Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

Smok z Ithill

Na wielkim omszałym pniu siedział człowiek w czarnej szacie. Nie było widać twarzy. Mówił do niewielkiej szklanej kuli, którą trzymał w ręku. Było w niej widać czyjąś twarz. Była tak mała, że mieściła się w ręce.

- Śledziłeś ich? - spytał lekko ochrypłym głosem.
- Tak, Panie. Doszedłem aż do Wiecznego Lasu. Dalej drzewa nie chciały mnie przepuścić.
- Posłuchaj Kisu. Musisz się tam dostać za wszelką cenę. Muszę wiedzieć co się tam dzieje - powiedział bardziej do siebie niż do chłopca z kuli - Nie przyjmuję niepowodzeń.
Twarz z kuli zniknęła, a człowiek w czarnej szacie wstał.
- Może to i lepiej, że ta głupia czarodziejka przyjęła na siebie moją strzałę - powiedział do siebie i zaśmiał się ochryple - Jak mawiał nasz kochany mistrz Veide : „Nic nie dzieje się bez przyczyny”.
Wziął do ręki mały patyk i zgniótł go.
- Tivie, strzeż się! To dopiero początek!
Wielki, czarny jak smoła kruk odleciał z polany. W jego oku widać było postać otoczoną elfami. W miarę, jak zbliżał się do gór, postać w oku rosła, aż można było dostrzec rysy twarzy. To była Tivie…
* * *
Carnack obudził się bardzo wcześnie. Czuł się o wiele lepiej, chociaż bolał go każdy mięsień. Przy łóżku leżały liny. Teraz zwinięte, ale domyślał się, że wcześniej przytrzymywały jego. Z trudem wstał z łóżka i rozejrzał się. Był w małym pokoju. Ściany zrobione były z drewna, którego nigdy wcześniej nie widział. Podszedł do małego stolika w rogu pokoju i umył twarz w pozostawionej tam misce z wodą. Woda była chłodna i orzeźwiająca. Spostrzegł w niej swoje odbicie. Jego skóra nadal miała fioletowy odcień, ale nabierała już normalnego koloru. Uśmiechnął się i wtedy zobaczył, że zamiast swoich dawnych, normalnych zębów, miał kły. Szpiczaste na końcach wyglądały jak u jakiegoś drapieżnika. Spojrzał na ręce. Palce były zakończone nie paznokciami, ale pazurami ostrymi jak brzytwa. Z łokci wyrastał mu rząd długich ostrz ciągnących się przez całą rękę, aż po dłonie. Złapał się obiema rękami za głowę. Dotknął pleców i poczuł na nich coś dziwnego. Zdjął koszulę, którą miał na sobie i sięgnął ręką za plecy. Kiedy nic nie wyczuł spojrzał znów na ręce. Coś go zaswędziało więc się podrapał. Ale zaraz…czym się podrapał skoro obie ręce miał przed sobą? Odwrócił głowę i wtedy zobaczył najdziwniejszą rzecz, która mu się przytrafiła. Miał dodatkową parę rąk, która zwisała bezczynnie. Jakby tego było mało, przez noc wyrosły mu skrzydła.
- Nie! Tego już za wiele! - krzyknął. Był zdumiony swoją barwą głosu - Jeszcze tylko ogona nie mam! Cofnął się i przewrócił o coś co plątało mu się pod nogami. Dopiero teraz zobaczył o co się potknął - o swój ogon.
Spróbował wstać, ale dodatkowa para rąk bardziej przeszkadzała niż pomagała. Podskoczył, ale zbyt wysoko, bo uderzył głową w sufit. Leżał na podłodze bezradnie jakiś czas, aż w końcu z trudem się podniósł. Podparł się ogonem, nad którym nie mógł zapanować i jakoś udało mu się utrzymać równowagę. Podszedł do drzwi i spróbował je otworzyć. Zamknięte. Złapał wszystkimi rękami za klamkę i mocno pociągnął. Nic z tego. Rozejrzał się po pokoju. Było tu tylko jedno okno. Widać było przez nie inne drzewa. Podszedł do niego i wystawił głowę. Ku jego zdumieniu znajdował się wysoko na drzewie. Wokół pełno było konarów i liści. Wychylił bardziej, żeby zobaczyć co jest na dole, ale coś uderzyło go mocno w głowę. Odskoczył. Podszedł do okna i lekko wystawił głowę, aby w każdej chwili móc ją zabrać. Zobaczył jakiś wielki konar, który kiwał do niego końcem, jakby był jakimś niesfornym dzieckiem!
- Dziwne miejsce…- powiedział łapiąc się w miejscu, w którym uderzył go konar.
- Ale nie dziwniejsze niż ty - powiedział ktoś za jego plecami.
Odwrócił się i zobaczył elfa. Był wysoki i smukły z pięknymi rysami twarzy. Jego długie brązowe włosy opadały mu na ramiona z jakimś nonszalanckim akcentem. W jego zielonych i bystrych oczach czaił się upływ czasu, którego nie było widać na twarzy. Wydawał się smutny i wesoły, młody i stary zarazem. Ubiór był zielony z brązowo srebrnymi dodatkami. Zielony jak mech.
- Kim jesteś? - spytał Carnack niezgrabnie podchodząc do niego.
- Nie pamiętasz mnie? - elf podszedł i przyłożył mu rękę do czoła. Carnack uchodził za wysokiego, ale elf nie miał żadnych problemów. - Patrz…
Carnack jak przez mgłę widział wszystko co działo się wcześniej. Widział biegnącego przez las Vicima i trzymającą go Tivie. Potem jak zemdlała w wiosce, a on skoczył na najbliżej stojącego elfa. Krzyknął i wtedy wyrosły mu dwie dodatkowe ręce, skrzydła i ogon. Widział jak szarpał się z elfami, jak go związują i zanoszą do pokoju. Widział jak przywiązują go do łóżka, a on w szamotaninie podrapał któregoś z nich. Słyszał krzyki i widział krew. Po jakimś czasie został sam wrzeszcząc i szarpiąc więzy. Jednak to nie skutkowało. Po chwili wszedł do pokoju ten sam elf, który był z nim teraz. Podszedł do okna i szepnął coś. Konary natychmiast zasłoniły je tworząc w pokoju mrok. Jedynie elf wydawał się promieniować słabym blaskiem. Elf podszedł do niego i zaczął coś mówić. Carnack widział jak wtedy się zachowywał.
- Czego chcesz zdrajco? - krzyknął Carnack i splunął elfowi pod nogi.
Ale ten stał dalej, jakby pogrążony w głębokim transie.
- Odebrało ci mowę psie? Odpowiadaj jak do ciebie mówią!
Elf zaczął mówić.
- Doshi Łakade,
Wisai sukude liesu wit,
Sa treu Toplitz Vrnva…
- Zamilcz! - krzyknął Carnack czerwieniejąc - Zamilcz zdrajco swego rodu!
- Łakade sae jogi Enlil
Tum nihil łakagi oxis…
Potem wizja się skończyła. Carnack spuścił wzrok. Nie wiedział co ma powiedzieć. Elf spojrzał na niego swoimi zielonymi oczami.
- Nazywam się Loriel - powiedział - Nie musisz się wstydzić tego co wtedy zrobiłeś. To nie była twoja wina…
Carnack spojrzał na niego.
- Jak się czuje ten, którego zraniłem?
- Nic mu nie jest - Loriel uśmiechnął się - Rany były głębokie, ale niegroźne.
- A co z Tivie? Czy ona…czy ja jej coś zrobiłem? - spytał ze strachem. Wizja była za krótka, aby można było się czegoś dowiedzieć. Loriel świadomie nie pokazał mu wszystkiego.
- Tivie czuje się dobrze - przez jego twarz przemknął ledwie dostrzegalny cień - Ona…niedługo wróci do zdrowia.
- Czy mogę ją zobaczyć? Próbowałem stąd wyjść, ale te drzwi nie chciały mnie wypuścić - powiedział zakłopotany.
- Nie. Na razie nikt nie może jej odwiedzać - powiedział Loriel stanowczo - Ale możesz przejść się po wiosce. Zawsze życzliwie przyjmujemy gości, choć jest ich tak niewielu.
Elf wyszedł pozostawiając Carnacka samego. Założył swoją starą koszulę. Na szczęście udało mu się przecisnąć razem ze skrzydłami. Zarzucił na siebie również pozostawiony przez Loriela płaszcz spinany wielką klamrą w kształcie niedźwiedzia.
„Zbieg okoliczności” - pomyślał zapinając płaszcz pod szyją.
Zakrył dodatkową parę rąk i skrzydła, ale nie wiedział co ma zrobić z ogonem, którego koniec poruszał się nerwowo na boki. Nie miał gdzie go schować, więc otworzył drzwi i już miał postawić pierwszy krok, kiedy spostrzegł, że nie ma na czym. Wychylił się i zobaczył długą drabinę. Liny wiążące kolejne szczeble nie wyglądały na solidne. Mimo to, zszedł po niej, co zajęło mu dość dużo czasu. Potem po jeszcze jednej, i następnej, i kolejnej. Zaczęło go to powoli denerwować. Mijał wybudowane pomiędzy konarami domy połączone z każdym następnym drewnianym pomostem. Były tak mistrzowsko wpasowane w gałęzie, że Carnack z początku miał trudności z rozróżnieniem ich od konarów drzewa. Drzewo, na którym był, było chyba największym w wiosce. Przynajmniej nie wierzył, że może być drzewo jeszcze większe od tego. Wreszcie dotknął stopami ziemi. Poczuł się od razu lepiej, mając pod sobą twardy grunt. Wydawało mu się, że schodził całą wieczność. Słyszał głosy elfów i szum drzew. Brzmiały jak dobrze ułożona piosenka. Naokoło widział naturalną palisadę drzew. Był w samym sercu lasu. Ale gdzie był ten las?
* * *
- Loriel, musimy coś zrobić… nie możemy tego tak zostawić - powiedział jakiś kobiecy głos.
- Iesha, posłuchaj. Nawet nie wiemy co się tak naprawdę stało. Staram się jak mogę, ale nie wiele mogę pomóc.
- Zawsze potrafiłeś…
- Ale teraz to jest coś innego. To jest magia zapomniana dawno temu, starsza niż ten las. Nawet ja nie mogę pomóc…
- Nie ma jakiegoś sposobu? Jakiegoś zaklęcia, albo leku?
- Obawiam się, że nie… Możemy tylko czekać…Albo zwalczy czar, albo…
- Umrze - dokończyła za niego Iesha.
Była jednym z niewielu elfów, które były bardzo żywiołowe, zawsze uśmiechnięte, zawsze szczęśliwe. Miała w sobie krew Vilya - potomków Enlila - pana powietrza i nieba. Elfy tego rodu odznaczały się niespotykaną, płomienną radością w oczach, ale teraz nawet ona nie potrafiła się uśmiechnąć, a wesołe ogniki w oczach przygasły. W Wiecznym Lesie zagościł smutek, którego nie było tu od wieków.
* * *
Carnackowi udzielał się smutny nastrój panujący w wiosce. Po paru dniach potrafił już nawet normalnie biegać. Ku jego rozczarowaniu skrzydła, ani ogon, ani nawet ręce - nie zniknęły. Martwił się. Początkowa radość z obcowania z elfami przerodziła się w strach. Jeśli zostaną tu zbyt długo, król może spisać ich na straty. Próbował odnaleźć Tivie, ale elfy nie rozumiały go…albo nie chciały rozumieć. Jedynie Loriel odpowiadał na jego pytania, choć wymijająco.
Czas zdawał się płynąć wolniej, jakby w tej krainie w ogóle nie miał znaczenia. W zamian za gościnę Niedźwiedź pomagał jak mógł - zbierał owoce, sadził drzewa. Elfy były bardzo życzliwe, a te które znały Język Królestwa, nie zadawały dużo pytań. Przeważnie to on pytał. Kiedy Carnack zapoznał się z całą wioską, mógł swobodnie spacerować po niej bez obawy, że się zgubi. Jednak w pewne miejsca nie miał wstępu. Nie wiedział czemu, ale kiedy zbliżał się do północnej części wioski, elfy wpadały w popłoch i dość chaotycznie go stamtąd przeganiały. Próbował nawet dostać się tam pod osłoną nocy, ale strażnicy stali tam cały czas. Za którymś razem podszedł do niego Loriel. Księżyc był w pełni. Wyglądał jak oko, które spogląda na nich ze zdziwieniem.
- Nie próbuj tam wejść. To nasze święte miejsce, do którego wstęp mają tylko nieliczni.
- Przepraszam, ale nie wiem co się ze mną dzieje. Czuję się tak, jakby coś mnie tam ciągnęło…
- Rozumiem, ale to przejdzie. Klątwa jeszcze nie znikła zupełnie, więc przez jakiś czas możesz czuć się trochę dziwnie. Tak samo znikną skrzydła i ogon, ale musisz być cierpliwy - powiedział tonem lekarza, przestrzegającego dziecko przed złamaniem nogi.
- Wiem! - krzyknął Carnack - Ale nie mogę się opanować! - sam nie wiedział dlaczego podniósł głos. - Ale od kiedy coś się stało z Tivie, czuję się jakby czary działały na mnie silniej!
- Ona swoją mocą wstrzymywała Klątwę. Przez cały czas cię chroniła! - teraz Loriel zaczął krzyczeć. Jego dźwięczny głos rozchodził się po całej wiosce - Chcesz ją zobaczyć? Naprawdę tego chcesz?
Carnack patrzył na Loriel z przerażeniem. Wściekły elf był gorszy od stada Nuuli.
- Tak, chcę! - powiedział stanowczo.
- To chodź za mną - w oczach Loriela zapłonął dziwny ogień.
Elf szedł bardzo szybko, Carnack z trudem za nim nadążał. Przeszli wzdłuż palisady drzew. Inne elfy z zaciekawieniem wyglądały ze swoich domów. Wioska była duża, ale mimo to głos rozchodził się po niej jak echo w górach.
Carnack nie sądził, że elf może być kiedykolwiek tak zły. Szli jakiś czas kiedy wreszcie dotarli do domu Loriela. Stał na ziemi, ale obok rosło bardzo stare drzewo. Jego pień był zniszczony i pomarszczony, ale jednak wyglądało na zdrowe. Pień był masywny i gdyby ktoś chciał go objąć, potrzeba by było pięciu ludzi.
- Wchodź na górę - rozkazał Loriel.
- Ciekawe jak - spytał chyba zbyt jadowitym tonem - Jakoś nie widzę żadnej drabiny…
Ale kiedy wypowiedział te słowa, znikąd pojawiła się drabina. Świeciła lekko i wydawała się być bardzo delikatna. Loriel tylko uśmiechnął się kwaśno i zaczął się wspinać na górę. Zrezygnowany Carnack z trudem podążał za nim. Bał się, że delikatne linki zraz pękną, a on spadnie w dół jak worek ziemniaków. Spojrzał w górę, ale Loriel najwidoczniej dotarł do celu, bo drabinka niebezpiecznie się zachwiała. Carnack złapał się mocniej szczebli i stanął na chwilę. Spojrzał w dół i stwierdził, że do góry ma bliżej niż na dół, więc ruszył dalej. Dojście na samą górę zajęło mu dość dużo czasu i kiedy wreszcie dotarł był nieźle zasapany. Elf nadal był na niego zły, ale trochę ochłonął. Kiedy Carnack miał już spytać co dalej, Loriel bez słowa wszedł do domku przed nimi. Z początku Carnack go nie zauważył, ale teraz rozpoznawał jego kontury. Wszedł za Lorielem do ciemnego pomieszczenia. Widać było tylko kontury łóżka i leżącej na nim postaci. Podszedł bliżej i z początku nie mógł poznać tej osoby. Z początku…
- Myślałem, że zaprowadzisz mnie do Tivie - powiedział tonem oszukanego dziecka.
- Spójrz - powiedział oschle Loriel.
I wtedy Carnack poznał. Ta pokiereszowana twarz należała do czarodziejki. Twarz to za dużo powiedziane. Pełno na niej było świeżej krwi. i ran. Carnack otarł krew z jej twarzy na moment dostrzegając delikatne rysy. Ale krew znów się pojawiła. Twarz wyglądała jak ochłap mięsa z resztkami czegoś co wyglądało jak skóra. Również ręce pokryte były otwartymi ranami, które najwyraźniej nie chciały się zagoić. Carnackowi zakręciło się w głowie. Kiedy spojrzał na nią pierwszy raz, odwrócił wzrok. Widział już rannych na polu bitwy. Rycerzy bez rąk, albo połowy głowy. Ale to było w jakimś sensie straszniejsze. Spojrzał na nią drugi raz, ale zaczęło mu się zbierać na wymioty. W dodatku panował tu smród nie do wytrzymania. Smród rozkładającego się ciała i ostry zapach świeżej krwi.
- Ale…co? - nie mógł sklecić jednego zdania.
- Ta strzała była magiczna…Zawierała silniejsze zaklęcia niż się spodziewaliśmy. Była w niej zakazana magia, której nikt nie może używać. Myśleliśmy, że wszystkie księgi zaginęły, zostały zniszczone…Ale najwyraźniej jakieś przetrwały.
- Ale jak… to znaczy…dlaczego ona jeszcze…
- Nie umarła? - dokończył za niego Loriel. - Zwykły człowiek zginąłby na miejscu, a i czarodziej umarłby po kilku dniach, dlatego nie rozumiem tego. Być może elfia krew płynąca w jej żyłach ma z tym coś wspólnego. Założę się, że człowiek, który posłał tą strzałę nie wiedział jakie będą skutki zaklęcia…
Carnack powoli analizował słowa Loriela. „Elfia krew”…
- Powiedziałeś elfia krew? Czyli ona jest elfką? - spytał zdumiony. Oczy Loriela rozszerzyły się ze zdziwienia. „Taak…mój długi język” - pomyślał.
- Nie mogę ci nic powiedzieć - odrzekł wymijająco - Jeśli Tivie uzna to za słuszne, sama ci powie…
- Jeśli przeżyje…
- Nasza magia wspomaga ją, ale jest zbyt słaba, żeby zwalczyć zaklęcie - powiedział elf, jakby nie dosłyszał słów Carnacka - Musi sobie radzić sama…
Carnack znał Tivie bardzo krótko, ale wydawało mu się, że minęły całe wieki. Nie widział dlaczego tak szybko ją polubił. Było to coś bardzo dziwnego. Nie dopuszczał do siebie myśli, że do zamku króla będzie musiał wracać sam. Podszedł do łóżka i pochylił się nad czarodziejką.
- To wszystko moja wina! - krzyknął - Uratowała życie królowi, potem mi…A teraz sama zginie… Z jego oczu pociekło parę perlistych łez, które skapywały na coś, co kiedyś było twarzą Tivie.
- Chodź, zostaw ją… - powiedział Loriel i delikatnie pociągnął go w stronę drzwi. Carnack wyrwał się i usiadł przy łóżku.
- Zostanę tutaj - powiedział stanowczo - Będę czuwał, aż wyzdrowieje, albo… - nie dokończył. To słowo nie chciało mu przejść przez gardło.
- Nie możesz tu zostać. Nie wiesz co się będzie działo…
- Trudno…Opiekowała się mną, mimo że wiedziała jaki mógłbym się stać…Czas spłacić dług… Loriel wiedział, że Carnack nie ustąpi. Westchnął i wyszedł. Szepnął parę słów a drzewo zakryło domek. Konary zasłoniły okna i przytrzymały drzwi. Zszedł po drabince i już miał iść do domu, kiedy zatrzymała go Iesha.
- Zostawiłeś go tam? - spytała z paniką w głosie.
- Nie mogłem go przekonać, za nic nie chciał pójść - powiedział Loriel z typowym dla elfów smutkiem.
- Ale przecież…Sam wiesz co się działo ostatnio. On tam nie może zostać!
- Jego wola…Miejmy nadzieję, że tym razem nic się nie stanie…
* * *
Carnack obudził się wcześnie rano. nawet nie zauważył kiedy zasnął. Słońce właśnie wschodziło. Wstał i przeciągnął się. Spojrzał na łóżko, ale nikogo na nim nie było. Wpadł w panikę.
- Loriel! - krzyczał przez okno. Konary były pourywane, jakby ktoś siłą tędy przeszedł. - Loriel!
Podbiegł do drzwi i mocno szarpnął. Coś głośno zatrzeszczało i drzwi puściły. Carnack wyszedł na zewnątrz i spojrzał w dół. Drabinki nie było, a na zejście po pniu nie miał szans. Spróbował oprzeć na nim nogę, ale stopa zjechała w dół. Był bezradny. Wszedł z powrotem do chatki w poszukiwaniu jakiejś liny, ale żadnej nie znalazł. Wrócił na podest i wtedy wpadł na pomysł. Zdjął koszulę i rozprostował skrzydła.
- Bogowie, nie pozwólcie mi umrzeć - wyszeptał i skoczył w dół. To było jedyne wyjście, ponieważ wyżej gałęzie były zbyt gęsto ułożone.
Nie wiedział co ma robić. Widział zbliżającą się ziemię. Tuż nad nią rozprostował skrzydła co sprawiło, że wystrzelił jak z procy w stronę ogrodu. Domyślał się, że właśnie tam spotka Loriela. Przeleciał obok zdumionych elfów, które rozpierzchły się na wszystkie strony. Po chwili lotu, stwierdził, że to wcale nie jest takie trudne i straszne jak myślał. Leciał bardzo szybko i zaczął się zastanawiać co zrobi, kiedy będzie musiał się zatrzymać. Zdawało mu się, że przed oczami mignął mu Loriel. Zawrócił niezgrabnie i zawisł w powietrzu. Jego skrzydła robiły tak dużo wiatru, że liście na pobliskich drzewach zaczęły się poruszać. Loriel spojrzał w górę i omal nie krzyknął. Otworzył usta, ale Carnack nie pozwolił mu zacząć.
- Tivie uciekła! - krzyknął Niedźwiedź - Nie wiem jak dawno temu, nie wiem gdzie jej szukać!
- W tym stanie nie zdoła daleko uciec! - krzyknął do niego Loriel - Leć na północ, a ja wyślę kogoś na wschód i zachód. Łap!
Elf rzucił mu małą drewnianą piszczałkę.
- Jak ją znajdziesz, zagraj na niej, a my przybędziemy!
Carnack zawiesił piszczałkę na szyi i odleciał na północ. Słyszał jak Loriel woła inne elfy, ale za chwilę wleciał w gęsty las, który tłumił ich głosy. Niedźwiedź lawirował między gałęziami, jakby skrzydła miał od urodzenia. Miał nadzieję, że szybko ją znajdą. Doleciał do skraju lasu i zawrócił. Tym razem leciał wolniej, rozglądając się na wszystkie strony. Przeleciał tak parę razy, za każdym razem odlatując nieco w bok. Słońce mocno świeciło, ale Carnack nigdy się nie poddawał. Usiadł na jakimś drzewie. Gałąź lekko się ugięła i zatrzeszczała. Nagle usłyszał za sobą cichy szelest i kiedy się odwrócił, coś powaliło go na ziemię sycząc. Uderzył głową w kamień i na chwilę przestał cokolwiek widzieć. Czuł, że coś go przygniata do ziemi. Kiedy wreszcie odzyskał wzrok, zobaczył Tivie. Jej twarz wyglądał jak dawniej, ale oczy… Były jadowicie żółte z pionowymi źrenicami. Jej ubranie było poszarpane, a włosy potargane. Spróbował wstać, ale ona syknęła i rozprostowała skrzydła niemal identyczne jak jego. Wyglądała jak wielki orzeł siedzący na swojej zdobyczy i zastanawiający się, od czego ma zacząć. Nie miała tylko dodatkowej pary rąk, co Carnack uznał za okoliczność sprzyjającą. Drugą parą rąk złapał Tivie za ręce, a jedną ręką włożył piszczałkę do ust i zagrał. Brzmiała jak krzyk jakiegoś ptaka. Tivie syknęła na ten dźwięk, wygięła ręce i ugryzła go w ramię, głęboko zatapiając nieludzkie kły. Natychmiast ją puścił, a Tivie odskoczyła na bezpieczną odległość. Oblizała krew z warg i uśmiechnęła się złowieszczo.
- Myślisz, że oszalałam? - spytała.
Carnack zdziwił się, że w ogóle coś powiedziała. Był pewien, że zamieniła się w potwora kierującego się żądzą krwi.
- Ale co…
- Co mi się stało? - dokończyła za niego - Widzisz, to po części twoja zasługa.
Carnack zmieszał się, nie wiedział o co jej chodzi, ale postanowił grać na zwłokę. Podszedł bliżej.
- Przecież ja nic nie zrobiłem…
- Tak myślisz? - spytała z ironią - A wczoraj? Twoje łzy wyleczyły mi twarz, dlatego bardzo ci za to dziękuję - ukłoniła się lekko - A swoją drogą, to było bardzo wzruszające, myślałam, że się popłaczę - tu udała, że ociera łzy.
- A więc byłaś przytomna? - spytał zdumiony.
- Chyba nie jesteś tak tępy na jakiego wyglądasz - pochwaliła go - Pewnie, że byłam przytomna! Gdybyś ty miał mielone zamiast twarzy też byś był przytomny!
Carnacka zatkało. Nigdy nie słyszał, żeby Tivie tak mówiła.
- Zatkało cię? Aż tak dobrze wyglądam? - zagwizdała - Daj głos.
Jej perlisty śmiech rozszedł się po całym lesie.
- Masz przed sobą nową, lepszą Tivie! Wywodzącą się w prostej linii od Enlila! Gdyby nie moja parszywa matka! Mój ojciec poświęcił nieśmiertelność dla jakiejś plugawej dwórki króla! - krzyknęła, a ptaki z pobliskich drzew zerwały się do lotu. Była tak zatracona w gniewie, że nie zauważyła elfów tworzących naokoło nich okrąg. Carnack nie przerywał jej. Spojrzał ukradkiem w lewo i dostrzegł Loriela, który przystawił palec do ust. Gniew Tivie stawał się prawie namacalny. Atmosfera zagęściła się. Carnack pomyślał, że chyba bałby się zostać z nią sam w takim stanie.
- Nie, nie…To jest niedopuszczalne. Ale teraz wszystko się zmieni…
- Co masz na myśli? - Carnack starał się przedłużyć rozmowę. Właściwie nie rozmowę - monolog.
- Hahaha - Tivie zaśmiała się - Myślisz, że ci powiem? Tak się składa, że nie mam zamiaru.
- Wolałem dawną Tivie…
- A ja ci się nie podobam? - podeszła do niego i zaczęła się przymilać. Przejechała po jego muskularnym torsie zahaczając lekko pazurami. - Razem moglibyśmy wiele osiągnąć - obeszła go dookoła, przeskakując nad wijącym się ogonem - Tylko ty i ja… Co ty na to?
Carnack udał, że rozważa jej propozycję.
- Zastanów się dobrze - powiedziała i zlizała krew cieknącą z jego ramienia.
- Kogo ty chcesz oszukać? - spytał odwracając się do niej -Przecież dobrze wiesz, że niepotrzebna ci pomoc. Sama sobie nieźle dajesz radę.
Zbił ją z tropu. Zawahała się na chwilę. Ta chwila wystarczyła, aby elfy rzuciły się na nią. Jednak Tivie zachowała czujność. Odskoczyła od nich i wzbiła się w powietrze. Carnack ruszył tuż za nią. - Biegnijcie za mną! - krzyknął do Loriela.
Elfy natychmiast pobiegły za nim spoglądając co chwila w górę. Carnack leciał za Tivie, która śmiała się do rozpuku. Odwróciła się do Carnacka i zawisła w powietrzu.
- Nieźle sobie daję radę? - spytała ironicznie - Masz rację, nie złapiesz mnie…
Wystrzeliła w jego kierunku. Carnack odsunął się w odpowiednim momencie. Poczuł muśnięcie wielkiego czarnego błoniastego skrzydła na policzku. Natychmiast ruszył za nią. Lecieli z taką samą szybkością, jednak Tivie lepiej sobie radziła. Była zwinniejsza, więc co chwila robiła ostre skręty, a Carnack nie nadążał za nią. W końcu wpadł na pomysł. Sprawdził czy elfy wciąż za nimi biegną i zawołał Tivie.
- Zgadzam się!
Tivie zatrzymała się w powietrzu. Z jej twarzy niewiele dało się odczytać
- Myślisz, że ci uwierzę?
- Tak.
Zaskoczył Tivie tą szczerą odpowiedzią. Jej oczy błyszczały.
- Nie wierzę ci - powiedziała krótko.
- Dlaczego? - spytał i podleciał bliżej. Był na wyciągnięcie ręki - Dlaczego mi nie wierzysz? A gdyby elfy cię nie próbowały złapać, uwierzyłabyś mi?
- Może… - odparła wymijająco.
- Więc, dobrze. Powiem elfom, żeby się do ciebie nie zbliżali, a ty pójdziesz ze mną do ich wioski…
- To tak jakbym weszła do jaskini smoka! Nie ma mowy!
- Obiecuję ci, że nic ci nie zrobią…Masz moje słowo…
„Słowo, które będę musiał złamać” - pomyślał.
Tivie spojrzała na niego podejrzliwie. Wiatr zawiał zasłaniając jej twarz włosami. Carnack wykorzystał to, że przez chwilę nic nie widziała próbując odgarnąć włosy. Rzucił się na nią z impetem. Przekoziołkowali w powietrzu i zaczęli spadać na ziemię. Wyglądali jak kłębek kłów i pazurów, który syczał zaciekle. Carnack widział jak ziemia się zbliża. Nie byli wysoko, ale upadek mógłby boleć. Uderzyli w gałęzie. Konary smagały ich po twarzy i rękach. Elfy pod nimi odsunęły się na bok. Słyszały tylko syk, odgłosy łamanych gałęzi i szelest rwanych liści. W końcu Tivie i Carnack uderzyli w ziemię z łoskotem. Loriel natychmiast nakazał złapać Tivie. Elfy zarzuciły na nią siatkę, a potem związały ciasno linami. Wyrywała się i syczała, ale elfy założyły jej na szyję pętlę połączoną z więzami na jej rękach i nogach. za każdym szarpnięciem pętla na jej szyi zaciskała się, aż Tivie zrozumiała, że się udusi. Przestała się szarpać. Martwa nic nie zdziała. Próbowała rzucić jakiś czar, ale coś blokowało jej moc.
- Nawet nie próbuj czarów - Loriel wyszedł z cienia - Las ci na to nie pozwoli.
- Zdrajcy! - krzyknęła - Wszędzie zdrada! - dostrzegła Carnacka - Carnack! Powiedz im, że nic nie zrobiłam! Obiecałeś! - ale on tylko odwrócił wzrok.
Zasyczała głośno i krzyknęła:
- Pożałujesz tego!
Któryś z elfów zakneblował jej usta. Teraz mogła krzyczeć dowoli.
- Zanieście ją do wioski - rozkazał Loriel, a elfy posłusznie podniosły ją z ziemi i zaczęły się oddalać. W pewnym momencie Tivie szarpnęła, a elfy upuściły ją na ziemię. Jednak szybko ją podniosły i ruszyły dalej.
- Wolałem dawną Tivie - powiedział Carnack.
- Ja też - wyszeptał Loriel - Zastanawiam się, czy kiedykolwiek nią będzie…
* * *

Tivie leżała przywiązana do łóżka w chatce, z której uciekła. Nasłuchiwała. Za drzwiami rozmawiał Carnack z Lorielem. Obok stała Iesha i pilnowała czy nikt nie podsłuchuje. Księżyc właśnie wyszedł zza chmur.
- Nie ma na to żadnej rady? - spytał Carnack.
- Nie…chyba, że… Nie, to wykluczone…
- Chyba, że co?
- Moglibyśmy zapytać Drzewo Mądrości…
- Jakie drzewo? - zdziwił się Carnack.v - Mądrości…rośnie w naszym świętym miejscu, ale nawet ja nie mogę tam wejść…
- Ale dlaczego? Przecież to zwykłe drzewo…
Loriel spojrzał na niego ostro. Carnack zmieszał się.
- Przepraszam…
- Drzewo budzi się w czasie przesilenia, tylko wtedy można tam wejść bezpiecznie. A następne przesilenie jest…
- Za pół roku - powiedział Carnack machinalnie. Loriel spojrzał na niego szczerze zdumiony - Tivie mi powiedziała. Ale co się stanie jeśli je obudzimy?
- Nie wiem. Ci, którzy tego próbowali, nie wrócili, aby nam o tym opowiedzieć.
- Więc co? Mamy tak czekać pół roku, aż się łaskawie obudzi? Poza tym, nie mamy żadnej gwarancji, że powie nam dokładnie co mamy robić. Nie mam zamiaru czekać…
- Co masz na myśli? - spytał Loriel.
- Pójdę tam i zmuszę to Drzewo, aby mi pomogło.
- Szaleniec! Drzewa Mądrości nie da się tak po prostu zmusić do mówienia! - krzyknęła Iesha.
- A jednak tam pójdę…Nie potrafię stać z założonymi rękami. Wy - elfy żyjecie długo, czekanie jest wpisane w wasze życie… Co to dla was pół roku? Jeden dzień? Dla ludzi…dla mnie, to za długo. Jestem człowiekiem czynu…
- Zatem…dobrze - powiedział Loriel.
- Czy wszyscy tu oszaleli?! - krzyknęła Iesha - Loriel! Nie możesz mu na to pozwolić!
- Nie mogę mu rozkazywać…mogę mu tylko powiedzieć czym to grozi, ale wiem, że i tak by poszedł…
- I masz rację - powiedział Carnack z uśmiechem - Pójdę tam zaraz, nie możemy dłużej czekać…
Odwrócił się i zeskoczył z podestu. Skierował się w stronę swojego tymczasowego domu. Loriel wszedł do chaty, a Iesha jakby zawahała się. Ale w końcu weszła za nim do środka. Tivie słyszała całą rozmowę i teraz uśmiechała się złośliwie.
- Bardzo dobrze - powiedziała - Niech Drzewo Mądrości powybija was wszystkich, nędzne pomioty Trójcy!
Loriel wziął chustę i podszedł do łóżka.
- Nie rób tego! - krzyknęła Tivie - Zostaw mnie zdrajco swego rodu…
Nie dokończyła, bo Loriel zakrył jej usta.
- Loriel, powiedz mi, że się uda - powiedziała Iesha z nadzieją w głosie - Że jest nadzieja…
Elf spojrzał na nią smutno.
- Nigdy nie miałem tylu wątpliwości…Smutne są to czasy…
Iesha podeszła do niego i przytuliła się. Loriel z początku zaskoczony, objął ją mocno.
- Nie no wybaczcie, ale tu są ludzie. Od tej waszej czułości robi mi się niedobrze - powiedziała Tivie.
Jakimś cudem udało jej się zdjąć knebel. Jej oczy płonęły i odbijały światło księżyca. Loriel i Iesha nie zwracali na nią uwagi. Wyszli i pozostawili Tivie samą. W chatce płonęły tylko dwa żółte ślepia…
* * *
Loriel czekał na niego przy wejściu do małego gaju, odgradzającego wioskę od Drzewa Mądrości. Carnack podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.
- Gdybym nie wrócił…
- Wrócisz - przerwał mu Loriel - Nie masz innego wyjścia.
Carnack uśmiechnął się i wszedł pomiędzy drzewa.
- Idź cały czas prosto - krzyknął za nim.
- Wróci? - spytała Iesha wychodząc z cienia.
- Mam nadzieję - odpowiedział Loriel siadając na pieńku.
Iesha podeszła do krawędzi gaju, wróciła do Loriela, usiadła na pieńku obok niego, znowu wstała i podeszła do wejścia.
- Nie mogę tak stać i czekać! Carnack miał rację! Idę za nim! - krzyknęła i wbiegła w las.
- Iesha! Iesha! - zawołał Loriel - Krew Vilya - powiedział ze śmiechem i wbiegł za nią.
Teraz cała trójka była w lesie…

c.n.d.
Komentarze
Attack : tak zgadza sie impreza dedykowana wlasnie Psyche i D/V
Angelwing : Attack chodzi Ci o to, ze jest to zlot fanów De Vision i Psyche? Bo sie...
Attack : 'mala' korekta ;) to jest impreza dedykowana nie DM tylko DeVison i Psyc...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły