Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

PARALELIA - fragment Oferta

Witaj Wirtualny Wędrowcze,

Jeżeli masz czasem wrażenie, że istoty które Cię otaczają są nie z TEGO świata i że wiedzą o TYM, czego istnienie Ty tylko przeczuwasz.
Jeśli w zakątkach Twojego umysłu nieustannie plącze się myśl o konieczności istnienia równolegle CZEGOŚ WIĘCEJ niż tylko naszej rzeczywistości.
Gdy nie daje Ci spokoju świadomość niedopasowania własnej osoby do TEGO czasu i TEJ przestrzeni.
Masz dłuższą chwilę?
Zapraszam do lekkiej lektury.

Zapraszam do PARALELII.

P.S. Kontynuację tego fragmentu stanowi fragment „Altum”.
P.P.S. Opowiadanie Paralelia zamieszczone 23.08.2006 jest powiązane z poniższym, jedynie osobą głównej bohaterki.


PARALELIA – fragment „Oferta”

Należały mi się wakacje. Zmęczona zrzuciłam plecak i odłożyłam łuk obok zmurszałego pniaka, na małej, zielonej polanie, na skraju lasu. Wędrowałam wzdłuż rzeki już jedenaście dni, a wszystko po to by zobaczyć miasto portowe Terme i żaglowce. Halungowie, ich statki i ładunki pływające kursem Verrunnia - Corraz, stanowiły stały temat rozmów, dyskusji i kłótni w przerwach między zajęciami w tej całej „szkółce niedzielnej”. Zwykłam tak nazywać Akademię imienia Victora Werewolfa, do której posłał mnie Nestor, za radą kapitana Borgena. Dobrze, że to rzuciłam. Właściwie… to postarałam się, żeby mnie wywalili. Posiadanie broni i niektórych ziół było na terenie kampusu zakazane, a ja, o ile mogłam przeboleć, że moim łukiem zajmuje się obca osoba, o tyle nie potrafiłam się rozstać z podręczną „apteczką”. Zresztą, co do zaplatania węzłów zaklęć z dziedziny żywiołów to wykazywałam arcy antytalent, więc złamałam zasady bez żalu. Czego mogłam tego się nauczyłam, więc Nez nie powinien mieć pretensji. Jednak jak każdy, kto coś przeskrobał, wolałam się o tym przekonać później niż wcześniej i stąd ta wycieczka.
- Ignis! Iiiigniiis! Wróć tu paskudo! Muszę ognisko rozpalić! - wołałam zbierając i obłamując gałęzie. Coś pacnęło mnie w plecy, po czym skrzydlaty, miedziany znak zapytania przysiadł mi na ramieniu, pożerając przy tym, wśród mlaskania i ślinotoku czerwoną ważkę.
- Bleee, zero kultury! Tylko się nie udław. - powiedziałam ze śmiechem, gdy para migotliwych, owadzich skrzydeł razem z kropelkami śliny, opadła na ziemię. Ignis spojrzał na mnie z wyrazem pyska świadczącym o dezaprobacie dla mojej nieznajomości specjałów kuchni nadrzecznej, a następnie swym kolibrzym lotem udał się w kierunku kupki chrustu. Wylądował, przymierzył i kichnął, rozpylając oleisty katar nad drewnem. Teraz wystarczyło skrzesać iskrę.
- Ignis, jesteś niepowtarzalną zapalniczką, jedyną w swoim rodzaju! – rzuciłam w jego stronę, podchodząc do plecaka.
- Bo bez kamyczka. - dodałam ciszej, chichocząc.
Kończyło mi się jedzenie, a do portu miałam jeszcze dwa dni drogi. Wyłożyłam resztki prowiantu na chustę. Mój jaszczurowaty przyjaciel przysiadł na pieńku i z miną niewiniątka zezował na stalowe ostrze noża, które połyskiwało, leżąc obok sucharów.
- O nie, kochany! - zbeształam go, chowając metal.
- Ostatnim razem jak nażarłeś się mosiężnych sprzączek, to zrobiłeś się dwa razy cięższy. Nie mówiąc o tym, że musiałam odpracować dług u masztalerza. Owadzie pancerze muszą ci wystarczyć do wysycenia łuski. - przekonywałam.
- Rrrr, rrr rrr - Ignis wzburzony unosił się na wysokości mojej twarzy.
- Tak wiem, wiem. Smoki i skarby ta sama zasada, ale ty jesteś inteligentną bestyjką i na pewno potrafisz okiełznać swą „dziką naturę” i nieposkromiony apetyt. - musiałam uważać, żeby nie parsknąć śmiechem, bo „smok” gotów się śmiertelnie obrazić.
- Idę po wodę. Pilnuj ognia! - rzuciłam, chwytając skórzany bukłak.

***

Do rzeki było niedaleko. Mimo to, uszłam niezły kawałek, szukając dogodnego zejścia do wody. Miejsce, na pierwszy rzut oka, wyglądało jak zwierzęcy wodopój. Dość szeroka ścieżka wśród zarośli kończyła się bardzo dużym placem wygniecionych trzcin. Na miękkim brzegu nie widziałam żadnych śladów, ani kopyt ani łap. Dziwne. Miałam wrażenie, że powietrze lekko wibruje. Podeszłam do brzegu i zanurzyłam dłonie. Woda drżała! Mimo spokojnej toni wyraźnie czułam jak rzeka pulsuje z dużą częstotliwością. Co jest? Przeklęte miejsce? Zatrute mocą? Oplecione zaklęciem? Nie potrafiłam określić przyczyny – moja zdolność wyczuwania magii jest ograniczona. Coś zaszeleściło w krzakach za moimi plecami. Obróciłam się gwałtownie, ale nic nie dostrzegłam. ‘Łuk został w obozie, kretynko’ przemknęło mi przez myśl, gdy pośpiesznie uzbrajałam miniaturową kuszę mocowaną na karwaszu. Zabawka, którą zrobił dla mnie mruk Tobol na zamówienie Neztora, nie była bronią z prawdziwego zdarzenia. Pociski nie miały siły przebicia, mogły co najwyżej poranić, ale w tych okolicznościach dobre i to. Chciałam nabrać wody i jak najszybciej opuścić to miejsce. Naraz usłyszałam buczenie. Coś się zbliżało: szybko, z różnych kierunków. Brzmiało jak rój pszczół. Miotałam się na wszystkie strony, gdy usłyszałam „to” tuż za moimi plecami. Momentalnie rzuciłam się w bok, lądując w miękkim błocku.
- Bestia... – wyszeptałam, wpatrując się wytrzeszczonymi z przerażenia oczyma w olbrzymi, pokryty drobną łuską, płaski łeb ociekający wodą, który zawisł dwa metry nade mną, kołysząc się na grubej szyi. Ramię drżało mi tak bardzo, że nie trafiłabym nawet w stodołę. Widziałam pysk zakończony czymś na kształt papuziego dzioba, powyżej którego miarowo otwierały i zamykały się opancerzone wyrostkami nozdrza i wiedziałam, że jestem martwa. Widziałam bursztynowe oko o nieruchomej, ciemnej, okrągłej źrenicy, niknące niekiedy za białawą, poprzeczna powieką i wiedziałam, że umarłam. Widziałam policzki barwy jadeitu, przechodzące w półokrągłe, zakończone rogowymi kolcami pokrywy po bokach łba, które falowały w rytm oddechu i wiedziałam, że już nie żyję.
- Zostaw mnie. Mieszańce są niesmaczne... - jakimś cudem słowa przeszły mi przez ściśnięte ze strachu gardło.
- Skąd wiesz? Próbowałaś? - pytanie zabrzmiało w mojej głowie niczym dzwon, powodując ból. ‘Telepata-dowcipniś chcący mnie zeżreć’ pomyślałam, ale byłam daleka od powiedzenia tego na głos. Zresztą nie zdążyłabym nawet, bo w mojej głowie rozległ się basowy rechot. Istota zanosiła się śmiechem, a mnie rozsadzało czaszkę. Wśród niewyobrażalnego bólu, między kolejnymi salwami rechotu, zrozumiałam tylko:
- Tak, tak i na dodatek czytam w myślach.
Mój umysł osunął się w ciemność, a ciało w błoto.

***

Ocknęłam się gwałtownie, leżąc z bolącą głową na gładkim, grubym, zielonkawym pniu, przy własnym ognisku. Po chwili dostrzegłam taki sam pień, niknący w trawie po drugiej stronie ognia. Przekręciłam głowę i zobaczyłam jeszcze dwa, leżące dalej. No i to ciągłe buczenie...
- Bogowie! - przypływ paniki poderwał mnie na równe nogi, tylko po to, by fala mdłości mogła mnie powalić z powrotem na ziemię.
- Dobrze, że już się obudziłaś. - aksamitny, męski głos dochodził gdzieś z mojej prawej strony. Ignis bez śladu strachu, unosił się nade mną, ćwierkając swoje „rrr” z prędkością serii z CKM’u.
- Twój mały przyjaciel martwił się o ciebie... - zabrzmiały znów słowa potwora. Walcząc z mdłościami i wirującymi plamami przed oczyma, udało mi się usiąść z dala od splotów cielska, które służyły mi za poduszkę.
- ...i wiele mi o tobie opowiedział... - wielki łeb spoczywał bez ruchu niedaleko ogniska, wbijając we mnie spojrzenie bez wyrazu.
- ...o tobie i o twoich podróżach po światach... - pysk pozostał nieruchomy, więc głos musiał być czymś w rodzaju projekcji.
- ... lub raczej między nimi. - kontynuował jaszczur.
- Chciałbym, żebyś mi to wyjaśniła. - dodał.
- Wyjaśnić? Po co? - rzuciłam zirytowana. Złościła mnie ta cała sytuacja, bo nie wiedziałam, czego ta bestia może chcieć. Przynajmniej na głodną już nie wyglądała. Chyba.
- Zresztą i tak już sprawdziłeś, co mam w głowie. Poza tym… - wzruszyłam ramionami
- …nie wiem jak to się dzieje, że raz jestem tu, raz tam. W tamtej rzeczywistości mdleję lub zasypiam, w tej nie potrafię przewidzieć ‘przejścia’.
- Hm… Przesondowałem twój umysł i znalazłem w nim mnóstwo interesujących faktów z tego ‘drugiego’ świata.
‘Serio, no co ty powiesz?’ pomyślałam i mentalnie „ugryzłam się w język”. Nie dobrze nie być panem własnych myśli we własnej głowie, ale stwór albo nie zwrócił uwagi, albo nie dał tego po sobie poznać, bo ciągnął dalej:
- Wiele widziałaś i wiele rozumiesz, mimo młodego wieku. Zaspokoję swoją ciekawość i  odejdę nad ranem. Odpowiedz tylko na moje pytania. Zgadzasz się? - jaszczurzy łeb uniósł się nieznacznie i odrobinę przechylił na bok. ‘A jaki mam wybór’ przemknęło mi przez myśl, bo właśnie zastanawiałam się czy według Bestiariusza mistrza Iana Jakiegośtam z Taruli ten potwór to typ rzeczny wężokształtny, rybożerny czy może ludojad.
- Nie zamierzam zrobić ci krzywdy. - zapewnił szybko stwór.
- Zgoda. - odrzekłam - Pod jednym warunkiem...
- Słucham.
- Nie będziesz mi już grzebał w głowie.
- Dobrze. - odpowiedziała bestia, przybliżając jadeitowy pysk. Sploty jej ciała leżące dookoła mnie i ogniska zacieśniły krąg. Ignis przysiadł na jednym z nich i beztrosko oglądał sobie łuski na ogonie.
- Cieszę się, że się zgodziłaś. - zabrzmiał głos, tym razem bliżej mnie.
- Moje pierwsze pytanie brzmi: o co chodzi z tymi dinozaurami?
‘To będzie ciekawa noc’ pomyślałam.

***

- ... nie, eksploracja wielkich głębin oceanów ciągle stanowi problem, za duże ciśnienie.
Verra wzeszła, przynosząc światło dnia i rozpraszając opary mgły nad rzeką, parę godzin temu. Byłam tak śpiąca, że ledwo siedziałam. Za to mój gadzi rozmówca nie wykazywał najmniejszych oznak „zmęczenia materiału” i tak jak przez całą noc pytał, pytał, pytał. Na szczęście bardzo inteligentna bestia umiała wnioskować  i w większości były to sensowne zapytania. Czasem jaszczur miał ich tyle, że hamował się z ich zadawaniem. Zdarzało się też, że dodawał coś od siebie.
- ...czyli morskie odmęty ciągle mają swoje tajemnice, dla was... - zastanawiająco zawiesił głos potwór. Brak mimiki pyska sprawiał mi pewne trudności, nie wiedziałam czy po prostu stwierdza fakt czy ironizuje.
- Co masz na myśli mówiąc „dla was”, a dla ciebie nie? - zapytałam, ledwie kontaktując.
- Oczywiście, że nie. Ocean to mój dom. W górę rzeki zapuszczam się tylko z ciekawości. Ludzie są znacznie bardziej interesujący niż ichtianie. - wyjaśnił.
- Ichtianie... napadają na statki, mordując, grabiąc i zatapiając. To prawda? - nasłuchałam się opowieści halungów na temat okrucieństwa morskich ludzi i bohaterskich czynów, dokonywanych przez samych opowiadających (z ratowaniem całych transportów włącznie). Wreszcie nadarzyła się okazja zweryfikować te „mity i legendy”.
- Częściowa. - odpowiedziała bestia z lekkim wahaniem.
- Niektóre klany trudnią się rabunkiem, inne nie, a co do zatapiania to też nie jest to regułą, bo śmierdzący wrak i trupy opadające na osadę lub miasto to zagrożenie zarazą i mnóstwo sprzątania. Choć muszę przyznać, że z dala od terenów zamieszkania to się zdarza.
- Zatem, nie wszyscy to barbarzyńcy. Czy mają artystów? Sztukę? Jaka jest ich kultura? - tak wiele chciałam wiedzieć, a byłam tak śpiąca.
- Oczywiście, że mają artystów i różne dziedziny sztuki. Najzdolniejsi skupiają się w miastach-stolicach, tworząc galerie przy klanach panujących. - wyjaśnił stwór.
- Tak ci zazdroszczę. Musiałeś widzieć cuuudaaaa... - stwierdziłam, ziewając.
- Hm... - sapnęła bestia jakby na potwierdzenie, a ja oddałam się marzeniom, szybko zapadając w sen.

***

Obudziłam się ścierpnięta i zziębnięta późnym popołudniem. Ignis, wystawiwszy łeb zza kołnierza mojej koszuli, badawczo przyglądał się ogromnemu, zielonemu żukowi, który wędrował po nogawce spodni.
- Głodny? - pytanie czysto retoryczne, bo Ignis po prostu nie bywał syty.
- Więc wcinaj! - podrzuciłam żuka w górę. Owad został złapany w locie przez mojego miedzianego przyjaciela niemal natychmiast. Usiadłam i w duchu stwierdziłam, że gdyby nie połacie wygniecionej trawy wokół ogniska, to całe to zdarzenie uznałabym za sen. Nie chciałam zostawać kolejnej nocy w tym samym miejscu, poza tym kończyło mi się jedzenie, więc pomysł udania się nad rzekę w celu złowienia kolacji wcale nie wydał się zły. Tak samo zresztą jak idea kąpieli i wyprania ciuchów upapranych cuchnącym, rzecznym błockiem. Pozbierałam więc swoje rzeczy i dla pewności przysypałam resztki ogniska.

***

Siedziałam właśnie naga na brzegu, wystawiając oliwkową skórę na działanie ostatnich promieni zachodzącej Verry. Ignis dostarczył mi muchę, którą właśnie nakładałam na haczyk,  gdy usłyszałam, znane mi już, buczenie. ‘Na Yawę! znowu?’. Chwyciłam mokrą koszulę w chwili, gdy z wody przede mną wynurzył się gadzi łeb na długiej szyi.
- Witaj przebudzone dziecię! Mam dla ciebie propozycję. - zabrzmiało gdzieś nade mną. ‘Niemoralną albo nie do odrzucenia’ dopowiedziałam sobie w myślach, ale grzecznie odrzekłam „witaj” i zamieniłam się w słuch.
- Znam ród ichtian handlujący z ludźmi. Chętnie Cię ugoszczą. Co ty na to?
- Wiesz, wątpię by topielec był wśród nich mile widziany, a nauki oddychania pod wodą nie przewidziano w planie zajęć żadnej znanej mi uczelni. - odezwał się mój pragmatyzm wespół z sarkazmem.
- Tym się nie martw, mam w tym względzie pewne możliwości, to jak? Zgadzasz się? - dopytywała, kołysząc łbem bestia.
- Byłabym trolem niemytym gdybym przepuściła taką okazję, a co z Ignisem?
- Już wie i nie ma nic przeciwko zostaniu tu na trochę i poszerzeniu wiedzy z zakresu entomologii. Więc zostaw rzeczy i przywiąż się. - jadeitowy łeb przesunął się obok mnie, odsłaniając kark i ukazując zakończoną kolcami, długą płetwę, ciągnącą się wzdłuż całego grzbietu. Podeszłam do plecaka i odczepiłam linkę.
- A oddychanie?
- Uch... - sapnął jaszczur, potrząsając łbem.
- Już.
- Już?
- Już. Czego się spodziewałaś? Błysku i grzmotu? A może, że zaplotę się w węzeł, by tak jak wy ludzie zwizualizować zaklęcie? Daj spokój, to dobre dla amatorów. - w jego głosie pobrzmiewały nutki rozbawienia.
- A co z mową? Nie będę rozumiała co ichtianie do mnie mówią. - naszła mnie kolejna wątpliwość, gdy obwiązywałam linę wokół szyi potwora.
- Myśl nie ma języka, a oni porozumiewają się tak jak ja, gdy się spotkaliśmy. - otrząsnął się i rozłożył płetwę, po tym jak zacisnęłam pętlę. ‘Bogowie! Czyli nieustanny ból głowy jak na kacu ludożercy’. Po czym głośno dodałam:
- Hmm... dobrze wiedzieć, tylko że ja tak nie umiem. Nie jestem telepatką. - bezradnie rozłożyłam ręce.
- No i generalnie, kiepsko znoszę ten rodzaj komunikacji. - przyznałam się.
- Tak wiem, popracujemy nad tym w drodze.
- A nie mógłbyś tak „pyk” i już? - pstryknęłam palcami.
- Heh, chciałabyś, ale nie ma tak łatwo. Tego musisz się nauczyć. Wsiadaj! - rzekł, widząc, że skończyłam wiązanie uprzęży dla siebie.

***

Pierwsze wrażenie z oddychania wodą pod wodą (naturalnie po tym, jak już opanujesz przerażenie)? Podobne do tego z oddychania bardzo wysoko w górach: zadyszka, ciągły niedostatek tlenu.
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły