Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Rubinowa Róża - Arsaniah d'Aran

Z zamierzenia nie miało być to opowiadanie, a jedynie historia postaci do Warhammer'a 2ed. Bez braku koncepcji na historię postaci, a jedynie z suchymi faktami na karcie postaci, zasiadłem do pisania i ot co popełniłem...





IUrodziłam się w bogatej wsi Wissen w prowincji Hochland. Wissen żyło głównie z handlu tekstyliami i z wyrębu drewna z pobliskich lasów. Było położone ok. 20 km od dużego miasta Hergig, leżącego na jednym z głównych traktów Hochlandu. Byłam dumną mieszkanką Imperium, nawet miałam szczęście wiedzieć spod jakiego znaku gwiezdnego się wywodzę – Smoka Dragomasa – znaku odwagi. Moi rodzice byli nawet zamożni, jak na standardy życia we wsi, więc niczego mi nie brakowało... Do czasu aż wszystko zaczęło obracać się w jedną wielką kupę skaweńskiego gnoju! Ale zacznijmy od początku...
W dniu moich narodzin moja matka (osiem miesięcy po tym jak wyszła za tego dupka – mojego ojca, którego wolałabym nie nazywać po imieniu) Arianna nadała mi bretońskie imię Arsaniah. Zrobiła to przeciw woli ojca, który był czystym Imperialijczykiem, nie miał nic do gadania, ponieważ był ze swoim karawanem w Hergig, na comiesięcznych targach odbywających się na tamtejszym placu. Gdy wrócił i dowiedział się, że jego jedyna córka posiada imię czysto bretońskie, wpadł we wściekłość. Starałam się go na tyle zrozumieć, na ile zdążyłam poznać historię swojej rodziny, że wiem, iż matka pochodziła z Bretonii i nie zdziwi mnie, jeśli do końca swych dni kochała tego jednego („Jedynego w jej sercu” jak kiedyś posłyszałam) z bretońskich rycerzy. Widziałam, że zawsze posępniała, gdy prosiłam ją, by opowiedziała mi o swoim kraju. Opowiadała mi różne historie. Raz ją zapytałam o tego „jedynego rycerza”. Spojrzała na mnie wtedy załzawionymi oczami, po czym odwróciła wzrok nic już nie mówiąc. Widziałam już wtedy, że ukrywa swój ból pod maską bretońskiej dumy. Pewnie dlatego też ojcu zależało tak bardzo na wykorzenieniu z niej bretońskiej krwi. Był zazdrosny o nią i jej przeszłość. Nie ma się czego dziwić – była osobą o łagodnych rysach twarzy, z której promieniał wewnętrzny urok. Często bawiła się swoim srebrnym medalionem z wygrawerowaną złotą różą i czerwonym oczkiem rubinu. Medalik można było otworzyć, a w środku znajdował się wygrawerowany kwiat lilii z białego złota z przezroczystym, białym oczkiem diamentu. Gdy zapytałam, skąd go ma, powiedziała mi, że kiedyś mi o tym opowie.
Przez pierwsze lata mojego życia niczego mi nie brakowało, a matka rozpieszczała mnie czym tylko mogła i jak przystało na bretońską kobietę - wpajała mi zasady odwagi, etykiety, kobiecej godności i... i innych rzeczy, które na dzień dzisiejszy momentami wydają mi się tyle warte, co miedziany pens wybity daleko, w Kraju Zgromadzeń. Aczkolwiek, jestem świadoma tego, że to dzięki nim wciąż jeszcze żyję. I nie chodzi o to, że nie kochałam swej matki... Po prostu pozostał we mnie żal do niej za to, że tak szybko mnie opuściła, czego efektem było to jak moje życie potoczyło się dalej. Pomimo tego, że wiem, iż to nie jej wina, jednak ten niesprecyzowany żal zostaje. A może to złość na cały otaczający mnie świat? Nie wiem... W ogóle do dzisiaj nie wiem, dlaczego wyniosła się do Imperium i ożeniła z Hienrichem. Czasami marzyłam o tym, że nie jestem córą tego skurwysyna, a zamiast niego jakiegoś bretońskiego rycerza, który... Każdy z nas lubił bajki... Aczkolwiek do dzisiaj czasami podnoszą mnie na duchu – ta jest właśnie jedną z nich...
Gdy miałam cztery lata matka powiła memu ojcu kolejną córkę i nazwała ją Klara, co było już ojcu bardziej na rękę. Jednak nie do końca, ponieważ jak pamiętam chodził naburmuszony, że nie otrzymał w darze z jej łona (psia jego mać) syna, który przejąłby rodzinny interes handlem tekstyliami. Klara w późniejszych latach miała ciemne blond włosy po ojcu, lekko kręcone. Oczy natomiast miała po matce – brązowe. Była śliczną dziewczynką, urodą wdając się w matkę, aczkolwiek przemawiała przez nią na pierwszy rzut oka twarz ojca. Matka i tak faworyzowała mnie. Byłam zazdrosna o to, że jest jeszcze jedna osoba w domu, której należy dogadzać.
Matka starała się nie dopuszczać mnie do tych „nierozgarniętych i niedouczonych” dzieci ze wsi i tak też nie uczęszczałam do pobliskiej szkółki. Z kolei ojciec zadecydował, że  Klara „nie ma wychowywać się na damulkę i uczyć w domu, tylko chodzić do tej przeklętej szkoły, razem z innymi dziećmi”. I w wieku 4 lat zaczęła tam uczęszczać. Gdy miałam dziewięć lat zaczęłam powoli nienawidzić Klary. Zaczęło się od tego, że dzieci ze wsi specjalnie do niej przychodziły prosząc ją, aby się z nimi bawiła. Zazdrościłam jej tego okropnie... I jakkolwiek mam o to teraz wyrzuty sumienia, tak nie zapomnę swojej wściekłości, gdy uniosłam się dumą i wykrzyczałam jej, po tym jak chciała zaprosić mnie również do zabawy z nimi, że „z twoimi obdartymi kolegami nie mam zamiaru się bawić!”. Chciałam, aby to oni sami mnie poprosili... Jednak nigdy do tego nie doszło.  Zrobiła wtedy smutną i niezrozumiałą minę, po czym odeszła. Nie poszła jednak się z nimi bawić tego dnia. Została w domu i cicho, bez wyrazu bawiła się swoją szmacianą lalką. Czułam się już wtedy trochę winna swoim słowom, jednak ponadto chełpiłam się tym, że siedzi sama w domu, a nie bawi się z innymi... tak jak ja.
Zimą, tego samego roku matka zmarła na grypę i wszystkie obowiązki kury domowej spadły na mnie. Z dumą jaką mnie nauczyła nie opłakiwałam jej śmierci, pomimo bólu jaki we mnie zbierał i szoku jaki mną targał. Klara natomiast zapłakana wołała, że chce do mamy i wyciągała swoje małe rączki w stronę drzwi, gdzie leżała już martwa na łożu. Po raz pierwszy ją wtedy uderzyłam, będąc wściekła na to, że nie potrafi się zachować, że jest słaba, że nic o matce nie wie... i myślę, że za to, że matka nie żyła, że nie wiedziałam sama co dalej począć i co będzie z nami – mną i Klarą (nie myślałam o ojcu). Ten wymierzony policzek, był policzkiem dla mnie samej i dla mojej słabości. To ja byłam słaba. Klara z płaczem pobiegła do naszego pokoiku i zwinęła się w kłębek na swoim łóżku, tuląc laleczkę. Dopiero wieczorem, gdy ubrałam matę w jej ciemnozieloną, atłasową suknię i zabrał ją grabarz, poszłam sprawdzić jak miewa się Klara. Leżała cały czas na łóżeczku z oczami podkrążonymi od płaczu. Chciałam ją wtedy bardzo przytulić, jednak zdobyłam się jedynie na tyle, by ją po prostu przykryć kocem.
Pogrzeb odbył się następnego dnia, na pobliskim cmentarzu. Hienrich nie zgodził się na wygrawerowanie jej panieńskiego nazwiska d’Aran a jedynie tego, jakie posiadała, gdy za niego wyszła - Rudiger. Nawet go nie było na pogrzebie, ponieważ „miał inne pilne sprawy do załatwienia, aby nas wszystkich wykarmić”. Od tej pory to na mnie spadły obowiązki zajmowania się domem. Klara bardzo chciała mi pomóc w domu, nawet za cenę uczęszczania do szkółki, jednak powiedziałam jej, że nie ma sensu, aby „cały dzień krzątała mi się pod nogami”. Jedynie po szkółce, jak wracała do domu to zlecałam jej kilka czynności, jakich mogła się podjąć. Przed pochówkiem wzięłam medalion matki i zawiesiłam go na szyi. Do dzisiaj nie jestem pewna, dlaczego tak zrobiłam. Może, aby ją zapamiętać? Może... Chyba jeszcze nie jestem w stanie sama sobie na to odpowiedzieć.
Ojciec szybko zapomniał o Ariannie. Zaczął widywać się niespełna miesiąc później z Ludmiłą, która trzy miesiące wcześniej owdowiała i jedyne, co jej zostało, to jej służka oraz nieduży posag. Posag, który widocznie szybko się skończył skoro tak ochoczo kokietowała Hienricha. Aż się rzygać momentami chciało na jej tanie zaloty i na Hienricha, który był im uległy. Nie wzięli od razu ślubu, by po wsi nie chodziły uszczypliwe plotki. Aczkolwiek i tak chodziły, skoro się wprowadziła do nas wraz ze swoją służką, by „pomóc temu, samotnemu biedakowi i jego dzieciom”. Pomimo tego, że mieszkała już u nas, ja nadal zajmowałam się domostwem, a do pracy zaprzężono jeszcze Klarę, ponieważ (już nie wspominam o samej Ludmile), jej służka Gretta zajmowała się tylko gotowaniem. Natomiast sprzątanie, zmywanie, pranie – to była działka moja i Klary. Klara miała zrezygnować ze szkółki, jednak stanowczo powiedziałam, że ja będę zajmować się tym, czym miałaby Klara, podczas tego jak będzie w szkółce, a jak wróci wtedy zrobi resztę.
Gdy nastała wiosna, tuż po siódmych urodzinach Klary, za namową Ludmiły Hienrich zabrał nas obie na jarmark, czego nigdy się po nim nie spodziewałam. Nawet Klara była bardzo zdumiona z tego „pourodzinowego prezentu”. Wyjechaliśmy dzień przed dniem targowym, aby ojciec mógł rozbić stoisko. Był wtedy pełen nadziei na wysoki utarg, aczkolwiek widziałam, że w drodze czasami się zasępiał, jakby był gdzieś daleko myślami i jak później zrozumiałam – jego sumienie było powodem tego zamykania się w sobie. Gdy pomogliśmy mu rozbić kram (Klara wtedy prawie nie straciła palców, gdy ochoczo próbowała przesunąć skrzynię na wozie), zjedliśmy kolację w namiocie i położyliśmy się spać. Klara była bardzo zauroczona swoją pierwszą przygodą – do dzisiaj pamiętam jak żywo się wtedy uśmiechała. Spała ze mną pod jednym kocem i bawiła się moimi włosami mocno mnie tuląc i pytając o Ariannę. Ojciec był jeszcze poza namiotem pozałatwiać jakieś sprawy. Pytała mnie o rzeczy na jakie nie znałam odpowiedzi, ale dzięki czemu zaczynałam rozumieć, jak bardzo ją kocham. Pytała o to, dlaczego Ludmiła nie jest taka jak Arianna? Dlaczego ojciec często na nią krzyczy? Dlaczego Arianna musiała odejść? Wtedy zrozumiałam, że i ona w naszym rodzinnym domu jest bardzo samotna. Pamiętam, gdy odpowiedziałam jej po raz kolejny, że nie znam odpowiedzi na te pytania, ona zmęczona już całym dniem powiedziała „Ale nie martwię się, bo mam ciebie Arsaniah. Kocham cię!” i mocno się we mnie wtuliła. Powstrzymywałam łzy jak tylko mogłam, aż zaczęłam cicho łkać... Wiedziałam, że już śpi jednak, szepnęłam jej do uszka, że i ja ją mocno kocham...
Zbudził nas Hienrich zgoła po północy. Do dzisiaj nie mogę przywołać w pamięci całego tego zajścia, aż do następnego dnia. Pamiętam jedynie strzępki tego, co było, gdy niczym potwór z bajki porwał nas w okrutną rzeczywistość dalszy bieg zdarzeń i decyzja ojca. Pamiętam, że kazał nam wyjść na zewnątrz. Pamiętam dwóch rosłych facetów i to jak jeden z nich rzuca ojcu pokaźną, brzęczącą sakiewkę mówiąc „Zgadza się”. Pamiętam szybko przerwany krzyk Klary, gdy jeden z nich złapał ją i przyłożył szmatkę do ust. Pamiętam drugiego łapiącego mnie i przyciskającego mi do twarzy... Pamiętam intensywny, drażniący i mdlący zapach i... i nic więcej z tego wieczoru...
 
IIObudziła mnie następnego dnia Klara. Siedzieliśmy związane w krytym powozie. Klara miała wymalowany na podkrążonych od płaczu oczach strach. Była zakneblowana. Wszystkie kolejne wydarzenia potoczyły się dla nas błyskawicznie a przynajmniej dla mnie samej takimi się zdawały. Wylądowaliśmy we wschodnim Ostlandzie w mieście Osterfell na dworze szlachcica Svena Reicha. Jak się dowiedziałam ojciec nas sprzedał (aczkolwiek nie wiem za jaką sumę). Domyślam się, że było mu to na rękę – mógł zacząć życie od nowa. Przez kolejne tygodnie zastanawiałam się, co powiedział we wsi, jednak później stwierdziłam, że nie ma sensu myślenia o tym. Ja i Klara również musiałyśmy zacząć życie od nowa! Nigdy więcej nie zobaczyłam już tych dwóch, którzy nas transportowali.
Miałyśmy służyć jako posługaczki w domu – zajmować się utrzymywaniem dworu w porządku i ładzie. Pierwsze dni buntu zostały skutecznie stłamszone tym, że jeśli nie wykonam jakiejś czynności Klara będzie cierpieć. To samo tyczyło się Klary. Spałyśmy obie w pokoju przy spiżarni na jednym łóżku, na szczęście na tyle szerokim, że nie było z tym problemu. Klara i tak co noc wtulała się we mnie, tak że było jeszcze sporo miejsca. Zakazane były jakiekolwiek rozmowy z domownikami na temat naszej przeszłości, nawet pomiędzy mną a Klarą. Sven (kolejny cholerny pomiot chaosu, jak mój ojciec) miał żonę Elgę, syna Rotlanda (ok. 18 lat) oraz córkę Elenę rok starszą ode mnie. O ile Rotland był zwykłym rozpieszczonym kutasem, o tyle Elena była jego przeciwieństwem. Z biegiem lat i oswojeniem potrafiła bez skrępowania rozmawiać ze mną. Raz nawet na urodziny Klary podarowała jej swoją starą sukienkę. Poza nami była jeszcze kucharka Vlada z granic Kislevu oraz tępy jak gobliński sztych Vlar – młody stajenny. Elga – żona Svena – z wyniosłością uczyła mnie, „córkę przerzucacza gnoju”, etykiety. Aczkolwiek sama stwierdziłam w duchu, że więcej damy w hergigdzkiej dziwce, niż w niej samej. Raz podczas jej nauk (które bardziej miały jej dać radość z władzy nade mną i Klarą w ramach nudów, niż czegokolwiek nas nauczyć) zganiła mnie za zbicie filiżanki, podczas improwizowanego podawania herbaty gościom. „Co robisz bękarcie dziwki!?”. Wtedy nie wytrzymałam... „Nikt, nigdy tak nie będzie mówić o mojej matce, cholerna, niedogodzona w łóżku ladacznico!”, po czym wymierzyłam jej policzek. Skończyło się to dla mnie chłostą, podbitym okiem, rozciętą wargą i dodatkową pracą w stajni.
Klara na szczęście nie miała tak ciężko jak ja i posłusznie wykonywała wszystkie polecenia. Czasami, gdy coś zrobiła nie tak jak trzeba, brałam winę na siebie, co kończyło się często policzkowaniem i brakiem kolacji. Spoważniała przez ten cały okres. Czasami na dobranoc w łóżku opowiadałam jej historie o bretońskich rycerzach, wymyślałam bajki, a ona cały czas wtulała się we mnie i bawiła się moimi włosami albo obracała w swoich paluszkach medalion. Pytała mnie co oznacza ta róża i lilia. Nie wiedziałam właściwie, więc powiedziałam jej, że lilią jest ona a różą jestem ja. Uśmiechnęła się. Pytała mnie czasami czy nie możemy stąd uciec. Bałam się tego, że jeśli nam się nie uda skończy się to źle dla Klary, ponieważ posądzą mnie o to. A i ja sama bym na tym pewnie dobrze nie wyszła. Poza tym nie wiedziałam jak. Więc mówiłam jej, że kiedyś na pewno uciekniemy, aczkolwiek sama nie potrafiłam w to uwierzyć. Pewnej nocy jej to obiecałam.
Przez kolejne lata, gdy ja już miałam 13 lat a Klara 9, warunki były trochę lżejsze. Mogłam (właściwie to musiałam na polecenie Svena albo Elgi) chodzić do miasta na zakupy i donosić listy do księgowych. Poznałam wtedy w piekarni „Cynamonowy chleb” przy ulicy Łowieckiej Allę – sympatyczną starszą kobietę, która wraz z mężem pracowała przy piecu. Jak się później okazało owa znajomość była dla mnie i Klary bardzo owocna.
W stajni pomagałam Vlarowi. Kończyło się tym, że rzucał co jakiś czas głupie uwagi na temat mojego biustu i tego, jak to by nie było z nim na sianie. Z reguły mówiłam mu, że może się tym sianem wypchać. Czasami mnie podszczypywał w pośladek, a raz nawet użył siły, gdy sobie wypił kupione za drobniaki tanie wino. Miał bardzo słabą głowę z tego co zauważyłam. Solidny łup w głowę łopatą, gdy mnie rzucił na siano, ostudził jego zapał... na najbliższe trzy dni, ponieważ później znów zaczął się zalecać.
Elga wraz z Rotlandem na lato wyjechała gdzieś w dal do rodziny, a Elena do ciotki, co miało zaowocować nowymi prezentami. Kucharki natomiast dostały wolne. Pozostał jedynie Vlar. Pewnego wieczoru Sven wrócił spity – korzystał z nieobecności domowników. Najpierw zaczął przystawiać się do Klary. Kazałam jej iść do pokoju położyć się. Naturalnie zaczął obłapiać mnie, gdy zmywałam po kolacji. Nie reagował na moje groźby, a nawet go to podjudzało... Przycisnął mnie do ściany i zaczął obłapiać, lizać językiem. Nie mogłam mu się wyrwać, ponieważ trzymał mnie za dłonie przypartą do ściany. Wymierzyłam kolanem w jego kroczę i zaczęłam uciekać jednak złapał mnie za kostkę i przewrócił... podciągnął moją sukienkę i zaczął zdejmować spodnie. Byłam przerażona, jednak nie na tyle, by nie móc się bronić. Uderzyłam go pięścią prosto w nos na tyle mocno, że zaczął broczyć krwią... Skończyło się tym, że pobił mnie. Miałam masę siniaków na rękach, gdy się zasłaniałam, podbite oko i rozciętą wargę w dwóch miejscach. Klara chyba wszystko słyszała, bo gdy weszłam była przerażona. Utuliłam ją i zaczęłam uspokajać... „Już niedługo i to wszystko się skończy Klaro...”

Całą noc myślałam o tym, aby poderżnąć mu gardło, męczyć go aż się wykrwawi, aż sczeźnie. Pomyślałam o Ariannie... Postanowiłam...
Rano poszłam do miasta (miałam oddać suknię Eleny do krawca) i zawitałam do „Cynamonowego chleba” do Alli. Była przerażona moim wyglądem – sama dobrze wiedziała, jakim gnojem potrafi być Sven wraz z jego żoną, ponieważ nie rzadko mnie taką widziała. Tydzień wcześniej usłyszałam, że się wyprowadza, ponieważ jej interes podupada, za sprawą większych i wydajniejszych piekarni. Miała wrócić do Middenheimu, gdzie jej mąż miał się zająć większą i bardziej renomowaną piekarnią (był to ich rodzinny interes), którą jego zmarły brat pozostawił mu w spadku pod warunkiem, że zaopiekują się jego wciąż żyjącą, jednak mającą problemy z pamięcią, żoną. Z cisnącymi się łzami w oczach prosiłam ją, aby zabrała Klarę i zaopiekowała się nią przez pewien czas. Powiedziałam jej, że przed wschodem słońca przyprowadzę jej Klarę i nikt nawet nie dowie się co się z nią stało. Powiedziałam również, aby nie martwiła się o mnie – ja również muszę uciec. Zaproponowała mi, abym pojechała razem z nią i Klarą, jednak nie mogłam. Wytłumaczyłam jej, że na razie nie mogę. Cieszyłam się, że nie zadawała więcej pytań – nie mogłam jej o wszystkim powiedzieć. Wracając kupiłam butelkę dobrego wina...
Gdy wróciłam wszystko toczyło się jak co dzień. Pranie, zmywanie, sprzątanie, a w dodatku zajmowanie się stajnią. Musiałam wszystko postawić na jedną kartę... Musiałam dla Klary i dla samej siebie! W stajni powiedziałam Vlarowi, troszeczkę go kokietując, że jak będzie grzeczny i wypije całą butelkę wina to wieczorem do niego zawitam, by sprawdzić, czy jest taki dobry jak mówi. Ucieszył głupio mordę, tak że było widać brak kilku zębów. Wieczorem powiedziałam Klarze, aby się położyła spać wcześniej, a resztą obowiązków zajmę się sama. Z każdą sekundą serce zaczęło mi łomotać coraz bardziej. Chyba widziała po mnie jakieś napięcie, bo zapytała czy wszystko dobrze. Odpowiedziałam, że tak – nie mogłam jej zdradzić tego co planowałam, ponieważ jeśli by nie wyszło, byłby to dla niej samej cios. Musiała pozostać niewinna, nawet jeśli mi się nie uda! Bałam się. Szczególnie, że Sven nie wrócił do domu, a musiałam pamiętać jeszcze o Vlarze! Może dzisiaj w ogóle nie miał zamiaru wracać? Czasami przesiadywał do rana w burdelu, tłumacząc to tym, że wypił za dużo w tawernie. Wrócił...
Znów był pijany. I tak jak dzień wcześniej zaczął się dostawiać, ale widziałam, że z pewnym dystansem. Odsunęłam się i powiedziałam mu, że jeśli pójdzie do swojego pokoju i naleje mi i sobie wina, to przyjdę do niego za pół godziny. Uwierzył moim fałszywym, za to jak słodkim oczkom i potulnie (obleśnie) przystanął na tą propozycję. Powiedział, że jeśli nie przyjdę to mnie wychłosta. Coraz bardziej się bałam. Ale musiałam! Musiałam odgonić strach i dotrzymać obietnicy Klarze! Teraz albo nigdy! Rozwinęłam rękawy sukni aż po zgięcie dłoni...
Poszłam do niego po jakiś 40 minutach i tak jak się spodziewałam (na co liczyłam) nie było już jednej trzeciej butelki wina. Próbował wstać z łóżka, jednak powiedziałam mu, że ma się położyć a ja się nim zajmę. Uśmiechnął się obleśnie i tym bardziej spodobał mu się ten pomysł, ponieważ pewnie, gdyby wstał zatoczyłby się i wyrżnął o stolik. Podchodząc do niego figlarnie po drodze zgasiłam dwie z pięciu świec w pokoju. Przysiadłam obok niego, kładąc mu rękę na klatce piersiowej. Znowu ten uśmiech... nienawidziłam go już z całej siły! Ale wciąż się bałam... Złapał mnie dłonią za pierś i zaczął brutalnie pieścić. Kazałam mu zamknąć oczy, zbliżając do niego swoje usta. Zrobił to... Teraz! Odsunęłam twarz od niego, swoimi długimi palcami (podobymi do tych, jakimi czasami głaskała mnie Arianna) wysunęłam z rękawa nóż, który wzięłam z kuchni – najostrzejszy jaki był. Przyłożyłam go prawą ręką do jego gardła i z całej siły przyciskając pociągnęłam wzdłuż niej. Poczułam jak zatrzymał się na kręgosłupie. Jak tylko przejechałam z obawy, że będzie krzyczeć przycisnęłam lewą ręką jego usta. Jednak już nie mógł krzyczeć. Wykrwawiał się bardzo szybko, a krew rozlewała się po łóżku aż zaczęła ściekać na posadzkę. Wierzgał jeszcze, jednak przez alkohol nie miał tyle siły, aby móc zrobić coś innego. Odtrącił moją rękę i zaczął charczeć. Wbiłam mu nóż między żebra prosto w serce (o ile jakiekolwiek ten skurwysyn miał). Poczekałam aż przestał się ruszać. Poszłam szybko do stajni... Wszystko działo się tak szybko...
Zmyłam krew z rąk i rękawa – nie było jej na szczęście dużo. W stajni był Vlar, z pustą już butelką i przyśpiewywał coś o „dziwce z Marienburga”. Chwiał się już siedząc na skrzyni! Nie zauważył mnie... Wzięłam łopatę i uderzyłam go w tył głowy. Padł. Wzięłam go pod bok – nie był duży, jednak cholernie dużo ważył. Musiałam go właściwie ciągnąć na plecach. Zauważyłam, że dochodziła północ. Wciągnęłam go na piętro i położyłam przy łóżku Svena. Oblałam go winem z kielicha przeznaczonego dla mnie i położyłam obok. Nóż położyłam przy jego dłoni. Chciałam zgasić resztę świec ale w porę się powstrzymałam. Nie mogli przecież pić po ciemku!
Zeszłam na dół do Klary. Nie mogłam czekać do rana! Obudziłam Klarę. Przetarła oczka i zapytała co się stało. Powiedziałam jej, że wyjeżdżamy stąd i nie ma się czym martwić, tylko mnie słuchać. Pomogłam jej się ubrać i czym prędzej opuściłyśmy dworek. Do miasta były 4 kilometry, więc przez część drogi niosłam ją na plecach. Pytała gdzie idziemy, więc jej powiedziałam, że przez pewien czas będzie mieszkać z taką bardzo miłą panią, właściwie jej ciocią,  która robi pyszne cynamonowe bułki i nazywa się Alla. W połowie drogi zasnęła i nie chcąc jej budzić, szłam z nią aż pod same drzwi „Cynamonowego chleba”, aż dostałam wypieków. Przechodnie niespecjalnie zwracali na mnie uwagę. Bałam się jedynie straży miejskiej, tego, że gdzieś zobaczą na mnie krew, albo jeden z nich zapyta mnie co robię o tak późnej porze. Szykowałam już jakąś wymówkę, jednak do końca nie spotkałam, żadnego strażnika.
Zapukałam w tylne drzwi piekarni, gdzie było właściwe wejście do domostwa. Odpowiedziała mi cisza. Zapukałam drugi raz, ale donośniej. Usłyszałam, jak ktoś krząta się w środku i wygląda przez małe okienko – miałam jedynie nadzieję, że to nie jest jej mąż – nie wiedziałam, czy coś mu powiedziała o Klarze!? Ktoś otworzył drzwi. Na wszystkich bogów! To była Alla! Zaprosiła nas czym prędzej do środka. Posadziłam Klarę na stole i dopiero teraz uświadomiłam sobie jaka ona jest duża! Alla zapytała czy wszystko w porządku zapalając lampkę naftową. Kiwnęłam potwierdzająco głową.
Spojrzałam na Klarę. „Klara – teraz jesteś wolna! Tak jak obiecałam. To jest ciocia Alla, będzie się Tobą opiekować. Bądź dla niej grzeczna i traktuj ją z szacunkiem.” Patrzała na mnie swoimi brązowymi, dużymi oczami. „Na jakiś czas – nie wiem na jak długo – będziesz musiała zostać, aż wrócę do ciebie. Obiecuję, że kiedyś cię odnajdę...” Zrobiła duże oczy i chciała już coś powiedzieć, ale jej przerwałam. „To znaczy, jak... ehhh... Kocham cię bardzo i pamiętaj, że mama też” Przytuliłam ją mocno. Pocałowałam ją najpierw w nosek, później w czoło, a na końcu w usta. Zdjęłam medalionik i chciałam jej go założyć na szyję. „Ja też chcę abyś go miała Arsaniah!” Zawahałam się. Otworzyłam medalionik i ułamałam część z różą. Część która trzymała się na łańcuszku zawiesiłam jej na szyję. „Obie będziemy miały medalionik mamy. Ty – mała, urocza, kochana Diamentowa Lilia i ja – czerwona i nie dająca sobie w kaszę dmuchać Rubinowa Różyczka” Zachichotała na to, jednak widziałam zbierające łzy w jej oczach. Przytuliłam ją jeszcze raz, bardzo mocno. Podeszłam do Alli i przytuliłam ją, dziękując za wszystko. Przypomniała mi nazwę ulicy w Middenheimie, na której będą mieszkać. Skierowałam się ku wyjściu, nie chcąc już patrzeć na Klarę, bo bałam się, że zostanę z nią, a to będzie dla niej oznaczać ciągłą ucieczkę... Ponadto zbierały we mnie łzy i rozpacz. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam... Czy dobrze zrobiłam!? „Obiecujesz?” Powiedziała Klara... Zatrzymałam się w wyjściu, obróciłam do niej... „Obiecuję Klaro! Moja słodka, mała Lilio! Kocham Cię!” Klara uśmiechnęła się i powiedziała „Ja ciebie też Różyczko!”. Wyszłam... Całą drogę do dworu łkałam... Dobrze zrobiłam...
Wróciłam do dworu, aby spakować trochę jedzenia na drogę i jakieś rzeczy. Niespełna godzinę później uciekłam na wschód.
Przez kolejne dni, tygodnie, miesiące, parałam się dorywczą pracą w tawernach i gospodach. Czasami zmuszona byłam do kradzieży a przez pewien okres głównie z tego żyłam. Nabrałam pewnej wprawy. W drodze różę z medalionu zwiesiłam na srebrnym łańcuszku, za część jaka pozostała po oderwaniu od lilii. Przez cały ten czas byłam nieufna dla ludzi i pozwalałam im się zbliżać jedynie na tyle, na ile to było potrzebne. Ale cały czas posuwałam się na wschód, od miasta do miasta, od wsi do wsi. I co noc myślałam o Klarze...
I tak w końcu mając 18 lat dotarłam do miasteczka najemników Ostatni Grosz. Chodziłam do gospody „Ostatnia przystań”, aby opróżniać kieszenie zapitym chlorom. Jednego razu przyłapał mnie gospodarz – sympatyczny na tyle, na ile go poznałam - karczmarz Kesel – i ostro zganił. Jednak zaproponował mi pracę jako pomoc w zamian za wyżywienie i nocleg oraz grosz przy duszy. Na początku byłam mu nieufna. Ale z czasem zrozumiałam, że chciał po prostu mi pomóc... i nic więcej. I tak mam już 19 lat, pracuję w „Ostatniej przystani” już od ok. 1,5 roku. Dzięki znajomym mi tutaj osobom podszkoliłam się w fechtunku.
Codziennie jednak myślę o Klarze i o tym, że kiedyś się spotkamy. O mojej Lilii. Zastanawiam się, co teraz może porabiać i czy nic jej nie jest. Zastanawiam się czasami jak wyglądało miejsce zborni... (wybawienia!), jakie pozostawiłam za sobą w przeszłości. Klara... nie wiem dlaczego, ale jeszcze czuję, że nie jestem gotowa pomimo mojej tęsknoty, na spotkanie z nią... Aż Róża znów połączy się z Lilią...


Dawid d'Aran Łęcki
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły