Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Mikail

Każdy kiedyś przeszedł jakąś inicjalizację. Zapewne dla każdego skończyła się ona inaczej. Być może ktoś się sparzył. Zniechęcił. Może odkrył Amerykę. Jedno jest stuprocentowo wręcz pewne. Takich uczuć, emocji, myśli łatwo się nie zapomina. Nie odchodzi się pozostawiając je gdzieś za plecami. Dla mnie był to Memling.
A dla Was?

Stojąc przed nim czuła się niczym proch pod jego stopami. On, wyniosły, otulony królewską czerwienią płaszcza, ona niepozorna, jedna z wielu odbijających się w wypolerowanej powierzchni złotego napierśnika.
Tak naprawdę wcale nie pragnęła wiele, ot, popatrzeć na niego, gdy pełen Bożej Woli wymierzał karę tym, którzy na to sobie zasłużyli, może ukradkiem, gdy nikt nie widzi dotknąć ogniw jego kolczugi. O tym, by zanurzyć dłonie w miękkich falujących włosach spadających mu na kark nie ośmielała się nawet marzyć, choć po nocach śniło jej się to dosyć często. Budziła się wtedy zlana zimnym potem, próbując rozgorączkowanym wzrokiem przebić otaczające ją ciemności. Zasypiała ponownie przepełniona przerażeniem, świadoma ogromu swego bluźnierstwa.
On zdawał się tego nie zauważać. Za każdym razem witał ją tym samym uprzejmym uśmiechem unoszącym tylko jeden kącik ust.
Czasami chciała krzyczeć. Na całe gardło, tak by w końcu jej głos odnalazł go pośród masy ludzkiej kłębiącej się wokół. Otwierała szeroko usta, zmuszała płuca do zaczerpnięcia potężnego oddechu, wargi układała na kształt jego imienia...
Szept cichszy niż tchnienie wiatru rozpływał się pośród nagich, ludzkich ciał.

 

Kiedy spotkałam ją po raz pierwszy, nie wiedziałam, co o niej myśleć.
Nigdy wcześniej nie widziałam u nikogo tyle skupienia. Ona zdawała się wypływać ponad tłum. Kiedy szła schodzono jej z drogi. Nie dlatego, że była groźna czy szpetna, wręcz przeciwnie. Promieniowało z niej jakieś nieuchwytne piękno, coś co kazało mi się obejrzeć, by stwierdzić czy nie była tylko ułudą.

 

W końcu się poddała.
Którejś kolejnej nocy podjęła decyzję. Wiedziała, że jeśli to zrobi, nie będzie już odwrotu. Poczuła ulgę. Nagle zaczęła wszystko widzieć bardzo wyraźnie. Zniknęły szarości i półcienie zaciemniające jej myśli. Plan skrystalizował się z nieoczekiwaną precyzją.
Na poduszce, tuż obok jej głowy leżało długie pawie pióro delikatnie opalizujące w świetle nocnej lampki. Dodawało jej odwagi. Pozwalało wierzyć, że on wysłucha nigdy nie wypowiedzianej modlitwy.

 

Wiatr smagał ją po twarzy. Wyciągał kosmyki z luźno splecionego warkocza. Szarpał połami cienkiego płaszcza. Nie bała się. Wiedziała że na dnie otchłani otwierającej się pod jej stopami będzie na nią czekał. Taki o jakim śniła. Już bez wagi i krucyfiksu, choć wciąż złocisty, w doskonale wypolerowanej zbroi. Z ogromną fibulą wysadzaną perłami i rubinami spinającą brzegi królewskiego złotogłowiu otulającego jego smukłą postać. Ten, który nosi imię Stwórcy, z uśmiechem przeznaczonym tylko dla niej.
Krok dzielący ją od niego zdawał się nie mieć końca. Tak, że gdy w końcu zaczęła spadać, stała się niemalże najszczęśliwszą istotą pod słońcem. W szumie wiatru świszczącego w uszach usłyszała nagle dźwięk trąb poprzedzających jego przyjście.
Wygrała. Była tego pewna. Od niego dzieliła ją tylko chwila. W pędzie mignęła jej przez chwilę siedmiokolorowa tęcza błyszcząca w oczkach jego jedwabistych skrzydeł. I już. Stała przed nim. Naga i drżąca, choć pełna ufności. On wyciągnął do niej smukłą, jasną dłoń.
Nigdy więcej nie będzie jedną z wielu odbijających się w wypolerowanej powierzchni jego napierśnika.

 

Tłum stojący wokół jej ciała kołysał się i szeptał. Zanim się przez niego przepchnęłam zdążyły do mnie dotrzeć urwane strzępki zdań -Wariatka... rzuciła się z samego szczytu...taka młoda, patrzcie państwo, co za rozwydrzenie... żyć jej się odechciało...wariatka... wariatka...wariatka...
Była taka drobna, kiedy leżała pod ich stopami, niemalże bezbronna.
Gdy policjanci podnieśli ją by zamknąć jej ciało w zimnym, brezentowym worku z kurczowo zaciśniętej dłoni wypadło długie pawie pióro. Jego stosina była sklejona ciemnoczerwoną krwią, dziwnie kontrastującą z lekko opalizującym, tęczowym oczkiem.

 

Nie przypuszczałam że to zrobi.
Gdyby choć przez chwilę przeszła mi przez głowę taka myśl, próbowałabym na wszystkie sposoby temu zapobiec. Nie wiedziałam.
Nie wiedziałam...

 

Kiedy patrzę na n i e g o czuję się mała. Mogłabym być prochem u jego stóp. O n jest tak wyniosły w swej królewskiej czerwieni złotogłowiu opadającego do samej ziemi, że chwilami się go obawiam.
Chciałabym wierzyć że także i mnie uda się trafić do n i e g o na swój prywatny sąd ostateczny.
Komentarze
Llyr : Do Lilian- uwielbiam cię, takoż.
Lilian : Do Llyra-przepaskudny Bartusiu, na jedno wychodzi.
Llyr : Do Lilian- przesłodka Anno Mario, użyłem "niezły" nie "fajnie". Do...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar