyk bojowy.
-Przygotować się!- krzyknął Eric.
-To mroczni jeźdźcy, atakują z zaskoczenia bądźcie gotowi na wszystko- rzekł Gerald.
-Co to za zaskoczenie, skoro ich widzimy?- zapytała ironicznie Estella.
-Cisza!- krzyknął Gerald. Gdy światła były blisko, nagle znikły. Melvin użył swojej magii aby rozświetlić okolicę. Z mroku wyłoniły się kościotrupie czaszki. Zaczęła się walka.
-Do boju!- wykrzyknął Eric.
-Za honor!- dodał Gothard.
-Dla skarbów- powiedziała złodziejka na stronie.
-Geraldzie osłaniaj mnie!- powiedział Melvin próbując się skupić -Odpendzenos umarlus terus! - Mag rzuca czar: odpędzenie nieumarłych.
-Tak dużo czasu, a tak mało plecków do dziagnięcia.- szyderczo powiedziała Estella. Złodziejka wypija miksturę niewidzialności, poczym znika i z zaskoczenia wbija swój sztylet w kark jednego z mrocznych władców, który rozpada się na części.
-Aaa! Jeden zero dla naszych!- wykrzyknęła.
-Uważaj!- krzyknął Gothard. Gdy jeden z wrogów chciał wbić swe ostrze w Estellę, Gothard potężnym rozmachem rozpłatał wroga w pół. W tedy przypomniały mu się stare dobre czasy gdy flirtował z Estellą. Niestety ich drogi rozeszły się gdy Gothard został giermkiem pewnego rycerza. Oboje zobaczyli w swoich oczach błysk, lecz tą chwilę przerwał im krzyk...
-Jeszcze tylko trzech!- krzyknął Gerald.
-Wybuchus czaskus terus!- Mag rzuca czar: wybuchająca czaszka. -Wszyscy na ziemie!- ostrzegł Melvin przed rzuceniem czaru. Wybuch skruszył w pył dwóch władców mroku.
-Gdzie ostatni!?- spytał Eric.
-Spójrzcie ucieka...tchórz!- krzyknął Gothard wskazując na uciekiniera.
-Daleko nie ucieknie- powiedziała Estella do drużyny z szyderczym uśmiechem na twarzy. Poczym wróg wpadł w pułapkę zastawioną przez Estellę i rozpadł się na części nadziewając na pal wbity w ziemię.
-Wiedziałam, że się przyda- rzekła złodziejka.
-A więc jesteśmy kwita- powiedział Gothard.
Eric dziwnie patrzył na tą parę, jak gdyby coś podejrzewał. Po długiej i męczącej walce, ekipie trudno było zasnąć w obawie przed kolejnym atakiem, ale zdążyli wypocząć przed świtem. Nazajutrz wszyscy w pełni sił ruszyli dalej...

 

* * *

 

Tymczasem Zygolinder szykował kolejną zasadzkę. Dzięki swej magicznej kuli wiedział, w którym miejscu znajduje się drużyna. Anna Magdalena choć zamknięta w lochach, dobrze była traktowana. Od czasu do czasu odwiedzał ją sam Zygolinder. Był on potężnie zbudowany, miał ohydną twarz i pełno kolczyków w prawym uchu. Nosił brązową szatę.
-Odejdź! Nie chcę ciebie widzieć! Ty potworze nie dotykaj mnie!- krzyczała Magdalena.
-Spokojnie księżniczko. Mam wobec ciebie inne plany.- powiedział Zygolinder.
-A więc dobrze czego ode mnie chcesz?- spytała Magdalena.
-Jesteś tylko przynętą. Twój ukochany wyruszył po ciebie z odsieczą i niestety nie przeżyje swojej nędznej podróży. Zemsta będzie słodka! Ha! Ha!- powiedział śmiejąc się Zygolinder.
-Czego od nas chcesz? Co żeśmy ci złego uczynili?- spytała Magdalena.
-Nie muszę odpowiadać na twe pytania, ale jeżeli chcesz wiedzieć... dobrze powiem ci, tak z tego żywi nie wyjdziecie... to przez twego ukochanego zginęła moja najdroższa Ziomula i za to poniesiecie karę- powiedział szyderczo Zygolinder.
-Nie! Nie powstrzymasz mego najdroższego! Gothard przybędzie aby mnie uratować, nikczemniku!- wykrzyczała Magdalena.
-Jeżeli twój kochaś dojdzie tak daleko jak ci się wydaje, to się nieco rozczaruje, bo będzie za późno!- powiedział Zygolinder wychodząc z pomieszczenia.
-Czekaj! Za późno na co?!- krzyknęła Magdalena, lecz drzwi się zatrzasnęły...

 

* * *

 

Jak do tej pory Zygolinder się mylił, ponieważ bohaterowie szczęśliwie przebyli pustkowia. Teraz czekała ich przeprawa przez Dżunglę Wiecznej Ciemności. Dżungla ta, zawdzięcza swą nazwę, gęstym zaroślom, które powodowały, iż nie wiadomo czy jest dzień czy noc.
-Przed nami Dżungla Wiecznej Ciemności. Aby nie natrafić na ruchome piaski będziemy zmuszeni przejść przez legowisko abiszajów- powiedział Gerald z Puszczy.
-Czy te abiszaje są groźne?- spytał Eric.
-Nie dopóki nie poczują krwi- odpowiedział Gerald.
-Co wtedy się stanie?- spytał Gothard.
-Lepiej od razu poproście Melvina, żeby was wyleczył nawet z najmniejszego zadrapania.
-Hej! Gerald! Czy ja wyglądam jak kapłan? Jestem czarownikiem- powiedział Melvin.
-Czy to oznacza, że mamy problem?- spytała Estella.
-Nawet nie wiesz jak wielki problem- powiedział Gerald.
-Hej! Koledzy. Powiedziałem tylko, że nie jestem kapłanem. Ale... mikstury uzdrawiające mam. Ha! Ha! Ha!- roześmiał się Melvin.
-Mi jakoś nie jest do śmiechu!- powiedział ze zdenerwowaniem Gerald.
-To przez Estellę zaraziłem się. Dobrze, ale teraz bez żartów macie napijcie się tego- powiedział Melvin wyciągając z torby kilka świecących buteleczek. Po chwili wszystkim znikły najmniejsze zadrapania i wróciły siły witalne... -Gerald... Tak między nami to czego możemy się spodziewać po tych abiszajach?- spytał Melvin.
-Gdy poczują najmniejszą kroplę krwi, zamieniają się w krwiożercze diabły, poszukujące jej źródła. Poczym rozpruwają ofiarę i delektują się jej smakiem. Ale spokojnie nic nam nie grozi do póki jesteśmy zdrowi- powiedział Gerald do Czarownika.
-Uuu... nie chciałbym tego oglądać. Spytałem w razie czego gdybym musiał użyć magii, chyba już wiem co się przyda- powiedział pewnie Melvin. Gdy tak rozmawiali, przedzierając się przez dżunglę, doszli do gniazda, na swój sposób nieszkodliwych potworów.
-Uwaga! Jesteśmy! Jeżeli przejdziemy w miarę szybko nic nam nie grozi. Aha i nie próbujcie zwracać na siebie uwagi, nie szukamy kłopotów- ostrzegł Gerald i zaczęli się przedzierać przez gniazdo. Gothard myślał o Estelli i zastanawiał się czy dobrze robi żeniąc się z Anną Magdaleną. Przecież w ogóle jej nie zna, a z Estellą przeżył całe dzieciństwo, dochodziło również do wątków miłosnych. Z zamyślenia wyrwał go krzyk Estelli…
-Auć!- krzyknęła.
-Co jest? Co się stało?- spytał Gerald.
-Coś mnie użądliło?- powiedziała Estella.
-To komar! Za późno zobaczyli nas! W nogi, ile sił!- wykrzyczał Gerald.
-Poczekajcie! Odsuńcie się od niej- powiedział Melvin.
-Co ty pleciesz?! Uciekajmy zanim nie będziemy mieć drogi ucieczki- krzyknął Gerald.
-Co się dzieje? Dlaczego abiszaje zmieniają kształt?- spytał Eric.
-Nawet jeśli poświęcimy Estellę, po niej rzucą się na nas!- powiedział Gerald.
-Nie pozwolę na to, abyśmy poświęcili Madzię. Jeżeli już mamy kogoś poświecić to zgłaszam się na ochotnika- powiedział bohatersko Gothard.
-Nie rozumiesz? To ona się skaleczyła, a poza tym zaufalibyście mi chociaż raz jestem Melvin Potężny! Nikomu nic się nie stanie- powiedział czarownik.
-Dobrze! Mam nadzieję, że wiesz co robisz. Szybko odsuńmy się!- powiedział Gerald.
-Nie możemy jej tak zostawić!- krzyknął Gothard. Eric i Gerald wykazując się swą siłą odciągali Gotharda od Estelli.
-Szybko! Chyba, że chcecie umrzeć wszyscy?- powiedział Melvin.
-Hej! Co wy robicie? Ja nie chcę tak... aaa...!- krzyknęła przerażona złodziejka. Abiszaje właśnie zakończyły swą przemianę i ruszyły w stronę Estelli.
-Nie ruszaj się Estello!- krzyknął Melvin. -Nienarusalnus... swerus... otuliqus... terus!- mag rzuca czar: nienaruszalna sfera otuliqa. Wszystkie abiszaje w okolicy rzuciły się na Estellę, tak że nie było widać co się dzieje w środku.
-Musimy jej pomóc!- krzyknął Gothard.
-Nie rusz, bo rzucą się i na nas- powiedział Gerald.
-W sferze otuliqa nic jej nie grozi- powiedział Melvin.
-Co to za czar?- spytał Eric.
-Widzę królu, że wielu rzeczy nie wiesz. Ten czar chroni przed atakami zewnętrznymi wszystko co znajduje się w środku, lecz ten kto jest w środku także nie może wykonywać żadnych ataków. Jednym słowem Estella jest bezpieczna do póki czar się nie rozproszy- odpowiedział z dumą Melvin.
-Czyli co teraz? Mamy czekać aż czar zniknie i abiszaje pożrą naszą towarzyszkę?- powiedział Gothard.
-Nadal nie wierzysz staremu kumplowi? Odsuńcie się jeszcze dalej- powiedział z westchnieniem Melvin. -Nawałnicos... kwasos terus!- mag rzuca czar: nawałnica kwasu poczym wszystkie abiszaje rozpuszczają się i zostaje z nich tylko czerwona plama. Ześrodka wyłania się Estella cała i zdrowa ogarnięta sferą otuliqa. Teraz Gothard, Eric i Gerald mogli odetchnąć z ulgą.
-Jak długo będzie jeszcze ten czar trwał? Nie mamy dużo czasu- powiedział Eric.
-Może trwać długo albo... rozprosus... magius terus!- mag rzuca czar: rozproszenie magii. Estella przestaje być objęta czarem.
-...albo krótko- dokańcza swą wypowiedź Melvin.
-Co tak długo? Miałam już dość patrzenia na te wytrzeszczone gały i wielgachne szczęki, próbujące mnie dopaść- powiedziała Estella.
-Moja droga, jesteś cała?- spytał Gothard ściskając Estellę ze szczęścia.
-Hej, hej nie zapomniałeś, że się żenisz? Z reguły nie rozbijam par- zażartowała złodziejka.
-Tak, tak wiem- wykrztusił Gothard.
-Wiecie co...? Lepiej opuśćmy te przeklęte bagna. Nie chcę być tutaj już ani chwili dłużej- powiedział Melvin.
-Racja! Przed nami jeszcze tylko góry do przebycia, a za nimi nasz cel – twierdza Zygolindera. Za mną!- dodał Gerald i ruszył do przodu...

 

* * *

 

Po opuszczeniu obszaru dżungli, wyszli na małą polanę, gdzie zobaczyli długo oczekiwane słońce i góry, które z dołu nie wydawały się trudne do przebycia. Gdy stanęli u ich stóp, okazało się, że są dwie drogi. Jedna prowadzi tunelem pod, a druga ponad nimi.
-Chodźmy tunelem!- zawołał Gothard.
-Nie! Wolałbym iść przez góry- Eric.
-Popieram Gotharda, przeprawa przez góry może okazać się trudniejsza niż myślimy -dodał Gerald.
-Mam już dość ciemności- powiedziała Estella.
-Ja też… Wolę oddychać świeżym, górskim powietrzem- dodał Melvin.
-Nalegam abyśmy poszli dołem- powiedział z niecierpliwością Gerald.
-A co jeżeli ten tunel się zawali albo ma ślepy zaułek?- spytał Eric.
-Królu wiem, żeś rozważny i nie chcesz, aby komuś się coś przytrafiło ale myślenie zostaw zawodowcom- odpowiedział pewnie Gerald.
-Mówisz żeś zawodowiec lecz pewnie nigdy tu nie byłeś. Jak możesz mnie przekonać do swej decyzji?- powiedział Eric. Na to Gerald podszedł do zarośli i rozgarnął je na boki. Z krzaków wyłonił się dziwny znak.
-Królu! To jest dowód na bezpieczeństwo tej jaskini- powiedział Gerald.
-To? A co to niby jest?- spytał Eric.
-To jest znak krasnoludzkiego klanu! Krasnoludy budują najwytrzymalsze kopalnie na świecie, które mogą przetrzymać tysiąc lat i zawsze mają dwa wyjścia. Poza tym z logicznego punktu widzenia - idąc prosto przebędziemy krótsza drogę- odpowiedział pewnie Gerald.
-Jeżeli jesteś tego taki pewien... zgadzam się ruszajmy tunelem!- powiedział Eric. Nagle z nikąd nadleciała grupa wiwern. Jedna z nich zanurkowała w dół i chwyciła złodziejkę, poczym szybko odleciała gdzieś w góry. Estella krzyczała ile sił, lecz nikt nie mógł jej pomóc, ponieważ atak był z zaskoczenia.
-Co to było?- zawołał Gothard.
-To wiwerny, lub jak kto woli latające wężowce- odpowiedział Gerald.
-Czy wiwerny są groźne? Czy zrobią coś Estelli?- zapytał Gothard.
-Co ciebie to obchodzi? To tylko złodziej. Zainteresowałbyś się moją córką i twoją narzeczoną. Nie pamiętasz? To po nią tu przybyliśmy!- powiedział z oburzeniem Eric.
-Drogi przyjacielu ty nic nie rozumiesz!- powiedział Gothard.
-Czego nie rozumiem?- spytał Eric.
-Właśnie przejrzałem na oczy. Ja kocham Estellę! Musimy ją ratować w imię miłości!- powiedział z przekonaniem Gothard.
-Rozumiem... Przez ten cały czas widziałem jak na siebie patrzycie, to na pewno miłość. Ale co z moją córką?- powiedział Eric.
-Ja jej nie kocham to było tylko zauroczenie. Teraz wiem, że tylko Estella się dla mnie liczy. Jesteś bardzo rozsądny, że tak to przyjąłeś to dla mnie bardzo ważne, ale muszę jej wyznać swą miłość za nim będzie za późno! Geraldzie czy te stwory są groźne?- powiedział Gothard.
-Nieszkodliwe, chyba że są w okresie wylęgu. To, że są to się zgadza, ale nie pokoi mnie to, że nie widać gniazda. Te stworzenia nigdy nie opuszczają go na taką odległość, chyba że mamy do czynienia z magią.
-Czy myślisz o tym samym co ja?- spytał Melvin.
-Zygolinder włada potężniejszą magią niż myśleliśmy. Z jakiegoś powodu wie dokładnie, gdzie się znajdujemy i widzi nasze kolejne ruchy- powiedział Gerald.
-Teraz rozumiem skąd te wszystkie przeciwności na naszej drodze. Mroczni Jeźdźcy, Wiwerny, kto wie czy ten mały komar to też nie jego sprawka- powiedział Melvin.
-A więc musimy się śpieszyć, za nim młode wiwerny pożrą Estellę- powiedział Gothard i gdy chciał ruszyć w drogę zatrzymał go Eric.
-Dobrze, dobrze... ale co się stanie z moją córką - nie mamy zbyt dużo czasu- powiedział.
-Racja! Rozdzielmy się. Ja i Melvin pójdziemy przez góry z odsieczą Estelli, a ty i Gerald idźcie tunelem, spotkamy się po drugiej stronie- powiedział Gothard.
-Dobrze, chodźmy!- powiedział Eric.
-Jeszcze jedno przyjacielu, teraz nie będę mógł ciebie chronić, dlatego weź moją zbroję jest oprawiona w łuski złotego smoka – praktycznie nie do przebicia- powiedział Gothard.
-Dam sobie radę i bez ciebie przyjacielu. Ale dobrze, przyjmuję podarek. Śpieszmy się!- powiedział Eric.
-Uważajcie na siebie! Teraz kiedy wiemy, że Zygolinder nas obserwuje możemy spodziewać się wszystkiego!- krzyknął Gerald oddalając się ze swoim towarzyszem.
Tunel był bardzo długi. Mogło by się zdawać, że nie ma końca. Gerald dostrzegł światło, jakby wyjście, ale to było podziemne jezioro, od którego tafli odbijały się blaski kryształów.
-Ah to tylko jezioro, musimy je przepłynąć- powiedział Gerald. Nie wiedzieli tylko, że na jego dnie grasuje olbrzymi wąż.
-Nic nie szkodzi lepiej żebyś umiał pływać- powiedział Eric.
-Hej! Spójrz nie jest takie głębokie- zawołał Gerald wychodząc z wody.
-Świetnie! Będziemy brodzić tylko po pierś- powiedział Eric. Kiedy przeprawiali się przez jezioro, podwodne fale wywołane ruchami bohaterów zbudziły węża.
-Widziałeś! Coś się poruszyło tuż pod moimi nogami- powiedział Gerald.
-Co ty mówisz? Jest tak ciemno, że nie widzę własnych nóg- dopowiedział Eric.
-Dobrze, ale lepiej jak będziemy bardziej ostrożni- dodał Gerald i dalej podążali przed siebie...
-Widzę brzeg i jakieś wrota. Miałeś rację, to bezpieczna droga- powiedział Eric. Gdy Gelald wyszedł na brzeg aby zbadać stojące przed nimi drzwi, Eric stał jeszcze zanurzony po kostki w wodzie. W tej chwili z wody, bezszelestnie wynurzył się wąż, długi jak pięciu rosłych ludzi i gruby niczym jeden w zbroi. Łeb miał uzbrojony w wielkie, ostre jak brzytwy zęby, które niejedną krasnoludzką kolczugę już przecięły. W momencie, gdy Gerald odwracał się, aby powiedzieć czego się dowiedział, gad zaatakował Erica chwytając go w swe mordercze szczęki...

 

* * *

 

Jakieś dwieście metrów nad nimi, górzyste tereny w poszukiwaniu gniazda wiwern, przemierzali pozostali bohaterowie.
-Spójrz! Znaleźliśmy je. Zaraz poodcinam im te śmieszne łby!- krzyknął Gothard i gdy chciał ruszyć do boju zatrzymał go Melvin.
-Zaczekaj! Gerald powiedział, że nie są wrogo nastawione. Po co je zabijać- przypomniał Czarownik.
-A więc co proponujesz? Tylko szybko, me serce rwie się aby ujawnić skrywane uczucie- powiedział szlachetnie rycerz.
-Ah ty kochasiu. Użyję swojej magii i lepiej zatkaj uszy- ostrzegł Melvin.
-Ale dlaczego?- zapytał Gothard. Melvin tylko spojrzał się na niego jednoznacznie. -Dobra już zatykam- powiedział rycerz, poczym nic już nie słyszał, tylko czuł bicie swego serca.
-Grupus... uspienus... terus!- Mag rzuca czar: uśpienie, poczym wszystkie wiwerny zapadają w sen, razem z Estellą.
-Już?- spytał Gothard, czy mogę odsłonić uszy.
-Tak, tak. Tylko teraz cisza, żeby nikogo nie zbudzić- powiedział Melvin. Rycerz już nie pytając jak zbudzić Estellę, pospieszył w jej stronę. Wziął ją na ręce i przeniósł w bezpieczne miejsce. Gdy odeszli wystarczająco daleko, pocałował ją w usta i wtedy się zbudziła.
-A Anna Magdalena?- spytała zmęczona i śpiąca.
-Zrozumiałem, że to ty jesteś moim przeznaczeniem- powiedział Gothard.
-Czy to sen?- spytała Estella.
-Nie to nie sen, kocham ciebie moja droga, a teraz odpoczywaj- powiedział bohater i pocałował ja w czoło. Grupa odpoczęła kilkanaście minut i ruszyła ku twierdzy Zygolindera, nie wiedząc, że pod nimi rozgrywa się walka na śmierć i życie...

 

* * *

 

Na dole olbrzymi wąż próbował skonsumować Erica.
-Gerald ratuj! Czuję jak jego szczęki się zaciskają!- krzyczał Eric. Gerald usilnie starał się pomóc, lecz jego strzały nie były w stanie przebić twardej skóry potwora.
-Staram się, ale moja broń nie skutkuje!- krzyknął Gerald. Szczęki węża zaciskały się i nagle coś zaczęło się łamać. Zęby węża nie wytrzymały naporu, jakim napierały na pancerz króla. W tedy Eric przypomniał sobie o zbroi oprawionej w łuski smoka, którą podarował mu Gothard. Uwolnił się z paszczy węża i szybko chwycił za swój miecz.
-Wiem!- krzyknął Gerald. Wymierzył w paszcze węża i poczekał. Gdy ta się otworzyła, wystrzelił dwie strzały na raz przestrzelając szczękę od środka na wylot. Stwór będąc oszołomiony nie zdołał uniknąć ciosu Erica, który nie miał litości. Głowa odleciała od reszty ciała, a krew zaczęła tryskać dookoła. Na szczęście bohaterowie mieli się gdzie umyć. Po chwili Eric spytał ze spokojem -To czego się dowiedziałeś o tych drzwiach?
-Nie są tak wytrzymałe na jakie wyglądają, mają ze dwa tysiące lat. Można je wyważyć, we dwoje damy sobie radę- odpowiedział Gerald.
-No to na co czekamy! Zniszczmy je!- krzyknął Eric. Po drugiej stronie zastał ich zachód słońca i twierdza Zygolindera, ale po pozostałych bohaterach ani śladu. Przy bramie dostrzegli dwóch strażników, a poza nimi ani żywej duszy.
-Choć! Poradzimy sobie sami- powiedział Eric.
-Nie! Zaczekaj! Przecież to żelazne golemy. Są dwa razy większe i dziesięć razy silniejsze od nas, a do tego odporne na magię i naszą broń. Wiem królu żeś odważny, ale rozsądniej było by poczekać na resztę towarzyszy, wymyślilibyśmy coś razem- powiedział Gerald, popisując się wiedzą.
-Dobrze. Niech i tak będzie- powiedział Eric. Oboje usiedli pod drzewem i zaczęli czekać. Zapadła noc, ale reszty bohaterów nie było widać. Eric zmrużył oczy, poczym coś zaszeleściło w krzakach. Król chciał chwycić za miecz lecz ten gdzieś przepadł.
-Bardzo śmieszne, Gerald! Oddaj mi moją broń- powiedział ze zdenerwowaniem Eric.
-Co? Jaką broń? O co ci chodzi?- spytał Gerald.
-To nie jest zabawne. Nie rób ze mnie durnia- powiedział stanowczo Eric. Wtem wzrok króla przecięła jakaś istota, trzymająca coś w ręku.
-Tego szukasz odważniaku?- powiedziała.
-Estella? Czy to ty?- spytał Gerald.
-We własnej osobie! A myślałeś, że kto?- odparła złodziejka.
-Myślałem, że już po tobie. Przepraszam za móje czarnowidztwo, to chyba moja jedyna wada- powiedział Eric.
-A gdzie reszta?- zapytał Gerald.
-Wleką się gdzieś z tyłu- odpowiedziała Estella.
-Hej! Przyjaciele!- krzyknął Gothard.
-Wreszcie dotarliście, mamy mały problem- rzekł Gerald.
-O co chodzi? Mogę pomóc?- spytał Melvin.
-Właściwie to nie wiem, magia będzie tu bezużyteczna, ale Estella chyba się przyda- powiedział Gerald.
-Słucham o co chodzi?- spytała dumnie złodziejka.
-Plan jest taki: Estella niepostrzeżenie przedostanie się do środka i...
Złodziejka wykorzystała umiejętność krycia się w cieniu i przedostała się do twierdzy. Tam pociągnęła za dźwignie i gotowe! Ogromna brama spuściła się w dół i rozmiażdżyła golemy. Droga wolna teraz mogli przejść bezpiecznie. Nad drzwiami do okrągłej sali, gdzie zastali pięć przejść był napis: Noc wskaże ci drogę!
-Ktoś sobie z nas żartuje?- spytała Estella.
-Nie. To kolejna przeszkoda, więc lepiej potraktujmy ją serio. Tylko co może to znaczyć?- zastanawiał się Melvin.
-Nie ma co się zastanawiać ja wybieram drugie drzwi- powiedziała Estella chcąc przekroczyć ich próg.
-Czekaj! Nie chcę cię znowu stracić. Nie powinniśmy polegać na samych sobie, działajmy w grupie- powiedział Gothard.
-Już chyba wiem!- powiedział Gerald.
-Na pewno?- spytał Eric.
-Tak. Zgaście pochodnie. Wszyscy!- powiedział Gerald. Gdy pochodnie zgasły, nad drzwiami każdego z przejść, ujawniły się dziwne znaki świecące w ciemności.
-No pięknie! Ktoś wie co one oznaczają?- spytał Eric.
-Ja wiem! Czytałem o nich w mej wieży- powiedział nieprzekonująco Melvin.
-Jeżeli nikt inny nie ma żadnych pomysłów... Melvinie zamieniamy się w słuch...- powiedział Eric.
-Pierwszy znak oznacza Tron, czyli komnaty Zygolindera -powiedział Melvin wskazując kolejno drzwi, od lewej strony- drugi znak oznacza śmierć, trzeci lochy, gdzie pewnie znajduje się Anna Magdalena, czwarty oznacza mądrość, czyli bibliotekę, a ostatni bogactwo, czyli skarbiec.
-Co robimy?- spytał Gothard.
-Ja to bym chętnie odwiedziła skarbiec- powiedziała Estella na stronie.
-Rozdzielmy się! Ja, z Geraldem odwiedzimy Zygolindera i spróbujemy się dowiedzieć, dlaczego to robi. Melvin... idź do biblioteki i spróbuj znaleźć jego słaby punkt. Ty mój panie uwolnij swą córkę, a Estella... (w tym momencie Estella swymi słodkimi oczami spojrzała na Gotharda, a on nie mógł się im oprzeć) no dobrze skocz do skarbca- powiedział rycerz.
-Tak! Będę bogata! Jupi!- ucieszyła się złodziejka i popędziła do skarbca.
-Tylko uważaj na siebie kochanie! Nie bądź pazerna i w miarę możliwości weź ze sobą to co może być do czegoś użyteczne!- krzyknął Gothard.
-Powodzenia!- powiedział Eric.
-Spotkamy się w sali tronowej- dodał Gerald. Poczym każdy poszedł w uzgodnione miejsca.

 

* * *

 

Zygolinder właśnie spoglądał w swą magiczną kulę, gdy bohaterowie nadeszli.
-Zygolinderze!- krzyknął Gothard.
-Buahahaha! Wreszcie was widzę- zaśmiał się Zygolinder.
-Zapłacisz za tą zniewagę! Gadaj dlaczego to robisz albo zgiń!- powiedział groźnie Gothard.
-Nie jesteście wstanie mi coś zrobić? Nie macie ze mną szans!- powiedział Zygolinder.
-Mylisz się! Każdy ma swój słaby punkt!- powiedział Gerald.
-Jeżeli taki istnieje, to na moje szczęście i wasze nieszczęście nie znam go! A wy tym bardziej! Ha! Ha! Ha!- pewnie powiedział Zygolinder. W tej chwili do sali wbiegł Król.
-Gothardzie! Znalazłem moją córkę, ale nie mogę otworzyć krat. Są chronione magią- powiedział zdesperowany Eric.
-Więc nawet Estella nie da rady- powiedział rycerz do siebie.
-Gadaj! Podły szczurze jak je otworzyć!- wykrzyczał Eric.
-Jesteście śmieszni! Przychodzicie tu aby mnie zgładzić, a nie potraficie otworzyć prostych drzwi. Ha! Klucz znajduje się gdzieś w mej twierdzy, szukajcie jeśli chcecie. Muszę was zmartwić, przybywacie za późno! Ha! Ha! Ha! Przepraszam, ale muszę was opuścić- powiedział z szyderczym uśmiechem Zygolinder.
-Czekaj kreaturo! Za późno na co?- spytał zdenerwowany Gothard.
-Na waszą pomoc!- odpowiedział zagadkowo Zygolinder. Poczym wyciągnął zwój, wypowiedział jakieś zaklęcie i zniknął.
-Co to? Gdzie on się podział? I o co mu chodziło z tą pomocą?- spytał Eric.
-Zgubiliśmy go!- krzyknął Gothard.
-Lepiej znajdźmy ten klucz i wynośmy się stąd- powiedział Gerald.
-Lepiej powiedz gdzie go szukać- powiedział Eric. Wtem do sali tronowej wbiegła Estella, obładowana najróżniejszymi błyskotkami. W jednej ręce trzymała coś na podobieństwo maczugi, a w drugiej dziwny klucz.
-Zabrałam co tylko się dało. Na co patrzycie?- spytała zdziwiona złodziejka.
-Estello.... Czy wiesz co trzymasz w ręku?- spytał Gerald.
-Tak. Dziwną pałkę ze złota, wysadzaną rubinami. Pewnie jest sporo warta- odpowiedziała pazernie.
-Nie w tej ręce, w drugiej...- powiedział Eric z nie dowierzeniem.
-A to yyy... nie wiem. Ale leżało w wielkiej skrzyni szczelnie zamknięte, więc pomyślałam, że to musi się do czegoś przydać. A takich rzeczy przecież mój Guciu kazał szukać- powiedziała Estella.
-Dobrze zrobiłaś kochanie! Teraz już nie musimy szukać klucza! Chodźmy uwolnić Annę Magdalenę- powiedział z ulgą Gothard.

 

* * *

 

Jak się okazało chwilę później to był właściwy klucz, a księżniczka została uwolniona.
-Ojcze... Nareszcie- powiedziała Anna Magdalena po wyjściu z lochów.
-Moja droga Anno! Wreszcie ciebie odnalazłem!- powiedział ze łzami w oczach Eric tuląc do siebie córkę.
-Ojcze ty płaczesz?- spytała księżniczka.
-To ze szczęścia- odpowiedział król. Anna spojrzała się na Gotharda.
-Ciebie też nie ominie nagroda- powiedziała, chcąc go pocałować. Rycerz odtrącił delikatnie byłą już narzeczoną.
-Nie. Muszę ci coś powiedzieć. Ja ciebie nie kocham. Zrozumiałem, że moim przeznaczeniem jest Estella.
-Rzucasz mnie! Dla tego obdartusa?- powiedziała Anna, na co złodziejka się oburzyła.
-Nie mów tak! Nie chciałem ciebie zranić- powiedział Gothard.
-Ale zraniłeś! Jeszcze nikt mnie tak nie upokorzył!- powiedziała Anna, rzucając się z płaczem na szyje ojca.
-Zakochałem się w niej podczas podróży-kontynuował rycerz.
-Przestań. Już dość wycierpiała- powiedział Eric.
-Nie chciałbym przerywać tej „miłosnej” pogawędki, ale czas nagli. Nadal nie wiemy co chciał nam uświadomić Zygolinder- powiedział Gerald.
-Anno może ty coś wiesz?- spytał król.
-Nie wiem. Mówił tylko o tym, że porwał mnie, aby ukarać was za zabicie Ziomuli, która była jego kochanką- powiedziała Anna Magdalena.
-No to mamy powód- powiedział Gothard.
-Hej! Chwila. Że co zrobiliście? Zabiliście jego ukochaną? Nie dziwie się, że tak się wkurzył- powiedział nieco zaskoczony Gerald.
-To było w bitwie pod Estheven. Skąd mogliśmy wiedzieć, że to jego kochanka- oburzył się Gothard.
-Teraz nie ma co się zamartwiać. Lepiej chodźmy do sali tronowej, żeby Melvin nas nie szukał- dodał Gerald i ruszył w stronę głównej komnaty.
-Racja. Chodźmy! Musimy się szybko stąd wydostać- powiedział król i poszli.

 

* * *

 

Na miejscu Melvina jeszcze nie było, bohaterowie chwile czekali. Wreszcie nadszedł.
-Dobra nowina znalazłem kilka przydatnych rzeczy i zwojów- powiedział Melvin.
-A co ze słabym punktem Zygolindera? Odkryłeś go?- spytał z niecierpliwością Gothard.
-Spokojna głowa. Tego też się dowiedziałem- powiedział czarownik.
-No to skopiemy mu dupę!- wykrzyknął Gothard.
-Nie wiem czy zauważyliście, ale nie wiemy gdzie jest- powiedział ironicznie Gerald.
-To nic. Ważne, że księżniczka jest bezpieczna. Dzięki temu zwojowi mogę przeteleportować dwie osoby do Księżycowego Dworu. Eric i Anna Magdalena są najważniejsi- powiedział Melvin i skorzystał ze zwoju poczym król i księżniczka znaleźli się w domu.
-A co z nami?- spytała Estella.
-Przejdziemy się. W końcu najgorsze już za nami, a Zygolindra dopadniemy innym razem. Poza tym będziecie mieli dożo czasu dla siebie- powiedział Melvin. Gdy chcieli opuścić salę tronową, wzrok Gotharda przykuła magiczna kula, którą zapragnął dotknąć.
-Nie dotykaj!- krzyknął Melvin. Ale było za późno. Rycerz dotknął kulę i wszystko zaczęło się trząść, poczym wszystkie drzwi się pozamykały.
-Coś zrobił! Teraz zostaniemy tu na zawsze!- powiedział zdenerwowany Melvin.
-Nie ma innego wyjścia?- spytała Estalla.
-Sprawdziłem. Nie ma!- powiedział zrezygnowanie Melvin i usiadł na podłodze.
-Co to w ogóle jest?- spytał Gerald.
-Teraz to bez znaczenia. Ale nic nie zaszkodzi jeśli ci powiem. To magiczna kula czarowników. Jeżeli dotknie ją ktoś kto nie jest czarownikiem stanie się to, co pozostawił po sobie jej poprzednik. Jednym słowem – to kolejna pułapka Zygolindera- powiedział Melvin z rezygnacją.
-A ten cały Lukas? Miał do nas dołączyć po drodze. Czy to było jakieś oszustwo żeby nas wesprzeć?- spytał Gothard.
-Nie to nie było oszustwo, ale wątpię żeby nas tutaj odnalazł- odpowiedział Melvin.
-Więc to koniec? Już mi się nie przydadzą te skarby? Umrzemy tu...- jęknęła Estella rzucając się z płaczem w objęcia Gotharda. W tej chwili zaczęły trząść się mury.
-Na dodatek tego zostaniemy zasypani pod gruzami. Może tak i lepiej, nie zanudzimy się na śmierć- powiedział Gerald. Jedna ze ścian zapadła się i powstało wyjście.
-Chyba szczęście nam sprzyja- powiedział uradowany Gothard.
-Co z tego? I tak jesteśmy za wysoko. Mamy jedynie pewność, że nie udusimy się z braku tlenu- powiedział zrezygnowany Melvin.
-Trochę wiary w siebie przyjacielu!- zawołał jakiś głos z zewnątrz. Bohaterowie zarwali się z miejsc przygotowani na wszystko.
-Ktoś ty!- krzyknął Gothard. W tej chwili nieznajomy wleciał na czarnym smoku do środka. Przerażona Estella skryła się za swoim rycerzem.
-Lukas? Czy to ty?- spytał z nie dowierzeniem Melvin.
-We własnej osobie przyjacielu!- odpowiedział Lukas.
-Wreszcie się pojawiłeś. Myślałem, że już nigdy ciebie nie zobaczę. Gdzie tak długo przebywałeś?- spytał czarownik.
-Przecież wiesz. Szukałem tego, czego przez całe życie szukam- odpowiedział Lukas.
-A więc to jest ten słynny Lukas?- spytał Gothard.
-Dla przyjaciół Lukas, dla ciebie Lukas Władca Smoków- dodał.
-Melvinie. Nie powiedziałeś, że to jego zwierzątko to smok- dodał rycerz.
-Bo nie pytałeś. Lukasie czy mógłbyś nas stąd zabrać?- spytał Melvin.
-Muszę przyznać, że nieźle się wpakowaliście. Niestety. Mogę zabrać tylko jedną osobę- rzekł Władca Smoków.
-Nici z obiadu- dodał Gerald.
-W ogóle co to za incydent z tym Zygolinderem? Jak tutaj leciałem, widziałem około dwóch milionów orków, zmierzających w stronę Księżycowego Dworu. Musieliście nieźle zaleźć mu za skórę- powiedział Lukas.
-A więc to o to chodziło Zygolinderowi. Chce zniszczyć naszą ojczyznę- powiedział Gerald.
-Gdybyśmy wiedzieli o tym wcześniej, nie teleportowali byśmy tam króla i księżniczki- dodał Gothard.
-Lukasie! Czy naprawdę nie możesz nam pomóc?- spytał ostatni raz Melvin.
-Niestety. -Lukas dostrzegł chowającą się Estellę- A co to za młoda dama kryje się za Gothardem?- spytał Lukas.
-Dla przyjaciół Gothard, dla ciebie Pan Gothard- powiedział rycerz równie po chamsku jak to wcześniej zrobił Lukas.
-Ja? Jestem Estella- odparła.
-Co tam trzymasz?- spytał zaciekawiony Lukas.
-To mój skarb. Ale jeżeli nie chcesz nam pomóc, to mogę to wyrzucić, bo i tak tego nigdzie nie sprzedam- powiedziała zdenerwowana złodziejka, chcąc rzucić dziwną maczugą o ścianę. W tej chwili Lukas otrzeźwiał i zrozumiał co w ręku trzyma Estella.
-Nie!!! Stój!- wykrzyknął z całych sił Lukas.
-Co?! Nie krzycz! To tylko zwykła maczuga- powiedziała przestraszona Estella.
-Całe życie tego szukałem! To nie maczuga! To zaczarowane berło czerwonych smoków. Nareszcie je odnalazłem. Skąd je masz?- powiedział podekscytowany Lukas.
-Znalazłam je w skarbcu Zygolindera. Wyrwałam je z rąk posągu, który przypomina smoczego jeźdźca. Czy to się do czegoś przyda?- spytała.
-Phi... Jeszcze pytasz?... Dzięki temu powstrzymamy Zygolindera i zabiorę was do domu- powiedział Lukas.
-Przecież powiedziałeś, że możesz zabrać tylko jedną osobę- rzekł Gothard.
-Nie rozumiesz? Dzięki temu sami się zabierzecie na grzbietach innych smoków- powiedział Lukas.
-Czy ja się przesłyszałem? Smoków? To znaczy, że będzie ich więcej?- spytał Gerald.
-Nie więcej... cała armia...tysiąc czerwonych smoków- dodał Lukas.
-Huraaaaaa!! Będę miała własnego smoka!- ucieszyła się złodziejka.
-No to jednak skopiemy mu dupę!- krzyknął Gothard.
-A będzie jakaś lekcja ujeżdżania? Nie codziennie leci się na smoku- spytał Melvin.
-Nie będzie potrzebna. Jeżeli wsiądziecie na smoka, staniecie się ich panami. Wystarczy, że coś pomyślicie, a on to zrobi. Będzie wam wiernie służył. Tylko nie próbujcie dosiąść wszystkich, bo się pogryzą- powiedział Lukas.
-No to nie traćmy czasu- powiedział rycerz. Lukas chwycił za berło, uniósł je nad głową i wypowiedział zaklęcie: „Domnus czerwonus smokus jam jes was władcus berłus w mych rękus”. Poczym chmury pociemniały, kilka razy trzasnął piorun, otworzył się wielki portal na niebie, a z niego zaczęły wylatywać czerwone smoki.
-Melvinie! Powiesz nam wreszcie jaki jest słaby punkt Zygolindra?- zapytał Gothard
-Tak już mówię... Gdy byłem w bibliotece, natknąłem się na księgę, w której była wzmianka o potężnym czarowniku. Nie przykuła by mojej uwagi, gdyby nie to, że ten mag był chroniony taką samą magią jak Zygolinder- powiedział Melvin.
-No dobrze, ale jak go zabić?- spytał z niecierpliwością rycerz.
-Owy czarownik został połknięty przez smoka- odpowiedział.
-To dobra wiadomość! O pomoc ze strony smoków nie musimy się martwić. Musimy lecieć niech każdy dosiądzie swojego smoka...- powiedział Lukas. Bohaterowie zrobili tak jak mówił Władca Smoków, poczym ruszyli ku zamkowi nie wiedząc, że Księżycowy Dwór już jest w trakcie oblężenia...
Na szczęście zwiadowcy króla zdążyli donieść o armii orków zmierzających w stronę dworu. Eric pojął o co chodziło Zygolinderowi, ale nie był tym zaskoczony, ponieważ przeczuwał, że mag coś knuje. Nie było jednak czasu aby posłać po pomoc elfów, i krasnoludów. Więc rozkazał nadwornym magom, aby nad całym królestwem roztoczyli pole ochronne, które chroniłoby wszystko co w środku. Tak też się stało, ale napór orków był tak silny, że magowie niebyli w stanie go utrzymać i wróg wdarł się do miasta na czele z Zygolinderem. Mieszkańcy razem z księżniczką zbiegli do podziemi. Tylko król został, żeby bronić Księżycowego Dworu. Gdy nie było już nadziei, od strony słońca nadleciała armia smoków. W szeregach orków nie było łuczników, to też smoki szybko wyrżnęły większość wrogów w pień. Ci którym udało się przeżyć, uciekali w popłochu. Tylko Zygolinder został i wdarł się do zamku, będąc pewny, że nic mu się nie stanie. Nadleciał Gothard.
-Królu nic ci nie jest?- spytał.
-Gothardzie to ty? Myślałem, że to kolejna armia Zygolindera. Dopiero gdy zobaczyłem jak smoki tępią orki, stwierdziłem, że coś jest nie tak. Jak to się stało?- spytał Eric.
-To długa historia- odpowiedział.
-A gdzie masz Estellę?- spytał Eric.
-Dobrze się bawi... o tam (wskazał na smoka goniącego grupkę orków)- odpowiedział Gothard. W tej chwili nadszedł Zygolinder.
-Ha! Tutaj się ukrywacie!- krzyknął Zygolinder.
-Nie ukrywamy się! Czekamy na ciebie, barbarzyńco!- odpowiedział król.
-Rozgniotę was na kwaśne jabłko!- rzekł Zygolinder.
-Mylisz się! Smoku! Bierz go!- krzyknął Gothard. Zapadła cisza.
-Co się stało smoczek nie chce słuchać? Powinieneś wiedzieć, że jeżeli na nim nie siedzisz nie masz nad nim władzy! Ha! Ha! Ha!- wyśmiał rycerza Zygolinder i rzucił czar unieruchomienie aby już go nie dosiadł.
-Co żeś zrobił gnido?- spytał Eric.
-To nic, w porównaniu z tym co mogę zrobić! I co mi zrobicie?- spytał pewny wygranej Zygolinder i gdy chciał zabić Gotharda od tyłu nadleciała Estella. Rycerz nie mogąc się ruszyć z miejsca powiedział -Ja nic... Ale ona tak!-
Zygolinder nie zdążył odwrócić wzroku, gdy smok z Estellą na grzbiecie połknął go w całości, a czar ciążący na Gothardzie prysł.
-Tak! To koniec Zygolindera!- wykrzyczała radośnie złodziejka, zsiadając ze smoka i rzucając się w ramiona Gotharda. Oboje całowali się namiętnie. Król nie chciał przerywać tej romantycznej chwili. Wtedy nadlecieli pozostali bohaterowie.
-Co się stało? Co z Zygolinderem?- spytał Gerald.
-Smok Estelli się z nim rozprawił- odpowiedział Eric.
-Niestety smoki muszą wrócić w zaświaty. Pożegnajcie się- powiedział Lukas.
-Jeszcze tylko chwila- powiedział Gothard, nie mogąc oderwać się od swojej damy.
-Macie na to dużo czasu- ponaglał Lukas.
-Wrócimy do tego później- powiedziała Estella.
-Możesz być tego pewna- powiedział Gothard. Po pożegnaniu, smoki odleciały tam skąd przybyły. W tej chwili nadeszła Anna Magdalena.
-Ojcze! Czy już po wszystkim?- spytała trochę speszona obecnością czarnego smoka.
-Tak moja droga. I wygląda na to, że zło już tu nie powróci...
Jednak królowi tak się tylko zdawało, ponieważ zło zawsze powraca.

 

* * *

 

Minęło 20 lat.
Gothard doczekał się trzech synów, z których każdy wydał się za kimś innym. Pierwszy z nich – Hektor poszedł w ślady ojca. Był umięśniony, odważny i miał szczególny dar przekonywania – istny dowódca. Drugi syn miał na imię Magnar. Zawsze interesowała go magia, dlatego zaczął uczyć się sztuk tajemnych od samego Melvina. Szybko pojął proste czary ale, że był leniwy i nie chciało mu się uczyć, był mało inteligentny. Trzeciemu synowi to dopiero chciało się uczyć. Pochłaniał wiedzę jak gąbka. Wstąpił nawet do klasztoru aby posiąść mądrość mnichów. Jego imię brzmiało Eligiusz. Nie był za bardzo lubiany wśród swych braci, ze względu na swoją przemądrzałość. Być może dlatego uciekł do Zakonu Złotego Smoka, osadzonego wysoko w górach.
Po tak długim czasie istotnym faktem był ślub Anny Magdaleny z Lukasem. Ponieważ Lukas został dowódcą wojsk króla, to też często na siebie wpadali. W ich oczach zaczęło iskrzyć, aż Lukas oświadczył się Annie, a ona się zgodziła.
Na ślub zostali zaproszeni wszyscy przyjaciele. Nie mogło także zabraknąć Gotharda z rodziną.
-Wznieśmy toast!- powiedział Melvin. Wszyscy podnieśli kielichy i gdy Gothard chciał zabrać głos, nagle upadł i stracił przytomność.
-Wezwać medyka!- krzyknął Eric. Na dłoni Gotharda pojawiła się blizna – jakby tatuaż. Nikt nie wiedział co mu się stało… Koniec części pierwszej…

 

 

Spróbujcie mnie do tego zmobilizować byłbym wdzięczny ;) >
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły