Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Paradise Lost - Symbol Of Life

Aż dziw bierze, jak Paradise Lost niczym kameleon zmienia stylistykę muzyczną. Album "Host" był odważnym ukłonem w stronę twórczości takich zespołów jak Depeche Mode, z krążka na krążek formacja grała lżej i coraz bardziej upraszczała swoje utwory. Można było się spodziewać, że następca "Host" okaże się jeszcze bardziej elektroniczny, ale "Believe In Nothing" był próbą powrotu do bardziej rockowego grania, chociaż widmo "Host" było odczuwalne miejscami.
"Symbol Of Life" jest albumem dosyć różniącym się od poprzedniego. Przede wszystkim elektronika zeszła na dalszy plan - dostaliśmy w zamian gitarowy, darkmetalowy krążek. Myli się jednak ten, kto spodziewa się powrotu do czasów "Icon" czy "Draconian Times" - to już jest inna jakość metalu. Muzyka nie jest taka ciężka, a partie gitarowe ograniczają się generalnie do akordów - żadnych solówek, a cięższych momentów jak na lekarstwo. "Symbol Of Life" jest utrzymany raczej w piosenkowej konwencji współczesnego rocka z charakterystycznym Paradise'owym feelingiem. Niektórych może to odstraszać, bo fakt, utwory do skomplikowanych nie należą, ale poziom tych piosenek jest naprawdę imponujący. Przede wszystkim jest to bardzo eklektyczny album - pojawiają się elektroniczne, bardzo nowoczesne motywy jak choćby w otwierającym krążek "Isolate", "Primal", wieńczącym krążek "Small Town Boy" (w oryginale wykonywany przez Bronski Beat) czy świetnym "Perfect Mask" pojawiają się też bardziej "chłodne" utwory jak bezdyskusyjnie najlepszy na płycie "Pray Nightfall", "No Celebration", utwór tytułowy, "Erased" czy też wręcz doomowy "Xavier" (cover Dead Can Dance). Nad całością wyczuwa się natomiast nutkę gothic-rocka lat 80tych. Znalazło się także miejsce na nieco bardziej rockowe granie ("Two Worlds", "Self-Obsessed", "Channel For The Pain") czy też bardziej piosenkowe ("Mystify").

Nie jest to krążek może porywający, zaskakujący, odkrywczy, ale pokazał kilka atutów zespołu, do których można było mieć wątpliwości. Nick Holmes jawi się jako szalenie różnorodny wokalista, a muzycy pokazali, że potrafią nagrać album dobry od początku do końca, co w przeszłości nie zawsze miało miejsce. Owszem, są tutaj utwory, które przykuwają mniejszą uwagę, ale zdecydowana większość z nich ma swoją własną tożsamość. Krążka słucha się bardzo przyjemnie - dostaliśmy garść naprawdę dobrze napisanych piosenek, z których część śmiało mogłaby konkurować w telewizji z wszechobecną komerchą. Nie boją się powiedzieć, że i "Symbol Of Life" jest komercyjny, ale komercha też może być dobra, jeśli jest wykonana zawodowo.

Wydawca: Koch Records (2002)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły