Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Blog :

Smok z Ithill

Do namiotu wszedł kapitan Carnack. Był wysokim, barczystym mężczyzną, który ledwie mieścił się w wejściu. Nic dziwnego, że zyskał przydomek Niedźwiedź.

- Królu, wrogowie zbliżają się do pól Calidoru od północy. Znajdą się w wąwozie za dzień, najwyżej dwa - mówiąc to, klęknął na długim dywanie, chyląc głowę.Po drugiej stronie tego podłużnego namiotu stał prowizoryczny tron okryty wspaniałymi materiałami i futrami. Na nim siedział król. Wysoki, przystojny, budzący podziw. Na jego długich ciemnych włosach osadzona była korona wysadzana diamentami i różnokolorowymi kamieniami. U jego pasa wisiał miecz, który nie przegrał jeszcze ani jednej bitwy. Król wstał i podszedł do Carnacka. Spojrzał na niego ciemnymi oczami.- Wstań, wiesz, że nie musisz mi oddawać honorów - uśmiechnął się i podał mu rękę.Carnack wstał. Na jego twarzy mieszały się dwa odmienne uczucia - strach i zwątpienie.- Czego się obawiasz? - spytał król.- Czy mogę mówić otwarcie?- Wiesz, że nie musisz o to pytać.- Więc…dobrze…dokonałem obliczeń i … ich wojska liczą przeszło 45 tysięcy piechurów, 20 tysięcy konnych i 15 tysięcy łuczników, a nasze… zaledwie 20 tysięcy pieszych, 10 tysięcy konnych i 10 tysięcy łuczników…obawiam się, Saris, że możemy przegrać…- Nie trać nadziei, wierzę w moich ludzi. Wychodziliśmy cało z nie gorszych opałów. Tak jak pod Salidor, zwyciężymy. Bogowie nas wspierają.- Zatem niech bogowie sprawią, aby stał się cud.Ukłonił się i wyszedł. Król odprawił wszystkich z namiotu i usiadł na tronie pogrążony w myślach. Obawiał się przegranej. To znaczyłoby klęskę dla całego królestwa. Był młody, ale teraz jego twarz wydawała się znacznie starsza.* * *Carnack po opuszczeniu namiotu króla, udał się na obchód obozu. Sprawdził czy wystarczy strzał, mieczy. Jak zwykle mieli nadmiar. Gdy tak zastanawiał się czy może w pobliskich wioskach znajdzie paru ludzi do pomocy, do obozu wbiegł truchtem wielki czarny koń. Skupiał na sobie całą uwagę obozu, tak, że nikt nie zauważył jeźdźca, którego twarz skrywał kaptur. Carnack podszedł do niego. Przeważnie to on patrzył na innych z góry, więc teraz czuł się trochę nieswojo. Na szczęście jeździec zauważył, że ma do czynienia z kimś ważniejszym. Zsiadł więc, ale kaptura nie zdjął.- Czego szukasz wędrowcze? Jak widzisz, nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowy, przygotowujemy się do bitwy - i wskazał ręką cały obóz usytuowany pod lasem.- Chciałbym dołączyć do waszego wojska, Panie. Widziałem dość pokaźne oddziały i sądzę, że przyda wam się każda pomoc - miał niesamowicie głęboki, melodyjny głos.- Jesteś spostrzegawczy. Oczywiście możesz do nas dołączyć. Czy mogę poznać imię naszego nowego kompana?- Teme, Panie - mówiąc to, wędrowiec zdjął kaptur. Oczom Niedźwiedzia ukazała się dość młoda twarz, przeszyta blizną ciągnącą się od brwi do podbródka. Przebiegała przez sam środek oka i Carnack zdziwił się, że ten ktoś nie stracił go.- Chodź za mną. Mamy wiele wolnych miejsc. Na pewno znajdzie się ktoś, kto przygarnie cię pod swój namiot.- Wolałbym…oczywiście, jeśli to możliwe…mieć swój namiot. Nie musi być duży… niezbyt lubię towarzystwo…Carnack zdziwił się, ale rozumiał. Ten człowiek musiał wiele przejść.- Oczywiście… jeśli tego sobie życzysz. Jest wolny namiot na skraju obozu… więc zaprowadź konia do stajni, a ja oprowadzę cię po obozie.Teme nie chciał rozstawać się z koniem, ale widząc wyczekującą minę Carnacka, zrobił to, co mu kazano. Po chwili wrócił i poszedł za Carnackiem.- Nazywam się Carnack, ale wszyscy mówią na mnie Niedźwiedź.- Nie dziwię się.Carnack uśmiechnął się w duchu.- Jeśli będziesz czegoś potrzebował, pytaj o kapitana Carnacka, albo po prostu o Niedźwiedzia.Doszli do magazynu - niewielkiego namiotu, z którego wydobywał się silny zapach metalu.- Więc może najpierw wybierzemy ci broń. Wybór jest duży, więc możesz wybrać, co chcesz - powiedział i wziął jeden z mieczy do ręki.- Dziękuję mam już miecz.- A czy mógłbym go zobaczyć?Teme wyjął swój miecz z pochwy i podał go Carnackowi klingą do przodu. Carnack nigdy wcześniej nie widział takiego miecza. Był nadzwyczaj lekki, ale ostry. Wykonał nim parę ruchów. Broń niespodziewanie dobrze pasowała do ręki. Na ostrzu widniał napis: „Robota elfów” - pomyślał i zwrócił miecz właścicielowi.- Masz naprawdę dobry miecz. To może teraz zbroja…- Nie noszę zbroi. Zbyt ogranicza ruchy.- Taak…racja…W tym człowieku było coś dziwnego. Coś, co go niepokoiło. Był szczupły i wątły. Wyglądał jakby miał się złamać pod najdelikatniejszym ciosem. Carnack musiał go sprawdzić. Błyskawicznie wyciągnął własny miecz i zaatakował wędrowca. Jednak ten zgrabnie przeskoczył nad nim i przystawił miecz do szyi. Carnack nawet nie zauważył, kiedy tamten ruszył mieczem.- Dobry jesteś… i szybki. Takich nam trzeba…Możesz opuścić miecz, tylko cię sprawdzałem.Teme opuścił miecz, ale w jego oczach wciąż płonęły ognie.- Przepraszam za moją śmiałość, ale tylko się broniłem - powiedział, po czym pokornie opuścił wzrok.- Nic nie szkodzi - odparł Carnack. Nie wierzył, że ktoś go może zajść w ten sposób. W walkach na miecze zawsze wygrywał, a to chuchro po prostu go przeskoczyło! Uśmiechnął się - Chodźmy. Pokażę ci twój namiot.Teme szedł krok w krok za Niedźwiedziem rozglądając się po obozie. Carnack od czasu do czasu wtrącał zdania typu: „Tu jest namiot medyczny”, „Tutaj kuźnia” itp. Teme starał się zapamiętać jak najwięcej z tego wykładu, ale nie mógł zapomnieć o swoim koniu. Był jego jedynym przyjacielem. Kiedy doszli do jego namiotu, wszedł do niego za Carnackiem. Niedźwiedź wyjaśnił mu jakie godziny obowiązują w obozie i wyszedł. Teme został sam. Rozejrzał się po namiocie i usiadł na małym krześle pogrążony w myślach. Było już ciemno, kiedy okrył się szczelniej płaszczem i poszedł do stajni. Jako „nowy” i tak nie miał nic do roboty. Większość rycerzy już spała, a płonące wciąż ogniska - dogasały. Wystawiono warty. Kiedy przechodził koło namiotu z jedzeniem, zwędził z niego jabłko. Przeszedł koło strażnika, który dziwnie na niego spojrzał i szepnął coś niezrozumiale do drugiego. „Muszę dziwnie wyglądać w tym stroju” - pomyślał. Miał na sobie długi czarny płaszcz z kapturem, spinany wielką klamrą w kształcie smoka przy szyi. Nie nosił zbroi co dodawało mu dziwności jako nowemu rycerzowi. Doszedł do stajni. Wyczuć można było zapach wielu koni mieszany z wonią siana. Szybko znalazł swojego. Stał obok innego karego, który przy nim wyglądał jak pyłek.- Vicim, lie Josi - powiedział dając koniowi jabłko.Koń zarżał radośnie i z wdzięcznością schrupał podarunek.- Kto dba o swojego konia, ma zapewnione zwycięstwo w boju - rozległ się jakiś głos za jego plecami. Tak jak wcześniej, przeskoczył nad tą osobą i przystawił jej miecz do gardła.- Mnie nie musisz się bać. Jesteśmy po tej samej stronie.Dopiero wtedy Teme zauważył na jego głowie koronę i zrozumiał swój błąd. Szybko schował miecz i uklęknął przed królem.- Przepraszam Wasza Wysokość…ja nie…to znaczy… - próbował wykrztusić słowa wytłumaczenia, czy choćby przeprosin, ale głos uwiązł mu w gardle.- Nie musisz przepraszać, każdy by się przestraszył. To ja nie powinienem zachodzić cię z tyłu. Wstań. Teme wstał, ale nie śmiał spojrzeć królowi w oczy.Król podszedł do jego konia i poklepał go po łbie. - Masz pięknego konia i jak zdążyłem dostrzec na klindze twojego miecza, zapewne widziałeś się z elfami. To w ich języku mówiłeś, prawda?- Tak - Teme nie zdołał już nic więcej powiedzieć. Zauważył, że król ma niezwykle bystry wzrok.- Vicim - powiedział władca, a koń zwrócił ku niemu swój ogromny łeb - Co to znaczy w języku naszego królestwa?- Cień, albo Mrok… nie ma jasnego tłumaczenia…- Rozumiem, Carnack powiedział mi, że dołączyłeś do nas. Cieszę się, ponieważ każda pomoc się przyda. Powiedział mi również jak go pokonałeś. Musiałem się przekonać na własnej skórze, co potrafisz, a potrafisz wiele.Król wyjrzał przez małe okienko w stajni. Gwiazdy świeciły pełnią blasku.- Jest już późno,. Powinieneś się wyspać przed jutrzejszą bitwą.- Jak sobie życzysz królu - powiedział Teme i wyszedł ze stajni, dręczony uczuciem, że na tym nie koniec. Jutro po raz kolejny będzie się musiał sprawdzić w boju. Tym razem u boku króla….* * *Następnego ranka mgła pokrywała cały obóz. Carnack poszedł po Teme, ale nie było go w namiocie. Już myślał, że stchórzył, kiedy usłyszał podniesione głosy. Pobiegł szybko na polanę i zobaczył tłum rycerzy tworzących okrąg. Pośrodku siedział Teme na swoim koniu oraz Gauss na swoim. Gauss był rycerzem zawsze szukającym sposobności do walki. Carnack nie wiedział o co poszło - „Pewnie o jakąś bzdurę” pomyślał - ale wiedział jedno - Gauss przegra. Zszedł do nich, a tłum rozstąpił się, aby go przepuścić. Nie odezwał się, co Gauss uznał za pozwolenie na walkę. Ruszył z kopyta i zaczął wymachiwać mieczem. Odległość dzieląca jego i Teme nieuchronnie się zmniejszała, ale on stał dalej, jakby na coś czekając. Rycerze zaczęli go poganiać i krzyczeć żeby się usunął z drogi, ale to go nie wzruszyło. Kiedy Gauss był już bardzo blisko, na długość miecza, Teme zamknął oczy i szepnął do konia:- Vicim, sa zul łakagi tej.Koń wyrwał i wszystkich zdziwiło, że Teme z niego nie spadł, chociaż nie miał siodła. Koń skoczył w prawo i błyskawicznie zawrócił. Teme wykonał parę szybkich ruchów mieczem przecinając Gaussowi popręg. W wyniku tego Gauss spadł z konia, który byłby go stratował, gdyby nie Teme. Schylił się i jedną ręką wyciągnął rycerza spod konia. Gauss wyglądał żałośnie. Wyrwał się i spadł na ziemię, co wywołało gromki śmiech wśród innych rycerzy. Pobiegł po konia i ze złowrogim okrzykiem odszedł w stronę stajni.- Jeszcze tego pożałujesz elficki zdrajco! Zdrada nie znika! Nigdy!Kiedy Gauss zniknął im z widoku, rycerze zaczęli klaskać z Carnackiem na czele. Teme zsiadł z konia i ukłonił się grzecznie. Prawdę mówiąc był trochę speszony tym zajściem. Niedźwiedź podszedł do niego i pogratulował mu przy wszystkich.- Dzięki takim jak ty, takie męty jak Gauss wiedzą gdzie ich miejsce. Nieźle się z nim rozprawiłeś, nawet nie chcę wiedzieć, o co poszło. A teraz powiedz mi - powiedział Carnack, kiedy reszta rycerzy się rozeszła - jak to się stało, że nie masz siodła? Mogłeś nie zdążyć go zabrać, ale jak nie spadłeś z konia?- Vicim nie zniesie żadnej uprzęży, całe życie był dziki, więc nie chcę go pozbawiać wolności.- Ale jak… dlaczego on się ciebie słucha? Dziki koń nigdy nie weźmie nikogo na swój grzbiet.- Vicim to mój przyjaciel. Nie nosi mnie, bo musi. Robi to z czystej przyjaźni. Jeśli zechce może w każdej chwili odejść, ale może też zostać. Jego wola.- Rozumiem…a co mu powiedziałeś podczas walki z Gaussem?- Usłyszałeś to? - Teme uśmiechnął się - A więc pozostali ludzie, którzy słyszą szept wiatru… powiedziałem mu to, co powinien zrobić - w prawo i w tył.- Cieszę się, że dołączyłeś do nas. Walka u twojego boku będzie znacznie łatwiejsza - powiedział i poklepał go po ramieniu..Carnack spojrzał smutno na zachód skąd dały się słyszeć głosy wielu trąb.- Będą tu w południe… lepiej się przygotuj… Odszedł żwawym krokiem, a Teme po chwili ruszył za nim. Dręczyło go sumienie. Carnack o czymś nie wiedział i Teme bał się, że jego tajemnica może się wydać podczas walki…* * *Dochodziło południe, kiedy całe wojsko króla zebrało się przed wąwozem. Łucznicy czekali w pogotowiu, aby na dany im znak, wypuścić w powietrze morze strzał. Teme stał koło Niedźwiedzia, którego koń bardzo się niecierpliwił.- Wasid wyczuwa walkę daleka. Dlatego ciężko mi go utrzymać - w tym momencie koń zarżał i stanął dęba.- Wasid, cima tai - szepnął Teme, a koń uspokoił się.- Jesteś naprawdę niesamowity. Dziwię się, bo Wasid nigdy nie słyszał elfiej mowy, a jednak cię posłuchał.- Każdy koń ma w sobie krew jego elfich przodków. Zrozumiał, nigdy wcześniej nie słysząc ich mowy.Nagle zza pagórka wybiegł zwiadowca. Był cały mokry od potu swojego i konia. Koń dyszał ciężko jakby pokonał znaczną odległość.- Kapitanie, będą za jakieś pół godziny, może szybciej. Są bardzo zdeterminowani, strzelali do mnie wiedząc, że strzały nie dolecą. Jest ich więcej niż przypuszczaliśmy. Ściągnęli nawet paru olbrzymów - powiedział jednym tchem. Kiedy skończył, jego twarz straciła kolor, a on zaczął łapczywie chwytać powietrze.- Dziękuję, możesz odejść - powiedział do zwiadowcy - Kiedy się zjawią, trzymaj się mnie. Najpierw pójdą strzały, potem piechurzy, dopiero na końcu my. Rozumiesz?- Rozumiem, będę uważał. Vicim, sona? Ashi nei mor…Jego słowa zabrzmiały jak zaklęcie zagrzewające do bitwy. Carnack uśmiechnął się do niego a potem spojrzał na wschód. Z oddali było słychać odgłosy wielu tysięcy par nóg.- Naszymi przeciwnikami są orki. Nie będę ci tłumaczył, dlaczego z nimi walczymy, bo to za długa historia. Jak już się dowiedziałeś zaprzęgli do pracy wiele złowrogich istot, na przykład olbrzymy. Ale nimi nie musisz się przejmować. Widzisz te balisty za nami - Teme odwrócił głowę i zobaczył dwa rzędy balist i innych machin wojennych, których do tej pory nie widział - Olbrzymy są wielkie, silne i głupie. Nie mają dość rozumu, żeby uciec przed zbliżającymi się kamieniami i strzałami. Podobno mają też nuule.- Nuule? Nigdy o nich nie słyszałem - powiedział Teme odwracając się do Carnacka.- Nie dziwię się. Nie zapuszczają się w głąb elfach ziem czy lasów. To stwory żyjące na bagnach. Mają długie na 20 łokci macki, którymi wciągają ludzi pod wodę. Nikt nigdy nie widział ich w całości - powiedział Carnack z obrzydzeniem.Temu akurat Teme się nie dziwił. Jak można zobaczyć coś co cię wciąga pod wodę, a potem nie puszcza. Po plecach przeszły mu ciarki na samą myśl o czymś tak wstrętnym. Nie zdążył nic powiedzieć, bo zza odległego pagórka wysypał się tłum nieprzyjaciół. Wbiegli do wąwozu, jak zaganiane do klatki zwierzęta. Teme dziwił się jak można być tak tępym, żeby dać się zamknąć w wąwozie. Na przedzie szły gobliny. Zielone i wstrętne, jak zwykle. Wymachiwały mieczami i tarczami, co miało wywołać strach u przeciwników, jednak z odwrotnym skutkiem. Teme parsknął śmiechem, a zaraz po nim Carnack. Gobliny wydawały się być zbite z tropu ich śmiechem. Po chwili ruszyły dalej. Za nimi jechały jakieś podobne do ludzi stworzenia na koniach i orki. Każdy z orków miał na głowie hełm z czaszki, zapewne jakiegoś zwierzęcia, lub ludzkiej. Nad tłumem górowały postacie olbrzymów, wymachujące ogromnymi maczugami. Co chwila, któryś z nich potrącał innego, co wywoływało chwilową kłótnię. Teme miał rację - dla olbrzymów ten wąwóz szeroki na 450 łokci był stanowczo za wąski. Nuuli nie było widać. Za Carnackiem stali piechurzy czekający na sygnał. Niedźwiedź podniósł miecz do góry, na co tłum nieprzyjaciół ruszył biegiem w ich stronę. Zbliżali się bardzo szybko, ale Carnack wciąż czekał. Byli jakieś 600 łokci przed nimi, kiedy w końcu dał sygnał. Łucznicy wypuścili strzały, które ze świstem runęły na nieprzyjazny tłum. Pierwszy rząd padł, ale zaraz został zastąpiony przez następny. Rycerze posłali parę strzał z balist i wypuścili kamienie z katapult. Wszystko to runęło na olbrzymów i innych. Olbrzymy padając gniotły idących za nimi orków.- Za króla! Za Ithil! - krzyknął Carnack, a piechurzy uzbrojeni po zęby wybiegli przed niego i rozbili się o przeciwników. Słychać było wrzaski i szczęk metalu o metal. Teme już chciał ruszyć do walki, ale Carnack zagrodził mu drogę.- Jeszcze nie! Musimy poczekać na króla z resztą konnych!- Ale jak długo? Zaraz przebiją się do nas!Miał rację. Orkowie przeciskali się przez każdą szczelinę między piechurami, zajmując się następnym rzędem.- Już możemy ruszać - to był król. Jego postać jaśniała pośród rycerzy. Siedział na białym koniu z mieczem u pasa. Teme był pełen podziwu. Niewielu znał władców, którzy walczyli w szeregach swojej armii.Teme i Carnack pochylili głowy.- Wojna się rozpoczęła i od nas zależy, kto ją wygra - zwrócił się do łuczników, konnych i pozostałych rycerzy - Nie oszczędzajcie mieczy, ani strzał. Nie brać jeńców. Chyba, że się poddadzą - dodał po namyśle - Za wolne królestwo Ithil!- Za wolne królestwo Ithil! - powtórzyli za nim chórem jeźdźcy i ruszyli do walki. Łucznicy co jakiś czas wypuszczali w powietrze grad strzał, które rzadko kiedy chybiały celu. Balisty i katapulty również okazywały się przydatne.Teme próbował trzymać się Carnacka, ale już po chwili rozdzielił ich tłum orków. Czas mijał, a końca walki nie było widać. Teme walczył zaciekle, kładąc trupem jeden rząd za drugim. Odwrócił się i zabił goblina wskakującego na Vicima. Głowa potoczyła się po polu walki. Od boku zaatakował go inny. Obsiadły go dookoła jak muchy smołę. Z tyłu podbiegł do niego ork i w chwili, kiedy Teme odwracał głowę, ork akurat zamierzał odciąć mu głowę. Zamachnął mieczem i Teme wiedział, że to już koniec. Jednak to nie był jego dzień na śmierć. Koło ucha świsnęła mu strzała, która przebiła gardło zbliżającego się orka. Popłynęła czarna krew, a gobliny naokoło jakby straciły odwagę. Odsunęły się na chwilę, aby z wrzaskiem uciec. Teme spojrzał w stronę skąd nadleciała strzała. Przez chwilę mignęła mu jakaś znajoma twarz, ale nie mógł jej dostrzec. Pomyślał, że tak może strzelać naprawdę znakomity łucznik. To na pewno nie był człowiek… Gobliny na nowo odzyskały odwagę, ale Teme już nie dał się zaskoczyć. Walczył pod wzgórzem, a na wzgórzu król. Władca był w ciężkiej sytuacji. Orkowie spychali go niebezpiecznie w stronę goblinów. Skierował konia w tamtą stronę, ale spod ziemi wyrósł nuul. Był fioletowy i obślizgły. Wysoki na 25 łokci wyglądał jak kawał fioletowego, lekko przezroczystego mięsa bez nóg. Wydawał się nie mieć oczu, ani jakiegokolwiek otworu gębowego. Ale kiedy skierował się w jego stronę, Teme zauważył, że kiedy przechodzi po trupach, po drugiej stronie już ich nie ma. Nuul swoimi długimi mackami starał się chwycić Teme, ale Vicim obiegł potwora dookoła, a Teme ugodził go w sam środek czegoś, co wyglądało jak głowa. Stwór wydał piekielny wrzask, ale macki wciąż się poruszały. W konwulsjach podpełznął do zdumionego Teme. Machnął macką, ale Vicim ją przeskoczył, a Teme skrócił ją mieczem o połowę. Z rany nuula pociekła czarna krew, która zalała jego i Vicima. Skierował konia w drugą stronę i za chwilę nuul nie miał drugiej, a potem trzeciej macki. Kiedy stwór wreszcie padł, Teme rozejrzał się po wzgórzu. I wtedy zobaczył. Na krawędzi wąwozu stał łucznik. Nie był to Goblin, ale jakaś postać spowita w długą czarną szatę powiewającą na wietrze. Celowała w króla. Teme popędził konia.- Vicim! Sai! Saaaiii!Vicim biegł bardzo szybko. Pędził jak wiatr, przeskakując nad walczącymi. Wydawało się, że nie dotyka kopytami ziemi. Przeskoczył nad Carnackiem, który krzyknął ze zdumienia. Zaraz jednak pomknął za nim.- Eles! - krzyknął Teme, a nad nim pojawiło się błękitne pole ochronne. Zakrywało również króla, ale Teme widział jak łucznik wypuszcza strzałę. Król spojrzał w tamtą stronę i zobaczył lecącą w jego stronę strzałę. Nie miał szans na ucieczkę. Teme miał tylko jedno wyjście.- Za Ithil! - krzyknął i wyskoczył do króla. Strzała przeleciała przez pole i ugodziła go w pierś tuż nad sercem. W miejsce, w którym przed chwilą był król. Bowiem Teme skacząc, zepchnął króla z konia, ratując go przed strzałą. Przeturlali się nad grzbietem śnieżno - grzywego konia i upadli tuż obok niego, lądując w błocie zmieszanym z krwią. Teme ostatkiem sił podniósł się i spojrzał na wąwóz, ale łucznika już tam nie było. Król podszedł do niego i uklęknął. Zdjął własny płaszcz i podłożył mu pod głowę.- Za Ithil… - wyszeptał Teme i zemdlał. W kącikach ust pojawiła się krew. Vicim podszedł do nich i położył się obok przyjaciela. Za chwilę przybiegł Carnack. Zeskoczył z konia i podszedł do nich. Zobaczył króla i Teme, być może martwego…I wtedy stało się coś niesamowitego. Pole ochronne zniknęło, a twarz Teme zaczęła się zmieniać. Rysy twarzy stawały się łagodniejsze, mniej wyraźne. Krótkie czarne włosy wydłużyły się i skręciły. Teraz były brązowe. Król nie mógł uwierzyć własnym oczom. Teme był kobietą…* * *Później w namiocie medycznym.- On…ona może umrzeć, jeśli nie wyciągniemy tej strzały - powiedział królewski lekarz.- Ta strzała jest magiczna. Żadna inna nie przeleciałaby przez magiczne pole! - tym razem odezwał się Carnack - A co jeśli ją wyciągniemy, a ona zmieni nas w jakieś potwory?Nie lubił magii, a król jeszcze bardziej.- Uspokójcie się! - krzyknął i od razu zapadła cisza - Musimy poczekać, aż się obudzi i powie nam co mamy robić. Nie wolno lekceważyć potęgi magii.- A jeśli się nie obudzi…jeśli … - zaczął Carnack, ale nie dokończył.- Królu… - ranna podniosła się z łóżka. Z jej twarzy nie można było odczytać, czy cokolwiek słyszała. Na jej twarzy malowało się jedynie zmęczenie i ból. Tkwiąca w jej piersi strzała musiała sprawiać wiele bólu. - Połóż się… musisz odpocząć - powiedział lekarz.- Wyjdź - król odprawił lekarza - Nie - powiedział, kiedy również Carnack odwrócił się do wyjścia - ty możesz zostać. Powiedz mi - zwrócił się do niej - dlaczego ukrywałaś przed nami swoją twarz? - Ale nie było to dobre pytanie, bo blizna na policzku nie zniknęła.- Wszystko… wyjaśnię, ale najpierw… - chwyciła za strzałę - Cima nei sima… Sie łakadej! - rozbłysło oślepiające czerwone światło i kiedy zgasło, strzała leżała na podłodze. Z rany popłynęła krew, która zmieszała się z krwią nuula. Carnack podszedł i wyciągnął rękę po strzałę. Dopiero wtedy kobieta to zobaczyła.- Nie! - krzyknęła - Zik! - z jej ręki wystrzelił mały płomyk, który trafił w rękę Carnacka. Momentalnie ją zabrał, mając minę zbitego psa.- Odesłałam tylko słabsze czary, a do mocniejszych potrzebuję siły… - zamknęła oczy uspokajając oddech- Strzała była i wciąż jest zaczarowana… była przeznaczona dla ciebie królu i wątpię, czy przeżyłbyś chociaż jeden dzień… jestem czarodziejką, dlatego przeżyłam, ale… ktoś inny nie…- Ale dlaczego… - zaczął Carnack, ale król mu przerwał.- Daj jej skończyć! Mów…Spojrzała na króla z wdzięcznością.- Zacznę od początku. Nazywam się Tivie i jestem czarodziejką…- To już wiemy, powiedz coś konkretnego! - zdenerwował się Carnack. Miał do tego prawo, w końcu jego oszukała najbardziej. Tym razem król nic nie powiedział.- Kiedy się urodziłam, nie miałam żadnej mocy. Rodzice nie mogli mnie utrzymać, więc oddali mnie do świątyni Varrasa. Miałam jakieś siedem lat, kiedy zobaczyłam pierwsze czary. Nie posiadając mocy, mogłam o nich tylko pomarzyć. Zaczęłam pilnie się uczyć wszystkiego z nimi związanego. Jakiś czas później wiedziałam więcej niż niejeden czarodziej - powiedziała z dumą - zauważył to mój opiekun - Veide. Nie był starym, zgryźliwym magiem, jak większość. Był najmłodszym czarodziejem, jakiego znałam. Wziął mnie do siebie na naukę. Ucieszyłam się, bo zaczęłam wierzyć, że kiedyś będę czarować. Długo trwała moja nauka. Nauczyłam się wszystkiego, co umiał sam Veide. Oczywiście teorii, o praktyce nie było mowy. Ale… kiedy miałam jakieś 15 lat, świątynię zaatakowały gobliny. Było to podczas święta Ki. Wszyscy czarodzieje udali się do Świętego Lasu, a Veide został, aby mnie pilnować. Nie było nikogo, kto mógłby pomóc. Zaciągnęły mojego mistrza na kamienną fontannę i chyba największy z nich podniósł szablę. One również miały święto - święto Krwi. Próbowałam tam podejść, ale za każdym razem odpychały mnie coraz dalej. Nie mogłam na to pozwolić - w jej oczach zapłonęły ognie, jakby samo to wspomnienie wywoływało gniew - poczułam przepływającą przeze mnie wielką siłę. Podniosłam ręce do góry i wypowiedziałam pierwsze zaklęcie jakiego nauczył mnie Veide - Eles, czyli tarcza. Moja tarcza zasłoniła go i odepchnęła gobliny poza granicę świątyni. Kiedy Veide podszedł do mnie, poczułam się szczęśliwa po raz pierwszy w życiu. Wtedy powiedział do mnie: - Widzisz, mówiłem, że jeśli się czegoś naprawdę pragnie, to marzenie może się spełnić. Dlatego nie wolno się poddawać Od tamtej pory codziennie ćwiczyłam z nim w ogrodzie. On podpalał kawałek trawy, a ja musiałam go ugasić. Nie zawsze się udawało, Veide pewnie do tej pory ma ślady - powiedziała rumieniąc się lekko - za każdym razem powtarzał, że jest ze mnie bardzo dumny. Jakiś czas później do naszej świątyni przyszedł ranny człowiek. Zajęliśmy się nim, ale tylko czary mogły mu pomóc. Poprosiłam Veida, żeby go uzdrowił, ale on wciąż zasłaniał się swoją dziedziną. Rada miała zapisanego każdego czarodzieja oraz jego dziedzinę, której nie mógł nigdy przekroczyć. To było zabezpieczenie na wypadek, gdyby znalazł się czarodziej na tyle silny i zły, aby zapanować nad światem. Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz…tak. Moją dziedziną była walka i obrona. Znałam parę zaklęć uzdrawiających, więc kiedy wszyscy pokładli się spać, ja wymknęłam się do rannego. Spytał mnie czy umiera - nie mogłam zaprzeczyć. Użyłam całej swojej mocy, aby go uzdrowić. Wypowiedziałam zaklęcie i omal nie straciłam życia. Zaklęcie zadziałało na niego i na mnie. A jeśli ktoś używa uzdrawiającego zaklęcia, na kogoś zdrowego, ono obraca się przeciw niemu. Ja przekroczyłam swoją dziedzinę, dlatego skutek był tym gorszy. Byłam nieprzytomna przez dwa tygodnie. Kiedy się wreszcie obudziłam, nad sobą zobaczyłam Veida. Postarzał się, ale wciąż był moim przyjacielem. Powiedział mi, że muszę odejść, bo Rada już wysłała kogoś, aby odebrał mi moc. Nie chciałam odchodzić, ale Veide wytłumaczył mi, dlaczego muszę to zrobić. Pomógł mi się spakować i odprowadził mnie do lasu. Kazał iść do elfów, które na pewno mnie przyjmą. Droga była bardzo długa. Szłam okrężną drogą, żeby nie napotkać żadnych potworów z pustyni. Kiedy dotarłam na miejsce, padłam z wyczerpania. Zaniosły mnie do swojego domu i zaopiekowały się mną. Były dla mnie takie dobre - w jej oczach pojawiły się łzy, które natychmiast otarła - znałam trochę ich język, więc podziękowałam im. Uśmiechnęły się tylko. Kiedy doszłam do siebie, mogłam robić co chciałam. Spędziłam u nich dwa lata, aż znalazłam w lesie Vicima. Był zaplątany w sieć, a jacyś ludzie biegali naokoło niego krzycząc. Przestraszyłam ich imitacją ognia i uwolniłam go. Ale kiedy ruszyłam w drogę powrotną on szedł cały czas za mną. Dotarłam do wioski i wtedy Loriel powiedział mi, że zyskałam przyjaciela na całe życie. Ucieszyłam się, ale moja radość nie trwała długo. Następnego ranka usłyszałam, że Rada mnie szuka. Wiedzieli gdzie jestem. Znowu musiałam uciekać, tym razem nie byłam sama. W drodze stoczyłam wiele walk z najemnikami Rady. Po wielu latach błąkania się, dotarłam aż tutaj, na kolejną bitwę. Teraz wiecie już wszystko, dlatego chciałabym dowiedzieć się, co zamierzacie ze mną zrobić… - zacisnęła zęby z bólu. Carnack milczał otępiały, a król patrzył na nią zimnym wzrokiem.- Nie będę cię karać, chociaż powinienem. Choćby za oszustwo. Ten czar iluzji zmylił wszystkich. Możesz oczywiście z nami zostać, ale kiedy Rada cię znajdzie, będziesz musiał sobie radzić sama. Wyszedł zostawiając ich samych.- Jego całą rodzinę zabił jakiś zwariowany czarodziej, dlatego jest taki oschły w stosunku do ciebie - powiedział Carnack do niej - takie rany goją się bardzo długo.Tivie nic nie powiedziała.- A ta blizna? - spytał - Skąd się wzięła?- Pozostawił mi ją jeden z członków Rady. Dopadł mnie pod wodospadem Rodan i próbował odebrać moc. Nie poddałam się bez walki. Pokonałam go, ale zdążył mi zostawić po sobie pamiątkę. Ta blizna nie zniknie nawet pod działaniem czaru iluzji…- Rozumiem…dziękuję ci w imieniu króla za uratowanie mu życia. Teraz odpocznij, a jutro na pewno wszystko wróci do normy - sam nie wierzył w to, co mówi. Czy kiedykolwiek ten świat był normalny? Wyszedł zostawiając Tivie samą.Położyła się, ale nie mogła zasnąć. Nie mogła tu zostać. Musiała odejść…* * *Zapała noc. Kiedy przyszedł lekarz, udała, że śpi. Po chwili wyszedł, a ona wstała i założyła swój czarny płaszcz. Nie był już brudny. Podejrzewała, że to Carnack go wyprał. Rana bardzo ją piekła, ale nie zwracała na nią uwagi. Wymknęła się z namiotu i poszła do stajni. Vicim zarżał na jej widok.- Vicim…wracamy do domu…Z trudem wsiadła na niego i wyjechała ze stajni. Kręciło jej się w głowie, ale powoli opuściła obóz i znalazła się na polu bitwy. Ciało nuula wciąż tam leżało, bo każdy bał się do niego podejść choćby na 200 łokci. Minęła je i ruszyła w stronę wąwozu. Od jego ścian odbijał się tęten kopyt Vicima. Po chwili jazdy, wyjechali z niego, a w oddali pojawiły się szczyty gór i las. Tivie była półprzytomna z bólu i niebezpiecznie chwiała się na grzbiecie konia. Za nią skradały się niedobitki goblinów. Były tchórzliwe, ale teraz miały przewagę liczebną. Dojechała do lasu i spadła z Vicima. Na to tylko czekały gobliny. Jak jeden rzuciły się na nią z wrzaskiem. Odpierała ich ataki, ale nie na długo starczyło jej sił.- Eles… - powiedziała słabym głosem, a nad nią pojawiła się wątła tarcza.- Vicim, już nie dam rady… uciekaj…sitałse!Vicim tylko na nią spojrzał. Był koniem, ale nie zwykłym. Zarżał najgłośniej jak potrafił, a gobliny na chwilę uciekły. Echo poniosło jego głos aż do obozu króla. Konie zaczęły wariować i rżeć. Rycerze natychmiast przybiegli, ale nie zdążyli ich zatrzymać. Wybiegły i popędziły do wąwozu. Ci, którzy złapali część, wsiedli na nie i pognali za resztą. Carnack biegł na czele z królem. Tivie leżała tracąc siły. Padła na ziemię, a pole ochronne znikło. Gobliny podeszły z podniesionymi mieczami, ale nie zdążyły zbliżyć się dostatecznie blisko. Stado koni wbiegło między nie, a Tivie i zaczęły biec naokoło, nie pozwalając nikomu podejść. Wreszcie dobiegli rycerze i dobili resztki goblinów. Konie stanęły w miejscu i dały się złapać. Vicim szturchnął Tivie głową. Nie poruszyła się. Carnack zsiadł z konia, ale król wciąż siedział na swoim. Niedźwiedź podszedł do Tivie i odwrócił ją na plecy. Z rany na piersi wciąż sączyła się krew, przesiąkając bandaże.Wtedy króla coś tknęło. Spojrzał na jej spokojną twarz i zsiadł z konia.- Żyje… musimy ją zabrać do obozu inaczej zginie.To zdziwiło Carnacka najbardziej. Ta niespodziewana zmiana w zachowaniu króla. Król podniósł ją z ziemi i posadził na swoim białym koniu. Potem sam usiadł za nią i jedną ręką poprowadził do obozu. Vicim szedł za nim jak cień. Carnack bez słowa wsiadł na Wasida i ruszył za nimi. W ciszy dojechali do obozu. Reszta rycerzy stała zdumiona i patrzyła na ten dziwny widok : król trzymający czarodziejkę na jednym koniu, inny koń kroczący za nim oraz Carnack, który zamykał ten dziwaczny pochód. Dotarli do namiotu medycznego i król zdjął Tivie z konia, a potem zaniósł na łoże, które wciąż miało ślady jej krwi. Położył ją na nim. Jej twarz wykrzywił grymas bólu.- Musisz przeżyć… Nie możesz teraz odejść… Carnack - zwrócił się do niego - to moja wina…- Ależ królu…- To moja wina - powiedział Saris głośniej - Zawiodłem moją rodzinę, a teraz zawiodłem ją… to się więcej nie powtórzy… nie ma prawa…
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły