Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

List

Zbliżający się wieczór pochłaniał resztki światła dziennego. Deszcz lał strumieniami, zasłaniając świat kurtyną wody a po popękanych płytach zrujnowanego tarasu płynęły wartkie potoki deszczówki. Stojący na tarasie człowiek był przemarznięty i zmoczony do nitki. W ręku trzymał zapieczętowany list.

...Lecz jak, jak, na bogów, ma JEJ go przekazać? Został tu sam, nie było nikogo, kto by dostarczył wiadomość a on sam nie miał szans by się stąd wydostać, umknąć czającym się w zapadających ciemnościach bestiom...

Czerwona plama krwi wykwitła i szybko rozmyła się na posadzce, zmyta strugami deszczu.

...Skąd to? Z jego ręki? Nie zauważył nawet, kiedy... Nie wiedział, że jest ranny. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy i jak mogło się to stać... Nie czuł bólu...

Bezmyślnie popatrzył na swą prawą dłoń, na której znów wykwitała czerwona plama, już rozmywana przez deszcz.

Słyszał je. Gdzieś z tyłu, nieco z prawej strony, słyszał ich oddechy i warczenie, czuł ich zbliżanie się, ich obecność. Wiedział, że lada chwila zaatakują. Dziwił się, że tego jeszcze nie zrobiły. Nie wiedział, dlaczego, co je powstrzymywało. O dziwo nie czuł już strachu. Nie bał się o siebie...

...Musi zdążyć to przekazać, musi zdążyć zanim one... Och, przez ten deszcz napis na przemoczonej kopercie jest zupełnie nieczytelny, musi zacząć od nowa... Jeśli tego nie zrobi, ONA nie dowie się o tym wszystkim, co tu się wydarzyło i przybędzie tu... Na własną zgubę! Córeczko...

Lecz to zadanie przekraczało już jego siły...

... a bestie wciąż czaiły się za nim. Jeszcze chwila... Kolejna czerwona kropla upadła na spękaną posadzkę.


Epilog

Niegdyś, przypadkiem, znalazłam się opuszczonym mieście nad brzegiem morza. Kiedyś miasto musiało być piękne ludne, ale najwyraźniej już wiele wieków temu obróciło się w ruinę. Na zielonym, trawiastym zboczu wzgórza wznosiły się wciąż imponujące ruiny pałacu, a resztki rozległego tarasu sięgały aż nad brzeg urwiska, gdzie, w dole, huczało morze rozbijając się o przybrzeżne skały. Dzień był słoneczny i woda skrzyła się oślepiająco.
W zrujnowanej studni wśród ruin dziedzińca zobaczyłam zjawę młodej dziewczyny w białej sukni. Błagała o pomoc, gdyż nie mogła się wydostać z pułapki. Pytała, wciąż w kółko powtarzała pytanie, dlaczego oni ją skrzywdzili? Chyba nawet nie rozumiała za bardzo, co się stało. Możliwe, że nawet nie zdawała sobie sprawy, że już dawno temu przekroczyła granicę między życiem a śmiercią... A ja, przestraszona, zaczęłam uciekać. Za sobą wciąż słyszałam lamenty i błagania nieszczęsnej zjawy...

Komentarze
Alpha-Sco : Cieszę sie, że się podaba :)
Diarmad : Ale to nie jest wiersz... :) To opowiadanko, malutkie takie :) Nie mniej, dzi...
HardKill : może będzie ciąg dalszy :) http://www.clanofxymox.com/im...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły